[102] ocena bloga: lzy-niewiernego.blogspot.com

Adres bloga: Lzy niewiernego
Autorka: Deneve
Tematyka: opowiadanie fantasy
Oceniająca: Dhaumaire


Kolejna ocenka Dhau po stu latach… Staram się wrócić do żywych. Geografia i polski nie znają litości. Deneve, naczekałaś się na tę ocenę – planowałam wrzucić ją jeszcze we wrześniu, ale nie wypaliło, przepraszam. Mam nadzieję, że choć w części Cię ona usatysfakcjonuje.

Fajny szablon. Nic nie rozprasza, jest prosto, menu i wszystkie te pierdoły w jednej ramce, nic nigdzie nie lata – miodzio. Kolorystyka mi się podoba, zwłaszcza ten niebieski akcent. Efekty nie dają po oczach, za co też plus.

W Deneve Ci się trochę nikczemnych dywizów wkradło. O tu:
Jedno słowo - sześć liter: Deneve.
Archeologię wybrałam przypadkiem - dziś, choć minęły już ponad dwa lata, nie żałuję.

Fajnie, że zamiast gadania o wszystkich swoich cechach napisałaś kilka błahych faktów, co choć odrobinę, ale rzeczywiście, przybliży Twój charakter czytelnikowi.
O opowiadaniu przejrzałam już dawno, jeszcze zanim zdecydowałaś się na wybranie mojej kolejki i od tamtej pory (a to było… hm… Bóg jeden wie, ile temu, jakoś tuż po Twoim zgłoszeniu do WK) powtarzałam sobie kiedyś wejdę i przeczytam. No, a teraz mam okazję. Swoją drogą, tekst jest zachęcający.

Jeju, jak cudnie, że masz porządek na blogu. Wszystko tam, gdzie powinno być. Brak rozpraszaczy.


Treść

Rozdział I – Dairen

— Jak to kto? — odpowiedział powoli Varren — Rodzina, któżby inny?
Kropka się zjadła po Varren.

Mnóstwo pieniędzy, bogactwo i (...).
To de facto jednoznaczne.

Nikt nie zainteresował się też skutkami ubocznymi, wszak człowiek to towar odnawialny.

Część osób wyłapywano z ulic, nikt nie troszczył się o włóczęgów, więc kto miałby zainteresować się ich nagłym zniknięciem?
Zamiast pierwszego przecinka lepiej sprawdziłby się średnik.

Silniejsi oraz zdrowsi, często również nieobciążeni genetycznie mieli więcej szans na to, by stać się lepszym wojownikiem.
Przecinek po genetycznie. Lepszymi wojownikami, mówisz w liczbie mnogiej.

Dopiero po nim pojedyncze jednostki sprzedawano za naprawdę ogromne sumy wpływowym politykom oraz ludziom biznesu jako osobistych bodyguardów.
W zgłoszeniu pisałaś, że świat nie nasz, więc dlaczego używasz anglicyzmu?

Varren zmierzał właśnie do budynku „B”, gdzie znajdowała się większość biur i gabinetów oficerskich. (...) Taka zabudowa sprawiała, że Akademia stawała się twierdzą nie do zdobycia.
Zastanawiam się, czy cały ten opis był akurat w tej chwili potrzebny. Oderwał czytelnika od całej sceny, wrzucił go w obraz, który nie ma w tym momencie znaczenia – w końcu bohater zmierzał akurat do jednego bloku i to na nim powinniśmy się skupić, a nie rozbiegać się na dwa pozostałe budynki. I tak zresztą teraz tego nie przyswoiłam za dobrze. Musiałam przeczytać fragment dwa razy.

Kilku interesantów opuściło lokal najszybciej, jak tylko mogli.
Opuściło, czyli także mogło.

Źródłem hałasu był ciemnowłosy mężczyzna o bladej cerze i szarych oczach.
Tak momentalnie, mimo zdezorientowania i przestrachu, o którym piszesz chwilę później, dostrzegła kolor jego oczu? Zwróciła natychmiast uwagę na bladość? Kiedy się budzisz, mimo wszystko światło razi, a ona jeszcze nie ma pojęcia, co się dzieje. Nie zwróciłaby uwagi na takie szczegóły, a na bardzo wyraziste cechy.

Ustawił przy niej krzesło z takim impetem, że prawie dostała zawału, budząc się ze strachem.
Można się domyślić, że się przestraszyła, skoro niemalże dostała zawału.

Averyn z trudem podniosła ostrze, czubkiem celując w sufit, ale końcówka tak niebezpiecznie chwiała się w jej rękach, że bała się, że za chwilę przeważy ją oraz runie do tyłu lub miecz pociągnie ją do przodu, a sama poleci za nim, wywijając widowiskowego orła.
Końcówka przeważy Averyn i runie do tyłu? Czy to Averyn przez wagę miecza upadnie?


Odwrócił się w jej stronę i zmierzył wzrokiem, zirytowanym wścibstwem, na jakie sobie pozwoliła.
Zirytowany, bo zirytowany wzrok to tak nie bardzo.

Rozdział mi się trochę dłużył, ale był ciekawy. Podobało mi się wplatanie informacji o świecie gdzieś w myśli postaci (prócz tego sporego opisu budynku w środku akcji), a samo to, że wszystkie trzy, które miałam okazję bliżej poznać, posiadały naprawdę wyraźnie zarysowane charaktery, bardzo plusuje. Szczególnie intryguje mnie Varren i pewnie tak miało być. Ten problem, z którym borykają się Varren i Averyn, jest sam w sobie bardzo interesujący, a fakt, że przedstawiasz go z różnych perspektyw, jeszcze bardziej angażuje czytelnika w historię. Mimo to nie wiem, dlaczego, ale trochę trudno mi się czytało. Może to magia pierwszego rozdziału, może muszę się przyzwyczaić do Twojego stylu… No, nie wiem.
Dobra, lecim dalej, mam nadzieję, że reszta przyjdzie mi z większą łatwością.


Rozdział II – Magia

Nie umiała do końca zignorować bólu, który co jakiś czas przypominał o sobie, niczym przygasający węgielek zaczynający palić się wraz z silniejszym podmuchem wiatru.
Cytując PWN: przed członem porównawczym wprowadzonym przez wyrazy i wyrażenia jak, jakby, jako, niby, niby to, niczym, ni to, niż, podobnie jak, gdyby (konstrukcja dawniejsza) nie umieszczamy przecinka, (...).

Zatrzymała się przy nadal otwartym oknie, zanim wreszcie zdecydowała się, by wyjrzeć na zewnątrz. Morskie fale rozbijały się o skalisty brzeg. Nie było już zrozpaczonego adepta, nie widziała też tego, który do niego krzyczał. Dzieciak nie miał szans przeżyć. Averyn zerknęła w dół. Było tak ciemno, że nie widziała ani krwi, ani ciała, jednak i tak dopadły ją nudności.
To brzmi, jakby Averyn była w stanie dojrzeć brzeg, mimo że nie widziała tego, co było kilka pięter niżej. Możliwe, że chodziło o dźwięk, ale w tym fragmencie skupiasz się na zmyśle wzroku i wypadałoby zaznaczyć, że ten bodziec odbierała uszami. Lub, ewentualnie, że blask księżyca oświetlał brzeg… Tylko czy przypadkiem samo morze do niego nie sięgało? To wtedy już w ogóle nie widziałaby ciała.

— Sprawdzanie obecności i rewizja osobista! Numer siedemset pięćdziesiąt dwa, Averyn!

