[57] ocena bloga: sarahithekiller.blogspot.com

Autorka: Sarahi The Killer
Tematyka: fanfiction, Jeff the Killer
Oceniająca: Frank





Rozdział I
(…) wśród internautów z lekko spaczonymi tendencjami maniakalnego interesowania się wszystkim co „niewyjaśnione”, (…) – spaczona tendencja (brakło „do”, tendencje do czegoś)? Nie uważasz, że skłonności są wynikiem pewnych czynników, które mogły danego osobnika spaczyć lub ukształtować? Zresztą, pomijając sprawy sporne, same „spaczone tendencje” brzmią niezgrabnie.
(…) jednak patrząc w Internecie na wszystkie wyimaginowane, mangowe przeróbki nożownika, (…) – „przeróbki”? Jeszcze pół zdania wcześniej narrator stwierdza, że nikt nie wie, czy Jeff the Killer istniał, a za chwilę potknięcie zdradzające, że istnieje? (Coś przerabiać musieli, prawda?) Tak, czepialstwo mam we krwi.
Kulawo przetłumaczyłaś fragment artykułu z gazety, którego zdjęcie wkleiłaś w zakładce, zabrakło nawet najbardziej kluczowej informacji – tego, że Liu wyparował ze szpitala Sacred Heart. Po przewiezieniu go tam od razu wyskoczyłaś ze zniknięciem ochrony, pielęgniarek oraz nagrań monitoringu. Nie powinnam musieć zaglądać do zakładek, żeby zweryfikować informacje.
Gwałtownie zamknęłam matrycę laptopa (…). – matrycy zamknąć się nie da; nie dało się bardziej zasygnalizować potencjalnie wścibskiemu rodzicowi, że robi się na komputerze coś nieodpowiedniego? (Zresztą co jest takiego we wpisaniu w Google „szpital Sacred Heart”, że Sally zareagowała aż tak gwałtownie?) Nie prościej szybko zmienić zakładkę albo zminimalizować przeglądarkę?
(…) złapałam się nerwowo za włosy. – a nie czasem za głowę? Zresztą reakcja zastanawiająco przesadzona jak na usłyszenie skrawka raportu z wiadomości.
„Gościu” w telewizorze podaje, że ofiara „dziwnego zabójstwa na Florydzie” miała „przerażający, paradoksalny uśmiech”. Skoro już chwilę później dodaje, że również wypruto jej flaki, czemu nie uściślił, jak dokładnie wyglądał ten uśmiech? Bo teraz to równocześnie może być rekreacja słynnego więziennego chelsea smile, a równocześnie po prostu zwykły, zastygły na twarzy uśmiech. Nie widzę też sensu w używaniu słowa „paradoksalnie”, przecież w mediach, szczególnie amerykańskich, ważne jest nakręcanie paniki i zdradzanie szokujących informacji, a nie rzucanie patetycznymi określeniami, które nikomu nic nie mówią.
Nie wierzyłam w to, że mafia zmasakrowałaby i pochlastała tak ludzkie ciało. – jak na kogoś ze wdzięcznie nazwanymi „spaczonymi tendencjami”, czyli kogoś, kto w jakiejś części musi interesować się zbrodniami, Sally wykazuje niesamowite pokłady ignorancji.
Nawet nie postarał się o to, by ukryć ciało, więc wydaje mi się, że chciał, aby ktoś je bardzo łatwo znalazł informując policję. – a w jaki sposób Sally to wydedukowała? Nic takiego nie padło w wiadomościach, nie było mowy o miejscu znalezienia ciała, o tym, w jakim stadium rozkładu było, z czego można by wywnioskować czas miniony od śmierci ofiary do odnalezienia ciała. (Oczywiście, gdyby takie informacje padły w wiadomościach, byłoby to głupotą samą w sobie, ale mówimy hipotetycznie). Skąd jej się to wzięło? Siła wyższa? (Przecinek przed „informując”).
Tylko dlaczego szukają sprawcy w mafii? Dlaczego nie skojarzą tego morderstwa z tymi sprzed dziewięciu lat? Czyżby zapomnieli o Jeffreyu Woodsie, trzynastolatku, który zamordował z zimną krwią swoich rodziców, a później zniknął? – i ani razu nie przeszło jej przez myśl, że może to byłoby idiotyczne, gdyby policja z uśmiechem na ustach przekazała wszystkie – wszyściutkie! – informacje, jakie posiada na temat tego morderstwa oraz podejrzanego, gościowi z popołudniowych wiadomości? Nic? Najmniejszego przebłysku krytycznego myślenia?

Rozdział II
Trzymałam telefon parę metrów od ucha, mimo to doskonale słyszałam frustrację przyjaciółki. – długą ma tę rękę.
Przygryzłam dolną wargę i przescrobblowałam wszystkie oddziały, odnośniki, aż w końcu natknęłam się na zakładkę „kontakt”. – co takiego zrobiła? Jestem pewna, że chodziło ci o scrollowanie, ale nawet jeśli, to czy zapisanie tego po polsku by cię przerosło?
Z tego dziwnego stanu apatii wyrwał mnie głośny dzwonek wydobywający się z mojego telefonu. – jak dla mnie to, co przeżywała podczas pisania e-maila (i po), wcale nie było apatią.
- Na Florydzie?! – powtórzyła brunetka – to kilkaset kilometrów stąd. – może i kilkaset kilometrów stąd, ale jakie to ma znaczenie, kiedy równie dobrze ciało mogło zostać znalezione na samym koniuszku Florydy, gdzieś w jakimś hipotetycznym rybackim miasteczku, którego nazwa nie padła? Poza tym mogło tam zostać podrzucone, a sam morderca w tym momencie może walczyć z łosiami w Kanadzie.
Słyszałaś o tym morderstwie? Wszystkie media o tym trąbią. – pomyślałby kto, że w takim wypadku Sally nie marnowałaby czasu na gadanie z koleżanką, a spędzałaby każdą wolną chwilę przed telewizorem, porównując podawane w mediach informacje i robiąc notatki. Zresztą skąd wie, że wszystkie media o tym trąbią (naprawdę wszystkie?), skoro od razu po powrocie z kina zadzwoniła do koleżanki i włączyła laptopa? Telewizor nigdzie się nie przewinął (tak, pozostają źródła internetowe, ale Sally tylko zdążyła napisać e-maila do Sacred Heart), nie padło nic na temat możliwego słuchania radia w drodze do kina czy z kina.
Wyprute jelita, wycięte policzki… – nie-e-e. Nic nie wspomniano o wyciętych policzkach, nie sprecyzowano „paradoksalnego uśmiechu”; Sally sama wymyśla sobie fakty.
Jeff daje o sobie znać, ale tym razem sprawa trafiła do mediów! – tym razem? Ciekawy dobór słownictwa. Powiedziałabym nawet, że potencjalnie lekko spoilerujący, jakby postać znów miała dostęp do twojej głowy, autorko.
Dosłownie każdy, kto się o nim naczytał i sam ześwirował. Ty lepiej uważaj, bo skończysz tak samo (…) – nie brzmi jak ktoś, komu można by zdradzić – jak to twierdziła Sally – każdą swoją myśl.
Mam! Spójrz, spis wszystkich Woodsów z Florydy… – naprawdę chcesz mi powiedzieć, że w STANIE Floryda żyje jedynie pięciuset Woodsów?
Wpisałam pierwszy numer z listy i westchnęłam głośno. – mam rozumieć, że chce obdzwaniać ludzi przed siódmą rano? Poszukiwania na pewno pójdą wspaniale, już widzę te postępy w śledztwie.
Zresztą… Czy nie rozsądniej byłoby wpierw dowiedzieć się, w jakim mieście porzucono ciało, żeby móc w pierwszej kolejności sprawdzić zamieszkujących tam Woodsów?

