[89] ocena bloga: rzeka-opowiesci.blogspot.com

Autorka: Sovbedlly
Tematyka: miniatury obyczajowe
Oceniająca: Skoiastel


Zwyczajnie w świecie okazuje się, że moim patrzałkom jest na tym blogu źle. Kompletnie nie potrafię przyzwyczaić się do tłustego fontu w postach. W menu biały font na zielonym tle jest zupełnie  nieczytelny. Cieszę się za to bardzo, że w prawej kolumnie panuje minimalizm.
Nagłówka się przyczepię, ale nie zrobi to różnicy w ocenie końcowej. Dla mnie to onetowski zlepek, chociaż w nieco estetyczniejszej formie. Ale nadal zlepek, bo przed jakąś rezydencją, z której wyrastają liście i lampy, stoi pół Czerwonego Kapturka (od pasa w górę, ponieważ reszta zniknęła w książkach) i przytula pół-wilka. Pod nimi napis potwierdza adres i o wygląda jak a.
Dosyć czepialstwa, teraz zakładki.
Moja podstrona to zupełnie osobny blog, więc nie wnikam.
Ważne informacje (z dopiskiem: waine. Serio. To właśnie tak wygląda) – po co ci dwa tytuły?
Wszystko w porządku poza cudzysłowem i dywizami, ale o tym będzie niżej.
Spis opowieści to wygodny sposób na archiwizację postów.
Informowani:
(czy w spamie, czy pod nową notką). – Jako że nawias ten to osobne zdanie, powinnaś jego zawartość rozpocząć wielką literą.
Do linków nie mam zastrzeżeń. Spam to osobny blog.

Dobra. Najwyższy czas zająć się treścią główną. Pousuwaj tytuły pisane nad treścią, bo przecież takie same widnieją w gadżecie tytułu posta.

ŚCIANA
O nie, nie i jeszcze raz nie!
Po pierwsze, font jest nieznośny. Niewyjustowany i szeryfowy, a przecież taką przejrzystą czcionkę masz nad menu. Po drugie, powiększ interlinię, bo wszystko zlewa się w całość. No i jest jeszcze po trzecie – akapity. U ciebie to jedna spacja, no ewentualnie dwie, co nie wygląda dobrze. Może ustaw na blogu automatyczne wcięcia?

1. Usuń wszystkie wcięciospacje na stronie;
2. Wejdź na Bloggera;
3. Zakładka szablon->Dostosuj->Zaawansowane->Dodaj arkusz CSS;
4. W białym polu wklej:
.post-body {text-indent: 1cm; text-align: justify;}
5. Zapisz zmiany. 
[Wartość „1cm” można dowolnie zmieniać].

Drzewa niebezpiecznie zachwiały się, a liście wydały z siebie odgłos przypominający krzyk. – Sądzę, że trochę podkoloryzowałaś. Rozumiem chęć nadania klimatu, ale ta próba bardziej przerysowuje tekst niż prawidłowo porusza wyobraźnię. Chyba że główny bohater (narracja pierwszoosobowa) lubi tak sobie hiperbolizować. Sprawdźmy, czy dalej wynika to z jego charakteru.

Ania była trzydziestosześcioletnią, mało atrakcyjną blondynką przy kości o pociągłej twarzy i prostych włosach, sięgających za ramiona. – Hej, przecież to jego żona. Strasznie bezceremonialnie przedstawiłaś tę postać. Czy widząc codziennie członków swojej rodziny, właśnie tak o nich myślisz? Charakteryzujesz ich sobie w głowie, jakbyś widziała ich pierwszy raz? Narracja pierwszoosobowa rządzi się prawami, w których bohaterowie muszą opisywać świat naturalnie, gdyż każda linijka tekstu prowadzonego przez nich to ich myśl.
Bohater mógłby spojrzeć na jej nową fryzurę. Zachwycić się. Przypomnieć sobie, że kobieta jego życia niedługo obchodzi trzydzieste szóste urodziny, a on wciąż nie ma dla niej prezentu. Cokolwiek, co wprowadziłoby ją naturalnie w twoją historię.
[Update: ten sam błahy zabieg stosujesz, przedstawiając czytelnikom Henia, Pawła i Justynę, natomiast bardzo fajnie, naturalnie wypadł opis pani Wójcik].

– Nie dzisiaj. Jestem zmęczony – powiedziałem łagodnie, spoglądając na nią szarymi oczami. – Tak samo tutaj. Czy właśnie w taki sposób myślisz o sobie, gdy na coś patrzysz? Zerkasz na coś oczami o takim czy takim kolorze?

– Uważam, że przydałoby ci się trochę odpoczynku. – Ania oparła dłonie na biodrach dla podkreślenia swojego zdania. – Nikt raczej nie opiera dłoni na biodrach z innego powodu w rozmowie. Nie musisz tłumaczyć pobudek jej zachowania. Usuwając tę część, nadal poruszasz wyobraźnię czytelnika.

– Będę odpoczywał w niebie. Poza tym, lubię swoją pracę. – Brzmi okej, wszystko jest zrozumiałe, ale osobiście napisałabym w grobie, gdyż dużo częściej słyszy się właśnie o takim powiedzonku.

– Może zamówimy pizzę? Taką jak lubisz – zmieniłem temat, chcąc udobruchać żonę. – Czasem wskazując pobudki działania bohatera, odbierasz czytelnikom powód do wyciągania wniosków. Już samo „taką jaką lubisz” wskazuje na fakt, że bohater chce się przypodobać.

Pomyślałem, iż nawet najbardziej opanowane osoby w końcu eksplodują gniewem. – To narracja pierwszoosobowa, więc bohater nie musi uprzedzać, że o czymś pomyślał. Niech to po prostu zrobi, gdyż przecież każde opisywane przez niego zdanie to właśnie myśl.

– Heniu, tylko nie przenoś wściekłości na tego małego kawalera. – Lubiłem pieszczotliwie zwracać się do swoich pacjentów. – Brzmi to tak, jakby Stefan zrobił właśnie z Henia pacjenta. Zwrócił się bezpośrednio do niego, dodatkowo zdrabniając jego imię. Pewnie chodziło ci o coś w stylu: lubiłem pieszczotliwie mówić o moich pacjentach.

Henryk uniósł kąciki ust w uśmiechu – „uniósł kąciki ust” wystarczyłoby.

Tego samego dnia przed południem.
Zaraz, chwilka. To co to jest? Pamiętnik? Wcześniej, kiedy bohater znajdował się w gabinecie i rozmawiał z Heniem, używał określeń typu „teraz”, więc nie było mowy o tym, by całość była narracją pierwszoosobową z rodzaju tych pamiętnikarskich. A w tym momencie kolejny akapit zaczyna się od takiego zdania. Jeżeli chcesz zaznaczyć, że to środa popołudniu, spróbuj zacząć inaczej. Wpleść to w myśl Stefana. Bo na razie brzmi to, jakbyś albo przerzuciła się na pamiętnikarstwo, albo w ogóle zaczęła narrację trzecioosobową. Często w kryminałach pojawiają się takie wstawki początkujące wpis. Następną scenę zaczynasz od dopisku „następnego dnia”, a jeszcze dalszą: „dwadzieścia minut później”. To też ulega moim wątpliwościom.

Na korytarzu stałem przy ścianie, mimowolnie słuchałem rozmowy dobiegającej z pokoju obok. Nie powinienem był podsłuchiwać, ale do moich uszu doleciało moje nazwisko. Zaintrygowało mnie to. – W tym krótkim opisie sceny nie ma żadnej emocji. Pamiętaj, że jesteśmy w głowie Stefana. To nie ma być sucha relacja. Zainteresowanie powinno wynikać z czynu. Niech bohater uniesie brew, przybliży się do drzwi, przyłoży ucho. Cokolwiek. Niech powie: cholera, o co im chodzi? Niech się zaniepokoi albo wyrazi w jakiś sposób jakąś inną emocję.

Mówili o mnie same dobre rzeczy. Rozpływałem się w słowach uznania, jednocześnie ciesząc się, że moje chirurgiczne działania przynosiły dobre skutki dla dzieci – nie widać tej uciechy. Opisujesz ją w sposób dość suchy.

Przyszedłem na oddział, gdzie byłem ordynatorem. – No nie wiem. Moglibyśmy się tego dowiedzieć z dialogu, kiedy ktoś nazywa go panem ordynatorem. Albo mógłby pomyśleć, że jako ordynator ma bardzo dużo papierkowej roboty. Cokolwiek, co nie byłoby suchą myślą bez jakiegoś rozwinięcia, powodu – dlaczego się pojawiła. Samo „jestem ordynatorem” brzmi sztucznie. Założę się, że nie myślisz o sobie tak bez powodu: „jestem uczennicą” i nic dalej za tym nie idzie.

Razem z lekarzami, wszedłem do jednego z dużych pokoi pacjentów. (...) na koniec zbliżyłem się do dziecka, leżącego w kojcu przy ścianie. – Są to dwa przykłady zdań, w których przecinki nie są szczególnie konieczne. Jasne, możesz podkreślone części potraktować jako dopowiedzenie, ale mnożenie na siłę pauz oddechowych też nie jest dobrym pomysłem, tym bardziej że w tych przypadkach zdania bez nich mają płynniejszy wydźwięk.

(...) a na koniec zbliżyłem się do dziecka, leżącego w kojcu przy ścianie. Obok niego stała matka z zatroskaną miną.
– Zespół Robertsa – powiedziałem do Henryka, patrząc na pięciolatka. Choroba ta cechowała się licznymi wadami: obustronnym rozszczepem wargi i podniebienia, wytrzeszczem oczu spowodowanym płytkością oczodołów, naczyniakami czoła, szerokim grzbietem nosa, a także wadami kończyn.
Zobacz, jak zmarnowałaś potencjał własnego tekstu. Tłumaczysz chorobę po podaniu jej nazwy wprost. Gorszy byłby tylko wycinek kopiuj-wklej z Wikipedii. A przecież Stefan stoi obok dzieciaka. Nie mógłby na niego spojrzeć i opisać, co widzi? No i dlaczego mówi Henrykowi, co dolega małemu, skoro na każdym łóżku przeważnie znajduje się karta pacjenta? No i w końcu – Henryk też jest lekarzem, więc zdaje sobie sprawę, z jaką chorobą ma do czynienia, widząc dzieciaka.