— Obecna… — wydusiła niepewnie, kojarząc cyfrę z tą, która znajdowała się na drzwiach.

Liczbę
. Cyfra jest pojedyncza. Ewentualnie cyfry. Ponadto powiedział jej imię, nie musiała się domyślać, że o nią chodzi.

Stres zjadł ją tak bardzo, że wreszcie poczuła, jak nogi powoli odmawiają posłuszeństwa, zaczynając trząść się żałośnie, choć bardzo starała się nad nimi zapanować. Uratował ją podwładny starszego Arane, przechodząc obok niej, by dostać się do jej pokoju.
To, że obok niej przeszedł, sprawiło, że przestały jej się trząść nogi? Dziwne.

Bardzo chciałaby nie słyszeć, jak raz po raz kopał leżącego na podłodze dzieciaka. Bardzo chciałaby nie słyszeć krzyków katowanego chłopaka.
Wystarczy jedno. Wiadomo, że katowanym był ten chłopak, więc nie musisz tego podawać.

Zadziało się coś dziwnego. Mam na myśli: czy przypadkiem nie był późny wieczór/noc? Wszystko wygląda, jakby wydarzyło się w ciągu godziny, może dwóch. Dostają karę i nagle Varren podchodzi do chłopaka, a następnie katuje go.... i chwilę później dostają komendę, że mają być gotowi za pół godziny, bo zaczynają się zajęcia. Nie zaznaczyłaś nijak tego upływu czasu ani konkretnej pory, o której to się wydarzyło (na moją logikę to był środek nocy), więc wydaje się, jakby cała noc minęła bardzo szybko.

Mocny rozdział. Mocno uświadamiający, jak prawdziwym było stwierdzenie, którego używałaś w poprzednim: że Akademia to piekło. Ale zarazem wciąga bardziej niż pierwszy, szybciej się go czyta. Chyba się wkręciłam. Błędów niewiele, podobają mi się charaktery postaci i to, że trzymasz się ich kreacji. Pasuje do nich język, którego używasz w dialogach, a surowość świata świetnie odbija się w bohaterach. Koniec też dobry. Satysfakcjonujący, ale jednocześnie zachęcający do dalszego czytania.


Rozdział III – Oficerowie


Nie czuła się wybrańcem, ani tym bardziej szczęściarą.
Bez przecinka.

Nie odezwała się jednak słowem, kiedy Varren postanowił kontynuować nie zrażony reakcją oficerów: (...).
Niezrażony. I przecinek przed tymże wyrazem.


Możliwe, że otrzymywali własne kwatery w celu podniesienia morale, a może Ilvan, planując budowę Akademii, miał inny cel.

Dopiero teraz mogła zobaczyć go bez maski.
Nie zgodzę się: w rozdziale drugim pisałaś, że adepci widzieli, jak paskudnie się uśmiechał, a poza tym wspominałaś, że tylko starszy Arane miał wtedy maskę.

Z kolei oczy, bliżej nieokreślonego koloru – wyglądały na błękit wymieszany z brązem – wpatrywały się w nią pożądliwym wzrokiem.
Wiadomo, że oczy, wiadomo, że się wpatrywały – więc oczy wpatrywały się pożądliwie, bez wzroku, byłoby absolutnie okej. Ale to taka luźna sugestia.

Nie było możliwości, żeby dała rade sięgnąć choć jedno ostrze.
Radę.

Averyn schowała twarz w dłoniach. Niczym dziecko, bała się tego, co miało właśnie nastąpić i nie chciała na to patrzeć.
Niczym dziecko jest trochę od czapy. Bardziej pasuje do pierwszego zdania, chyba że pozbędziesz się tego przecinka po dziecko.

Nadal miał ich stare zdjęcie.
Fajnie wyglądałoby w nowym akapicie. Dramatyzm i takie tam, no wiesz, o co chodzi.

Widząc jednak, jak unosi ręce, osłaniając przy tym twarz, sama zasłoniła się przedramionami, zaciskając przy tym pięści.

Jestem oceniającą, wiesz, jak jest. Próbuję być profeszynal. No ale co za… ekhm, kmiot z tego Derena. Ach, czekaj, zapomniałam, wszyscy oficerowie i wzwyż to, cytuję, skurwysyny.


Rozdział IV – Wakat


Często używasz określenia ryknął, choć często wydaje mi się, że jest ono przesadzone. Ryknięcie jest wartościujące, co oznacza, że jest głośniejsze od zwykłego krzyku i bardziej nacechowane emocjami. Tymczasem Twoje postaci często ryczą w momentach, kiedy nie mają powodów do aż takiego emocjonowania się. Przynajmniej w mojej opinii, choć nie wykluczam, że może wszyscy tam są cholerykami. W każdym razie radzę tę kwestię przemyśleć, ale znów, to tylko luźna sugestia, możliwe, że takie było Twoje zamierzenie.

Livia wpatrywała się za okno pociągu mijający krajobraz najpierw opuszczanego Dairen, później pól uprawnych i lasów.
Zgubiłaś w po pociągu.

Nie nie została w tym celu stworzona, nie potrafiła tak po prostu pogodzić się z tym, że raz po raz każą odbierać komuś życie.
Albo zjadłaś przecinek, albo wrzuciłaś niepotrzebne nie.

Ale Kairn zachowywał się tak, jakby to wszystko wcale mu nie przeszkadzało.

— Łżesz. Nie masz nawet dość jaj, by powiedzieć mi prawdę…

— Kairn, wyjdź — nakazał tylko, powstrzymując drżenie rąk.
Wiadomo, o co chodzi, ale wygląda, jakbyś nie zmieniła podmiotu i jakby Kairn sam sobie rozkazywał.

To mogłoby sprowadzić na nią więcej nieszczęścia, niżby sobie życzyła.
A to Averyn tak ogółem lubi, kiedy nieszczęścia na nią spadają, ale tylko do ograniczonej ilości?

Jak na razie kreacja bohaterów bardzo mi się podoba. Najbardziej lubię Kairna oraz Eremtaira, ale to osobiste preferencje – Averyn i Varren są poprowadzeni świetnie. Szczególnie protagonistka, która jest taka… naturalna. Ma wyrazisty charakter, a przy okazji nie przechyla się za bardzo w stronę pomazana sierota/idiotka lub badass z niewyparzoną gębą; znalazłaś złoty środek i jeszcze udało Ci się to zrobić tak, by była oryginalna. Nie wpasowuje się w schematy głównych bohaterek i to sprawia, że czuję do niej dużą sympatię.
Ponadto, mimo stosunkowo małej ilości opisów otoczenia, klimat jest tak wyczuwalny przez akcję, że bez problemu można sobie samemu wszystko powyobrażać.



Rozdział V – Lojalność

Gdyby tylko umiała zapanować nad złością, jaka ogarnęła ją w tamtym momencie, gdyby tylko potrafiła zacisnąć zęby i pozwolić się upokorzyć, sprawiając tym samym, że przeciwnicy daliby jej spokój.
Takie gdybanie zakończone jedną kropką brzmi dość… sztucznie. Nie czuję w nim tego żalu do samej siebie. To takie suche stwierdzenie, a sama treść wskazuje raczej na ciężkie westchnięcie.

Wypluła z siebie bezdusznego skurwysyna, niemal nieczułego na własne rany jak i cudze cierpienie.
Przecinek przed jak.