Rozdział III
Do moich oczu napłynęły łzy, dłonie ponownie zaczęły drżeć z powodu stresu i rozpaczy. – a to wszystko dlatego, że odnalezienie Jeffa, którego nie potrafią znaleźć śledczy z dziesiątkami lat doświadczenia, nie okazało się tak banalne, że udało się w ciągu dziesięciu minut od rozpoczęcia dzwonienia do ludzi rozstrzelonych po całej Florydzie. Seems legit. (Nie jestem pewna, czy specjalnie kreujesz ją na kogoś niestabilnego psychicznie, nie sądzę).
Czat deus ex machina dostarcza nowych tropów. Czy bohaterka w ogóle kiedyś zastanowi się nad tym, w jaki sposób otworzył jej się ten czat? Bo wiesz, ona tylko przeglądała numery telefonów mieszkańców Florydy na wygodnej stronie, tam czatu nie ma, więc ktoś musiał poświęcić chwilę czy dwie, żeby wkraść się do jej laptopa. Co by oznaczało, że używanie go do wyszukiwania dalszych informacji i sprawdzania tropów nie byłoby już bezpieczne.
User: Powiedz mi, kim jesteś i skąd wiesz, że kogoś szukam? – czy to nie jest banalna zagadka do rozwiązania, biorąc pod uwagę, co robiła przez ostatnią godzinę czy dwie? Czy ona w ogóle używa mózgu, chociaż tak od czasu do czasu?

Rozdział IV
Wiadomo już co z tamtą pociętą kobietą? – ha! A więc jednak! Już w poprzednim rozdziale zainteresował mnie dobór słów „Słyszałaś co się z nią stało?”, ale uznałam, że może chodziło ci o ofiarę, a nie konkretnie kobietę. Powiedz mi, skąd Sally wie, że to była kobieta? Przed wyjściem do kina w wiadomościach nie padło nic takiego, nawet nie zająknięto się na temat płci ofiary. Skąd ona to wie? (Przecinek przed „co” w obu przypadkach).
Teraz już byłam niemal pewna, że Liu i Jeff pochodzili z Port St. Joe na Florydzie. – niby czemu była tego pewna, co innego wskazywało na to miejsce? To, że w e-mailu skierowali ją do jednostki, która zajmowała się sprawą, niczego nie oznacza. (A pochodzenia numeru Liu Sally nie sprawdziła).
Uważam za dziwne, że Yennefer podjęła temat studiów – wcześniej nikt na ich temat się nie zająknął, to jedno – jakby od razu zakładała, że Sally na dłuższy czas zadomowi się na Florydzie. Skąd takie podejrzenie?  
Z Liu?! – zaoponowała (…). – sprawdź sobie, co to znaczy zaoponować. Na przestrzeni całego tekstu wielokrotnie używasz tego słowa niepoprawnie.
I najwyraźniej u Sally grubo z kasą, bo idzie do biura podróży, żeby zarezerwować sobie lot na Florydę, nie sprawdza bezpośrednio stron internetowych linii lotniczych. (W ogóle co to za zwyczaj, że ktoś, kto spędza tyle czasu na komputerze, nie pomyślał o zarezerwowaniu biletów przez internet?). Z kolei lot z Des Moines do Tallahassee według Google trwałby ponad dwie godziny, nie blisko dziesięć. Niezłe musiała dostawać to kieszonkowe, żeby uzbierać na bilet lotniczy i nie mieć żadnych zmartwień dotyczących tego, czy starczy jej na nie wiadomo jak długi pobyt na Florydzie. Nawet przez myśl jej to nie przeszło.

Rozdział V
Od zawsze miałam doskonałe relacje z moją mamą. Nasze więzi były bardzo silne, obie nie wyobrażałyśmy sobie życia bez drugiej. Z tatą było podobnie, choć on, jak na faceta przystało, nigdy nie okazywał mi otwarcie uczuć ani nie wypytywał o prywatne życie. – zobaczymy, czy potem to udowodnisz, bo jak na razie nie odczułam niczego takiego. Jedno streszczeniowe wyjście do kina nie tworzy niesamowitej więzi. (No i gdyby tak jej na rodzicach zależało, może zdradziłaby czytelnikowi ich imiona; oczywiście zwykle nie myśli się o własnych rodzicach, uwzględniając ich imiona, jednak można ich bezproblemowo przedstawić w inny sposób, na przykład poprzez dialog).
(…) po to, aby znaleźć gościa, który wyrywa innym flaki poczym wkłada nóż do buzi i wycina paradoksalny uśmiech. – przecinek przed „po czym”, które, jak widać, zapisuje się rozdzielnie. Włożenie „noża do buzi” brzmi jak coś, co powiedziałby parolatek, a nie nastolatka z niezdrową obsesją na punkcie seryjnego mordercy, która dodatkowo rozdział czy dwa wcześniej wzdychała do tego, jakim Jeff jest „artystą”. Czuję, że określenie „paradoksalny uśmiech” jeszcze parę razy zagra mi na nerwach, bo najwyraźniej bardzo ci przypasowało.
Widziałam, jak walczy ze sobą by nie powiedzieć „nigdzie nie jedziesz! Jesteś moją małą córeczką i zostajesz tu, w Iowa”. – czyli równie dobrze jej córka mogłaby mieszkać po drugiej stronie stanu Iowa i byłoby ok? („Nigdzie” wielką literą, przecinek przed „by”).
Pożegnawszy się z samego rana z moim pokojem i rodzicami, wyszłam z domu. – pokój ważniejszy. ;D
Co, jeżeli popełniam błąd? Co, jeżeli naprawdę sama podkładam się mordercy pod nóż…? – piąty rozdział i dopiero teraz doczekałam się pierwszego martwienia się Sally o cokolwiek. Nie wierzę, że dożyłam tej chwalebnej chwili.
Gdy doszłyśmy na lotnisko, zorientowałam się do którego samolotu powinnam wsiąść i ruszyłam ostrożnym krokiem w jego kierunku. – leciałaś kiedyś samolotem? Interesuje mnie też słowo „doszłyśmy”. O ile Sally nie mieszka pięć minut piechotą od lotniska (jeszcze taki kawałek mogłoby się użerać z walizami oraz bagażem podręcznym), interesuje mnie ten sposób dotarcia na miejsce. Sally niby jest taka samodzielna, niby tak dobrze rozporządza pieniędzmi, a wygląda na to, że własnego samochodu nie ma (nie wspominając o Yennefer), co w Stanach jest dość sporą rzeczą. (Przecinek przed „do którego”).
Z naszą Sally znów kontaktuje się Liu, ponownie w ten sam sposób, co wcześniej. Czy Sally przeszło przez myśl, że może Jeff podszywa się pod swojego brata, by zwabić ją na Florydę? Oczywiście, że nie. Nawet wtedy, gdy Liu dwukrotnie spytał jej (z emotkami!), czy chciałaby mieć piękny uśmiech. Podejrzane? W życiu, Liu pewnie postradał zmysły. Co tam, trzeba dostać się do miasta, w którym najpewniej żyją obaj bracia Woods! Jak widać, idiotyzm, brak jakichkolwiek głębszych przemyśleń (czy logicznych przemyśleń w ogóle…) mnie dobija, szczególnie, że tak bardzo kłóci się to z tym, jak przedstawiałaś ją na początku.
Portier był już grubo po 60tce, wychudzony, bez jakiegokolwiek wyrazu twarzy, tak, jakby był zmęczony życiem. Cóż, jeżeli pracuje tu od dawna, być może mógłby mi pomóc… – związek przyczynowo-skutkowy? (Zapis „sześćdziesiątki” dał mi raka z przerzutami).
Przepraszam, czy wie pan gdzie w Port St. Joe znajduje się komenda główna? – to jest nastolatka. Nastolatka, która ma laptopa. Nastolatka, która ma telefon. Telefon, w którym jest nawigacja (skoro ma lokalizację, ma nawigację). Niby jest taka ogarnięta, jeżeli chodzi o sprawdzanie informacji w necie, jednak użycie Google ją przerasta. (Przecinek przed „gdzie”).
Jeszcze nikt nigdy nie dotarł tak daleko. – czyli niby komuś innemu też podstawiali pod nos nie tyle wskazówki, a działania, jakie powinni wykonać, by znaleźć Jeffa?
Hm... Wiem, że to miało być jako tako straszne. Mniej więcej. Ale czy tak wyszło? Czy bałam się o Sally, bohaterkę (jak na razie) tak płytką jak przeciętna kałuża, bohaterkę, która nigdzie by nie doszła sama, gdyby nie stanowiła bezsensownego punktu zainteresowania braci Woods? Bohaterkę, która rzekomo miała być sprytna i inteligentna (w końcu tego wymaga faktyczne dochodzenie, analizowanie faktów), a tak naprawdę jest imponująco niesamodzielna (jeżeli idzie o (nazwijmy to tak) śledztwo) i przerażająco… głupia, niewnikliwa?
Fragment, w którym Jeff kręci sobie wąsa i wywija nożem, obiecując Sally piękny uśmiech, w ogóle mnie nie ruszył. Chyba że zamierzałaś we mnie wywołać ciężkie westchnienie zrezygnowania, w takim razie gratulacje.