Nastąpiło zamieszanie. Kilka osób nerwowo kręciło się wokół Łukasza. Przykładałem do jego klatki piersiowej elektrody. Starałem się przywrócić mu życie. Za wszelką cenę walczyliśmy. – Stefanowi przydałyby się jakieś hormony, bo do tej pory wychodzi strasznie papierowo. Podkreślona fraza nawet w narracji trzecioosobowej wypadłaby słabo. Beznadziejny patetyzm.
Niby Stefan opisuje zamieszanie, ale jesteśmy wciąż w jego głowie! Pacjent mu umiera. Gdzie ta pewność siebie, bo w końcu jest najlepszym lekarzem? Gdzie strach i poczucie odpowiedzialności za czyjeś życie? Jasne, że mogą to wyrażać krótkie równoważniki czy zdania pojedyncze, ale muszą być myślą Stefana. Jego częścią, a nie suchą relacją z przebiegu operacji. Ta walka… Niech ją udowodni. Siostra powinna mu podawać narzędzia, ocierać pot. I tutaj brakło mi też specjalistycznego nazewnictwa. Jeżeli operacja trwała dwie godziny, to znaczy, że dzieciaka cięli. Po co więc defibrylator i masaż serca? W ogóle jaki był powód zgonu? Niby serce przestało pracować, ale ono nie staje ot tak. Przydałby się tej scenie porządny research. Jeśli kręcą cię takie klimaty, możesz sprawdzić książki Tess Gerritsen.
Stefan relacjonuje, że słyszy krzyki innych, ktoś się kręci przy pacjencie. Ale prawda jest taka, że na salach operacyjnych nie ma zamieszania. Wszystko musi być zapięte na ostatni guzik, każdy tam pełni swoją funkcję.
Poza tym jeszcze jedno. Zanim coś się schrzaniło, opisałaś jednym zdaniem, że początek operacji przebiegał spokojnie. Gdybyś poświęciła tej scenie więcej czasu, czytelnik bardziej wczułby się w sytuację lekarzy. W ich pracę. Natomiast zaczynając praktycznie od opisu problemu, nie czuje się rosnącego napięcia.

Powtarzałem gorączkowo w myślach, że ma żyć, że ma się nie poddawać… – Niech więc po prostu powtarza to, a nie myśli, że pomyślał. Masz narrację pierwszoosobową.

Lekarz stojący obok, spoglądnął na zegarek. – Przecinek zbędny.

Jedna pielęgniarka, najbardziej wrażliwa, zaniosła się spazmatycznym szlochem. – Lepiej byłoby użyć nazwy instrumentariuszka. No i spazmatyczny szloch…?
[Update po przeczytaniu wszystkiego: twoi bohaterowie reagują na stresujące sytuacje zawsze tak samo. Nie lepiej napisać coś w stylu, że postać uciekła do łazienki, powstrzymywała łzy, odwracała wzrok?]

Odwołałem planowane zabiegi na następne dni, ponieważ nie byłem w stanie operować dzieci. Przynajmniej na razie… – no to fest. Biedne dzieci. Prawdziwy profesjonalizm, psia mać. Oto ordynator, najlepszy chirurg w Polsce. Na dodatek zupełnie bez doświadczenia, bo wygląda na to, że nikt mu jeszcze nie zmarł na stole. W ogóle za młody jest na taką funkcję.

– Co się stało? – zagadnęła, patrząc na mnie współczująco i bystro zarazem.
Zamrugałem powiekami, by obraz stał się ostrzejszy. – Jabłoński wypił w parku flaszkę. Całkiem trzeźwo określił się mianem nietrzeźwego. I najpierw opisuje spojrzenie dziewczynki, a potem dopiero zauważa, że właściwie to brakuje mu ostrości.

Czy to znaczy, że…
Rozmawiałem z duchem?!
No i pierwszy raz Stefan wydał z siebie jakieś emocje. I zrobił to pod wpływem alkoholu, na ławce w parku, kiedy dziewczynka zniknęła mu sprzed oczu. Fajnie. Coś kiełkuje. Jesteś na dobrej drodze. Szkoda tylko, że dopiero na końcu historii.

Znienacka rozległ się irytujący dzwonek telefonu.
– Co ty wyprawiasz?! Gdzie ty jesteś?! – krzyknął z pretensją Paweł po drugiej stronie.
Gościu wypił całą flachę sam, na smutno, i nie ma żadnych problemów manualnych? I językowych? Normalnie wyciąga telefon, odbiera połączenie i odpowiada kumplowi zupełnie poprawną składnią. I jeszcze w międzyczasie ma tonę przemyśleń na temat sądów, pacjentów, swojej kariery… I wszystko tak wymuskane, że chyba jednak pił bezalkoholowe.

Na końcu okazuje się, że nieudana operacja i jej konsekwencje to sen chirurga.
Wstawki typu następnego dnia czy dwadzieścia minut później kompletnie wykluczają teorię snu. Nie ma możliwości, by przeliczać czas tak dokładnie w śnie. I przez to głównie nie jestem przekonana do zakończenia. Brakło mi aluzji. Nic nie wydawało się dziwne, podejrzane, senne. Poza dziewczynką-duchem, ale wtedy znowu Stefan był pijany, więc łatwo można było uwierzyć w realistyczność tej sceny. Kiedy przeczytałam, że wszystko okazało się koszmarem, miałam w głowie mindfuck.

Gdybym miała podsumować całość, musiałabym powtórzyć, że twojemu główniakowi brakuje hormonów. Nafaszeruj go czymś, bo wypada papierowo. Dodatkowo przedstawianie postaci wychodzi strasznie amatorsko, dopiero przy Pani Wójcik Stefan zaczyna myśleć o niej naturalnie, ze swojej perspektywy. Przygląda jej się i bada ją wzrokiem, no ale tutaj sprawa jasna – wcześniej jej nie spotkał, a pierwszy kontakt opisuje się najłatwiej. Broń Boże wprowadzać żonę do historii słowami „moja żona jest blondynką”. No chyba że bohater nie lubi blondynek i irytuje się w myśli lub przeciwnie – nieziemsko jara go ten kolor. Bo za każdą myślą musi iść cel jej wypowiedzi. Dlatego wszystkie linijki tej opowieści powinny być bardziej… Stefanowe.


NIE OPUSZCZĘ CIĘ AŻ DO ŚMIERCI
Ujednolić tytuły – kursywa albo podkreślenie, albo cudzysłów.
Oho, Powstanie Warszawskie. Liczę na solidny research.
Pod postem napisałaś, że wzorowałaś się na Mieście 44. Nie oglądałam tego filmu, więc poprosiłam inne oceniające, by przejrzały tekst pod względem podobieństwa do produkcji, ale o tym wspomnę na samym końcu.

Zaczynasz czasem teraźniejszym. Wbrew pozorom jest to bardzo wysoko postawiona poprzeczka. Znów masz narrację pierwszoosobową, więc zupełnie niezrozumiany jest dla mnie zabieg, w którym główny bohater cytuje przysięgę, którą składa jego znajomy, a potem dopowiada: mówi uroczyście Stanisław, noszący pseudonim „Lukier”. Mam nadzieję, że po ostatnim wpisie wiesz już, do czego zmierzam. Skoro główna postać zna Staszka, to po co myśli o nim w taki sposób? No tak, żeby przedstawić go czytelnikom, którzy go jeszcze nie znają. Ale my go powinniśmy poznać w zupełnie inny sposób. Niewymuszony, absolutnie nie tak sztuczny. Nie na siłę.
[Update: dalej okazuje się, że narratorem jest dziewczyna Staszka. Dowiaduję się o tym zdecydowanie za późno, bohaterka zaczyna też go opisywać – pojawia się wzrost, oczy i włosy, jakby widziała mężczyznę pierwszy raz].

Garść ptaków zrywa się i szybuje w górę. – Mnie osobiście słowo garść kojarzy się z ilością, która mieści się w jednej garści. Ile ptaków zmieścisz w dłoni?

Dwa dni później o godzinie siedemnastej wybucha powstanie warszawskie. Ten dzień zaburza spokojny los mieszkańców. Ciężarówki odjeżdżają pełne ludzi wyłapanych z ulicy. Ktoś mówi mi, że te furgonetki jadą do Auschwitz. Uświadamiam sobie, że wszystko jest stracone…
Rety, kolejna flegmatyczna postać. Pod nosem wybucha jej powstanie, a ona opisuje to, jakby właściwie nic się nie stało. Ty piszesz opowiadanie czy grzeczną rozprawkę na język polski? Poza tym to narracja pierwszoosobowa i czas teraźniejszy. Nie musisz pisać, że bohaterka sobie coś uświadamia. Ona powinna pisać wprost o tym, co myśli. Od razu.
Daj mi emocje.

Plany na przyszłość? To nie dla mnie.
Korzystanie z przyjemności? To nie dla mnie.
Cieszenie się z życia? To nie dla mnie.
Wczuj się w swoją postać. To młoda kobieta, która dowiaduje się o wybuchu powstania. Strach, niepewność, ból. Fakt, że musi zrezygnować z dotychczasowego życia. Ale w jej głowie powinno kotłować się coś więcej.

Noc, tak bardzo różniąca się od dnia.
Nieprawdopodobne.

Tysiące gwiazd świeci w ciemności, jakby ktoś na górze rozsypał diamenty. Srebrzysty księżyc wisi na niebie i oświetla setki budynków. Od czasu do czasu można dostrzec spadającą gwiazdę, która przecina złocistą wstęgą głęboką czerń sklepienia. Mgła unosi się w powietrzu. Panuje głucha cisza, jedynie echo moich przyspieszonych kroków odbija się o mury.
Czy twoja bohaterka to artystka? Poetka? Wydaje mi się, że taki opis nie pasuje do tego, co przedstawiasz. Najpierw powstanie zmienia całe miasto, a teraz mamy czas na poetyckie opisywanie nieboskłonu? Zalatuje patosem.

Broda bez całkowitego zarostu oraz okulary dodają mu powagi [przecinek] a zarazem dziecinnego uroku. – O! To mi się podoba. Zdanie poprzedziłaś fatalnym opisem Staszka, ale tutaj starałaś się już postawić na miejscu kobiety, która coś sądzi o wyglądzie swojego partnera. W takich opisach warto dodawać „jak zawsze” albo inne określenie, które wskazuje na to, że bohaterowie znają się dość długo. Wtedy opisywanie bohatera w myśli przez kobietę wychodzi naturalnie, wręcz czule.
Przyczepię się tylko do brody bez całkowitego zarostu. Co to znaczy? Że zarost jest gdzieniegdzie czy nie ma go wcale? Ciężko to sobie wyobrazić.

– Bo… boję się o ciebie… – mówię łamiącym się tonem. – Głos się łamie, nie ton. No i widać to po wielokropkach, więc dopowiedzenie raczej zbędne.

– Co będzie, jak ciebie też dorwą?
Kobieta tak ładnie opisała niebo, wydaje się bardzo grzeczna i dorwać według mnie jest dla niej zbyt agresywne. Może raczej „wezmą” albo „porwą”?

– Bądź spokojna. Naprawdę, poradzę sobie. Poradzę – powtarza „Lukier” – cudzysłów w pseudonimach jest zbędny.

Zwyrodniali Niemcy, mordujący z zimną krwią. – Pierwszy przecinek zbędny. Nie pełni żadnej funkcji. 