Ktoś grzebał w tych papierach podczas jego nieobecności. Zastanowił się raz jeszcze, czy powinien otworzyć szufladę, a potem przemyślał, czy miał na wierzchu coś, co mogłoby go pogrążyć.
Gdybyś zrobiła od zastanowił się raz jeszcze nowy akapit, w poprzednim zostawiając to jedno zdanie, dałoby to większą pauzę, a co za tym idzie – lepiej odwzorowało szok, niedowierzanie czy dezorientację Varrena. Poza tym te dwie kwestie nie są powiązane, więc i tak powinny być oddzielone enterem.

To już ustawiało go w szeregu najlepszych. Nie bał się zabijać, nie bał się walczyć, to z kolei stawiało go przed większością.

Averyn… cóż, tak, nadal uznawał ją za słabą. Zacisnął pięści. Ale jeśli tak… to jak zabiła oficera?
Zacisnął pięści tutaj jest tak od czapy. Wyrywa zupełnie z kontekstu, który jest rozmyślaniami Dimy i wprowadza zamęt, bo nijak się ma do całej reszty akapitu. Takie wtrącenia raczej służą do dania czytelnikowi przerwy od potoku myśli bohatera, mogą co najwyżej kończyć akapit lub zaczynać następny.

— Chyba nie sądzisz, że tak po prostu zostawisz mnie teraz bez wyjaśnień? — warknął Kairn, zaciskając palce na jego przedramieniu, zatrzymując go niemal w samych drzwiach.
Dwa imiesłowy tak obok siebie bez żadnego spójnika kiepsko wyglądają.

— Wspomniałeś o nocy, kiedy ten dzieciak rzucił się przez okno? — zapytał cicho.
Z okna. Teraz wygląda tak, jakby samobójca wziął rozbieg i się rzucił przez jakąś przeszkodę lub, ewentualnie, jakby to, że się targnął, było winą okna.

Po chwili napotkał spojrzenie przełożonego.
— Wystarczająco, by przetrzepać komuś gabinet — mruknął.
— Właśnie — odparł z cierpkim uśmiechem tamten.
— Gdzie jest teraz ta suka?
Kairn w odpowiedzi wzruszył ramionami.
— Ilvan gdzieś ją wysłał. Z takich spraw ani mnie, ani nie tobie się spowiada. Ale to ciekawe, że zniknęła akurat teraz. Nie sądzisz?
Tamten, czyli który? Wychodzi na to, że mamy tu wypowiedzi kolejno: Kairna, Varrena (co sugeruje tamten, bo jak na razie fragment napisany był z perspektywy młodszego Arane), Varrena (tylko czemu w następnej linijce?), Kairna.
Nie powinno być ani mnie, ani tobie się nie spowiada?

Averyn spojrzała na kamyki, ale żaden z nich nie zmienił pozycji.
Brzmi, jakby spojrzała się na nie i natychmiast oczekiwała rezultatu, choć przecież Kairnowi też zajęło to chwilę. Sądzę, że musiała na nie chwilę popatrzeć, a nie tylko spojrzeć.

W jednej chwili wybiła jego rękę ku górze. Palce Averyn zacisnęły się na przegubie zaskoczonego Kairna i jego dłoń (...).
Kiedy wrzucasz Averyn w drugim zdaniu, to wygląda, jakbyś chciała zmienić podmiot, tymczasem chodzi wciąż o tę samą osobę. Lepiej by było umieścić imię w pierwszym.

Uśmiechnęła się triumfalnie, świętując swój mały sukces, kiedy Kairn pochwalił ją krótko, układając na moment dłoń na ramieniu dziewczyny i ściskając je lekko, gdy posyłał jej uśmiech.
To mogłyby być dwa zdania. Teraz masz kiedy i gdy w jednym, to się gryzie.

Pewnie zajęliby się nim techniczni, ale wolał dopilnować, by ktoś nie przesiadywał tam zbyt długo.
W tym zdaniu ktoś brzmi jak sugestia, kogo bohater miał na myśli. Ale czytelnik nie może jej odczytać, bo żaden z technicznych nie był wcześniej wspomniany w opowiadaniu. Więc pokusiłabym się o zamienienie tego słowa na nikt.

Arne, widząc go, skinął mu tylko głową, otwierając drzwi prowadzące do pokoju Averyn. Varren jednak spojrzał ostro na adepta, który wyjrzał ze swojego pomieszczenia, chcąc zajrzeć Eremtairowi przez ramię.
Jednak oznacza przeciwstawność, więc przy zmianie podmiotu i braku wcześniejszej informacji, co drugi bohater miał/chciał zrobić, nie powinnaś go używać.

Miał już pewną teorię co do tego, co spowodowało rozłam kamienia w jej piersi. Averyn brakowało siły, chociaż nadrabiała mocą. Młodszy Arane musiał sprawdzić ją pod kątem celowania. Skoro brakowało jej siły – odpadało rzucanie nożami. A poza tym była niesamowicie szybka, choć ten aspekt trzeba jeszcze doszlifować.
Co jej szybkość miała do tego, że Kairn dał jej pistolety i że Varren domyślał się, dlaczego kamień się rozpadł? Nie widzę powiązania.

Wyciągnął magazynek, podszedł do biurka, by zrobić to samo z drugim pistoletem, a następnie otworzył okno i wyrzucił wszystko to, co trzymał w rękach.
Okej, wyrzucił dowody za okno, żeby ktoś potem mógł je znaleźć? I być może połączyć fakty? W pierwszym rozdziale napisałaś, że morze dochodziło pod same mury Akademii, ale później, przy scenie samobójstwa jednego z adeptów, napisałaś, że Averyn nie widziała krwi ani ciała, co sugeruje, że jednak był tam jakiś pas ziemi.


Rozdział VI – Zdrajca


Paradoksalnie po wcześniejszym uderzeniu gorąca nie było już nawet śladu.


Dlaczego paradoksalnie? http://sjp.pwn.pl/slowniki/paradoks.html Kontekst nie pasuje.

— Nie czuję się najlepiej — mruknęła, odprowadzając wykładowcę wzrokiem, nie chcąc jednocześnie wyjawiać koledze zbyt wielu szczegółów.
Znów masz dwa imiesłowy bez spójnika.

Wraz ze złością na Dimę przyszło jeszcze więcej bólu oraz dziwne szarpnięcie mocy. Jakby chciała się wydostać na zewnątrz albo rozerwać dziewczynę od środka.
Moc nie była podmiotem w poprzednim zdaniu, więc nie możesz się do niej odnieść w ten sposób, musisz jakoś wskazać, że to o nią Ci chodzi.

Stęknęła głucho, chcąc udać się do swojego pokoju, podczas gdy jej ciało zaczęła trawić wysoka gorączka.
Po pierwsze: gorączka nie pojawia się na pstryknięcie palcami, a tutaj to brzmi, jakby w ciągu kilku sekund temperatura jej wzrosła do 40 st. Po drugie, Averyn wiedziała to na pewno? Fragment jest pisany z jej perspektywy. Mogła się tak czuć, ale wciąż – pozostajemy w strefie przypuszczeń, bo nie mogła sobie zmierzyć gorączki.

Nie sądził, że pierwszy donos będzie mógł złożyć Najwyższemu tak szybko.
Fajnie by wprowadzało napięcie, gdybyś przeniosła do następnego akapitu.

Niedługo później Varren ruszył schodami, przeskakując po dwa stopnie, wyprzedzając przy tym kilku zmieszanych adeptów, aż dotarł na ostatnie piętro.
Nie musisz zaznaczać w środku akapitu, że chodzi o niego. Czytelnik od pierwszego zdania fragmentu wie, że to Varren, a gdy nagle wtrącasz jego imię w środku akapitu, wygląda to tak, jakbyś zmieniła podmiot. Wg mnie wprowadzasz tym zamęt.

