[47] ocena bloga: zapach-luizytu.blogspot.com



Adres bloga: Zapach luizytu
Autorka: Nefariel
Tematyka: science fiction — postapo
Oceniające: Nea i Koh



Dziś wybierzemy się do postapokaliptycznego świata, w którym największym zagrożeniem są na zmianę pożary oraz deszcz!

Ładny i minimalistyczny szablon. Podoba mi się nagłówek; nie wiem, czego to kwestia, ale na moim PeCecie tło i obrazek przyprawiają mnie o oczopląs, ale nie na laptopie. Niemniej, przyjemny klimacik.
Wyjustowałabym tekst w zakładkach ― od razu będzie estetyczniej.

PROLOG
Wyjustuj tekst, wyrównany do lewej utrudnia czytanie.

Błędy zaznaczone są kolorem czerwonym, a to, co wstawione, bo tego brakowało, na zielono. Plus pogrubienie w obu przypadkach.

wiosna 2049

2049
Dlaczego tak podwójnie?

unosząc palec w górę
Nie sądzę, by umiała unosić cokolwiek w dół.

Kiedy jej nie otrzymała, westchnęła ciężko, podciągnęła wyżej śpiwór, w którym siedziała na przednim siedzeniu rozpadającego się forda taunusa, i spytała:
Rozbiłabym to zdanie na dwa; jest dość długie i robi się po drodze nieco niejasne. Ewentualnie zrezygnowałabym z niektórych czynności postaci. Do wyboru, do koloru.

Jasnowłosa złodziejka podciągnęła śpiwór aż pod sam nos
Często podciąga ten śpiwór w ciągu ostatnich paru akapitów. Poza tym mam ambiwalentne uczucia co do określenia jasnowłosa złodziejka. Nie wiem, jak to określić ― jakby odzierało z klimatu? Czytelnik jak najbardziej może sobie wydedukować, że dziewczyna kradnie, to wynika z jej wypowiedzi. Ta złodziejka pozbawia ten fragment przyjemnej lekkości. A jasnowłosa ― może zawrzeć ten opis trochę sprytniej? Czy koniecznie w ogóle trzeba o tym wspominać w prologu?
Zwłaszcza że zaraz następuje o wiele zgrabniejszy opis jej oczu. Te dwa przykłady obok siebie tak bardzo zgrzytają i jeszcze bardziej uwypuklają niezręczność tego zwrotu.

powtórzyła z rozmarzeniem Lucy
Nie ma potrzeby wprowadzania podmiotu ― wiemy, że w scenie występują dwie osoby, rodzaj osobowy jak najbardziej wystarczy do rozróżnienia postaci.

Mężczyzna złapał tabakierkę
Swobodnie można to zamienić na jego imię, po co się bawić w udziwnienia?

W końcu odpowiedział jej:
Zaimek jest zbędny i znowu skopał klimat.

Ogółem przejrzałabym prolog pod kątem zbędnych podmiotów ― kilka ich jest ― oraz żeby zastanowić się, czy wszyscy mężczyźni i każda dziewczyna są niezbędne narracji. Jak tylko się da, lepiej przerzucać się na imię.

ROZDZIAŁ I
Tutaj też dobrze byłoby wyjustować tekst.

Zapach podobny do zapachu marakui, tylko mocniejszy i gryzący, wydzielały małe srebrzyste żuczki, uwijające się w górę i w dół porośniętych lianami pni nienazwanych drzew.
1. pot. «wykonać szybko jakąś czynność, pracę»
2. uwijać się pot. «krzątać się raźno»
Wiem, o co ci chodziło, ale to nie do końca to słowo.

Z końcem zimy robiło się ich coraz więcej, ale podróżowanie po dusznych bagnach w czymś chociaż trochę lżejszym niż dżinsy i flanela zawsze było proszeniem się o nieszczęście. Skurczybyki bez trudu przegryzały się przez każdą cieńszą bawełnę.
Nie rozumiem. Ale wprowadza zaprzeczenie, jednak dalsza część zdania po tym ale wcale nie jest zaprzeczeniem tej pierwszej, tylko naturalną kontynuacją. Noszenie czegokolwiek lżejszego ― pomimo dusznych bagien ― było zagrożeniem, bo było więcej komarów, które przegryzały się przez prawie wszystko.
Po co to ale? Zabiera zdaniu sens.