Nie znamy dnia ani godziny. Nie wiemy, czy doczekamy jutra. Często modlę się, abyśmy przeżyli - ja, moi rodzice, siostrzyczka i „Lukier”, którego tak kocham… – Zbędny cudzysłów.
Ten cytat utrzymał mnie w przekonaniu, że to jednak bardziej wypracowanie klasowe na temat „Napisz historię bohaterów Powstania Warszawskiego”, aniżeli realistyczna, naturalna opowieść. Zero jakiejkolwiek w niej lekkości narracyjnej. Bohaterka jest papierowa. Bazuję tylko na tym, co sobie myśli, a myśli sztucznie, zbyt poukładanie. Wymuskałaś ją i pozbawiłaś strony emocjonalnej. Uczuć. Tego, co najważniejsze. Co pobudza wyobraźnię i sprawia, że ożyłaby w mojej głowie. Gdybyś na samym końcu dodała tę modlitwę zakończoną wykrzyknikiem: Dobry Boże, niech to się już skończy!, opisałabyś, jak przy tym płacze, jak patrzy w lustro i widzi siebie jakby nieco bledszą, starszą – byłaby to postać dużo bardziej realistyczna.
Pamiętaj też, że to sceny budują opowieść. Zamiast streszczać, że bohaterka coś zrobiła, niech ona to faktycznie zrobi.
Okazuje się, że kobieta nadal tkwi w objęciach ukochanego. Zaraz… to czemu mowa była o modlitwie? Tym bardziej, że gdzieś tam pojawił się jeszcze przerywnik, że mija dopiero czwarty dzień powstania. Nie sądzisz, że taką informację powinnaś przytoczyć wcześniej? Teraz wprowadziła zamieszanie, bo zdawało mi się, że fabuła ruszyła w przód, a jednak nie. Jesteśmy w tej samej scenie.

– Co, nocny spacerek? – „Karp” mruga do mnie okiem, a ja kiwam twierdząco głową. – Zbędny cudzysłów. Usuń go z ksyw w całym tekście.
Poza tym kiwa się głową zawsze na „tak”, kręci – na „nie”. Dopisek twierdząco jest zbędny.

Razem odchodzą na bok i zaczynają o czymś rozmawiać. Ach, ci nasi chłopcy! – Przed chwilą bohaterka ocierała pot z czoła, bo wystraszyła się, że ktoś obcy do niej podchodzi. Teraz powinna raczej zaniepokoić się, że w czasie powstania Lukier z Karpiem odchodzą na bok, zapewne porozmawiać o zbrojeniu. Natomiast podkreślony fragment aż kipi naiwnością i uciechą.

(...) to chłopiec, czy dziewczynka? – W przypadku, kiedy „czy” łączy elementy współrzędne (najczęściej takie, które się wzajemnie wykluczają), nie stawia się przed nim przecinka.

Podążam za jej wzrokiem. Mój „Lukier” rozmawia z Józkiem, którego przezywano „Karp”.  Widać, że świetnie się dogadują i rozumieją. – Po czym widać? Ja nie widzę. Ja mam tylko suchą relację suchej bohaterki. + Czas. Przezywano kiedyś, ale teraz już nie?
Po co też wspominasz, że Karpia przezywa się „Karp”, skoro wcześniej ten sam Karp nazywany już „Karpiem” mrugał do bohaterki? Chyba powinna go przedstawić na początku? No i oczywiście nie w taki spłycony sposób. Mogłaby na przykład nawiązać do jego ksywy. Że faktycznie, jakby się tak zastanowić, to pasuje mu do nazwiska albo rybiego kształtu twarzy. Cokolwiek, co pozwoli nam sobie wyobrazić bohaterów, ale nie w wymuszony i oklepany sposób.

Całuję go delikatnie w usta. On oddaje mi pocałunek z namiętnością. Czuję się cudownie. – Pokaż, nie tłumacz. Jeżeli Marysia czuje się cudownie, powinnam bez problemu to sobie wyobrazić, wyciągając wnioski z jej zachowania, z emocji, które z niej biją. I z całej sceny. Natomiast „czuję się cudownie” jest puste. Nie wnosi niczego, to jałowa informacja. No i pozostaje kwestia użycia zdań pojedynczych… Zdecydowanie lepiej wykorzystywać je w scenach, w których buduje się napięcie, istnieje potrzeba nadania szybszego tempa. Tutaj spłycają wydarzenie, relacjonują je jak w punktach.

Nasze ciała stykają się. Zamykam oczy, kiedy czuję jego usta na swojej szyi. Silna dłoń zaciska się na moich pośladkach.
– Och, tak... – mówię cicho.
Później, gdy się już sobą nacieszyliśmy, żegnamy się.
Po to wzbudzasz w czytelniku zalążęk jakiegokolwiek napięcia, aby nagle urwać i przejść do pożegnania? To brutalne! Jeżeli chciałaś uniknąć opisywania sceny o zabarwieniu erotycznym, to w ogóle jej nie zaczynaj. Skończ na pocałunku, dopisz coś romantycznego w dobrym smaku o tym, że bohaterowie spędzili czas razem, przytulając się, całując, oglądając gwiazdy. A jak czujesz potrzebę napisania o pośladkach i westchnięciach, to nie przerywaj tak nagle, bo teraz to wygląda, jakbyś się rozmyśliła i odwaliła robotę na pół gwizdka.

W pokoju mijam śpiących rodziców, po czym powoli podchodzę do lustra. Uważnie przyglądam się sobie. Mam dwadzieścia jeden lat, zgrabną sylwetkę oraz delikatne rysy twarzy. Długie, hebanowe włosy luźno opadają mi na plecy. Odwracam głowę i patrzę przez okno z przygnębieniem.
Marysia najwyraźniej nie ma nic bardziej kreatywnego do roboty, skoro poszła popatrzeć do lustra tylko dlatego, by zdać samej sobie relację, jaki aktualnie ma kolor włosów i fryzurę. Przy okazji poinformowała samą siebie, ile ma lat. Aż strach pomyśleć, po co podchodzi do okna. Nie dowiemy się, bo potem od razu następuje przejście do kolejnej sceny.

Odwracam się na pięcie i gnam przed siebie, słysząc strzelanie mieszające się z jazgotliwymi krzykami Niemców oraz płaczem dzieci. – Sugeruję po prostu płacz. Bohaterka biegnie, jest wystraszona, słyszy płacz, ale pewnie płakały również i kobiety. Wyobraź sobie tę scenerię. Wykreuj ją na bardziej plastyczną.

Potykam się o coś i upadam. W samą porę, gdyż pocisk rozerwałby mnie. – Lepiej: „i mnie” lub „gdyż rozerwałby mnie pocisk”. Strasznie topornie idzie ci kreowanie scen plastycznych. Nie pobudzasz wyobraźni. Narracja jest suchą relacją. Maria ucieka, na pewno brakuje jej tchu, szybko oddycha, jest roztrzęsiona. Omal nie zginęła! A ona myśli „w samą porę, bo bym umarła”?! No daj mi wreszcie emocje!

Ulica jest opustoszała, a domy jeszcze niezniszczone. – Kilka metrów wcześniej płakały dzieci i strzelali Niemcy. Podejrzewam, że bohaterka wbiegła w jakiś zaułek, ale nie opisałaś tego i wyszło coś, co się wyklucza.
Dodatkowo Marysia jest zmęczona, wystraszona, a rozgląda się po domach i patrzy, czy już są zawalone, czy jeszcze nie. Nie wie, jak będą wyglądały w przyszłości i nie jest to odpowiedni moment na opisywanie bez powodu takich szczegółów. Natomiast pozostawiłabym pierwsze zdanie, ale nie tak samo sobie, żeby tylko mieć z głowy podstawowy opis miejsca. Dziewczyna powinna się rozglądać, szukać wzrokiem niebezpieczeństwa lub przeciwnie – schronienia. I wtedy wyszłoby, że w tej uliczce nikogo już nie ma.

Na chodniku stoją moi przyjaciele oraz Staś. Trzej chłopcy są ubrani w cywilne stroje, zaś ja i Helena w sukienki. Witam się z nimi, a potem dostrzegam, że niedaleko nas przechodzi ksiądz. Korzystając z chwili wytchnienia, prosimy go, aby udzielił nam ślubu. Ksiądz zgadza się. Najpierw „Karp” i Helena biorą szybki ślub. Potem przychodzi kolej na mnie i Stasia.
Najnudniejszy ślub ever.
Nie martw się, poradzimy sobie z tym. Spójrz, to ma być ważne dla wszystkich wydarzenie. Ktoś w ogóle musiałby wpaść najpierw na ten pomysł, bo po tym opisie wyobrażam sobie scenę w rodzaju:
– O, cześć dziewczyny, macie sukienki i akurat tam idzie ksiądz, to chodźcie, weźmiemy ślub.
– Okej.
– Dzień dobry, jestem księdzem, w Imię Ojca i Syna, a ja udzielam wam ślubu.
– Amen.
THE END
Nie. Absolutnie nie tak to wyglądać powinno.
Po pierwsze: brakuje rozmowy o ślubie. Niekoniecznie wielkiego planowania, ale ktoś chyba musiał to w ogóle zaproponować, prawda? Tu nie ma sceny, ale jest relacja. Relacja prawdopodobnie najważniejszego dnia w życiu kobiety. Bez wstępu się nie obejdzie, bo teraz czytelnik ma po takim streszczeniu „sto pytań do” pod postacią kaszki w głowie: co? Tak od razu? Tak nagle? Bez niczego, z dupy? Wyszła z domu jakby nigdy nic, spotkała znajomych, księdza, była w sukience i akurat tak wszystko do siebie pasuje? O sukience piszesz zdanie przed ślubem, a nie wtedy, gdy Marysia wybiega na ulicę. Wyczuwam działanie imperatywu, o którym możesz poczytać tutaj: KLIK.
Niech bohaterowie rozmawiają wcześniej o tym ślubie, niech usłyszą dzwony kościoła. Niech okaże się, że ten jest położony blisko, prawdopodobieństwo spotkania tam klechy jest większe. Lub niech sami się podkradną na plebanię, rozwiąże to drugi problem, bo...
Po drugie: to niebezpieczne tak sobie stać i brać ślub na środku akurat pustej ulicy, gdy przed chwilą bohaterka mijała strzelających Niemców. Cała czwórka mogłaby się chociaż gdzieś ukryć. Uspokoić. Na spokojnie pomyśleć.
Po trzecie: zachowanie. Jakiekolwiek, ale niech będzie. Maria mogłaby się zmartwić mimo wszystko; to ma być jej ślub, a ona przed chwilą upadła pod ostrzałem, omal nie zginęła. Raczej wyobrażam sobie roztrzęsienie, łzy w oczach, brudną sukienkę, przejęcie. Myśl, co powie mama, przecież wcześniejsze sceny pokazywały, że bohaterka jest mocno związana z rodziną. A Staszek? Kolejny słup, gratuluję bohaterce wybranka. Żeby ją chociaż przytulił i zapytał, czy wszystko w porządku, jak się trzyma, czy jest na to gotowa, czy w ogóle tego chce? A może by tak uklęknął? Polacy to bardzo tradycjonalna narodowość, a mężczyźni w tamtych czasach mogli pochwalić się szacunkiem i wysoką kulturą, także wiarą, a przed ślubem winna więc być spowiedź. Księdza też masz jakiegoś takiego wyrwanego z kontekstu. Zgodził się na wszystko, ale chyba miał jakiś cel, zmierzał gdzieś, spieszył się. (Pamiętaj, że tam wciąż obok strzelają, więc raczej nie spacerował w poszukiwaniu kogoś, kto akurat potrzebuje ślubu).
Dalej, po przysiędze okazuje się, że bohaterom za obrączki posłużyły kółka od zasłon, ale skąd oni je mają? I nagle domyślam się; dopiero teraz dociera do mnie, że ślub był od początku planowany. Bohaterowie musieli się przygotowywać, Maryśka wiedziała, że biegnie tam w takim a nie innym celu, w tej sukience, więc dlaczego o tym nie myślała wcześniej i robi w swojej głowie sztuczną tajemnicę dla czytelników? To wiąże się ściśle z kolejnym punktem.
Po czwarte: strona emocjonalna tekstu i stylizacja narracji pierwszoosobowej. Cały czas będę to powtarzać – siedzimy w głowie głównej bohaterki. Nie musimy wiedzieć, jak ma na imię, ale musimy wiedzieć, co myśli, w jaki sposób myśli. I idę o zakład, że na pewno nie rozpisuje sobie w głowie nieemocjonującego wypracowania. I w końcu:
Po piąte. Taki uliczny ślub po łebkach raczej różni się od kościelnego ceremoniału, więc wypadałoby go opisać. Zainteresuj się tematem, zrób research. Wpisz w Google „śluby Powstanie Warszawskie” i już pierwsza czy druga strona powie ci, że w czasie Powstania Warszawskiego związek małżeński zawarło 256 par. W 2008 roku powstał film „Epidemia miłości” w reżyserii Macieja Piwowarczuka opowiadający o małżeństwach w Powstaniu Warszawskim. W artykule pojawiają się opisy tych ceremonii. Wyczerp temat. Przysięgę znają czytelnicy na pamięć chociażby z romansideł polskich. Ale opisać ślub w czasie powstania, aby czytelnik wczuł się w scenę? To dopiero wyzwanie!