Rozdział VI
Morderstwo sanitariuszy również nie było moją działką. – przecież sanitariusze zniknęli, a nie zostali zamordowani. Co może wskazywać na to, że Jeff kłamie, ewentualnie wie, czyją działką faktycznie było.
Nowe informacje wskazywały, że wcale nie był aż taką znieczulicą. Na pewno musiało siedzieć w nim coś dobrego. – mam wrażenie, że manipulacja jest dla Sally pojęciem zupełnie obcym. (Jak można być znieczulicą?)

Rozdział VII
- Chyba mieliśmy umowę. Nie tknę cię, dopóki nie doprowadzisz mnie do brata. Możesz być spokojna jak na razie i czuć się jak u siebie w domu. // - Ale Jeff, mnie to wcale nie uspokaja – jęknęłam przerażona. – czy ona naprawdę wybrzydza w takiej sytuacji, w t a k i e j sytuacji ma jakieś ale? Tkwię w podziwie, doprawdy. (Oddziel „jak na razie” przecinkami).
W tym rozdziale (oraz końcówce poprzedniego) prezentujesz nam też nieco bezsensowne utarczki słowne między Eyeless Jackiem i Jeffem. Przełknęłabym już tę jawną próbę wciśnięcia mi na siłę sympatii do morderców oraz dziwolągów, gdyby chociaż rozmawiali na temat czegoś, co wnosi do fabuły cokolwiek, jednak w zaistniałej sytuacji jest to dla mnie po prostu wymuszone i nie do strawienia.
(…) spytałam spanikowana, przysuwając się do ramienia Woodsa. – ciekawe, już drugi raz się do niego przysuwa. Czyżby syndrom sztokholmski? (Późniejszy edit: nie, to tylko niezdrowa relacja bohaterki z wyimaginowanym Jeffem wpływa na to, jak zachowuje się wokół realnego Jeffa; oraz prawdopodobnie zalążek wątku romantycznego).
- Przestańcie się w końcu wydurniać! – ale w jaki sposób oni się wydurniają? Jeszcze rozumiem Jacka, ten wysławia się jak przeciętny gimnazjalista, co może irytować. Ale zadanie pytania przez Sally, która wcześniej nie miała styczności z niczym w ułamku podobnym do Slendera, jak dla mnie wydurnianiem się nie jest. Inna sprawa, że szukam rozsądku w wyraźnie niestabilnej psychicznie postaci.
Trójka nastolatków spuściła ze smutkiem głowę, po czym komunikując się ze sobą bezdźwięcznie (…). – skoro bezdźwięcznie, to w jaki sposób?

Rozdział VIII
Zimny wzrok Jeffa mierzący moją sylwetkę dał mi do zrozumienia, że w tej chwili mam iść po swój telefon. – w pierwszej chwili chciałam to po prostu skomentować krótkim, zawiedzionym „och”, ale obowiązek wzywa. Sally, dzięki temu jednemu krótkiemu zdaniu, stała się jeszcze bardziej nieprawdopodobną postacią. Podczas lektury poprzedniego rozdziału uznałam, że Jeff, jak to ktoś, kto zdaje się (do czasu?) mieć mózg, zabrał jej telefon, jednak nie. Wcześniej Sally po prostu obudziła się w osobnym pokoju, na trzeszczącej pryczy, a jej pierwszym instynktem było wyjście do głównego pomieszczenia, gdzie mogłaby stanąć oko w oko z mordercą Jeffem. W ogóle nie pomyślała o wezwaniu policji, zadzwonieniu do rodziny (którą tak rzekomo kocha, szczególnie matkę, w końcu łączy je tak silna więź). Zrozumiałabym strach przed dzwonieniem po pomoc, gdyby wciąż leżała pod nogami Jeffa czy po prostu gdzieś na widoku, ale przecież była sama w pokoju, nikt jej nie obserwował.
(…) zaczęłam się bronić, pokładając swój tułów na stół i próbując dosięgnąć ręką swój telefon, by oswobodzić go spod kontroli rozbawionego Slendera. – ta dziewczyna NIE MA instynktu zachowawczego. Ta dziewczyna najwyraźniej WCALE nie boi się żadnego z obecnych, mimo gorących zapewnień, bo co chwilę zachowuje się nieodpowiednio, mówi coś nieodpowiedniego, bez żadnej refleksji, bo ty tak chcesz.
No pięknie, jeszcze tego brakowało by Slenderman przeczytał moje psychiczne wiadomości do Yennefer o tym, jak bardzo mentalnie związałam się z Jeffem i jak mi zależy na jego odnalezieniu i uratowaniu od całkowitego zatracenia się. – a więc moja początkowa teoria, że z Sally jest coś nie tak, okazała się prawdziwa. Dziewczyna stworzyła sobie jakiś puchaty i przyjemny obraz Jeffa, wymyśliła sobie, że jeszcze się nie zatracił (wielce wątpliwe, biorąc pod uwagę ilość znanych ofiar oraz te, które są w domyśle), a teraz traktuje go jak… kumpla, kogoś, kto się nią zaopiekuje? (Przecinek przed „by” oraz drugim „i”; „psychiczne wiadomości” niby są potoczne, niby w teorii pasują, ale nie, proszę).
- Jakie smsy? – dopytał się z dociekliwością Jack, odsuwając na bok zakrwawioną reklamówkę z ostatnią nerką. // - „Nasz Jeffrey ma wielbicielkę” – przekazał Slender, wyraźnie rozbawiony całą tą sytuacją. // - Wcale nie! – warknęłam łamiącym się głosem.  Znowu spłonęłam rumieńcem. – Jeff, zrób coś! On czyta moje wiadomości…! // Jeff jedynie westchnął teatralnie i przejechał dłonią po swojej twarzy. – czy ja czytam opowiadanie o „najbrutalniejszych psychopatach stulecia” (wzięte ze zwiastuna) czy wywołującego dzikie kwiki farfocla pisanego dla śmiechu? Bo jestem zdania, że to pierwsze ci nie wychodzi, a to drugie mogłoby nawet przyzwoicie. (A skoro przejechał dłonią po twarzy, po drodze raczej musiał też minąć pozbawione powiek oczy). (Zapis SMS-ów).
Wbiłam wzrok w mojego towarzysza. – towarzysza? Nie, nie mogę tak tego zostawić, bo później nagminnie używasz tego określenia. Nazywanie porywaczy, morderców i psychopatów swoimi towarzyszami jest nieco nie na miejscu, nie uważasz? Szczególnie, że potem określana jest tak również pielęgniarka, sprowadzanie jej do tego samego poziomu… Ech.
- „Lepiej, żeby został teraz sam. Czasami ma napady złości i wtedy tylko Jack potrafi go opanować. Gdybyś za nim poszła, skrzywdziłby cię.” // Do moich oczu napłynęły łzy. W tym miejscu wszystko było inne. Emocje kotłowały się we mnie jak szalone, miałam naraz pełno mieszanych uczuć. – mam rozumieć, że nagle Slenderman ma na uwadze dobro Sally, bo tak? Mam rozumieć, że Sally ponownie wykazuje się posiadaniem jakichkolwiek emocji jedynie w chwili, gdy coś dzieje się związanego z Jeffem?
- „Wart czego? Na co ty liczysz, dziewczyno? Stałaś się narzędziem do komunikowania się dwóch, najgorszych, najbardziej brutalnych psychopatów ostatniego stulecia…” // - Co masz na myśli? – a Sally nadal radośnie świergota sobie ze Slenderem, bo czemu by nie. Między nim a Yennefer nie ma prawie żadnej różnicy, prawda? (Bez przecinka po „dwóch”, zresztą wybierasz albo zapis dialogu za pomocą myślnika (w twoim przypadku niepoprawny dywiz), albo cudzysłów).
Jeff wrócił późną nocą. Spałam już wtedy w pokoju, w którym przebudziłam się wcześniej, (…) – skoro wrócił, jak Sally spała, skąd wie, kiedy wrócił? Równie dobrze mógł być w domu moment po tym, jak zasnęła, albo moment przed tym, jak się obudziła.
Sally niańczy Jeffa i przejmuje się tym, że zrobił sobie bubu podczas ataku szału, a ja w międzyczasie bezgrzę na marginesie krótkie „tró lav”. Swoją drogą, ten talerz musiał być wykonany z niesamowicie ciekawego materiału, skoro potłukł się na takie kawałeczki, co dały radę powłazić Jeffowi w linie papilarne. Świat schodzi na psy.
Przepłukałam ją porządnie, wolną ręką jednak wciąż trzymając kurczowo dłoń mężczyzny. – to jednak mężczyzna, a nie chłopak, jak pisałaś wcześniej? Zdecyduj się, to są dwa różne słowa, które przywodzą nam na myśl dwa różne wyobrażenia.
Posprzątam to szkło, bo powbija się wszystkim w nogi, zwłaszcza tym dzieciakom Slendiego. One są takie nieostrożne… – najwyraźniej Sally czuje się jak u siebie.
Gdy skończyłam zbierać szkło, wstałam ostrożnie i nie widząc żadnego kosza na śmieci, wrzuciłam je do reklamówki, w której Jack przyniósł sobie nerki. – och. Tak bez żadnej refleksji. Refleksji nad nerkami, nad ludźmi, którzy je stracili w najprawdopodobniej brutalny sposób. Nic. A jeszcze przed odejściem Slendera Sally rzekomo była przerażona. Faktycznie, widać to po niej niesamowicie. Nie przemknęło jej przez myśl, że może jeżeli nie pomoże im odnaleźć Liu, że jeżeli coś źle pójdzie, to jej nerki wylądują w tej siateczce. Co tam!
Nie wiem. Nie wiem, czy próbowałaś stworzyć jakieś napięcie, sprawić, że będę bać się o Sally, kiedy Jeff groził jej, że wyda ją na najgorsze tortury za swojego brata, kiedy cisnął nią o ścianę. Nieważne, czy próbowałaś, czy nie, bo zaraz potem Jeff przechodzi do pytania o esemeski Sally, co jest wręcz absurdalne. (Tak, w pewien sposób udowadnia, że koleś ma nierówno pod sufitem, ale również udowadnia, że nie jesteś świadoma, jak źle robisz własnemu tekstowi).
Weszłam do środka i pomimo małych obaw, podeszłam do niego, śpiącego pod cieplutką pierzyną i z - o zgrozo - otwartymi oczami. – nie uważasz, że zamknięte i otwarte oczy to luksus, na jaki mogą sobie pozwolić ludzie z powiekami? ;P
- Czego ty chcesz? Śpię. // - Jeffy, ja zaraz zasłabnę. // - To fajnie. Dobranoc. – pamiętasz moją tezę o farfoclu? Przestaje być tezą.