Averyn ledwie uniosła brwi i charknęła prawie bezgłośnie, jakby chciała się zaśmiać, ale w efekcie wypluła tylko więcej krwi, która ściekała teraz po jej brodzie. Łzy spłynęły po twarzy dziewczyny, która zaraz zamknęła oczy, zaciskając mocno powieki.
Powtórzenie konstrukcji zdania.

Co pokusiło go, by śledzić ją aż do jej pokoju?
Chyba podkusiło, bo pokusiło nie pasuje do kontekstu.

Medyk założył ręce na piersi, a jego twarz wykrzywił nieprzyjemny grymas.

— Nie chcesz chyba wszczepić jej nowego kamienia — wyszeptał wściekle.

— Owszem, chcę — odparł tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Wiem, że odparł sugeruje, że to ktoś inny, ale wciąż… nie zmieniłaś podmiotu.

Wydawało się jej, że coś ciężkiego spoczywało na klatce piersiowej, uniemożliwiając nabranie głębszego oddechu.
Wiem, że chciałaś uniknąć powtórzenia, ale brakuje tego określenia, na czyjej klatce piersiowej. Mój mózg automatycznie próbuje tam sobie dodać jej.

Zupełnie jakby bytowała gdzieś w przestrzeni, słysząc ledwie denerwujący pisk i widząc otaczające ją zewsząd światło.
Znaczy, że ją tylko delikatnie denerwował ten dźwięk? Zamieniłabym ledwie na jedynie.

Cień ukazywał się momentami z dala od epicentrum jasności, (...).
Być może to kwestia tego, że mam geograficznie zryty mózg, ale epicentrum tutaj nie pasuje. Ono ma konkretne, związane z geografią znaczenie: punkt na ziemi znajdujący się nad hipocentrum, czyli ogniskiem trzęsienia ziemi (lekcja geografii na dziś odrobiona). Ani sufit nie jest ziemią, ani nie chodzi o wstrząsy sejsmiczne… Najlepiej by było użyć słowa źródło.

Bardzo podoba mi się to, jak opisujesz stan Averyn po operacji. Czytając, mogłam sobie wyobrazić, jaki dyskomfort czuła.

W tej chwili gotowa była oddać wszystko za jakikolwiek znak, który uświadomiłby, że nie znajdowała się w piekle.
Znowu: kogo by uświadomił? W ogóle nie jestem przekonana do tego słowa w podanym kontekście, zwłaszcza, że w tym samym akapicie, a jest on dość krótki, powtarza się ono. Może upewniłby ją, pokazałby jej?

Każdy moment cierpienia uświadamiał, że to jeszcze nie koniec.
Tutaj na przykład to nie jest problemem. Forma czasownika jest ciągła, więc można to potraktować jako prawdę ogólną. Zresztą zdanie znajduje się na końcu akapitu, który już wskazuje, jaki ten ewentualny zaimek powinien być, a poprzednie było na jego początku.

Ciężar zniknął szybciej, niż zdążył się pojawić – czy też raczej tak niespodziewanie, jak Averyn zdążyła sobie zdać sprawę z jego obecności, równie szybko spostrzegła, że przestała go odczuwać.
Powtarzasz tę samą informację trzy razy. Po co?
1. Ciężar zniknął szybciej, niż zdążył się pojawić
2. czy też raczej tak niespodziewanie, jak Averyn zdążyła sobie zdać sprawę z jego obecności, [jako dopowiedzenie do pierwszego zdania]
3. równie szybko spostrzegła, że przestała go odczuwać.
Ach, i używasz określenia niespodziewanie, a potem, w odniesieniu do tej samej rzeczy, powtarzasz się, używając szybko. Równie szybko jest zbędne, jeśli już to zdanie musi pozostać tak rozbudowane.

Moment zajęło jej, zanim spostrzegła, że to nie płuca okazały się źródłem cierpienia, lecz całe jej ciało.
Okazały się to tak, jakby domyśliła się tego (że płuca są źródłem bólu… ale jednocześnie ciało?) w tamtym momencie, a przecież sens zdania wskazuje coś innego.

Uda, dość szczupłe, wydawały się w tym momencie ciężkie oraz zupełnie bezwładne.
Co ma do rzeczy to, że były szczupłe, z tym, że nie mogła nimi ruszać…?

Zacisnęła oczy, ignorując fakt, że w końcu była w stanie tego dokonać, (...).
To brzmi, jakbyś zaprzeczała sama sobie. Zrobiła to, ale zignorowała, że mogła? Czyli jednak tego nie zrobiła. Miałaś na myśli, że nie zdawała sobie sprawy, że mogła, albo nie zwróciła na to uwagi?

Starszy Arane zamrugał szybko, widząc, jak Averyn kurczowo trzymała jego nadgarstek.
Mimo wszystko skłoniłabym się do użycia formy teraźniejszej trzyma. Dlaczego? Ponieważ czas przeszły już jest w zdaniu (zamrugał) i czynność, którą wykonuje Averyn, jest współczesna dla podmiotu (Starszego Arane). Zamrugał to forma dokonana czasownika, widząc to imiesłów przysłówkowy współczesny, więc wypadałoby, żeby trzymanie było współczesne widzeniu, a nie przeszłe w stosunku do niego.

Ale on przyglądał się Averyn, jej powieki drgnęły krótko, a spojrzenie w jednej chwili stało się całkowicie puste.
Może pierwszy przecinek zastąp dwukropkiem lub myślnikiem? Ewentualnie jej zamień na której. Bez żadnego łącznika zdanie wygląda na zlepek dwóch niezwiązanych ze sobą fragmentów.

Rozdział był wciągający i czytało się szybko. Podobało mi się, jak opisałaś stan dziewczyny, kiedy była na sali operacyjnej. W ogóle akcja jest wartka, ale dobrze opowiedziana, przemyślana i po rozdziałach nie czuję, że niepotrzebnie się pospieszyłaś albo że coś wydarzyło się bez przyczyny, co pokazują choćby relacje Varrena z resztą kadry.


Rozdział VII – Obietnica

Miejscami puch gęsto pokrywał trawę, gdzieniegdzie przeplatając się z lodowatym szronem.
Lodowaty szron to pleonazm. W końcu szron to osad utworzony z drobnych lodowych kryształków. Ponadto, nie mógł się przeplatać ze śniegiem. Szron, kiedy jest śnieg, osadza się na przedmiotach, raczej nie na trawie, jeśli ta nie jest odśnieżana.

Jak mógł tak po prostu kłamać jej prosto w oczy?
To brzmi zabawnie tak blisko siebie.

Mam wrażenie, że Averyn… zareagowała trochę za mocno? To znaczy, wiem, takie wieści musiały być nieprzyjemne, ale wydaje mi się dziwnym, że wściekła się do łez zamiast zapytać, czy ma dowody albo co go skłoniło do myślenia w ten sposób… W końcu Varren był jej przyjacielem i Ria również. Rozumiem, jaki miałaś zamysł, ale ta wymiana zdań nie wydaje mi się dobrym uzasadnieniem dla późniejszego zachowania Averyn. Miałam wrażenie, że ogółem potraktowali to trochę zbyt poważnie, a raczej – za szybko potraktowali to tak poważnie. Właściwie nie zdążyli porozmawiać, Averyn się zdenerwowała i odeszła od niego, a on już pomyślał, że będzie musiał się z nią rozstać. Moim zdaniem trochę przesadzone i naciągane.