Niespodziewanie skromną ceremonię zakłócają groźne wrzaski, zbliżające się z każdą sekundą. – No popatrz... Akurat po udanej ceremonii, co nie?

Basia przygląda się mi z apatią, po czym wydaje z siebie ostatnie tchnienie. Chlipię, gdy zamykam na zawsze jej dziecięce oczy. – Marysi umiera siostra. Wcześniejsze sceny udowadniały, że mała była jej niesamowicie bliska. Wiesz już, do czego zmierzam, prawda? Gdzie płacz, lament, drżenie… Ostatnie tchnienie, naprawdę? Tak określiłabyś umierającą bliską osobę? Bo ja w głowie, będąc bohaterką, na pewno miałabym przynajmniej „nie” uwieńczone wykrzyknikiem. Przynajmniej, a to i tak byłaby bieda.

Nagle do wielkiego gmachu wparowują Niemcy i zaczynają rozstrzeliwanie, dobijając większość rannych. Padam na kolana i czołgam się przed siebie. Udaje mi się dotrzeć do przyjaciół schowanych między leżankami. Słychać rozemocjonowane skowyty. „Orzech” strzela do Niemca, który umiera. Jeden z nich capie niemowlę i żywcem je rozdziera, jakby było kartką papieru. Dwóm udaje się odebrać broń z rąk „Karpia” i zapędzić go w róg. „Karp” przewraca się, a oni zbliżają się do niego.
– Nie zabijajcie mnie, proszę… Mam dziecko w drodze… i żonę… – błaga jękliwym tonem.
Jednak Niemcy, nieludzkie bestie, nie odpuszczają. Jeden nadeptuje mu na głowę, a drugi zaczyna go kopać.
Scena poważna. Przerażająca. Smutna. Ale opisujesz ją wciąż narracją pierwszoosobową, więc wychodzi na to, że Marysia w czasie czołgania przygląda się i tylko sucho opisuje, co widzi. Pomyśl może, czy nie łatwiej byłoby ci pisać w narracji trzecioosobowej, bo wczuwanie się w sytuację bohaterów i każdym zdaniem kreowanie ich myśli wychodzi słabo, a to odbiera przyjemność z czytania.
No i skowyty raczej są zawsze rozemocjonowane. Nikt sobie ot tak nie skowyczy.

Po skończonej zabawie celują pistolet w niego i wykańczają.
Ona pisze o swoim przyjacielu, z którym przed sekundą trzymali się za ręce i tańczyli na ulicy... Nie jestem w stanie się wczuć w scenę, bo nie mogę pozbyć się wrażenia, że tak naprawdę ta historia się nie dzieje, wszystko jest sztuczne i martwe albo to Maryśka jest emocjonalną analfabetką.

Biegniemy co sił w nogach, aż przystajemy. – Jest to zdanie z tej samej półki, z której niedawno mój znajomy ściągnął swoją złotą myśl: „i będę spał, dopóki się nie obudzę”.

W stronę grupy Polaków niespodziewanie nadlatuje granat. Z przerażeniem widzimy, jak ich rozsadza. Na ulicę spada duży deszcz krwi, pomieszanej z porozdzielanymi kawałkami ludzkich ciał.
Nie wzrusza mnie ta historia, a to już poważny problem. Po pierwsze dlatego, że Marysia jest młodą kobietą, która uniknęła wielokrotnie ostrzału z karabinów, a teraz zdaje bezpośrednio relację o tym, jak leci granat i co się dzieje dalej. Po drugie dlatego, że Marysia opisuje to w sposób nienaturalny. Aż chciałoby się na końcu dopisać, że kierowca autobusu wstał…
[Wiem, że rozrywane członki latały na ekranie w czasie trwania filmu, no ale ty możesz uniknąć tego przesadyzmu].

Mijając ocean trupów i spalone, zrujnowane domy, znów czuję mdłości. – Opis bardzo… malowniczy. Na pewno adekwatny do stanu psychicznego dziewczyny, której giną najbliżsi. No i jak to „znów”? Nie wskazałaś, kiedy czuła je po raz pierwszy.

Zakrywam usta dłonią, gdy drugi Niemiec wyciąga z rozciętego brzucha noworodka. Oddala się i wyrzuca je [go – ten noworodek] w stronę gruzów.
O Jezu! O Jezu!
Gdyby całe opowiadanie było bardziej emocjonujące, to w tym momencie zgodziłabym się, że takie okrzyki czy myśli byłyby realistyczne. Ale na tle całej stylizacji, myśl o Jezusie brzmi na wymuszoną. Może lepiej:
Nie! Dlaczego… Dlaczego oni? – zakrywam usta dłonią, gdy Staś odwraca mnie i prowadzi dalej, w przód. – Jezu… O, Jezu.
Byle jak najszybciej. Jak najdalej od tego piekła.
Wczuj się!
Całe opowiadanie ma formę prostą i mocno przewidywalną. Raz na jakiś czas, bardziej chyba z poczucia obowiązku niż faktycznego wcielenia się w bohaterkę, wplatasz między relacjonujące opisy zachowań dialog lub (rzadziej) myśl bohaterki. Problem polega na tym, że cały tekst ma być jej myślą, a nie tylko zakończone wykrzyknikami elementy.

Odczekujemy [przecinek] aż znikną nam z pola widzenia.

Odczekujemy aż znikną nam z pola widzenia, a potem wychodzimy z ukrycia i znów idziemy. Drżę. Łzy płyną mi po policzkach, kiedy mijam martwą przyjaciółkę. Chłopcy też są przejęci, na ich twarzach maluje się smutek. Kucamy za jakimś pojazdem. – Marysia przed chwilką straciła kolejną bliską osobę i patrząc na towarzyszących jej przyjaciół, określa ich wyraz twarzy smutkiem. Tylko smutkiem? Natomiast bardzo podoba mi się zabieg stosowania zdań pojedynczych lub – w przypadku tego cytatu – w ogóle samo „drżę” wprowadziło odpowiedni klimat. Musisz zastanowić się, jak ludzie myślą, kiedy są przejęci, przerażeni. Na pewno nie budują zdań składających się z górnolotnych fraz „wydawać ostatnie tchnienie” czy „smutek malujący się na twarzach”. Marysia mogłaby być bardziej lakoniczna, a pojazd – określony, by pobudzić jeszcze bardziej wyobraźnię. Taki przykład:
Chłopcy maszerują żałobni. Milczą, gdy mijają Helenkę. Ja nie potrafię… Helenko!
Nie przestaję łkać. Staś mnie prowadzi, chyba jest mu ciężko. Pomaga mi iść, gdy drżę. W końcu kucamy za jakąś ciężarówką.
To tylko wskazówka, jak mógłby ten tekst wyglądać, by czytelnicy odczuli stronę emocjonalną.

(...) przykłada lufę strzelby do swoich otwartych ust i wystrzela. – Strzela.

– Orzech?! Orzech! – Staś potrząsa nim bez rezultatu, więc po chwili odsuwa się od nieruchomego ciała. – Powiedziałabym, że rozumiem szok, ale prędzej Marysia mogłaby tak ze swoją siostrzyczką... Gdy ktoś strzela sobie w głowę, chyba ostatnim pomysłem jest trząsać ciałem i liczyć, że wstanie.

Od razu rozpoznaję, że to Niemiec. – Rozpoznała od razu, gdy podszedł, chociaż przed chwilą słyszała, jak mówił do niej po niemiecku?

Marysia zauważyła, że jest naga, więc przysłoniła się. W następnym zdaniu Niemiec tylko do niej podszedł. W kolejnym – odrywa ręce od jej piersi. Chyba po drodze zgubiłaś jakiś opis.

Lufa karabinu powoli zbliża się do mojej szparki. – To obrzydliwe!
Główna bohaterka żyjąca w czasach czterdziestych – młoda, wierząca Polka tuż po tym, jak została zgwałcona, poniżona, a jej najbliżsi zginęli, nazywa swoją pochwę… szparką. Jak w tanim pornolu. No proszę… A jak miałaś wcześniej okazję do opisania sceny erotycznej, to się nie pokwapiłaś.
W sumie nawet by pasowało – bohaterka-roślinka i jej aparat szparkowy.