Schylił się i dwoma palcami podniósł but, o którym mowa.
Całkowicie zbędne jest to dopowiedzenie.

ROZDZIAŁ II
Znowu sugerowałabym pozbycie się zbędnych podmiotów z dialogu; imion nie trzeba powtarzać przy każdej wypowiedzi.

- Ale i tak się dowiemy, bo ten ktoś na pewno się zorientuje, że tu jesteśmy – stwierdził Sasza, idąc w stronę chatki.
- Ale może nie będzie na nas zły, że włamaliśmy mu się do chatki! – warknął Mads, łapiąc go za koszulę.
Mads przed chwilą próbował zniechęcić Saszę do włamania, a teraz mówi coś w stylu hej, możemy się włamać, bo może koleś nie będzie zły!? To nie ma sensu. To wygląda bardziej jak wypowiedź Saszy, nie wiem. Zgrzyta mi tu mocno, mam wrażenie, że nie takie zdanie chciałaś zbudować, ale nie zapanowałaś nad klawiaturą.

Obaj panowie używają sformułowania weź się ogarnij/weź ogarnij dupę w dość niewielkim odstępie czasowym. Wydaje się to ciut nienaturalne.

Z rozdziału na rozdział coraz częściej używasz słowa jakiś. Jest frustrujące, bo nie daje żadnego konkretnego obrazu opisywanego przedmiotu/zjawiska. Poza tym po co jakiś, skoro piszesz, załóżmy, też dziwny? Coś nie jest już wtedy jakieś, jest dziwne. Postaraj się ograniczyć to w narracji, bo zostawia same dziury w opisach; czasami jest niezbędne, ale nie zawsze.

ROZDZIAŁ III

- Wybaczcie, że ciepłe – powiedziała staruszka głosem podobnym do rechotania żaby.
Chyba bardziej rechotu.

Odsunęła szufladę w przeżartej przez wilgoć i korniki komodzie, a Madsowi i Saszy oczy aż rozchyliły się ze zdumienia.
rozchylić się rozchylać się «z lekka otworzyć się, rozsunąć»
No nie bardzo. Rozszerzyły?

Mam wątpliwości odnośnie całej zasadności sceny z babcią. Ta chęć pracowania dla obcej osoby jest na tyle odczapowa, że po przeczytaniu wzmianki na podstronie ― tej o świecie bazującym na grze ― nie mogę pozbyć się skojarzenia z pobocznym questem. Może to kwestia konstrukcji rozdziałów, o której wypowiem się trochę później.
Zwyczajnie mam za mało danych, żeby uwierzyć, że to takie normalne, iść pracować dla staruszki za typowy item. Że to zupełnie naturalne dla całej trójki ― Sasza sam jest na tyle odczapowy, że mogę w niego uwierzyć, ale dlaczego ani Mads, ani babcia się nie zdziwili?

ROZDZIAŁ IV
Czasami masz tendencje do dookreślania rzeczy, które tego nie wymagają ― albo które już dookreśliłaś. Tworzą się przez to nie tylko powtórzenia, ale lekki czytelniczy niesmak. Czytelnik nie lubi, kiedy mu się coś takiego powtarza. Na przykład tu:
- Dzień dobry! – Sasza podszedł do siedzącego na ławce pod domem mężczyzny, szczerząc się jak kretyn. – Zgubiliśmy dziewczynę, pomoże nam pan?
Starszy facet wymownie wbił spojrzenie w podłogę domu na palach, pod którym siedział.

Swoją drogą moment z tym mężczyzną znowu trąci side questem z gry.

- W jej zajeździe, głupolu – wyjaśnił mu cierpliwie mężczyzna, zaciągając się fajką.
Całkowicie rozumiem manierę Saszy czy podobne wstawki Madsa. Ale tutaj trochę mnie to zdenerwowało ― zaczyna się robić na jedno kopyto. Przez chwilę byłam nawet pewna, że to któryś z bohaterów się wypowiada.

A Natasza Iwanowna, zwana Świętą Natalią od Ostrzy, z ostatniej walki z ludźmi sędziego Marxa wyszła z połamanymi obiema nogami, ręką, obojczykiem i pięcioma żebrami, a za to bez prawie dwóch litrów krwi.
Coś tu się nie zgadza z konstrukcją. A za to sugeruje, że całe wcześniejsze wyliczenie było zaprzeczeniem. Znaczy się, o, tak to będzie poprawnie: nie wyszła z połamanymi obiema nogami, ręką, obojczykiem i pięcioma żebrami, a za to bez prawie dwóch litrów krwi.