Rozdział IX
Sally trafia do szpitala. Według obliczeń czasowych biedni Amerykanie już borykali się z okrutnym Obamacare, tak więc nasza bohaterka nie musi się martwić o astronomiczne sumy za leczenie.
Od zawsze miałam tendencje do chorób. – tak, świadczy o tym niezliczona ilość wygodnych zachorowań na przestrzeni dziewięciu rozdziałów. Oh, wait.
Wow, Sally wreszcie przeszło przez myśl wezwanie policji, czego i tak postanawia nie robić. Dobrze, jak chce – co jednak z rodziną i Yennefer? Czy nie uważa, że jej matka – z którą rzekomo ma tak silną więź – uznałaby, że coś jest nie tak po przeciągającym się okresie ciszy ze strony córki? Czy Sally nie wypadałoby poinformować Yennefer (która przecież wie, co tak naprawdę się dzieje), że wszystko z nią w porządku, coś takiego?
- Pielęgniarki poszły już do domu. Została tylko recepcjonistka i ochroniarz, który śpi za kamerami (…). – Sally jest w szpitalu. S z p i t a l u. Pielęgniarki tak po prostu nie robią dniówek, nie żyjemy w tak przemiłym świecie.
Był wściekły. Krzyczał, że same problemy ze mną, że lepiej, jakbym nie żył. Wrzeszczałem o pomoc, płakałem i w tamtej chwili on wyciął mi ten uśmiech. – Jeff płonął. Jego twarz już szczególnie. Tatko tak po prostu chwycił sobie płonącego synalka i wyciął mu uśmiech, jak gdyby nigdy nic? Coś tu się kupy nie trzyma. (No chyba że założył rękawice kuchenne).
Trudno mi skomentować zwierzenia Jeffa. Są po prostu… do bólu opkowe. Wszystko, co złe, przydarzyło się Jeffowi ze strony ojca, gwałt, katowanie, podpalenie, a matka nie zrobiła z tym nic. Patrząc na to jednak z innej strony, można wyczuć w tym, nie wiem, jakieś odseparowanie się od tych zdarzeń (ewentualnie mocną manipulację, ale takich zagrywek po Jeffie się nie spodziewam, niestety nie uważam go za dostatecznie ogarniętego), jakby wcale nie był zły. Nawet to insynuuje, mówiąc: „Wzięli mnie za tego złego, za mordercę.”, a przecież niewinne dziecko nie śmieje się, dźgając i rozczłonkowując ciało ojca, po czym zabija bierną matkę.
A co na to Sally? A przewidywalnie, tyle że ona ma teraz inne zmartwienia na głowie, inne niż puchaty Jeff.