Napisałabym podsumowanie, ale wszystko wyczerpująco opisałam przy cytatach. Emocje. Emocje i jeszcze raz EMOCJE. Mam tylko jeszcze pewną uwagę dotyczącą fabuły opowiadania.
Skonsultowałam się z innymi oceniającymi, które widziały film. Relacja głównych bohaterów przypomina tę pomiędzy Biedronką i Stefanem (tu Stefan, tam Stefan). Samobójstwo Orzecha kojarzy się z samobójstwem Górala. W filmie podobno była również ciężarna. Plus scena w szpitalu; główna postać żeńska pomaga rannym. W filmie zginął młodszy brat głównego bohatera, a tu mamy siostrę narratorki. Na końcu produkcji filmowej pojawiły się nagie ciała dzieci, głównej bohaterki... Twój tekst ma zaledwie szesnaście tysięcy znaków, co dało mi w Wordzie długość siedmiu stron Arialem dziesiątką przy standardowej interlinii. To nie jest za dużo, natomiast za o dużo za dużo jest podobieństw. Właściwie to przekształciłaś film. Och, come on! Inspiracja inspiracją, ale chyba masz swoją wyobraźnię i jakieś nieściągnięte pojęcie o Powstaniu Warszawskim? Na pewno wspomnienia tamtych wydarzeń dają większe pole do popisu. Nie namęczyłaś się przesadnie.
I jeszcze jedno. Niewiele pamiętam z lekcji niemieckiego, więc jeśli jestem w błędzie, to wyprowadź mnie z niego, ale czy nie powinno być: Du hast einen herrlichen Körper?

ZAGADKOWY WIECZÓR
W tym tytule używasz i podkreślenia, i kursywy. Zdecyduj się, gdyż jedno wyszczególnienie wystarczy. Kursywa tudzież cudzysłów byłyby najlepszym rozwiązaniem.
Nie określiłaś dokładnie miejsca akcji (kraju), ale postaci mają anglojęzyczne imiona, tj. William i Abigail. Napisałaś, że minęła dwudziesta pierwsza, lecz bezpieczniej byłoby użyć dwunastogodzinnego systemu zegarowego – dziewiąta rano/wieczorem.

– Jestem komisarzem policji. Dzwonię, by poinformować, że pan William Mavel nie żyje… – o śmierci policja nie powiadamia telefonicznie, ale przychodzi do domu poinformować osobiście i udzielić pierwszego wsparcia. Najczęściej funkcjonariuszy jest dwóch. Tak na logikę: wyobrażasz, co by się stało, gdyby telefon odebrała osoba o słabym sercu albo skłonnościach do napadowych wybuchów agresji? Poza tym przez telefon informacja może wydawać się bujdą.

– Podjadę po panią. – Cały czas mówił beznamiętny głosem, podczas gdy ja szalałam z niepokoju i wściekłości. – Och, czy znów będę mieć do czynienia z bohaterką-roślinką? Nie czuć jej szaleństwa i wściekłości, bo mimo wszystko skupiła się na tym, by posłuchać policjanta i wydedukować, że mówił do niej beznamiętnym głosem. Swoją drogą to straszny buc, bo nie dość, że odwalił sprawę telefonicznie, to jeszcze nawet nie jest mu przykro.

– Nie powinienem był przyjechać tu z panią. To zbyt duży szok… – powiedział ze skruchą. – Oczywiście, że nie! Ty planowałaś napisać realistyczne opowiadanie? Bohaterka nie miała prawa się znaleźć na miejscu zbrodni i oglądać martwego męża leżącego na ulicy, a Policjant Janusz powinien stracić pracę.

Wszystko było wspaniale. Teraz już nie jest… Nagle wszystko zniknęło.

– Ja, William, żyję. To… mój bliźniak został zamordowany.
Iście odpowiednia reakcja. Przed chwilą bohater stracił brata bliźniaka. Gdzie się podziała ta cudowna więź? Jakaś emocja po śmierci bliskiej osoby?
Swoją drogą, ten policjant zdecydowanie nie powinien już nigdy być policjantem.

– Słucham?! – krzyknęłam w głuchej ciszy. – Nie w takiej głuchej, skoro bohaterka prowadzi dialog.

Musiałam przez moment przetrawić tą nowinę. – Tę nowinę. Z tą nowiną.

Gorączka emocjonalna galopowała w moim wnętrzu niczym nieokiełznany koń.
– Wcześniej nie powiedziałem ci o tym… – Przestał mnie trzymać i opuścił bezradnie głowę(...).
Koń jest porównaniem w poprzednim zdaniu, który automatycznie zmienił się w podmiot w dopowiedzeniu narracyjnym. A na pewno chodziło ci o Williama.

Podsumowanie
Jestem sceptycznie nastawiona do całej historii. Jak tylko na początku dowiedziałam się, że Willy jest lekarzem, to poprosiłam w myśli, by końcówka nie okazała się snem. Przez brak profesjonalizmu policjanta kręciłam nosem, a dalej – słabo opisane reakcje bohaterki znów wzbudziły we mnie poczucie, że pierwszoosobowa narracja wymaga jednak od autora czegoś więcej. Mocniej. Dosadniej. Abigail tylko szaleje albo płacze. Brakuje mi małych zachowań, wielkich gestów. One zawsze uzmysławiają najwięcej – drżenie warg i rąk, chaotyczne spojrzenie po otrzymaniu strasznej informacji… Opisy zamiast krótkich streszczeń.  Akcja pomknęła tak szybko, że zanim zdążyłam się wczuć, to całość już się skończyła. Moim zdaniem nie wyczerpałaś tematu. Spójrz na ten fragment:
Patrzył prosto na mnie, a ja stałam jak wryta, moje nogi wrosły w ziemię.
– Abi… szukałem cię…
– Ty nie żyjesz! Ciebie nie ma! – Wreszcie i z trudem odzyskałam mowę.
Po jakich trudach, skoro ona po prostu odpowiedziała na jego kwestię? O jakich trudach mowa? Mam problem z wyobrażaniem sobie scen, które kreujesz, bo opisujesz niedelikatnie flaki męża bohaterki (w narracji pierwszoosobowej), która za chwilę akapit dalej nazywa go Kwiatuszkiem… Rozumiesz problem? Nadal nie potrafię wczuć się w sytuację, więc podejrzewam, że i ty nie wczuwasz się odpowiednio w czasie kreowania sceny.
Wstań, przespaceruj się po pokoju. Zamknij oczy, wyobraź sobie, że ktoś bliski umiera przy tobie lub już nie żyje. Wymamrocz kwestię. A teraz podejdź do komputera i opisz to. Używaj tych samych słów, o których pomyślałaś, bo narracja pierwszoosobowa to myśl. Bohaterka nie jest osobą, która sucho opisuje. To centrum, a czytelnik mierząc się z tekstem, mierzy się również z tym, co postać ma w głowie.
Nie skupiaj się też tylko na dialogach czy myślach, ale i na zachowaniu. Oglądając film, serial czy przyglądając się ludziom, których mijasz codziennie i znajomym, z którymi spędzasz czas – zwróć uwagę na mimikę, gesty, naturalność. Nie przesadzaj z uzewnętrznianiem emocji swoich bohaterów, ale jeśli są załamani, niech ich zachowanie będzie adekwatne do tego, co przeżywają w swoich głowach.
Ostatecznie nie dostrzegłam też żadnej puenty. W jakim celu powstała ta historia? Pierwsza, którą przeczytałam, o lekarzu Stefanie kończyła się ideą, że jednak czasem warto wykorzystać płatny urlop. Tutaj nie znalazłam żadnego końcowego przekazu. Nie doszukałam się sensu.

Zdradzę, iż będzie dłuższe i równie emocjonująco – równie emocjonujące.

SZLACHETNOŚĆ
Część 1
Nie ukrywam, że mam lekką tremę. W końcu wkraczam w całkiem nowe środowisko ludzi. Przywitali mnie ze spokojem, zaakceptowali. (...) Nadchodzi moja kolej. Zbliżam się do mównicy i spoglądam z powagą na zebranych. – Czas. Albo przeszły, albo teraźniejszy. Musisz się zdecydować.

Och, znów mam do czynienia z opowiadaniem, w którym narracja jest pierwszoosobowa. Ostatnie próby zakończyły się klapą, ale szczerze wierzę, że tym razem pójdzie nieco lepiej. W końcu opowiadanie doczekało się dwóch kolejnych części i grona czytelników uzewnętrzniających się w komentarzach. To powinno o czymś świadczyć.

– Ci, którym się tak wydaje, owszem, przyjmują łaskę - dar istnienia i życia (...) – jeszcze o tym nie wspominałam, wiec zrobię to teraz i będę mieć z głowy. Różnica pomiędzy dywizem a myślnikiem jest bardzo prosta.
Dywiz [-] (łącznik) łączy. Pomiędzy nim nie ma spacji, a więc wskazuje przedziały od-do oraz scala dwuczłonowe wyrazy takie jak biało-czerwony czy Kędzierzyn-Koźle (ostatnio uwielbiam ten przykład). Łatwo go znaleźć na klawiaturze.
Gorzej z myślnikiem, który może przybrać postać pauzy (—) [Alt+0151] tudzież półpauzy (–) [Alt+0150] [przy czym włącz klawiaturę numeryczną!]. Obydwie formy mogą być wykorzystywane w każdym przykładzie, który wymaga spacji przed i po takiej dłuższej kresce. Najczęściej półpauza wskazuje definicję (deskrypcja opis, przedstawienie czegoś), oddziela wtrącenia (pisząc w narracji pierwszoosobowej będę podkreślać należy zwracać szczególną uwagę na stronę emocjonalną głównej postaci), a pauza występuje w dialogach. W tym przypadku najważniejsza jest konsekwencja, bo jeśli używasz pauz w zapisie wypowiedzi bohaterów, to trzymaj się ich do końca:
Ci, którym się tak wydaje, owszem, przyjmują łaskę dar istnienia i życia.
Dywiz spotkałam też na twoich podstronach, a wcale nie pełnił wtedy funkcji typowej dla łącznika.

Spodobał mi się treściwy, ale plastyczny i ładnie złożony opis kościoła. Rozruszał wyobraźnię, uff! A już myślałam, że zardzewiała.

"Bądźcie jedni dla drugich uprzejmi, serdeczni, odpuszczając sobie wzajemnie, jak i wam Bóg odpuścił w Chrystusie."
Dotarliśmy do drugiego błędu technicznego, bez którego ostatnio nie istnieje żadna ocena. Cudzysłów.
“(...)” – to jest angielski, na pewno nie stosuje się go w pismach oficjalnych polskich i literaturze polskiej. Warto znać jego poprawną formę: „(...)”. Tak samo zapisujemy go przecież na papierze. Jeżeli tworzysz w Wordzie, to program sam naniesie poprawki, natomiast wszędzie indziej jesteś zobowiązana wpisywać go kodem. Z pomocą klawiatury numerycznej wybierz lewy ALT+0132 („) oraz ALT+0148 (”). Ot, cała filozofia. Warto, byś zwróciła uwagę na te potknięcie również w zakładkach oraz tytułach notek, gdyż niektóre nim ozdobiłaś.
Ach, no i dodatkowa uwaga. W cudzysłowach nie stawia się kropki wewnątrz. Każdy inny znak – owszem, ale kropka ma wychodne.