ROZDZIAŁ V

Chyba… w tych ciemnościach nie było za dobrze widać.
Ta ciemność trochę deus ex machina. Nie mówię, że powinnaś opisywać otoczenie przy każdym kroku bohaterów, ale takie rzeczy, które wpływają na postrzeganie tła, powinny być zawarte nieco wcześniej niż w bardziej istotnym momencie.

a wyrwane ze snu dzieciaki obrzucały ich grudami ziemi, nie oszczędzając przy tym stróża prawa.
Z tym opisem też mam trochę problem. To brzmi tak, jakby te dzieciaki spały wcześniej przy domach, zwinięte w kłębki jak psy, ale teraz zamiast ujadać, rzucały ziemią.

ROZDZIAŁ VI

Że ile oni mają lat?!
Przez cały ten czas dałabym sobie rękę uciąć, że to co najmniej dorośli faceci! Jeden starszy, drugi młodszy, ale na pewno nie dzieci. Wiadomo, straszne wydarzenia hartują, jednak tutaj to wydaje się sporą przesadą. Szczęka prawie mi gruchnęła o blat, jak to przeczytałam. Największy plot twist tekstu.

ROZDZIAŁ VII

Odsunął się z trudem, a gęste błocko sięgało mu już prawie pod pachy.
To zdanie brzmi, jakby odsuwanie miało bezpośredni związek z tym, jak wysoko sięga błoto.

gdyby nie odchylał głowy w tył,
Kolejny pleonazm.

– A nie popierdoliło cię czasem, polaczku jeden?
Nie powinno być wielką literą?

- Nie puszczę! – wrzasnął na niego histerycznie Sasza, plując brudem.
Na niego jest zbędne.

ROZDZIAŁ VIII

Po deszczu zza chmur znów wyjrzało florydzkie słońce, przemieniając i tak parny las w nieznośną, duszącą saunę.
Kiedy łapał ich szeryf, była ciemność, czyli noc. Teraz jest już dzień? Ile czasu od tego momentu minęło? Powinniśmy mieć lepsze poczucie uciekających godzin, teraz jestem dość zdezorientowana.

Sasza wyrwał się za nią, złapał za pasek za dużych spodni.
Gdzieś wcześniej było zdanie, które mogło obyć się bez zaimka ― ale tutaj wyszło mi, że Sasza złapał siebie za pasek.

Sasza jęknął i przewrócił się na bok, a że cały czas mocno ją trzymał, to upadła na niego.
Nie do końca umiem to sobie zwizualizować. Dostał tyle ciosów, że chyba powinien był już ją puścić. Po drugie, często na siebie ostatnio wszyscy upadają.

Zamachnęła się za to i grzmotnęła go pięścią w twarz, raz i drugi, i trzeci, i biła ciągle i ciągle, dysząc ochryple, spazmatycznie.
Intensywność tej sceny kontrastuje mi z bardzo wolną reakcją Madsa. Fragment biła ciągle i ciągle sugeruje, że to trwało i trwało w czasie, a to by oznaczało, że Mads stał i tylko patrzył, jak mu tłukła brata.

W całej scenie zabrakło mi konkretnej wzmianki o pożarze. Rozpacz i histeria są wielkie, ale trudno mi założyć, czy to naprawdę taka masakra, czy po prostu część chatki się jara i babcia faktycznie miała szansę ujść z życiem. Emocjonalność jest, jednak nie umiem się wczuć w pełni, bo nie znam tej sytuacji na tyle, żeby się jakoś utożsamić. Krótki chociaż opis tego, jak wyglądała płonąca chatka, pozwoliłby nakreślić czytelnikowi jego stosunek do nieszczęścia ― bo teraz reakcja Marcysi może być i adekwatna, i przerysowana, a ja nie wiem, jak to interpretować, bo nie mam konkretnego tła.

ROZDZIAŁ IX
Nie mam bladego pojęcia, co się stało. To frustrujące ― poprzedni rozdział kończyłam szczerze zaciekawiona tym, co Mads znalazł w spalonej chatce. Teraz nie pada ani jedno słowo. Atmosfera wydaje się dość swobodna. Zupełnie jakby Marcysia przestała się przejmować Babą Jagą, bo Saszę jeszcze umiałabym zrozumieć. To tak cholernie denerwujące. Była o to taka drama. A już zaraz wszyscy mają wylane, tylko Mads histeryzuje. Poniekąd.