Rozdział X
Następnego ranka, tak, jak mi wcześniej zapowiedziano, obudziła mnie pielęgniarka, która brutalnie weszła do sali z zamiarem obudzenia mnie. – zdecydowana kobieta – przyszła i zrobiła, co zamierzała.
Nic dziwnego, że żaden lekarz do tej pory nie wykrył, że ma pani na raka krwi. – naprawdę? Sally twierdziła, że choruje od małego – to naprawdę interesujące, że jeszcze żyje, ale jeszcze bardziej interesujące jest to, że jej objawy były niewidoczne w poprzednich rozdziałach, hej, stan zdrowia wcale jej nie martwił. Ot, po prostu musiałaś jakoś zmiękczyć Jeffa, więc na poczekaniu wymyśliłaś sobie tragiczną chorobę i wiśta wio – a przynajmniej ja tak to widzę. No i… pielęgniarka przekazująca takie wieści? Powinny być przekazane przez lekarza prowadzącego, nie byle kogo, kto akurat miał dyżur. I czy w ogóle pielęgniarka ma prawo ją wypuścić (jeżeli chodzi o dokumentację, to owszem, ale bez rozmowy z lekarzem)? I jak to tak, pielęgniarka po prostu jej mówi, że Sally nie umrze (pozew gotowy…), nie informuje jej w ogóle o chorobie, jej przebiegu, możliwym leczeniu, o niczym, a nawet nie zająkuje się na temat potencjalnych powikłań po wypisaniu? Przykro mi, ale nie tak to działa. No chyba że faktycznie chcą być dziesiątki milionów dolarów wstecz po pozwie o zaniedbanie. („Na” jest zbędne).
Dobrze, wszyscy doskonale wiemy, że Sally chce wrócić do Jeffa i ferajny. Jak w takim razie wyobraża sobie swój powrót w takim stanie? Przecież nie ma pojęcia, dokąd ją wywieziono, nie wie, gdzie się udać. Czy oczekuje, że ktoś będzie na nią czatował 24/7 w lobby, w razie gdyby jednak ją zwolniono?
Z paraliżującym strachem wyszukałam po omacku dłoń pielęgniarki, która stała się przerażająco zimna. – czemu jest zimna, skoro dalej żyje? Z późniejszych opisów przy Philipsie nic nie wskazuje, że to jakaś część jego supermocy, więc?
Do moich nozdrzy dostał się charakterystyczny zapach krwi, a pod opuszkami poczułam lepką ciecz. Drżąc, dotknęłam jej i powąchałam. Upewniwszy się, że to krew, mój rozdzierający krzyk rozległ się echem po całym pomieszczeniu. – jaka pragmatyczna! Najpierw się upewnia, że to na pewno krew, dopiero potem wrzeszczy! Skąd ta cała późniejsza krew? Przecież nie tryska strumieniami jak fontanna.
Zastanawia mnie to, że teraz Sally gorąco opisuje swoje obrażenia oraz boleści, kiedy jest ciągnięta przez „kata” długim korytarzem, podczas gdy wcześniej, kiedy Jeff targał ją za włosy i ciskał nią o ściany, w ogóle nie zdawała się poruszona ani przejęta.
Nigdy nie widziałam jeszcze tak upokorzonego, bezsilnego i przerażonego człowieka… – upokorzonego? Dlaczego akurat upokorzonego? Co w całym opisie obrażeń Liu wskazywało na upokorzenie?
- Jesteś bratem Jeffa? – zająknęłam się, rozchylając ze zdziwienia usta. – Ty… naprawdę jesteś jego bratem! – w jaki sposób go rozpoznała? Przecież Jeff nie tylko ma poważnie poparzoną twarz, brakuje mu powiek, a na dodatek ma rozcięte policzki. Nie sądzę, że w takim stanie przypominałby brata chociaż w calu.
Normalnie nie miałby szans wygrać z moim bratem, bo poza murami Sacred Heart Philips jest normalnym człowiekiem. – a Jeff niby nie jest? Jeszcze nie tak dawno temu z pasją tamowali mu krwotok z ręki.
Czekaj, poważnie? Poważnie? Sally jest uwięziona w dawno opuszczonej części hospicjum, nie może się wydostać, a ty zgrabnie stawiasz trzy gwiazdeczki. Co nam serwujesz po trzech gwiazdeczkach? Sally wchodzi w tryb Boga, najwyraźniej wzrokiem przenika ściany i widzi, że Tobby przychodzi o nią wypytywać recepcjonistkę. Co proszę? Narracja pierwszoosobowa tak nie działa. Narrator wie tyle, co wie postać, bo jest tą postacią. Ten narrator nie jest wszechwiedzący, ten narrator nie może tak po prostu sobie zdecydować, że o, teraz wie, co się dzieje na drugim krańcu świata.
Przekazał go Jeffowi, który po przeczytaniu wyświetlonej wiadomości, rozchylił oczy i upuścił komórkę z dłoni. – co proszę? Co zrobił ten Jeff bez powiek?
- Philips… dziś dokończę dzieła na twojej twarzy! – zaniósł się morderczym, podnieconym śmiechem Jeff, kładąc dłoń na rękojeści swojego noża. – czy on naprawdę właśnie zakręcił wąsa? A zakręcił. Muahahaha! A teraz na poważnie: oni siedzieli w krzakach przed szpitalem. Nie sądzisz, że to odrobinę nieodpowiednie miejsce na zwracanie na siebie uwagi, szczególnie jeżeli nie ma się powiek, a twoi koledzy to jeszcze większe dziwolągi?

ROZDZIAŁ XI
Skoro przed rozdziałem informujesz, że jest on raczej przeznaczony dla starszych czytelników lub takich o mocniejszych nerwach, wypadałoby napisać, czego to ostrzeżenie dotyczy. Przemocy, scen erotycznych?
Sally spędziła bodajże dzień w chłodnym domu, co sprawiło, że mocno się rozchorowała, dzięki czemu wykryto u niej raka krwi. A teraz spędza parę dni w zatęchłej celi, z rozkładającymi się w pobliżu ciałami, najwyraźniej siedząc we własnych odchodach i moczu, cała umorusana krwią. Zdaje się również pozbawiona jedzenia i picia (zwracanie parodniowego posiłku, o wodzie nic nie wspominasz). Oczywiście teraz się nie rozchorowała, hej, nawet potem ma siłę, by walczyć i uciekać po tak ciężkich objawach, które wysłały ją do szpitala. Sensowne, doprawdy.
W niewielkim, kwadratowym pomieszczeniu gęstość odoru zgniłych, rozkładających się od dłuższego czasu ciał oraz skrzepłej krwi przyklejonej do podłoża unosiła się niemalże w powietrzu. – zapachy mają to właśnie w zwyczaju – unoszą się. Nie niemalże, nie prawie, a się unoszą. Z kolei gęstości odoru nie rozumiem.
Brak jakichkolwiek okien i wywietrzników skazywał Liu i mnie na wdychanie tej ostrej mieszanki, co przyprawiało nas o niejednokrotne zawroty głowy, a nawet wymioty, których nieprzyjemny zapach mieszał się z pozostałymi zapachami i atakował nozdrza z ogromną precyzją. – o ile to jak najbardziej prawdopodobne w przypadku Sally, Liu dawno zdążyłby się już przyzwyczaić.
(…) ponownie z obrzydzeniem zwracając resztki posiłku sprzed paru dni. – skoro był to parodniowy posiłek, mogę cię zapewnić, że albo już dawno go zwróciła, albo przetrawiła.
(…) i w tej samej chwili drzwi otworzyły się z impetem, a gwałtownie zapalone światło zraniło moje tęczówki. – na pewno nie tęczówki.
Patrzałki Sally niestety o wiele za szybko przyzwyczajają się do światła po spędzeniu paru dni w całkowitych ciemnościach. Nie ma szans, że tak szybko zobaczyłaby coś więcej niż zarys sylwetki, nie wspominając o szczegółach, które wywróciły jej żołądek.
- Ja też mam rodzinę… – doprawdy? Nie powiedziałabym, biorąc pod uwagę, jak bardzo samolubna Sally ma ich wszystkich gdzieś.
Rozsunął swoim kolanem moje uda, moje nadgarstki zaś złączył ze sobą i przygwoździł rękawy nożem, tak, bym nie mogła wykonać nimi żadnego ruchu. – nad rękawami z reguły nie ma się panowania. A szkoda, to czasem mogłoby okazać się przydatne.
Nie wiem, czy to ja myślami sprowadziłam odsiecz, czy to było czystym przypadkiem, że właśnie w tej chwili z pomocą nadszedł młodszy z Woodsów (…). – młodszy? Przecież młodszy leżał z nią w celi przez parę dni, ten się nigdzie nie wybierał, nie w łańcuchach.
Chwyciłam się go by nie upaść i szybko padłam przy Liu, (…). – czyli na jedno wyszło? (Przecinek przed „by”).
Trudno, skoro i tak miałam umrzeć, to wolałam z rąk wroga, niżeli Jeffreya, którego chyba zaczynałam tolerować. – zaczynałam? Przecież ona żywiła do niego niewyjaśnioną sympatię od samego początku. Oj, Sally nie uśpi mojej czujności.