Czułam, że ksiądz zostanie oskarżony o molestowanie. Węszyłam to już w chwili, gdy podał Małgosi pieniądze na książkę; w końcu to małe miasteczko, a trzynastolatka zeszła z Wiktorem do zakrystii, pewnie ludzie zaczną coś głupiego gadać, bo ksiądz nie ogląda TVN-u. Myślę, że skojarzenie jest nieuniknione, gdyż temat ostatnimi czasy wydaje się mocno kontrowersyjny i jak najbardziej widnieje na tapecie medialnej. Aczkolwiek… Chwila, moment. Jestem mile zaskoczona! O żadnym oskarżaniu nie było mowy. Świetnie, bo stworzyłaś tekst przyjemny, ciepły, pozytywny. Nie spodziewałam się tego.
Opisy w tej notce są naprawdę dopracowane, atmosfera – pobożna, jak przystało na tekst, którego głównym bohaterem jest ksiądz. I to jaki! Bardzo polubiłam Wiktora, ujmująca (chociaż i niebezpieczna) jest ta jego naiwność. Jak gdyby świata nie znał – jedna prostytutka w mieście zrobiła na nim ogromne wrażenie:
Wciągam powietrze, ostre i lodowate jak brzytwa przecinająca moje gardło, gdy spływa do płuc.
Matka Kamila sprzedaje swe ciało. To jest niepojęte!
Akurat ta reakcja, jako jedna z niewielu, wydaje mi się przesadzona.
Stylizację wybrałaś prostą, nieprzesadnie kwiecistą. Służy ci ta tematyka lub, mam nadzieję, wyrobiłaś w końcu warsztat. Popracowałaś nad nim i od razu czuć różnicę, chociaż trzeba wziąć pod uwagę, że w tym tekście przedstawiasz spokojne życie księdza, a w poprzednim – obraz strasznie brutalnego Powstania Warszawskiego. No i dobrze. Szlifuj warsztat na prostszym materiale i stawiaj poprzeczki coraz wyżej.

 – Słucham księdza. – Ani to stwierdzenie [przecinek – powtórzona partykuła] ani pytanie.
A sprawia wrażenie zwykłego oznajmienia.

Efekt psuje się dopiero przy opisie Aldony i Krystiana. Ksiądz ich zna i, owszem, może wpatrywać się w kobiece, ujmujące piegi i podziwiać zwykle wyprostowaną sylwetkę mężczyzny. Ale bez przesady – wymienianie cech bez konkretnego powodu (ksiądz opisuje ich sam sobie w myśli, jakby ich pierwszy raz widział na oczy) prezentuje się słabo.
To samo dzieje się z opisem księdza Edwarda. Nad wprowadzaniem znajomych postaci musisz jeszcze popracować. Piszesz, że mężczyzna jest trzydziestolatkiem. Po co główny bohater o tym myśli? Zna Edwarda nie od dziś. Pamiętasz przykład z nadchodzącymi urodzinami żony lekarza, na samym początku pierwszego opowiadania? No właśnie, dokładnie o to samo mi chodzi i tutaj. Nikt bez powodu nie opisuje w myśli sobie swoich znajomych po wieku, kolorze włosów i oczach… Te cechy muszą zagrać jakąś rolę, aby był sens je ujawniać.

– To nie rozmowa na telefon.
– Co z tatą?!
– Pani tata… odszedł – oznajmiam smutno.
Kolejny, który przez telefon mówi o takich rzeczach… Nie chce, ale robi to. Mało profesjonalne i nieprzemyślane.

Lekkość narracyjną w opowiadaniu odbierają takie zabiegi:
1. Wyciągam komórkę ze swej torby. – Bohater ma świadomość, że to jego torba. Nie jest postacią, która mocno przywiązuje się do swoich rzeczy (pieniądze i części garderoby rozdaje potrzebującym), więc staraj się omijać takie dopiski.
2. Mój wzrok od razu pada na szklankę do połowy pełną. – Nie przesadzaj, bo ludzie nie myślą w kwiecisty sposób. A już tym bardziej nie prosty ksiądz z małego miasteczka. Rzadko się zdarzało, a jednak. No szyk też powinien być prostszy: „patrzę na do połowy pełną szklankę”. Fajnie, że zastosowałaś motyw ze szklanką, Wiktor tylko potwierdza swój optymizm, który odzwierciedla swoim zachowaniem przez całą pierwszą część.
Nie mam więcej uwag do tej notki. W ogólnym rozrachunku wyszła najlepiej, warto jednak do niej wrócić i dopracować wyżej opisane smaczki.
Jestem na tak.

Część 2
Naiwność księdza osiągnęła apogeum, kiedy dwudziestoparoletni chłopaczyna twierdzi, że jego walizka jest za ciężka. Co robi Wiktor? No oczywiście zgadza się ją ponieść, nawet nie zastanawiając się, jak w takim razie młody dowlókł ją aż do miejsca, w którym się spotkali.
Pokój Kamila opisałaś plastycznie, wzbudzając jeszcze większy żal czytelnika wobec dziecka. Ksiądz wchodzi do pomieszczenia pierwszy raz, więc rozgląda się i w myślach kontempluje krótko nad tym, co widzi przed sobą.

W jego głosie słyszę bardziej zaskoczenie, niż jakąkolwiek inną emocję.
i
Rzeczywista perspektywa jest znacznie gorsza, niż obojętność wobec dziecka – Gdy spójnik niż oddziela elementy zdania pojedynczego (w zdaniu jest jeden czasownik), nie stawia się przed nim przecinka.

Nie jestem w stanie karcić to dziecko, które i tak ma ciężkie życie. – Tego dziecka.

– Nie obchodzę ją. – Jej.

Zerkam dyskretnie do pokoju chłopca.
– Mogę zobaczyć mieszkanie?
– Tak. – Kiwa głową.
Liczę na to, że mnie oprowadzi, ale ku mojemu zdziwieniu nie rusza się z łóżka. Mimo swego lekkiego zażenowania wchodzę do pokoju obok.
Nie pasuje mi tu emocja zażenowania, gdyż brzmi to, jakby Wiktor przez ułamek sekundy poczuł żal do Kamila, że ten nie wstał z łóżka i go nie oprowadził. Ale przecież to Wiktor… On rozumie, współczuje i świetnie radzi sobie sam, skoro poświęca życie innym. Swego zbędne.

Zakurzone, staroświeckie meble, nieumyte okna bez firanek i rozłożona, zapadnięta kanapa wywołują u mnie przygnębienie. Opodal kanapy jest mały okrągły stolik i staroświecka szafa.
Staromodna, przeżyta, niedzisiejsza…

Nie ma znaku wskazującego na to, że mieszka tutaj mężczyzna. – Zdanie wcześniej, w tym samym akapicie wskazałaś, że w mieszkaniu brakuje kwiatów i firan, okna są brudne. Nie chcę w żaden sposób uchodzić za stereotypiarę, ale wszystkie znaki na niebie mówią mi, że kobieta też raczej tam nie mieszka.

Inni księża pewnie byliby obruszeni, gdyby ktoś nazywał ich po imionach. Ja jednak jestem inny. Pozwalam sobie na ograniczenie oficjalnych stosunków z niektórymi parafianami, którzy przez brak „księdzowania” czują ze mną silniejszą więź. – Czytałam już o tym kilka akapitów wyżej, gdy Kamil zapytał, czy może do księdza zwracać się po imieniu. Nie eksponuj już tak. Ktoś, kto przeczytał obie części, zdążył zauważyć, że Wiktor jest „inny”. Ale też nie pasuje mi to do jego charakteru, że tak o sobie myśli. Jak gdyby wszyscy pozostali byli gorsi, a przecież nie wiadomo, czy w miasteczku obok nie ma ze trzech takich, do rany przyłóż, Wiktorów.

Pocieram dłonią szyję jak zawsze, gdy się zastanawiam. – Nie musi przyznawać, że robi to zawsze w jednym konkretnym momencie. Niech to po prostu wtedy robi, czytelnik sam wywnioskuje resztę.

Relacja z Kamilem od początku śmierdziała mi takim zakończeniem, ale nie spodziewałam się nagrań. A bo też ten Wiktor musi świata nie znać i nie wiedzieć, jak się przedstawia sytuacja w mediach, żeby dzieci w miejscach publicznych nie przytulać. Za to może i nauczyciel teraz beknąć. Czuję się oburzona, bo opowiadanie od początku przedstawia naiwnego i dobrodusznego księża. Ale aż tak naiwnego, że nie wiem, czy jest mi go bardzo żal, czy tylko odrobinę, bo mógł mieć trochę więcej oleju w głowie. Na tę chwilę obstawiam, że Edward też dorzucił swoje trzy grosze w tej sprawie, chociaż jeszcze nie jestem pewna, jakie.
Jedno mi się nie zgadza. Nikt nie interesował się dzieckiem przez długi okres czasu, ale nagle robi to policja. Ktoś dał im cynk, bo tak z dupy nie przyjechaliby. Kamil pozostawiony był sam sobie, dodatkowo jego zeznania na pewno wiele by ułatwiły, chociaż to akurat kwestia wątpliwa. Zastanawiam się, czy do końca będzie to historia w stylu „policja jest be, a ksiądz jest niewinny”, czy wyjdzie z tego coś zupełnie innego, nieco mniej oklepanego. No i sam fakt, że po przedstawieniu materiału dowodowego Wiktor od razu trafia do aresztu wydaje mi się naciągany. Istnieje małe prawdopodobieństwo – raczej powinni go zawiesić i nadać prawny zakaz zbliżania się do pokrzywdzonego w czasie trwania postępowania sądowego, aż do rozprawy.
Ach, no i zapomniałam wspomnieć, że postać sąsiadki Gawronów cholernie mi się spodobała. Przedstawiłaś jej obycie, wygląd i język w bardzo realistyczny sposób. Wymaga to pochwały.