Ładnie przedstawiona historia Madsa, aczkolwiek trochę… niejasno. Jaka zaraza? Jakie błoto? Jakie wyżej? Tak bardzo przez cały czas brakuje mi tła. Próbuję składać sobie układankę z tego, co zostawiasz, ale mam wrażenie, że na razie żaden puzzel nie pasuje do innych i mam taką garść niczego konkretnego.
Niemniej, cieszę się, że było to zawarte w dialogu, nie w ekspozycji.
Waham się jeszcze odnośnie ogromu dramatu, który towarzyszył widokowi trupa. Skoro była jakaś wojna, czy nie powinno to być dla niego mniej wstrząsające? Czy może ta wojna nigdy go nie dotknęła, chociaż wydaje się mocno zamieszany razem z Saszą? I dlaczego Marcysia jest tak spokojna, chociaż Baba Jaga spłonęła? Po tej całej histerii, którą zakończyła wyrażeniem nadziei, że babcia żyła.

ROZDZIAŁ X
Znowu zabrakło justowania.

Scena znalezienia beretu jest sprawnie napisana, emocjonalnie, tylko problem jest jeden. Totalnie nie wiem, co to wszystko oznacza. Rozumiem tylko, że bohaterowie są po jednej stronie wojny ― ale nie wiem, czy Marcysia po prostu jest po drugiej stronie, czy po żadnej, czy co. Mogę się domyślać, o co dokładnie poszło i kto dokładnie się bije, co chłopcy robią w środku bagna i o kim rozmawiają, to jeszcze przełknę.
Ale brakuje mi tła. Brakuje mi mnóstwa tła, żebym w ogóle mogła dołączyć emocjonalnie do postaci. Oni mają swoje dramaty, ale one mnie właściwie nie dotyczą. Podejrzewam, że gdyby stało im się coś strasznego, nawet bym się nie zorientowała w pierwszej chwili ― bo nie jestem pewna, co w tym świecie byłoby znowu takie straszne. Za dużo plam.

W całym tym dramacie Mads przestał funkcjonować. Nie było nawet jednego zdania o jego postawie czy minie na koniec przepychanki Saszy i Marcysi.

Kiedy dostałam trochę tła, zostało przedstawione jakoś tak… po macoszemu. Nie jestem pewna, czuję niedosyt. Robić z tego tajemnicę tak długi czas, żeby okazało się, że to nic specjalnego? Załatwiłaś to w dwóch akapitach, jakby nie było niczym istotnym ― ale przez wszystkie poprzednie rozdziały trzymałaś to w tak skrzętnej tajemnicy, jakby bohaterowie nawet między sobą nie mogli o tym rozmawiać. Jakby nie mogli o tym myśleć, bo lada moment skończy się przez to świat albo coś.

Skoro poświęciłaś już trochę chwili dla złej zieleni, wcale bym się nie obraziła za trochę szersze wyjaśnienia. Mamy dziesiąty rozdział, a ja mogę tylko zgadywać, czego postaci tak bardzo się boją.

ROZDZIAŁ XI
Znowu brak justowania.

Ruszyli za nią tak szybko, jak tylko mogli po nieprzespanej nocy, ale trup ciągle wydawał się być zbyt blisko. Obmywała go ta sama woda co ich. Z każdym ruchem wody zdawał się zbliżać coraz bardziej.
Mam kolejne wrażenie zbędnego powtarzania.

Scena trupów na polanie ― właśnie to miałam na myśli, nie wierząc w histerię Madsa. Skoro dało się na coś takiego wpaść w lesie, w końcu wojna, jakim cudem do tej pory widział tylko dwa trupy w życiu? Jakim cudem nie widział więcej trupów po zarazie, czymkolwiek ona była, która zabrała jego matkę w błocie, o cokolwiek chodziło?

Sasza złapał bidoka
To słowo wyjątkowo mi zgrzytnęło w narracji.

Drabinka zaczęła się rozbujała się
Narrator zmiennym jest!

Znów na koniec rozdziału pojawia ci się zbędny podmiot, o, tu:
Zobaczył las. Las ciągnący się aż po linię horyzontu, gęsty i nieprzenikniony. Chłopak spojrzał w prawo – las.