Rozdział XII
Podniosłam ją i zaczęłam przeglądać, próbując rozczytać rozmazane pismo. – goni cię psychol? Warto zrobić przerwę na coś do przegryzienia, poprzeglądać akta i ogólnie robić wszystko poza uciekaniem.
Z furią i głębokim obłąkaniem w oczach. – rozumiem, że widziała swoje oczy w…?
- Ktoś inny się nim zajmie. Zaraz wzejdzie słońce, na pewno ktoś go znajdzie. – Jeff wykazuje się podobnym intelektem co Sally. Co stało na przeszkodzie Philipsowi, żeby z powrotem wczołgać się do piwnicy, w której posiadał taką siłę i gdzie mógł bez przeszkód się zregenerować?

A więc mogę przejść do podsumowania.
Zacznę od szczególiku, nad którym sporo zastanawiałam się w ciągu czytania tekstu, mianowicie od… oczu Jeffa. Jak wyobrażasz sobie życie bez powiek? Owszem, jest możliwe, jednak nie tak proste, jak to najwyraźniej sobie wyobrażasz. Powieki są nam potrzebne, chronią nasze oczy przed zanieczyszczeniami (raz wyobraziłam sobie, jak Jeff przechodzi przez chmarę owadów…), nawilżają je. Bez kropli Jeff naprawdę by się nie obył, musiałyby być stosowane bardzo często, a w nocy – wydaje mi się, niczego konkretnego w necie nie znalazłam, ale tak na chłopski rozum – bez jakiegoś odpowiedniego opatrunku ani rusz. Zbytnie przesuszenie oka też ma wiele różnych objawów, niektóre z nich bardziej (bardzo!) przeszkadzałyby w normalnym, codziennym funkcjonowaniu, inne mniej, jednak spłycenie tego do opisania zwykłego zaczerwienienia również wskazuje, że nie zrobiłaś żadnego researchu w temacie, nawet najmniejszego, i jak już wiemy (szpital, lot samolotem, ilość Woodsów), nie jest to odosobniony przypadek.
Co do fabuły – podobnie jak Sally, którą zajmiemy się później – widzę ją na dwa różne sposoby.
Pierwszy to ten bardziej rzeczywisty obraz: niedopracowany, pełen dziur, do bólu uproszczony i po prostu nieciekawy. Jeszcze na początku Sally wykazywała pewną inicjatywę, samodzielnie podejmowała działania mogące jej pomóc w odnalezieniu Jeffa, jednak potem została odnaleziona przez jakiś czat deus ex machina i od tamtego momentu potencjalnie interesujący wątek śledczy pożegnał się ze mną na zawsze. Naprawdę szkoda – liczyłam, że (nawet jeżeli będzie to tak łatwe, wręcz banalne jak wszystko, co sama wyniuchała Sally) trochę się dziewczyna pogłowi, a odnalezienie Jeffa będzie przyjemnym spełnieniem i zamknięciem tej części tekstu. Oczywiście temu wątkowi strasznie zaszkodziła wspomniana przy analizie rozdziałów wszechwiedza Sally, dostęp do informacji, które siedziały w twojej głowie, droga Sarahi.
Na początku myślałam też, że choroba Sally była wymyślona na poczekaniu, bo już nie mogłaś dłużej wytrzymać bez przejścia do opisywania cieplejszych stosunków Sally i Jeffreya, możliwe, że się myliłam – szpital Sacred Heart przewija się w tekście od pierwszego rozdziału, więc myślę, że może jednak tę część z chorobą wymyśliłaś wcześniej. Jak już wspominałam, jej wykonanie leży i kwiczy. Nagle wyskoczyłaś z tymi objawami niczym Filip z konopi, ot tak, Sally błyskawicznie się rozchorowała i bum, wylądowaliśmy w szpitalu, w którym mieliśmy wylądować. Nagle, jakby znikąd, zostałam postawiona przed stwierdzeniem narratora „Zawsze byłam chorowita”, jakbym tak po prostu miała zaakceptować to jako fakt, uwierzyć i z powrotem grzecznie usiąść na swoim miejscu. Problem w tym, że żaden przeciętnie wymagający czytelnik nie kupi czegoś takiego – takie rewelacje musisz udowadniać. Nie mówię, że Sally ma chorować średnio co dwa rozdziały, nie, naprawdę, coś takiego jest zupełnie niepotrzebne. Do udowodnienia czegoś takiego wystarczyłyby małe rzeczy, szczegóły, do których później mogłabym się wrócić – matka martwiąca się nie tylko wyjazdem córki, ale również zdrowiem (bo co, jeżeli się mocno rozchoruje w innym stanie?), kurde, głupie spakowanie tabletek, większej ilości witamin czy czegoś takiego mogłoby nie tylko sprowadzić czytelnika na odpowiedni trop, ale i podkreślić, że tak, tę chorobę planowałaś od początku, że nie jest jakąś głupotką wymyśloną na poczekaniu, byleby spiknąć głównych bohaterów. A teraz w pewnym stopniu nadal tak to się prezentuje.
Idąc dalej, wygląda na to, że stan zdrowia Sally jest jedynym konkretnym argumentem za tym, by faktycznie została wybrana przez Philipsa na wabik, co jest po prostu… nieekonomiczne. Nadzwyczajnie. Tak, jakby Philips liczył, że o, Sally rozchoruje się akurat na Florydzie, na pewno, innej możliwości nie ma, i będzie to na tyle poważne, że trafi do Sacred Heart i tak dalej. Takie myślenie jest wyjątkowo płytkie, nie pasuje do wybitnego czarnego charakteru, któremu od lat udawało się wodzić policję za nos, zostawiając za sobą pasmo gnijących trupów. Właściwie Sally jest w ogóle niepotrzebna, biorąc pod uwagę usposobienie Jeffa – jest porywczy, najpierw robi, potem myśli. Wystarczyłoby, że Philips wysłałby mu parę zdjęć Liu, dopisał, gdzie go znaleźć, a Jeff już moment później wpakowałby się z buciorami prosto w zasadzkę. Philips niepotrzebnie się kłopotał.
Z kolei wątek relacji między postaciami? Wyjątkowo naciągany. Na początku Sally niby się boi, ale tak naprawdę nie, bardzo szybko przyzwyczaja się do towarzystwa morderców oraz kanibala, a nawet zaskarbia sobie sympatię Slendera, z którym rozprawia tak, jakby był jej najbardziej zaufanym przyjacielem. (Na szczęście ten faktycznie okazuje się najrozsądniejszym z nich wszystkich, jakieś pocieszenie). Z kolei relacja Jeffa i Sally jest najbardziej płytka. Niby później próbujesz ją podeprzeć treścią esemesów, które zostały wysłane przed rozpoczęciem całej historii, jednak nigdy do tego nie wracasz, a sama ta informacja jest tak dziwnie rzucona na wiatr, jakby miała po prostu być częścią elementu komicznego, a nie rzeczywistą wskazówką, co sprawia, że nie mogę na to patrzyć jako na autentyczną próbę poprawienia tego wątku. Zaczyna się od ciskania Sally po ścianach, ciągnięciem ją za włosy, grożeniem, już dzień później Sally kima sobie pod jedną kołderką z seryjnym mordercą, a rano budzi się w niego wtulona (kto normalny dałby radę w ogóle zasnąć w takim towarzystwie, nie wspominając, że za dotknięcie Jeffa miały polecieć wszystkie palce Sally; oczywiście Jeff nie wymierza obiecanej kary). Z kolei parę, ewentualnie paręnaście godzin później w szpitalu już jest między nimi jakaś nieopisana więź, Jeff zwierza się Sally (dlaczego, no dlaczego?), a nawet opowiada jej całą historię swojego dzieciństwa ot tak, chociaż wcześniej nią pomiatał i traktował jak pierwszą lepszą szmatę. To się nie trzyma kupy, jest wymuszone, przychodzi bezsensownie i bez żadnego uzasadnienia.
Drugi sposób, w jaki widzę fabułę, a który jest mocno związany z również podwójną kreacją Sally?
Potencjał jest, ale – wydaje mi się – we wszystkich tych twoich małych potknięciach, w elementach komicznych, które nie były na serio, w niby nic nieznaczących kwestiach bohaterów stanowiących tło. Zacznijmy od pierwszego rozdziału. Pamiętasz tę absurdalnie przesadzoną reakcję na usłyszenie skrawka wiadomości? Pamiętasz, co wtedy powiedziała mama Sally?
Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? Możemy zostać w domu.
Gdyby nie przesadzona reakcja Sally, ta kwestia faktycznie byłaby dla mnie lekkim elementem komicznym, niekoniecznie udanym, ale zawsze. Jednak w tak a nie inaczej opisanej scenie wydało mi się to dziwne, wręcz podejrzane, jakby matka Sally insynuowała, że jej córka ma albo miała w przeszłości jakieś problemy psychiczne, ewentualnie została zmuszona do chodzenia do psychiatry z powodu swoich niecodziennych „tendencji”, które mogą być potencjalnie niepokojące. Tendencji, które raczej określiłabym mianem obsesji.
Posłusznie podeszłam do stołu i usiadłam bliżej Jeffa.
(…) spytałam spanikowana, przysuwając się do ramienia Woodsa.
Dwa szczegóły, które przykuły moją uwagę. Dwa szczegóły, które w miarę wpasowywałyby się w późniejszy, znany nam już cytat:
(…) moje psychiczne wiadomości do Yennefer o tym, jak bardzo mentalnie związałam się z Jeffem i jak mi zależy na jego odnalezieniu i uratowaniu od całkowitego zatracenia się.
Tak, jestem pewna, że pierwszy cytat to w rzeczywistości nieudany element komiczny, podobnie czwarty, a drugi i trzeci to najzwyklejszy sposób na nie całkiem subtelne pokazanie czytelnikowi, że Sally ciągnie do Jeffa. Jednak na celu mam pokazanie ci potencjału tej historii, który mógłby wyjść więcej niż znośnie nawet przy twoim niewypracowanym warsztacie, jednak trzeba byłoby się do niego przyłożyć i zrobić porządny research.