Kierowca jadącego samochodu, który jechał prosto na dziewczynę, zaczął hamować, jednak przez śliski asfalt wpadł w poślizg.

Dopiero gdy zaczął uciskać klatkę piersiową, wzywać również pomocy.
Chciałaś zapewne uniknąć powtórzenia, ale to brzmi bardzo pokracznie. Trzeba to zmienić, bo bezokolicznik tu sam nie funkcjonuje i nawet przecinek jest teraz od czapy.

(...), do samego końca beznamiętnie mierząc go spokojnym wzrokiem.
Wystarczy jedno określenie.

Sięgnął po przygotowany wcześniej nóż i bez zastanowienia wbił go w brzuch kobiety po samą rękojeść, wolną dłonią zaciskając usta ofiary, chcąc uniknąć niepotrzebnych wrzasków.
I znów dwa imiesłowy bez spójnika. Sugeruję by zamiast chcąc.


Rozdział VIII – Koperta

— Dzięki — zaśmiał się Eremtair, próbując obrócić sytuację w żart, ale spojrzenie, jakie zaraz posłał mu rozmówca, sprawiło, że zimna pętla zacisnęła się na jego wnętrznościach. — Może wejdziemy do środka, co? — zaproponował ostrożnie.
— Nie. Rozmówimy się tu i teraz, dopóki nikt nie patrzy i nie słucha — oznajmił twardo, wykrzywiając twarz we wściekłym grymasie.
Wiem, że takie powtarzanie w kółko imion nie jest w trakcie pisania przyjemne, ale teraz to wygląda, jakby Eremtair rozmawiał sam ze sobą.

Uwielbiam charakter Eremtaira. To niemożliwe, żeby go nie lubić.

Varren i zmarszczył brwi.
Co się zadziało? Zjadłaś coś czy zapomniałaś zjeść też i?

Varren i zmarszczył brwi. Eremtair czekał na jakikolwiek odzew, ale milczał uparcie, wpatrując się w niego uparcie, dlatego Arne westchnął ciężko i kontynuował: (...)
Eremtair czekał, ale milczał uparcie, wpatrując się w niego (samego siebie?), dlatego Arne westchnął… To naprawdę wygląda jak dialog wewnętrzny.

Nair wyjaśnił jej potem, że zaadaptował to pomieszczenie specjalnie dla Varrena i reszty oficerów wracających poturbowanych z zadań wyznaczanych przez Ilvana.
Nieładnie to wygląda tak obok siebie. Poturbowanymi?

Właściwie oficerowie byli tu najgorszymi skurwielami, jakich w życiu spotkał.
Najpierw piszesz tu, sugerując, że byli najgorsi z całej Akademii, a potem, że jednak chodzi o cały czas trwania życia Kairna… Tu jest zbędne.

Nie widział więc problemu w tym, by po prostu być dla [niej] miłym.
Skąd się wzięła ta przerwa? Nie jest potrzebna, bo to dalej ta sama scena.


Rozdział IX – Kara

Nieprzyjemne uczucie niepokoju towarzyszyło mu teraz z każdą chwilą.
Nasilało się z każdą chwilą, towarzyszyło w każdej chwili.

Bardziej bym się skupiła na scenie, gdzie Kairn uczy Averyn kontrolować magię. Rozwinęłabym nieco jej zmagania z energią. Teraz to wygląda jak do trzech razy sztuka: 1. nie udało się w ogóle; 2. z pomocą Kairna udało się, ale wyrwało się spod kontroli; 3. udało się. Moim zdaniem bardziej naturalnie wyglądałoby to wtedy, gdyby odrobinę bardziej natrudziła się za trzecim razem. Próbowała nie dopuścić do głosu silnych emocji lub coś.

— Tak — potwierdził w końcu, modląc się, by zimny pot lada chwila nie sperlił się na jego czole.
— Źle go wszczepiłeś? — drążył nadal.
— Nie ma takiej opcji, Indari — odparł pewnie. — Jestem przekonany, że taka sytuacja wyniknęła ze starcia Averyn z Derenem. Kamienie po wszczepieniu są podatne na przemieszczenia i…

— Wiem, na co są podatne, Varren — przerwał mu ostro. — Pracowałem z nimi, kiedy ty uganiałeś się jeszcze za spódniczkami.

— Oczywiście — wydusił tylko.

Pięć wypowiedzi w dialogu i ani jednego podmiotu (wiem, że tu się trochę czepiam, bo można się teoretycznie zorientować po imionach w kwestiach postaci). Poza tym, nie zawsze musisz dopisywać narrację do dialogów, dzięki temu unikniesz powtórzeń i zarazem wprowadzisz większe dynamikę oraz napięcie.

Zacisnął pięści, błagając, by nie poruszył kwestii tego, (...).
Błagając w duszy lub w myślach. Samo błagając oznacza, że prosił na głos.


— Myślę, że za to, jak bardzo cię poturbowali, należy ci się — nalegał Ilvan. — Widzę przecie, że kulejesz.
Przecież. Ale aż na moment wyleciałam w jakieś fantasy o średniowiecznym klimacie.

Po chwili śmiali się oboje. Averyn przez moment poczuła się tak, jakby przed chwilą obrzucali się śnieżkami i teraz, (...).

Cóż… Kiedy czytałam ten rozdział, miałam dużo słów w głowie. Dużo brzydkich słów. Głównie przez zakończenie. Aaargh. Czasem grasz mi na emocjach.


Rozdział X – Przepraszam

— Zmienić, to ja ci mogę — warknął starszy Arane, przestając stukać długopisem.
Bez przecinka przed to.


Nie miał pojęcia, co miał zrobić, kiedy Livia skończy się pastwić.

(...) każąc wybrać trzy rzeczy potrzebne do przetrwania w trudnych warunkach, mapę i miecz.
Teraz to wygląda, jakby kazano im wybrać trzy rzeczy, spośród których dwie to mapa i miecz. Możnaby zamienić kolejność: każąc im wziąć mapę i miecz oraz wybrać trzy rzeczy

— Maz, chcesz brać w tym wszystkim udział? — zapytał bez nadziei.

Jego partner pokręcił krótko głową.

— Mieliśmy przejść przez to razem — powiedział ledwie dosłyszalnie.

Kairn wyczuł obecność kilku innych oficerów. Wiedzieli, że z tą dwójką na pewno będą kłopoty.
Kairn czy Maz? Bo nie jestem pewna.

„Egzamin zaliczony” odbijało się echem w jego głowie.
Przecinek po cytacie.

Świetna scena z odliczaniem. Nie sądziłam, że tak ją poprowadzisz, że odliczysz do końca. To było bardzo interesujące – zwłaszcza pomysł z tym, że nie zadziała substancja, którą wstrzyknęli Averyn. Dziewczyna mnie zaskakuje i zaczynam ją coraz bardziej lubić.


Rozdział XI – Teczka

Miała jednak wrażenie, że jego ciosy były zdecydowanie słabsze. Mimo wszystko próbowała nie pokazywać, jak bardzo męczyło ją każde sparowanie sunącego na nią uderzenia lub wyprowadzenie poprawnego ataku.
Co te dwie informacje mają ze sobą wspólnego, że używasz mimo wszystko?

Prawdę mówiąc, czekałam na ten moment – na to, kiedy Varren pęknie, kiedy uświadomi sobie, że jest mu trochę zbyt ciężko.