Część 3
Naprawdę taki paragraf za gwałt na dziecku? Nadużywanie wolności sumienia i wyznania? Tym bardziej Wiktor nie powinien zostać aresztowany. Natomiast zdecydowanie winien też zostać oskarżony za przestępstwo przeciwko wolności seksualnej i obyczajowości… Nie ważne, że ksiądz. Przyznał się do materiału dowodowego o gwałcie na nieletnim.
Zdziwiło mnie, że w celi Wiktorowi nie przydarzyła się żadna tragedia. Nikt nie wsadził mu gazrurki w dupsko, nie wygrawerował mu kropki przy oku albo nie zrobił audiencji. Istnieje w świecie więziennych hierarchii podział na grypsiarzy, frajerów i cweli. Z tego, co przedstawiłaś, ksiądz wylądował w celi z grypsiarzami – wszyscy to mordercy, grają w karty (więc to już świadczy o przysługujących przywilejach więziennych). Grypsiarze mają swój slang, więc odrobinę żałuję, że żaden nie nazwał Wiktora krukiem czy gałachem (w slangu ksiądz), cwelem (za gwałt) albo, ostatecznie, git-chłopem – skoro tak bardzo go polubili.
Dziwię się też, że Wiktor zareagował tak na wieść o tym, że ślubu Aldonie i Krystianowi udzieli ksiądz Dariusz. Przecież na okres postępowania karnego sam musiał zostać zawieszony, to logiczne.
Wiktor nie mógł wyjść za kaucją! To nie jest tak, jak pokazują nam w amerykańskich filmach, że przychodzi znajomy z pokwitowaniem przelewu lub teczką wypchaną banknotami i już.
Research, moja droga. Google nie boli. Aby wypuścić kogoś oskarżonego o gwałt, musi się odbyć rozprawa w sprawie zwolnienia za kaucją. Sędziowie podejmują decyzję po wysłuchaniu opinii zarówno części oskarżonej, jak i obrońców. Fakt, że sąd może odmówić wyjścia za kaucją jedynie w sytuacji, gdy istnieje realne ryzyko, że Wiktor mógłby nie stawić się w sądzie lub w czasie trwania postępowania sądowego popełnić inne przestępstwo na wolności, ostatecznie mógłby utrudniać działania wymiaru sprawiedliwości. Tak czy inaczej to wygląda na zbędne:
Następnego ranka około dziewiątej gram z więźniem w karty, kiedy do mojej celi wchodzi policjant.
– Wychodzisz – rzuca jedno słowo.
Zamieram, patrząc na niego i trzymając w dłoni kartę.
– Słucham?
– Została wpłacona kaucja. Jesteś zwolniony.

W mojej psychice odtwarzam obraz ludzi przewijających się w ostatnim czasie. Przewijają się, aż raptem obraz staje. Wzdrygam się. To może być ta osoba! Dlaczego byłem taki ślepy i tego wcześniej nie zauważyłem?!
– Księże Edwardzie. Już wiem… – Moje ramiona wiotczeją, kiedy dopada mnie makabryczna myśl.
Osoba pasuje tylko do porwania Kamila.
Tylko mi nie mów, że to ten młodziak od ciężkiej walizki, bo zejdę. Naprawdę Wiktor w opowiadaniu nie mijał tak wielu ludzi. Młodą parę i sąsiadkę Gawronów można spokojnie wykluczyć. Dwie kwestie: takie rozwiązanie jest przewidywalne, a fakt, że Wiktor coś skojarzył – nierealny. Bo po czym? Po tym, że młodziak miał ciężką walizkę i nie zaprosił księdza na kawę?

– Dlaczego zabiłeś tego człowieka?!
– Jakiego… człowieka? – szepcze młodzieniec i krzywi się, gdy podstawiam mu pięść pod nos.
– Ty już wiesz jakiego!
– Nie… nie wiem…
Co? Dlaczego nagle sytuacja w ciągu ćwierci minuty czytania zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni i okazuje się, że to nie są żadni księża, tylko ludzie ze służb specjalnych? Wiktor… Ten naiwny Wiktor po spędzeniu nocy w celi nagle staje się do szpiku przesiąknięty kryminałem. Wrzeszczy, przygniata człowieka do ściany, dusząc go, jednocześnie zadaje pytania i wymaga odpowiedzi, kiedy koleś nie ma czym oddychać. Macha przy tym pięścią pod nosem, a Edward tak sobie na to patrzy… Co tu się stało? Dlaczego tak nagle i dlaczego tak źle?
Żeby sprawa przyjęła taki obrót, przynajmniej cała część trzecia powinna dotyczyć tylko więzienia i przemiany wewnętrznej Wiktora, bo na razie ten cyrk jest niepoprawnie nieprawdopodobny.

– Nie fikaj, bo wezwiemy policję – wtrąca ksiądz Edward spokojnym, ale chłodnym głosem.
Absolutnie mi ta kwestia nie pasuje do Edwarda. Fikać? Jeszcze mi powiedz, że ten też siedział w celi, że się tak wyraża. To jest tak mocno prześmiewcze i wyrachowane, że pozostanę w tej kwestii na nie.

No i skąd u Wiktora te nagłe oświecenie, że człowiek kogoś zamordował? Jest w zupełności bezpodstawne. Gdyby jeszcze Wiktor w celi, w nocy, zastanawiał się, męczył, łączył fakty i wykazał jakieś nagle ultra detektywistyczne zdolności... Lepszy niż połączenie Rutkowskiego z wróżbitą Maciejem.

– Pomogłem ci w przeniesieniu walizki i postawieniu jej przed drzwiami mieszkania. Była tak ciężka, że zapytałem, czy masz tam kamienie, na co ty powiedziałeś: O, nie. Nie kamienie. I uśmiechnąłeś się… Wiem, że tam było ciało! – cedzę przez zęby każde słowo.

Próbuję podnieść walizkę. Jest tak samo ciężka. Chłopak otwiera ją, a moim oczom rzeczywiście ukazuje się stos papierów.
– To nie ciało… – Mój głos jest łamliwy, a ja odwracam się do księdza. – Idziemy…
Przytakuje głową równie zawiedziony. Młody wzdycha z wielką ulgą. Na odchodnym spoglądam na niego, ale nie zdobywam się na więcej słów. Wychodzimy z mieszkania.
Miałem silne przeczucie, że to on… porwał Kamilka… – Zniżam głos do szeptu.
Pomyłki się zdarzają... – Ksiądz Edward wzdycha ciężko.
W czasie postępowania karnego wbiłeś komuś na kwadrat i bez powodu omal nie udusiłeś człowieka? Nie martw się, bo POMYŁKI SIĘ ZDARZAJĄ!

Zakończenie średnie, żeby nie mówić, że niskich lotów, chociaż i taka myśl przemknęła mi przez głowę. Spodziewałam się wszystkiego, co byłoby chociaż odrobinę realistyczne – pijanego ojczyma, klienta matki-prostytutki, któregoś z księży… Ale na pewno nie przypuszczałam kanibala-nożownika, którego powstrzyma przed zabójstwem wilk. Kanibal w przeciągu ułamka sekundy nawraca się i zabija wilka, prosi o wybaczenie i umiera!
Jeżeli chciałaś pobawić się w kolejną przewrotkę fabularną, to ci się udało. W połowie, bo o ile pomysł zaskoczenia czytelnika sam w sobie jest w porządku, to jeszcze trzeba zdać sobie sprawę, że każdy element duex ex machina wyklucza sensowność. Takim elementem na pewno jest typ z lasu, który chce zjeść księdza. Nie pasuje do tej historii, wygląda na wklejony na siłę, w ostatnim momencie, bez pomyślunku.
Hinty. Jeżeli chcesz zastosować nagły zwrot akcji, to zrób to, ale nie byle jak. Gdyby historia była dłuższa, Tereska mogłaby przeglądać gazetkę typu Fakt i wśród artykułów z serii „nie śpię, bo trzymam kredens” czy „żaby pomogły mi przestać pić”, ktoś umieściłby wpis o polskim potomku Hannibala Lectera. Jest naprawdę wiele innych sposób na delikatne zaznaczenie, w którym kierunku porusza się fabuła i można osłonić to tak, by czytelnik i tak podejrzewał Edwarda czy chłopaczka od walizki. Swoją drogą ten powinien chyba zadzwonić po wyjściu księży po jednego z Policjantów Januszy, tym bardziej że to małe miasteczko, a Wiktora dopiero wypuścili z aresztu.

Przestała zarabiać na życie jako prostytutka, znalazła dobrą pracę jako sprzedawczyni w spożywczym. – Biorąc pod uwagę, jaką sympatią darzyli ją mieszkańcy, jest to zbyt nieprawdopodobny fakt, by w niego uwierzyć. Prędzej przyjęłabym do wiadomości, że obrabia mniejszą liczbę klientów, więcej czasu poświęca synkowi. Planuje przeprowadzkę na socjal w innej miejscowości. No proszę cię, w mieście jest przecież spalona...

Jestem w stanie uwierzyć w pobudki gwałconego chłopca, tylko że nie było jeszcze dowodów na to, że Wiktor mógłby gwałcić Kamila. Poza tym na nagraniach z podsłuchu widać było, że oni się modlili. Skoro kanibal był taki dobry i na końcu uratował księdza, to w ogóle nie powinien donosić na policję, bo przecież miał dowody na to, że gwałtu nie było… Coś ci się tu nie polepiło. Przypomnij sobie linkowany wyżej artykuł o imperatywie.

ŚWIĄTYNIA EMOCJI
Opis Doroty – do kosza. Po poprzednich wpisach sama domyślasz się pewnie, dlaczego.

– Tak. Na pewno – zapewniłam ją. – Często zdarza ci się w dopowiedzeniach narracyjnych potwierdzić to, co wynika z samej wypowiedzi. Nie brakuje mi informacji o zapewnieniu, ale o tonie. Nie wiem, czy bohaterka zwróciła się z życzliwością, czy z lekką dozą irytacji – ton głosu jest ważny. Tak naprawdę samo zapewnie o zapewnieniu jest zbędne, nic z niego nie wynika. Wtrącenia takie przydają się jednak wtedy, kiedy dialog prowadzi grupa. Od razu wiadomo, który bohater odpowiada. Natomiast w dwuosobowym – sprawa jest logiczna.

– Wiesz, że ta nowa sekretarka podrywała prezesa? Sama widziałam! – Dorota zaczęła nowy temat dotyczący jej pracy, a właściwie pogłosek.
Taka sama sytuacja. Właśnie przeczytałam wypowiedź i wiem, że to nowy temat, gdyż wcześniej nie było go na tapecie. Wywnioskowałam, że dotyczy pracy w korpo. Pogłosek nie nazwałabym pogłoskami, skoro Dorota zapewnia, że podryw widziała na własne oczy. W każdym razie nie musisz mnie zapewniać dwukrotnie o tym samym. Uwierz, że czytelnik radzi sobie z czytaniem ze zrozumieniem.

Nie miałam ochoty wdawać się w jakieś plotki, które uważałam za głupie i bezsensowne. – Mogłoby to wynikać z lekceważącego podejścia, z braku zainteresowania, które czytelnik wywnioskowałby z zachowania bohaterki. To, co zrobiłaś teraz, nazywam ekspozycją. Eksponujesz, kim jest bohater, ale nie dajesz na to dowodów. Opisujesz zamiast pokazywać.

– Podobno ma męża, mało zarabiającego i chce uwieść prezesa dla kasy.
– Skąd o tym wiesz?
Faktycznie, nie miała ochoty wdawać się w plotki, dlatego kontynuowała temat, zamiast urwać go zawczasu… To ma sens.

Przyjaciółka jak zawsze wyskoczyła z jakimś śmiesznym, że aż żenującym pomysłem. – Osobiście odwróciłabym kolejność: żenującym, że aż śmiesznym.