POPRAWNOŚĆ

― drobne problemy z interpunkcją (między innymi zbędne przecinki przed niektórymi imiesłowami ― na przykład przywodzący z rozdziału I);
― sporadyczne pleonazmy;
― powtórzenia;
― niejednolity zapis dialogów (relacja półpauzy-dywizy);
― losowo zgubiona spacja ― rozdział VI, rozdział X;
― losowe literówki ― rozdział VIII, rozdział IX, rozdział XI;
― zdarzył się źle zapisany dialog ― rozdział X;
― czasami zmienia się czas narracyjny.

Po przeczytaniu tego tekstu mam naprawdę mieszane uczucia.
Po pierwsze ― nie mogę pozbyć się wrażenia, że zaczęłaś innym opowiadaniem od tego, które jest w miejscu, w którym skończyłam czytać. Jakbyś tworzyła dwa teksty w dwóch różnych klimatach i jeden w pewnym momencie zastąpił drugi; punktem przełomowym jest spotkanie Marceliny. To ono oddziela początek, bardzo dziwny, bardzo mocno postapokaliptyczny, ale równie mocno bajkowy, sprawiający wrażenie, że świat pokrywa jedna wielka dżungla, a ludzie wierzą w magię, od tego, co jest potem ― znacznie normalniejszego wojennego postapo, w którym ten klimat trochę miesza się w wielu znakach zapytania. Mam wrażenie, że wszystko przekreśla to, jak różne są dla mnie postacie z początku od tych po poznaniu Marceliny.
Gdy zaczęłam czytać, byłam przekonana, że Mads ma koło trzydziestu lat, Sasza natomiast jest we wczesnej dwudziestce. Zachowywali się tak, mówili w dojrzalszy sposób i wydawali się w pewien sposób myśleć także dojrzalej ― wrażenie potęgowało to, w jaki sposób się wyrażali. Było w nich coś z doświadczenia życiowego, co dodawało im wieku, tak, że kompletnie nie umiałam zobaczyć na ich miejscu zagubionych nastolatków. Rozumiem, rzecz jasna, że pewne elementy postarzają psychikę, ale nie aż tak bardzo. Ich sposób bycia w pierwszych rozdziałach, sposób wypowiedzi, jest zdecydowanie bardziej przepełniony pewnością siebie od tego, co jest potem, chociaż są sami, zagubieni i niepewni. Potem niektóre cechy ich wypowiedzi zanikają ― „psychol” Saszy, powtarzający się co chwila na początku, potem przepada kompletnie, podobnie jak przekonanie w jego głosie i cała charyzmatyczność jego osoby, zanikające mocno wraz z postępem tekstu; Mads, który na początku zdaje się trochę cyniczny, dowodzący w jakiś sposób ich dwójką, nieco dominujący i bardzo trzeźwo myślący (- I nie po to, żebyś dał się zabić – stwierdził twardo Mads. – Sasza, do cholery jasnej! Nie zachowuj się jak dzieciak!) z czasem staje się po prostu nieśmiały i milczący.
Obaj dziecinnieją po spotkaniu Marceliny; Mads staje się znacznie spokojniejszy i cichszy, bardziej dziecinny, zaczyna się także wypowiadać łagodniejszym językiem (dużo mniej przeklina), Sasza staje się dużo bardziej emocjonalny i bardziej łagodnie niż wybuchowo wesoły. Ani na początku, ani potem postacie nie są wykreowane źle ― przeciwnie, są całkiem charakterystyczne, zrozumiałe i proste do scharakteryzowania ― ale przejście między jedną a drugą fazą jest złe. I nie wydaje się zaplanowane ― bardziej jakbyś po prostu zaczęła z pewnym planem i dopiero potem, z upływem czasu, ukształtowała i w pełni zrozumiała charaktery swoich postaci. Dlatego początek, gdzie czuję się, jakbym miała do czynienia z dorosłymi ludźmi doświadczonymi przez los i podróżującymi przez dżunglę niepierwszy raz, nie zgrywa się dla mnie z tym, co jest teraz ― z zagubionymi dziećmi, które nie do końca wiedzą, co mają ze sobą zrobić.