Bo te cytaty mogłyby być w miarę przyzwoitymi podstawami do stworzenia dzieciaka z niezdrową obsesją na punkcie seryjnego mordercy, dzieciaka, który ma w swojej poronionej głowie jakiś przyjemny obraz Jeffa, dzieciaka, który ubzdurał sobie, że Jeffa da się jeszcze uratować i sprowadzić na dobrą drogę. I te wszystkie urojenia pasowałyby do tego, jak szybko Sally przyzwyczaiła się do Woodsa i ferajny, to, dlaczego w ogóle przejęła się jego zranioną ręką, dlaczego się nim zaopiekowała, dlaczego – chociaż miała pod ręką komórkę – podczas przebywania w domu z mordercami ani razu nie pomyślała o wezwaniu policji czy uspokojeniu rodziny i najlepszej koleżanki. Bo liczy się tylko Jeff, nieważne, czy jest taki, jakim go sobie wyobrażała. I to równocześnie jest druga kreacja Sally, ta, którą uważam za jedynie częściowo zamierzoną.
Częściowo zamierzoną? Już pędzę z wyjaśnieniami. Rzuciłaś te informacje mimochodem, jakby były nieważne, ale już nad innymi się bardziej rozckliwiałaś lub poświęciłaś im więcej uwagi, skupiłaś się na nich – tak naprawdę w czwartym cytacie (bez desperackiego doszukiwania się drugiego dna, żeby nie skrytykować od góry do dołu wszystkiego w tym opowiadaniu) widzę jedynie nastolatę, która myśli, że jest taka alternatywna, bo sympatyzuje z mordercami, oj, jaki z niej nerd. W Sally da się szczególnie wyczuć przeświadczenie o swojej wyższości nad innymi fanami Jeffa akurat w pierwszym rozdziale, gdzie z wysokiego konia patrzy na tych, co tworzą fanarty przesłodkiego, przystojnego i wyidealizowanego mordercy, podczas kiedy tylko ją interesuje to, jaki jest naprawdę, to, czy istnieje. Tak, za zamierzone uważam jedynie te fajne rzeczy, te, które sprawiają, że Sally się pozytywnie wyróżnia na tle głupich internautów i ludzi o nudnych, przyziemnych zainteresowaniach. Cała reszta wygląda na czysty przypadek i konsekwencje niepanowania nad własnym tekstem, nie wspominając o Sally.
A Sally, której nie musiałam się doszukiwać w tekście ze świecą i przy modlitwie? Ta jest wyjątkową ignorantką. Niby twierdzi, że analizuje każdą linijkę informacji, przykłada wielką wagę do szczegółów, czyta między wierszami – wszystkie te kłamstewka, którymi chciałabyś, żeby Sally była – a tak naprawdę zepchnięta na margines Yennefer, czyli narzędzie do pomocy, o wiele lepiej sprawdziłaby się na jej miejscu, jako że ma w sobie przydatne pokłady sceptycyzmu, faktycznie potrafi krytycznie spojrzeć na sprawy pod różnymi kątami (nie tylko tymi, które sobie wymarzyła jak Sally), jest bardziej wnikliwa i to ona wykrzesała z siebie więcej aktywności mózgowej w ciągu dwóch czy trzech rozdziałów, jak zaszczyciła nas swoją obecnością, niż Sally przez całe dwanaście. Poza zwykłą głupotą Sally na początku prezentowała też zastanawiające wahania nastrojów, co później stało się schematem – Sally odczuwa jakieś emocje? Chodzi o Jeffa. Czy to nie potrafi go znaleźć i jest roztrzęsiona, czy to właśnie biedaczkowi coś się stało w rączkę, czy to zwierzył jej się ze swojego traumatycznego dzieciństwa. Idąc dalej, Sally twierdzi, że odczuwa strach, jednak wcale w to nie wierzę. W jednej chwili słabnie na widok nerek, w drugiej chwili bez refleksji wyrzuca do siatki, w której się wcześniej znajdowały, pokruszone resztki talerza (rozdział ósmy); raz niby chce ugłaskać morderców, a zaraz coś do nich cedzi (rozdział siódmy); najpierw nie potrafi znieść widoku Slendera, potem próbuje wyrwać mu telefon, bo śmiał przeczytać jej kompromitujące esemeski. (Mogłabym wymieniać i wymieniać). Tak nie zachowuje się przerażony człowiek, tak zachowuje się pozbawiona mózgu i instynktu zachowawczego boChaterka, którą starasz się kreować na normalną dziewczynę, a w rzeczywistości robisz z niej niestałą karykaturę, jakby najważniejszy był wątpliwej jakości (aczkolwiek każdy humor ma swojego odbiorcę, po prostu dawno wyrosłam) element komiczny.
Przejdźmy do reszty bohaterów.
O Slenderze właściwie mogę powiedzieć jedynie tyle, że jest najrozsądniejszy z całej bandy, najbardziej ludzki, łagodny i współczujący. Natomiast Jack to główny tekstowy komik, powód wielu facepalmów nie tylko Jeffa, ale też moich. W ogóle nie starałaś się rozwinąć tych postaci, to niby mają być naczelni psychopaci stulecia, a nie banda dzieciaków, która rechocze z głupich żartów, sweetaśnie podjadając nereczkę to tu, to tam. O Yennefer wypowiedziałam się przy okazji Sally, a rodzice są zwykłym tłem bez imion i charakteru, natomiast na Philipsa da się patrzeć jedynie przez pryzmat jego tragedii – utraty żony i córki. Oczywiście jak już jest się w tekście tym złym, to jedynie tym złym do szpiku kości, kolejna wesoła kartonowa karykatura.
Z kolei Jeff, jak wspomniałam, jest głupi w swojej porywczości, naiwny (we wszystkim wierzy Sally na słowo; nie przemknęło mu przez myśl, że może tak naprawdę Phillips dawno zabił Liu, a teraz chce dać mu fałszywą nadzieję i się zemścić), nagminnie wybielany przez stronniczego narratora. Niestabilny psychicznie, łatwo go ponosi, a swoją traumę i nieszczęśliwe dzieciństwo na siłę wcisnął mi do gardła, bo tak, nadszedł czas na zwierzenia, co z tego, że wcześniej gardził Sally, o czym wypowiedziałam się przy ich relacji. Jak reszta jest płytki, co prawda najbardziej widać w nim tę wątpliwą moralność, a w dodatku od czasu do czasu dostaje kwestiami, które dla każdej postaci byłyby po prostu ciosem poniżej pasa. (Dwukrotnie kręcił wąsa, razem z Philipsem śmiał się złowieszczo jak czarny charakter z kreskówek). No i nasz drogi Jeff już dawno powinien stracić wzrok, biorąc pod uwagę, że wcale o swoje piękne oczka nie dba.
Przejdźmy do świata przedstawionego – jest momentami śmieszny. Momentami, czyli wtedy, kiedy po tekście jak na dłoni widać, że research to coś, czym nie zawracałaś sobie głowy (a poza tymi momentami świat przedstawiony nie istnieje). Odnalezienie numerów telefonów do wszystkich Woodsów z Florydy w ciągu paru sekund, po wejściu na lotnisko Sally od razu radośnie podeszła do samolotu, dziesięciogodzinny lot ze stanu Iowa na Florydę, w wielkim skrócie wszystko, do czego się przyczepiłam przy poszczególnych rozdziałach.
Styl – wysoce niezgrabny. Mylisz związki frazeologiczne, używasz patetycznego słownictwa w przemyśleniach niezbyt lotnej osiemnastolatki ((…) pewnością nie ma persony, która by o takowej osobowości nie usłyszała, tudzież nie przeczytała. – rozdział pierwszy), mieszają ci się określenia (Odsunęłam się spokojnie, bez gwałtownych ruchów, by dalej nie naginać przestrzeni osobistej Jeffa. – powinno być naruszać), rozckliwiasz się nad rzeczami niepotrzebnymi (Powiedziałam, podnosząc się nerwowo i przenosząc swoje ciało na krzesło. – wystarczyło napisać Powiedziałam, nerwowo przenosząc się na krzesło), a koniec końców cierpisz jeszcze na zaimkozę, nieszczególnie poważną, ale cierpisz. No i określasz bohaterów po kolorze włosów, co jest nienaturalne, szczególnie w narracji pierwszoosobowej, a poza tym świadczy o tym, że nie radzisz sobie z podmiotami wcale a wcale, chcąc uniknąć powtórzenia w taki sposób.
Przy dialogach najpierw wypowiem się o tym, że to miło, że próbujesz stylizować język swoich postaci. Jack z początku rzucał teksami godnymi gimnazjalisty, Slender wypowiadał się raczej schludnie i zachowywał poziom wypowiedzi, z kolei Jeff klął jak szewc. I fajnie. (Inna sprawa, że pod koniec wszyscy zaczęli kląć, co się mija z celem, chociaż też możesz się posłużyć argumentem emocji). Dobrze, a teraz odejdźmy od języka. W tekście jest o wiele za dużo dialogów, które niczego nie wnoszą do rozwoju historii. Rozumiem, element komiczny od czasu do czasu jest akceptowalny (fajnie by było, jakby się do czegoś odnosił), raz na jakiś czas można go gdzieś wcisnąć i nie dostać po łapach. Zalecam jednak ostrożność, wydaje mi się, że byłabyś w stanie szybko przekroczyć tę cienką granicę. Przez obecne nagromadzenie elementów komicznych dialogi często przywodzą mi na myśl głupkowatego farfocla pisanego dla śmiechu, a obie wiemy, że to nie było twoim celem i że nie coś takiego miałaś pisać.
Poprawność: źle zapisujesz dialogi, nagminnie nie stawiasz przecinków przed imiesłowami (choć czasami ci się uda, przyznam!), z bardziej podstawową interpunkcją też jesteś na bakier. Przy czytaniu przeszkadza również nadmierna ilość zaimków, czasami mam wrażenie, że chcesz je wstawić wszędzie.
I to by było na tyle. Powiem tak – nie jest za późno, tekst da się uratować (nie bez ciężkiej pracy, nie oszukujmy się), jednak teraz nie mogłabym z czystym sumieniem postawić mu czegoś innego niż słaby.