Walki zawsze były brutalna i wyniszczające, (...).
Brutalne.


Teraz stał pośrodku gabinetu.  Lada chwila miał go opuścić.
Podwójna spacja między zdaniami.

— Hej — wychrypiał słabo. — Już po egzaminie? — zapytał cicho.
Druga kwestia narratora jest zbędna. Czytelnik wie, że Kairn raczej nie ma na tyle siły, by mówić normalnym głosem.

— Nie mam już nic do stracenia, a nie chcę zamiaru czekać, aż zdechnę.
Nie chcę zamiaru? Nie zamierzam albo po prostu nie chcę czekać.

Varren nawet nie próbował nawet zgadywać, (...).


Varren przeglądał kolejne tytuły, aż odnalazł wypchane po brzegi kartoteki, które szukał.
Których.

Zatrzymał się, kiedy oświetlił tytuł, którego nie spodziewał się znaleźć.
Jak… mogłaś przerwać rozdział w takim momencie?

Lubię, jak stopniowo zwiększasz napięcie i jak dozujesz akcję, no ale tym zakończeniem mnie zniszczyłaś (cieszę się, że jednak nie zdążyłam przeczytać tego we wrześniu; może teraz będę musiała krócej czekać na następny rozdział).


A dowiemy się kiedyś, co się tak właściwie stało Kairnowi?



Podsumowanie

Zacznę od tego, że opowiadanie zaciekawiło mnie na tyle, że przeczytałam 9/11 rozdziałów w ciągu trzech dni na szkolnych przerwach we wrześniu. Sześć z nich udało mi się opisać już wtedy, ale potem musiałam odłożyć na trochę ocenkowanie (nauczyciele geografii, polskiego i matematyki nie znają słowa litość) i dlatego zeszło się tak strasznie długo, mimo że trzy miesiące (o borze zielony) temu miałam już większość przeczytaną. Można się więc chyba domyślić, że czytanie i ocenianie Łez Niewiernego sprawiało mi niemałą przyjemność (ale z tym ostatnim rozdziałem to idź, ech…). Dzięki wartkiej, ale nie zbyt szybkiej akcji, Twoje opowiadanie czyta się sprawnie i chętnie. Dozujesz napięcie i akcję w taki sposób, że nie idzie się za bardzo zmęczyć przy czytaniu, a wręcz przeciwnie. Poza tym czuć klimat. Szczególnie dzięki Twojemu stylowi, który jest dość surowy. Najprzyjemniej mi się czytało chyba dlatego, że nie rozczulałaś się za bardzo nad otoczeniem, ale dzięki nastrojowi, jaki wprowadziłaś, i zachowaniom bohaterów czytelnik sam jest w stanie sobie wyobrazić, jak wyglądała Akademia czy miasto.
Przyznam, że przez jakiś czas nie mogłam się przyzwyczaić, że świat Irashanu jest jak nasz współczesny. Na początku telefony komórkowe i samochody strasznie mi nie pasowały, nie potrafiłam tego poczuć, ale potem uświadomiłam sobie, że za bardzo uczepiłam się tego, jak bardzo fantasy są Twoje nazwy. Przeszło po jakimś czasie.

Co jest najmocniejszą stroną? Zaplanowanie. Kocham ciąg przyczynowo-skutkowy w tym opowiadaniu. Postaci są umotywowane własną historią i psychologicznie. Nic nie dzieje się, bo tak. Widać, że wiesz, co robisz i ku czemu zmierzasz. To w tej historii pociągało mnie najbardziej. Wiedziałam, że to, co czytam, ma sens, że jest przemyślane i że jakkolwiek nie fair by było, nie zrobiłaś tego tylko po to, by poznęcać się nad czytelnikiem, nie troszcząc się o połączenie scen z resztą historii.

Kreacja bohaterów również bardzo na plus. Jesteś konsekwentna, ale postaci nie wychodzą przez to sztuczne. Widać, że jeśli ich zachowanie jest nieco inne niż zwykle, to mają ku temu powody. Podobało mi się także to, że charaktery Averyn i Varrena są złożone i nie ujawniają się całkiem w dwóch czy trzech pierwszych rozdziałach, ale dopiero po przeczytaniu 10 można powiedzieć, że się ich trochę lepiej poznało: no tak, to było do tej postaci podobne, spodziewałam się tego po nim/niej. Są zróżnicowane i nietypowe. Szczególnie Averyn – udało Ci się zbalansować ją tak, by była dobrą główną bohaterką, jednocześnie wcale nie będąc ponad ani poniżej przeciętnej, by czasem potrafiła czytelnika zaskoczyć, by można było do niej czuć sympatię. Mam wrażenie, że jest taka, jaka powinna być główna bohaterka. Ludzka, normalna… Dzięki temu łatwiej ją poczuć. Jej zalety są zrównoważone przez wady. Co do Varrena… Jest interesujący o tyle, że na przestrzeni rozdziałów znacznie rozwija się jego osobowość. Wspominałam wcześniej, że bardzo lubię Eremtaira i Kairna. Tak, naprawdę ich kocham i żałuję, że wciąż dość mało miałam okazję ich poznać, a przynajmniej, że tak powierzchownie. Najbardziej chyba podoba mi się to, że Kairn zachował swoje człowieczeństwo w Akademii. Kurczę, postaci serio mnie urzekły. Każdy ma swoje coś. Trzeba być cierpliwym, żeby to odkryć. Być może po prostu tak dobrze to ujęłaś, że zwróciłam na to uwagę. Och, no i świetnie, że nie posługujesz się ekspozycjami.

Taka tam ciekawostka. Imię Kairn sprawiło mi niemało kłopotów. Za każdym razem pisałam Karin. Oj, Dhau, Dhau...

Wracając jednak do bohaterów, bo jest jeszcze jedna ważna sprawa. Mianowicie Livia. Livii nie znoszę, ale rozumiem ją. Miałam trochę konflikt wewnętrzny, bo z jednej strony ma swoje konkretne motywy, nie robi tego wszystkiego z zachcianki… Ale z drugiej strony, czy to ją usprawiedliwia? I jeszcze z innego punktu widzenia, czy mogłaby zrobić cokolwiek innego? W każdym razie lubię to, że Livia nie jest zła bo tak i że jest ludzka. Ach, jeszcze Dima! Miałam mieszane uczucia. Z jakiegoś powodu nie umiem go nie lubić, nawet jeśli nieprzyjemny z niego typ.

Kończąc ten temat, wspomnę, że cieszę się, że pokazujesz historię z różnych perspektyw. Każda postać miała swoje pięć minut, by w narracji przedstawić swój punkt widzenia.

Relacje między bohaterami dostarczyły mi nie lada frajdy, szczególnie ta pokręcona przyjaźń między oficerami. Stosunki Averyn z Dimą mocno mnie zaciekawiły, zwłaszcza po tym, jak pomógł dziewczynie w bójce. Natomiast kontakty Ilyrany z Varrenem… No matko, ta zależność Arane – żółtodziób, przez którą czasem przebija ich dawna znajomość (te momenty podnosiły mnie na duchu), jest jedną z najlepiej poprowadzonych w opowiadaniu. To, co mnie zaskoczyło i skonfundowało, to podejście Ilvana do Varrena. To znaczy… Indari jest dziwny i mam nadzieję, że rozwiniesz trochę ten wątek, bo nie wiem, co o nim myśleć.