W dodatku mam problem z rozdziałami ― ich numer jest dla mnie mocno oszukańczy. Czuję się, jakbym była może na etapie rozdziału drugiego, a tekst jest na jedenastym ― jednak rozdziały są zbyt krótkie i rwą się tak szybko, że człowiek czuje się, jakby lizał kostkę czekolady, zamiast po prostu ją zjeść. Nadal nie nakreśliłaś jeszcze nawet swojego głównego wątku, a trudno czytać, nie mając pojęcia, dokąd tekst zmierza. Problem występuje tu też w kreacji postaci; są dobrze nakreślone, znamy ich cechy, ale brakuje nam ich pełnej strony emocjonalnej i jakiegokolwiek głębszego zrozumienia. Niemal w ogóle nie poświęcasz czasu temu, co dzieje się w ich głowach, a umiesz to zrobić ― scena, w której Marcelina przepraszała Saszę za zaatakowanie go, jest na przykład bardzo dobrym, przyjemnym momentem na oddech. Tyle że wszystkie inne sceny mające rozwijać emocje i psychikę twoich postaci nie pozwalają w pełni się na tym skupić, bo wypełniają je szarpane informacje o świecie przedstawionym.
Wiem, że tekst jest oparty na grze i być może to dlatego tak mało czasu poświęcasz uniwersum, ale przez to ja nie czuję go ani nie rozumiem. Mam poczucie, jakby postaci nie otaczało niemal nic poza tą dżunglą, a w każdej scenie ich rozmowy następuje rozdwojenie na mało zrozumiały natłok informacji o uniwersum kontra psychikę postaci. Widzisz, te dwa działają tylko razem ― dzięki temu, że wiem, co otacza bohaterów, mogę ich lepiej zrozumieć, mogę lepiej zrozumieć ich życie, ich działania i może nawet w jakimś stopniu dotrą do mnie wówczas ich plany, marzenia, myśli. A cechy nie są jedynym, co buduje postać; jest jeszcze to wszystko. Widzę, że doskonale masz rozplanowaną ich przeszłość, ale ta przeszłość nie będzie mnie interesować, dopóki nie będę miała zrozumiałego dla mnie uniwersum, w którym mogę ją obsadzić. A nie mam. Nie tłumaczysz go w ogóle, a mnie myli się już, na czym polega wojna, ile jest w niej stron, z którą mam połączyć braci, gdzie umiejscowić w tym wszystkim Marcelinę. I nie czuję się tak, jakby to było celowe zatajanie przede mną informacji. Zwłaszcza że gdy już raz wydaje mi się, że celowo zatajasz informację (co bracia robią w dżungli), potem nie wyjaśniasz jej umiejętnie, tylko po prostu zarzucasz nią nagle, w dwóch akapitach, bum i po sprawie. To dlatego tu są. Koniec. Dlatego już nie wiem, która informacja jest ukryta w sposób planowany, której po prostu nie umiesz jeszcze wsadzić do tekstu, a której się nie doczekam, bo łączysz ją ściśle z uniwersum gry.
Jeśli jednak w twoich planach leży wyjaśnienie wszystkiego tak, jakby gra nie istniała, jestem mocno skonfundowana. Bo ja w pełni popieram koncept stopniowego ujawniania informacji, ale te informacje też trzeba umieć ujawniać, tak, żeby czytelnik wiedział mniej więcej, gdzie co umiejscowić. Ja z każdą kolejną wiadomością czuję się, jakbym wiedziała o uniwersum coraz mniej.
Przez to zadaję sobie różne pytania. Na przykład: skąd tak silne poczucie narodowości u Marceliny? Po postapo? Skąd powszechna wiedza o Smoleńsku i nadal chowanie żalu do Rosjan, skoro od Smoleńska minęła już apokalipsa? Polacy nie mają poważniejszych problemów niż wytykanie Rosjanom Smoleńska? Czy to znaczy, że Rosja i Polska są po jakichś dwóch stronach tej całej obecnej wojny, a Smoleńsk jest tylko jednym z punktów, których używają Polacy, żeby wytykać Rosjanom? Skąd tak powszechna wiedza o świecie u obecnego młodego pokolenia? Nie wiem, kiedy miała miejsce ta apokalipsa, ale było już po niej, gdy Mads miał pięć lat. Czyli jak? Państwa mimo wszystko rozwijają wiedzę o świecie? Co tak bardzo przeraża bohaterów w dżungli? Jakie niezwykłe zagrożenia się w niej kryją? Czym jest zła zieleń ― z początku brzmiało to, jakby była halucynogennymi kwiatami/ziołami, po jednym z ostatnich rozdziałów… czym jest? Ile jest stron tej wojny? Kto jest po czyjej? Skąd tyle emocji? Nie wiem. Nie rozumiem, jestem zagubiona, być może dlatego, bo nie wiem, jak działa gra. Uch.