6 komentarzy:

  1. Jedyna stażystka, której nie zjadł tata... Czo się stało?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wcześniej zjadłam wszystkie twoje marchewki i już nie miałam apetytu.

      Usuń
    2. ;_________________________; Jag mogłeś, tato?

      Usuń
  2. czas miniony od śmierci ofiary a odnalezienia ciała.
    Raczej do odnalezienia ciała. Lub czas, który minął między śmiercią a odnalezieniem ciała, ale wydaje mi się, że ta pierwsza wersja będzie lepsza.

    Oczywiście gdyby takie informacje padły w wiadomościach
    Czy przed gdyby nie powinno być przecinka?

    Przygryzłam dolną wargę i przescrobblowałam wszystkie oddziały, odnośniki, aż w końcu natknęłam się na zakładkę „kontakt”. – co takiego zrobiła? Jestem pewna, że chodziło ci o scrollowanie, ale nawet jeśli, to czy zapisanie tego po polsku by cię przerosło?
    Lolciu, troszku jej się czynności pomyliły, a ty się tak czepiasz: http://www.urbandictionary.com/define.php?term=Scrobble

    Czy nie najrozsądniejszą opcją byłoby najpierw dowiedzenie się
    Nope, ten szyk boli.

    że własnego samochodu nie ma (nie wspominając o Yennefer), co w Stanach jest dość sporą rzeczą. (Przecinek przed „do którego”).
    W Stanach jest multum wypożyczalni, więc mogłaby sobie radzić bez własnego samochodu, noale. (Btw, zdaje mi się, że w niektórych tanich liniach lotniczych trzeba popierdzielać z buta do samolotu, więc może leciała, ale jakimś złomkiem z biletem za pięć zeta w promocji).

    a ja w międzyczasie szkryfam na marginesie krótkie „tró lav”
    A nie szkryflasz?

    Weszłam do środka i pomimo małych obaw, podeszłam do niego, śpiącego pod cieplutką pierzyną i z - o zgrozo - otwartymi oczami. – nie uważasz, że zamknięte i otwarte oczy to luksus, na jaki mogą sobie pozwolić ludzie z powiekami? ;P
    <3

    inne niż puszysty Jeff
    Puchaty raczej. Nie wiem jak innym, ale mnie puszysty bardziej kojarzy się z dodatkowymi kilogramami. ;)

    nawet nie zająkuje się na temat potencjalnych powikłaniach po wypisaniu
    Powikłań.

    zwracanie parodniowego posiłku
    Zaraz, ona zwróciła posiłek spożyty parę dni temu (dlaczego go jeszcze nie strawiła? O.o) czy zjadła posiłek przygotowany parę dni temu i go zwróciła?

    (…) ponownie z obrzydzeniem zwracając resztki posiłku sprzed paru dni. – skoro był to parodniowy posiłek, mogę cię zapewnić, że albo już dawno go zwróciła, albo przetrawiła.
    Otóż to.

    Niby później próbujesz ją podeprzeć treścią esemesów, które miały miejsce przed rozpoczęciem całej historii
    Ciut dziwnie to brzmi (esemesy, które miały miejsce).

    Pamiętasz tę absurdalnie przesadzoną reakcję na usłyszenia skrawka wiadomości?
    Usłyszenie.

    OdpowiedzUsuń
  3. A już myślałam, że to autorka. ;p
    2. Powinien.
    3. Jak już ktoś chce się chwalić angielszczyzną, niech robi to z głową.
    5. W podejściu do samolotu nie chodziło mi o podejście do niego na piechotę (to chyba już raczej rzadkość?), a o to, że bohaterka nie przeszła żadnej odprawy, nic z tych rzeczy. Hop siup, mogła wysadzić samolot.
    Dzięki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @3: No przecież sobie jaja robię. ;)
      @5: To wiadomo, tyle że z tym podpierdzielaniem po płycie chciałam właśnie sprecyzować, że zdarza się podobno. Mnie na szczęście za każdym razem odwłok podwozili. ;)

      Usuń