Stosujesz dużą ilość wulgaryzmów i czasami wbiegają one w narrację, ale nie miałam z tym problemu, bo czułam wtedy, że to myśli bohaterów, a nie klnący narrator. W ogóle ich ilość jest uzasadniona, niewymuszona. To naturalne; Akademia przypomina takie bardzo hardcorowe wojsko, a wiadomo, że słowniki wojskowych zawierają pokaźną ilość przekleństw.

Och, i jeszcze starałam się doszukać śladu romansu… Ale nie udało się. Nie masz pojęcia, jak mnie to ucieszyło. Czuję, że w tej historii, przynajmniej na tym etapie, podobne wzmianki byłyby co najmniej nie na miejscu.

Trudno jest mi tak naprawdę skomentować fabułę, bo na etapie, na którym jestem, dopiero zaczyna się ona powoli rozkręcać. Jedenaście rozdziałów to jednak nie tak wiele. Wiem, że wszystko jest zaplanowane, że uknułaś sobie, jak czytelnika najbardziej zaciekawić (no ale to zakończenie jedenastego rozdziału, no…), jednak… nic więcej nie mogę powiedzieć. Powoli coś tam się odsłania, ale trzeba poczekać, by nabrało konkretniejszych kształtów. Jak na razie wydaje się prowadzona zgrabnie i wątki łączą się ze sobą, wszystko czemuś służy. Często wspominałaś o tajemniczym froncie oraz wojnie z Revartem i staraniach Ilvana, żeby sprawę tuszować. To brzmi obiecująco, więc także plus.

Ech, no mogę już skończyć Cię chwalić? Za dużo tego dobrego! Kurczę, ale złego nie mogę za wiele powiedzieć…

Wyłapałam kilka poważniejszych błędów. Primo, Averyn bała się najbardziej (o czym pisałaś w 1. lub 2. rozdziale), że będzie miała połączenie wszystkich trzech mocy, a jednak, gdy to się sprawdziło, coś słabo zareagowała: — Pewnie ma w tym sporo racji. To, że dostałaś dary złączone w jedno, nie znaczy, że będą tak silne jak u innych.
— Myślisz, że się o to prosiłam? — fuknęła poirytowana, nadal uparcie wpatrując się w kamienie.
Secundo, opis Akademii, gdzie morze jest niby pod samymi murami, potem Averyn nie widzi ciała i krwi pod oknem, a następnie Varren wyrzuca dowody na zabójstwo Derena przez okno, gdzie pewnie chodziło o to, że wpadną do wody. Ta scena samobójstwa sugeruje jednak, że pomiędzy Akademią i morzem znajdowała się jednak jakaś przestrzeń.
Tertio, nie przekonuje mnie kłótnia Ilyrany i Nahareva. Za bardzo dramatyzowali, na mój gust. Zdecydowanie nie uważam, żeby po takiej wymianie zdań (nawet niezbyt ognistej i właściwie bez jakiejkolwiek próby dojścia do porozumienia) Varren mógł pomyśleć, że na zawsze stracił przyjaciółkę czy żeby Averyn rozpłakała się jak dziecko i wpadła pod samochód.

Błędów językowych było bardzo niewiele. Zwykle drobnostki. Na przestrzeni rozdziałów widać zresztą poprawę, więc nie za bardzo mam się jak przyczepić. W kilku pierwszych zdarzało Ci się zaburzać sens zdania dziwną konstrukcją albo słowem niepasującym do kontekstu, ale nic, co bardzo wpłynęłoby na jakość czytania.
To, co rzuciło mi się w oczy, to , że często używasz słowa inwektywy. Jeśli chodzi o obrażanie kogoś, na 98% użyjesz tego określenia. W każdym rozdziale pojawiło się to słowo, zwykle częściej niż raz. A przecież jest dużo innych wyrazów, które mogłabyś zastosować.
Och, jeszcze coś (dziękuję, Hiroki). Czasem zdarza Ci się zarzucić archaizmem, mimo że cały tekst napisany jest współczesnym językiem. Wiem, że niekiedy ten zabieg ma uzasadnienie, ale często gryzie się to z Twoim stylem.

Teraz coś, co dość mocno mnie irytowało i momentami utrudniało mi czytanie. Czyli dialogi. No kurczaczki, czasem nie wiedziałam, kto mówi, musiałam się domyślać, bo nie pisałaś podmiotów, dodając kwestie narratora. Czasami to wręcz wyglądało, jakby bohaterowie dostawali nagłej schizofrenii i rozmawiali sami ze sobą. Zauważyłam, że w ogóle masz taką tendencję i pewnie chcesz w ten sposób uniknąć ciągłego powtarzania imion, ale to nie za bardzo działa.

No więc… Cóż mogę zrobić? Muszę Ci postawić bardzo dobry z minusem (jednak bliżej Ci do piątki niż czwórki). Ocena nie jest pełna, ponieważ opublikowałaś dopiero 11 rozdziałów i choć świetnie się przy nich bawiłam, to jednak znalazłam trochę niedociągnięć. Szczególnie musisz popracować nad dialogami. Dopracuj także te trzy sytuacje, które wymieniłam. Trzymam kciuki, żeby nie opuszczała Cię wena oraz żebyś znalazła czas, by pisać i wstawiać posty, gdyż historia ma potencjał. Z chęcią do niej wrócę.

Dziękuję wszystkim betom, które nie dość, że poprawiły moje babole, to jeszcze wyhaczyły rzeczy, które ja przeoczyłam. Ayame, Forfeit, a szczególnie Hiroki (ponieważ już wcześniej czytała Łzy i weryfikowała, jeśli coś sobie ubzdurałam): dziękuję!

10 komentarzy:

  1. Z błędami oczywiście się zgadzam, mam zamiar (KIEDYŚ) przepisać tekst od nowa, rady bardzo mi się przydadzą, jestem ogromnie wdzięczna.
    Borze, moja pięta achillesowa "liczba" a "cyfra" xDDDDD (jak i wiele innych debilizmów w moich tekstach </3).
    Jak dla mnie pierwszy rozdział tego opka to, w porównaniu z resztą, drewno. Tzn. poprawiałam go już milion razy (...w końcu znowu przepiszę go od nowa), a i tak jakoś tak dziwnie odstaje od reszty. No ale teraz ogarnęłam trochę warsztat, narrację, więc myślę, że jak przysiądę wreszcie, to jakoś to sensownie ogarnę.
    Co do dramatyzmu i zaczynania czegoś od nowej linijki: tak, tego też się ostatnio nauczyłam! xD (ale staram się nie nadużywać!).
    Co do ryknięcia: zanotuję sobie. :c Nie wiedziałam, że aż tak tego nadużywam. ;-;
    Mam też świadomość powtórzeń (to znaczy wiem, że dużo ich robię, ale ostatecznie i tak jest ich całe mnóstwo, więc dostaję raka, jak widzę je znowu i znowu... to samo z zaimkami albo określaniem bohaterów po imionach ;-;).
    "Averyn nie widziała krwi ani ciała, co sugeruje, że jednak był tam jakiś pas ziemi." - Mogła nie widzieć, bo: było ciemno, chłopak wpadł do wody i utonął (a jego ciało nie wypłynęło na powierzchnię), więc to chyba nie aż taki straszny błąd, ale postaram się to przeredagować. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. A te dziwne przerwy na końcu rozdziałów robią mi się po przeklejaniu tekstu z Worda, dunno why, czasem udaje mi się je usunąć, czasem nie. Serio nie wiem, od czego to zależy. :|
      Wcześniej tak nie miałam.
      Co do tego zakończenia, trzasnę ci spoilerem: znalazł tam papiery odnośnie frontu, mimo bycia Młodszym Indari, nigdy nie dopuszczono go do tych informacji. A poza tym znajdzie tam coś ciekawego o Nairze, co każe mu zweryfikować wszelkie jego... e, sympatie względem niego.
      Ogólnie nie umiem into opisy pomieszczenia, więc staram się je pomijać, bo wiem, że wyglądałyby sucho. [*] Co do czasów współczesnych - kurde, nie jesteś pierwszą osobą, która mi to mówi, chyba będę musiała jakoś nad tym popracować. :D
      xDDDDDDDDDD Co do imienia Kairna - wiem. Chyba wszyscy się na tym wykładają (WŁĄCZNIE ZE MNĄ). Biedny... Karyś. xD
      Co do ekspozycji: są. Bo pisząc to opowiadanie, nie zdawałam sobie jeszcze sprawy z tego, że coś takiego istnieje. Ale jakoś tak podświadomie udało mi się często ich unikać (GENJUŻ LITERADZKI, CO PORADZEM - hehe, kiddin'). Chyba po prostu miałam więcej szczęścia niż rozumu.
      A no i muszę jeszcze ogarnąć narrację, bo jest trochę. No. I mean. No ma błędów trochę. xD
      Tak, wątek Ilvana miał się rozwinąć w kolejnym rozdziale, bo Varren znalazł naprawdę ciekawe rzeczy w tej ostatniej teczce. Dużo by się wyjaśniło. M.in. również to, dlaczego powiedział kiedyś Varrenowi, że chciałby mieć takiego syna jak on.
      Łezki z założenia nie miały być romansem, ale ludzie, widząc "Niewiernego" w tytule, dostawali kociokwiku. xD
      Relacje Averyn i Varrena są dla mnie trudne do pisania, because of Varren. No nie oszukujmy się, ciężko utrzymać w nim spójność charakteru chłodnego, wyrachowanego skurwysyna w zestawieniu z tym, że on to wszystko sobie zaplanował i dał się gnoić, i mordował, żeby jakoś ją uratować. Bałam się trochę, że zrobię z niego ciepłe kluchy. Ale na pewno nad tym wszystkim solidnie popracuję.
      No i sama Averyn też jest, no, jako protagonistka, ciężka do ogarnięcia pod tym względem, że strasznie boję się zrobienia z niej Mary Sue, plus z drugiej strony nie chcę, żeby była zbyt płaczliwa.
      Postaram się też ogarnąć archaizmy.
      I dialogi również!

      Ogromnie dziękuję za czas poświęcony na przeczytanie tekstu i tak szczegółowe skomentowanie wszystkiego. Jestem bardzo, bardzo wdzięczna. <3
      Chyba wróciła mi nawet chęć do pisania. :D

      Usuń
    2. Też mi się robią takie przerwy po przeklejeniu tekstu z Worda. Aby je usunąć, kopiuję dwie ostatnie linijki (te, pomiędzy którymi jest przerwa) i jeszcze raz formatuje, wtedy wszystko się naprawia.

      Usuń
    3. Ten pierwszy rozdział być może dlatego, że najbardziej tłumaczy i objaśnia świat (z tymi ekspozycjami to zdecydowanie bym się jemu przyjrzała; wtedy o tym nie pomyślałam, ale teraz myślę, że to może być powód).
      Co do tego samobójstwa... Ale napisałaś o tym morzu, że się rozbijało o brzeg tak, jakby Averyn je widziała, więc stąd moje wątpliwości. Również gdyby koleś wpadł do morza to nie byłoby krwi. Tak myślę. xD Więc te opisy jednak są trochę sprzeczne.
      Nie wiem teraz, czy powinnam się cieszyć, bo trochę zaspokoiłaś moją ciekawość, a z drugiej spoiler... To poważny dylemat moralny... Hm. :c
      I dlatego za kreację postaci Cię podziwiam, bo jak na razie udało Ci się protagonistów zbalansować naprawdę nieźle. :D To na pewno jest trudne, ale warto, żebyś to utrzymała, bo dzięki temu bohaterowie są realistyczni.
      Cieszę się, że Cię nie zawiodłam! I super, że wróciła ochota na pisanie (nie mogę się doczekać nowego rozdziału, huhu ;;).

      Usuń
    4. Wszystko cacy, tylko najpierw muszę przepisać opko od nowa, poprawić dziury fabularne, narrację i wszystko dookoła. xD Ale właśnie kończę pierwszy rozdział (!!!!!!!!!11111111111). Wszystkie ekspozycje z objaśnieniami poleciały dalekoooooooooo. :D Inaczej to przemyciłam w tekście, chyba bardziej zręcznie.
      To i tak był mały spoiler, bo nie napisałam, o co dokładnie chodzi i o co chodzi z frontem i samym Nairem. xD Po prostu nie jest tak przejrzysty, jak mogłoby się wydawać.
      Btw poza przepisaniem tekstu mam jeszcze magisterkę na głowie, mam się bronić w lipcu (xDDDD best joke ever), a nie napisałam jeszcze nawet rozdziału. I mean come on, jest jeszcze wrzesień! xD Skoro i tak zrezygnowałam z doktoratu... MAM CZAS.

      Usuń
    5. Och, nie... Chyba się domyślam, o co Ci chodzi z tym Nairem... AAAAA. DLACZEGO MI TO POWIEDZIAŁAŚ. *płacze*
      Powodzenia z magisterką (to brzmi tak strasznie, brr)... Trzymam kciuki za to, żeby udało Ci się obronić i żeby pisanie dobrze Ci szło.

      Usuń
    6. @Den „Chyba wróciła mi nawet chęć do pisania”.
      Tak, tak, tak, tak, tak! <3 Borze, wiadomość miesiąca. Od przeczytania spoilera się powstrzymałam (chyba jeszcze poczekam, skoro piszesz od nowa... już drugi raz, nie mylę się? To się nazywa poważne podejście do pisania :]). Czekam łzawie i wiernie!
      No i powodzenia z magisterką. :)

      Usuń
    7. Wiem, że to brzmi jak aŁtoreczkizm lvl over 9000, ale naprawdę chyba potrzebowałam takiego kopa i kilku miłych słów, żeby się rozruszać. Nie dziękuję za życzenia powodzenia, żeby nie zapeszyć. ;P
      Nie, to chyba będzie czwarty raz, jak je przepisuję. Pierwowzór był takim rakiem, że ojej (ale to jeszcze nie były faktycznie Łzy, tekst dawał raka sam w sobie, Averyn była obrzydliwą merysójką i w ogóle). Czasem, jak mam kryzys wiary w siebie i swoją pisaninę, zaglądam do tego pliku, dostaję przerzutów i wracam do pisania (obecnie trzaskam tylko fanficzki na wattpadzie, żeby trochę rozruszać palce). Potem była pierwsza (oficjalna) wersja, przyszła Nea, zjebała mnie, pojawiła się druga, którą doprowadziłam do końca, ale mi się nie spodobała i ta na blogu jest trzecią (oficjalną). No i teraz to w zasadzie będzie czwarta wersja, taka już z tych mniej rakowych. Mam nadzieję, że ostatnia, bo mam trochę pomysłów na inne teksty, ale jakoś nie mogę ich zacząć bez doprowadzenia tego do końca. :D
      W każdym razie dziś przepisałam pierwszy rozdział.

      Usuń
  2. Szalejecie z tymi pościkami.

    OdpowiedzUsuń