Po wyjaśnieniu tego wszystkiego chciałabym jeszcze wrócić do postaci. Pisałam, że są bardzo dobrze nakreślone, bo są; ich osobowości są niezwykle wyraźne. Brakuje mi jednak, jak wspomniałam, wszystkiego, co ich otacza: większość ich emocji nadal nie wynika dla mnie z niczego konkretnego. Akcja gna na łeb, na szyję, jeden dramat (woda) za drugim dramatem (spalona chata) dramat poganiający (ten beret ― nadal nie wiem, o co z nim chodziło), ich uczucia są niezwykle skrajne i przestaję za nimi nadążać, zwłaszcza gdy dotyczą rzeczy, o których nie mam pojęcia. W dodatku nie znam ich celów, nie znam ich historii ― nie, inaczej. Nie chodzi mi tyle o sam fakt, że nie znam ich przeszłości, co że nie czuję się, jakby ją w pełni mieli. Bo niemal nigdy do niej nie referują. Nie referują też do przyszłości ― w ogóle nie referują w sumie do niczego konkretnego. Brakuje mi wśród tej akcji i scen zagrożenia życia momentów, żebym mogła naprawdę ich poznać, polubić, dowiedzieć się czegokolwiek o tym, skąd wiedzą rzeczy, które wiedzą, jacy są, jak ze sobą żartują i tak dalej. Brakuje mi takich normalnych scen, które pozwalają mi zobaczyć ich, gdy po prostu sobie idą, rozmawiają, żyją, poznają się; bo scen, w których przeżywają skrajne dramaty, mamy póki co aż nadto.
Nie mówiąc już o tym, że nie masz głównego wątku. To dość poważny problem, bo czytelnik nie wie, gdzie to wszystko dąży. Głównym wątkiem nie musi być konkretny cel postaci ― to może być wyraźne zasugerowanie, że skupisz się na ich rozwoju psychologicznym, ale wtedy trzeba zasadniczo pogłębić ich i nacisk na historię i zachowanie. To może być sugestia, że zamierzasz budować wszystko w oparciu o powolne odsłanianie ich przeszłości, ale takiej sugestii także mi brakuje. To musi być coś ― coś, co będzie trzymać człowieka przy tym tekście. Na chwilę obecną troszkę ci tego brakuje. W pewnym momencie doprowadziło to do tego, że miałam silne poczucie typowej gry i wykonywania questów; chłopcy idą do staruszki, ta w zamian za item wysyła ich na poszukiwanie kogoś, w dodatku całkiem losowo (zwłaszcza że mówi, że nie przejmuje się jeszcze szczególnie zniknięciem wnuczki; to po co proponuje im maczety w zamian, może ich olać przecież). Potem pytają losowego gościa, który pewnie zawsze sobie siedzi na ławeczce, czekając na swój udział w grze, a on żongluje informacjami za inny item. Itd. To uczucie znika po pojawieniu się Marceliny.
Co do opisów ― mam z nimi pewien problem. Nie chcę kilometrowych opisów otoczenia, nie chcę esejów przyrodniczych czy urbanistycznych. Ale weźmy na warsztat tę nieszczęsną scenę pożaru, która najbardziej ze wszystkich mnie frustruje.
Brakuje konkretu. Dowiadujemy się, że chatka płonie. Marcysia wpada w histerię. Prosi, by sprawdzić, co z babcią. Mads doznaje szoku po spełnieniu prośby. Tak wygląda ta sytuacja w żołnierskich słowach.
Zależności między tymi drobnymi elementami zbudowałby opis, którego po prostu nie ma. Nie wiemy, jak wielki jest pożar ― mam wrażenie, jakby postać panikowała na punkcie czegoś, co znajduje się za moimi plecami, a ja nie mogę się nawet obejrzeć, żeby zobaczyć, o co chodzi. Nie mam połączenia emocjonalnego z Marcysią, bo hasło pali się może oznaczać różne zjawiska. Pali się tylko dach? W takim razie spokojnie, babcia mogła przeżyć! Pali się jak cholera, dosłownie płonie, płonie stodoła? O nie, to co z babcią, chyba nie wyszła z tego cało! Ale nie wiem, jaki pożar szaleje. Wiem, że jakiś szaleje.