– Fantasy? Coś w stylu Harrego Pottera? – Harry’ego.

– Chcę. Mam potrzebę opowiedzenia komuś mojej historii. – Głos mu się załamał przy ostatnich dwóch słowach.
Poczułam, jak moje serce zaczyna szybciej bić. Byłam trochę zaskoczona otwartością nieznajomego, aczkolwiek było mi to na rękę.
Facet siada obok dwóch babeczek w samolocie i chce im opowiedzieć ciekawą historię na faktach, bo podsłuchał, że Wioleta szuka pomysłu na powieść. A jej od razu szybciej bije serce. Właściwie, dlaczego?
I niemożliwe jest raczej, by usiadł na przeciwko nich. Na wakacje do Rzymu najprawdopodobniej dziewczyny leciały lotem czarterowym, a w takich miejsca siedzące są podobne do tych w autokarach, a nie pociągach osobowych. Chyba że leciały bardzo wysokiej klasy samolotem z biznesklasą, ale biorąc pod uwagę, że Wioleta jest kosmetyczką i początkującą powieściopisarką…

Mama zmarła w 1997 roku na raka. Ciężko przeżyliśmy jej odejście… – To jego opowieść, wątpię, żeby podawał pełną datę. Dodatkowo w takich tekstach cyfry nie są szczególnie mile widziane. Może lepiej: mama zmarła w dziewięćdziesiątym siódmym. Pamiętaj, że to przytaczana historia, więc język nie może być sztywny.

– Niech szczur żyje. Będzie go gryzło sumienie. – Raptownie odezwał się mężczyzna. – O, a to było dobre.

Zapamiętałam każde słowo tej niezwykłej historii, naprawdę…
Wątpię. Opowieść była długa i skomplikowana, więc nie ma szans, by bohaterka zapamiętała KAŻDE słowo. Przy okazji – coś mi tu nie gra. Lot czarterowy z Polski do Włoch trwa średnio dwie i pół godziny. Aż tak długo Lech opowiadał swoją historię? Nie dałabym tyle, no chyba że naprawdę przerywał na dłużej, zanosząc się płaczem. A nawet jeśli, tym bardziej Wioleta nie miała szans zapamiętać wszystkiego dokładnie tak samo. Powinna robić notatki, jeśli chciała z tego mieć materiał na książkę.

Lech ma dokładnie taką samą stylizację jak Wioletta. Gdybyś nie uprzedziła, że mężczyzna zacznie opowiadać swoją historię, to nawet nie zauważyłabym zmiany (pomijając zmianę żeńskiej odmiany na męską formę). O, à propos!
Jak to jest, że stylizacja językowa Stefana, Marysi, Abigail, Wiktora i Wioletty są identyczne? To ludzie z różnych środowisk, różniący się od siebie kulturowo. Każde twoje opowiadanie pisane jest narracją pierwszoosobową i w każdej stosujesz dokładnie taką samą stylizację. Zapraszam do dodatkowego artykułu: KLIK.
Żeby nie pisać o samej stylizacji, warto dodać, że zachowanie tych postaci jest też bardzo podobne. Żadna nie jest bardziej czy mniej impulsywna, nie ma jakichś charakterystycznych dla siebie gestów (gdy Wiktor się zastanawia, to kładzie dłoń na szyi, ale właściwie zrobił to tylko raz), są tak samo lakoniczni, często mają strasznie papierowe momenty, w których nie zachowują się, jakby myśleli. W innych momentach faszerują swoje myśli kwiecistymi poematami, co także uwydatnia nienaturalność.

Cała historia nie wywołała we mnie większych emocji. Wydaje się interesującym materiałem na niegrubą książkę, ale jest krótka. No bo co? Opisujesz spokojne życie zwykłej rodziny, której syn okazuje się dilerem narkotykowym i ścigają go przestępcy, porywają część rodziny. Motyw niejednokrotnie pojawiał się w literaturze, historię mogłaby ratować niesztampowa narracja i fakt, że przedstawione wydarzenia są autentyczne. Wciąż skupiałam się bardziej nad stroną językową i techniczną. Przejęcie Lecha objawiało się jego przerwami na szloch, ale miałam wrażenie, że jest w tym wszystkim papierowy, sztuczny. W niektórych momentach przesadzony, a w innych – nijaki. 

– Opowiadać dalej? – zapytał z niepewnością, zauważywszy, co robiłam.
– Oczywiście – powiedziałam szybko szczerze zaintrygowana.
Dorota także przytaknęła. Mężczyzna westchnął ciężko i kontynuował.
To westchnięcie zasugerowało mi, że Lech nie chciał jednak opowiadać, a przecież sam zaproponował to na początku spotkania. No więc co? Nie wiedział, że historia będzie smutna i wywoła w nim emocje? Przecież musiał to przemyśleć, zanim wyrwał się z propozycją opowieści. A nawet jeśli zrobił to instynktownie, spontanicznie, to język, którym się posługuje, kompletnie nie pasuje do takiego typu człowieka – raczej wypada poważnie, spokojnie, roztropnie. Przez tę stylizację zdarzało mi się nawet ziewnąć.
W czasie czytania całości nie poczułam jakiegoś specjalnego poczucia wzruszenia, złości, radości. Jedynie dwie pierwsze części Szlachetności [nie ma to jak przypadkowe rymy] zrobiły na mnie pozytywne wrażenie. Moim zdaniem wypadły najlepiej ze względu na naturalność. Ale dostosowałaś też postać Wiktora do swoich umiejętności pisarskich. Mam jednak wrażenie, że na przestrzeni wszystkich tekstów, których nie było też przesadnie wiele, nie mam do czynienia ani z postępem, ani z regresem. Jak gdybyś zatrzymała się w miejscu, nie próbowała nowych form, trzymała się tylko tej jednej, sprawdzonej narracji i wszystko wykańczała taką samą stylizacją. Nawet opisy postaci zawsze były prowadzone tą samą metodologią. Im będziesz musiała poświęcić trochę więcej czasu – postaraj się następnym razem skleić tekst, w którym postać będzie opisywana jedynie za pomocą cech, które będą miały znaczenie fabularne. Pukiel włosów koloru piaskowca można zakręcać sobie na palec, ukazując kokieteryjny charakter bohaterki, a szerokie spodnie z niskim krokiem na pewno utrudnią wulgarnemu dresiarzowi bieg za autobusem. Kombinuj, baw się. Nie stosuj oklepanych fraz ściągniętych rodem z wypracowania szkolnego, bo podobieństwo do takiej formy literackiej jest główną cechą, którą można zarzucić twojej pisaninie.

Na dzień dzisiejszy wychodzi bardzo przeciętnie (3-).
Świetnie, że jesteś poprawna. Poza zbędnym przecinkiem przed spójnikiem „niż”, błędnym zastosowaniem dywizu czy niepoprawnym cudzysłowem naprawdę niewiele tego było. Wszystkie teksty wymuskałaś pod względem poprawnościowym i to właściwie uratowało cię przed słabym. Gratuluję wiedzy. Z nią tylko dalsza praktyka może poszerzyć umiejętności. I tego ci życzę ;)



___________________________
Dziękuję Fence i For za betę,
Dhau – za myśl o aparacie <3


4 komentarze:

  1. Witaj.

    Bardzo dziękuję za czas i poświęcenie, jakie włożyłaś w sprawdzanie i ocenienie moich opowieści.
    Zgadzam się z Tobą w zupełności, że każdy mój bohater jest podobny i mówi podobnym językiem mimo różnych charakterów, zawodów, płci. Sama zauważyłam te błędy. Kiedy osoba trzecia jak Ty mi o tym wspomina, wezmę je pod uwagę. Przy dłuższych tekstach te postaci mogłyby się rozwijać i miałabym więcej możliwości ich uplastycznić i zróżnicować. A tak to są same krótkie opowiadania. W prawdziwej, długiej powieści można więcej rozbudować bohaterów, aniżeli w szybko kończących się opowiastkach.
    Poza tym postaram się znaleźć swój złoty środek na przedstawienie wyglądów postaci, których główny bohater już zna. Tak jak to opisałaś, mimo że zna ich, opisuje to tak, jakby widział ich po raz pierwszy. Popracuję nad tym.
    Będę też starać się zagłębiać się ze starannością w każdą postać i tworzyć różniących się od siebie ludzi. Co do pozostałych błędów - również postaram się je wyeliminować ze swojej twórczości.
    Jeśli chodzi techniczny zapis - nie ukrywam, że jest to moja mocna strona. ;)

    Jeszcze raz dziękuję za przeanalizowanie moich opowiadań.
    Twoja opinia naprawdę jest dla mnie ważna i niezbędna, dzięki niej dalej będę poprawiać swój styl pisania.
    Pozdrawiam serdecznie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że moja ocena się przydała :) zawsze miło jest, gdy autor nie tylko dziękuje za włożony wkład, ale też coś wyciąga dla siebie.
      Nie zgodzę się jednak, że przy dłuższych tekstach łatwiej uplastyczniać i różnicować bohaterów. Zasada jest dokładnie taka sama – sposób wypowiadania się i składania myśli musi być adekwatny do charakteru i danej sceny. Natomiast na pewno długość tekstu ma wpływ na rozwój bohatera – w dłuższym tekście będzie on przeżywał przemianę bardziej złożoną, etapową, natomiast w miniaturze jest miejsce raczej na jeden problem. Dlatego też uważam, że póki „Szlachetność” mieści się w trzech notkach, to nie ma w niej miejsca na tak mocną przemianę Wiktora. Gdyby do końca pozostał sobą, a nie zgrywał Lindę, tekst byłby bardziej realistyczny, natomiast nie ma znaczenia, czy tytuł ten scali trzy rozdziały, osiem czy dwadzieścia – Wiktor i tak będzie musiał mieć charakterystyczną dla siebie stylizację, narrację. To, że masz kilka krótkich miniatur, nie jest powodem, by w każdej z nich główny bohater był taki sam ;)

      Życzę owocnej pracy nad tekstami i dalszego rozwoju. Kiedyś na pewno wpadnę na Rzekę i sprawdzę, jak ci idą te opisy. Uwielbiam miniatury, bo nie zajmują dużo czasu, a wciąż są tekstami, które – dobrze napisane – potrafią rozbawić, wzruszyć czy zasmucić.

      Również pozdrawiam cieplutko i jeszcze raz dziękuję za komentarz!
      Peace!

      Usuń
  2. Wiem, ze to ocena z sierpnia i naprawdę nie mam pojęcia, jak mnie tu dzisiejsza noc przywiała, ale muszę wyrazić swą wdzięczność za poprawienie mojego parszywego humoru, Skoiastel.
    "– Dzień dobry, jestem księdzem, w Imię Ojca i Syna, a ja udzielam wam ślubu." - poplułam się ze śmiechu. Dziękuję! <3

    OdpowiedzUsuń