Tym bardziej dezorientuje potem pytanie Marcysi, którego nie możemy odnieść do rzeczywistości. Czy jej pytanie jest wynikiem złudnej nadziei, swego rodzaju rezygnacji oraz desperacji, czy to pytanie na podłożu tragicznym, bo wiadomo, że potrzebny byłby cud, żeby uratować babcię? Czy jednak to pytanie wynika z realnej nadziei, z szansy na uratowanie babci, a niemożności Marcysi, by zrobić to samodzielnie? Ale nie wiemy, bo nie widzimy pożaru w żaden sposób.
Mads od razu wchodzi do chatki, więc wydaje się, że albo pożar był słaby, albo już się kończyło jarać. Tego też nie jesteśmy pewni. Jego powrót sugeruje, że pożar mógł być przerażający, że może ktoś zmasakrował ciało babci, zanim je porzucił, by spłonęło. Że zobaczył coś koszmarnego, skoro wyszedł z taką traumą.
Ale w następnym rozdziale dowiadujemy się, że to po prostu widok zwłok. Czyli równie dobrze ciało mogło tylko leżeć, jednak było martwe i to go aż tak przeraziło ― co wydaje mi się nielogiczne z wymienionych wcześniej powodów.
Podobna sytuacja ma się z ciemnością, która atakuje w scenie z policjantem zupełnie znienacka. Ciemność buduje klimat. Ty nią rzuciłaś nam w twarz jak, nie przymierzając, cegłówką. Macie ciemność! Jest klimat! Żryjcie to!
Z drobniejszych rzeczy, ładnie opisujesz przestrzeń, ale kompletnie nie ma opisów postaci. Nie chodzi mi o jakieś bardzo rozbudowane, ale to dziwne, że o tym, że bohater ma hemofilię, dowiedziałam się z zakładki z postaciami, a nie z tekstu. Tak więc. Tak, to też konfundujące.
Na twoim miejscu spróbowałabym przede wszystkim jakoś posklejać te rozdziały, sprawić, żeby było ich mniej, ale były dłuższe, bo jak się tak rwą, trudno się wczuć; generalnie żałuję, że zgłosiłaś się do nas z tak małą ilością tekstu. Nakreśliłabym jakiś główny wątek, bo bardzo, bardzo ci go brakuje i przez to tekst mocno traci ― i na sobie, i na zainteresowaniu czytelnika. Przyjrzałabym się pierwszym rozdziałom i poprawiła trochę charaktery postaci, dopasowała je mocniej do tego, co jest potem; przy okazji usunęłabym to poczucie questów na początku. Zastanowiłabym się jeszcze raz nad informacjami, jakie trzeba przekazać, tym, w których momentach i w jakiej kolejności należy je ujawnić. Popracowałabym nad rozwinięciem strony psychologicznej postaci.
Jedno jest pewne ― styl masz bardzo dobry i klimatyczny i jesteś niezwykle przyjemna w czytaniu. Nie poddawaj się, po prostu pomyśl nad tym wszystkim jeszcze raz.
Na ten moment wystawiamy czwórkę ― ale z minusem.
Powodzenia!

Tak. Nie mamy życia.

3 komentarze:

  1. Dzięki za ocenę! Nie spodziewałam się jej tak szybko - z jednej strony cieszy mnie Wasz brak życia ;), ale z drugiej trochę żałuję, że jednak nie poczekałyście na kolejne rozdziały. Mam nadzieję, że uda mi się naprawić w nich sporą część wytkniętych przez Was błędów.
    Chociaż z większością uwag się zgadzam (zwłaszcza tych dotyczących fabuły), w kilku miejscach się czepnę:

    "Mads przed chwilą próbował zniechęcić Saszę do włamania, a teraz mówi coś w stylu hej, możemy się włamać, bo może koleś nie będzie zły!?"
    Hm, z zamierzenia to miało być "jak się nie włamiemy, to nie będzie zły, że się włamaliśmy". I tak, to brzmi niezręcznie, ale to dialog. Ludzie nie zawsze uważnie dobierają słowa.

    "Że to zupełnie naturalne dla całej trójki ― Sasza sam jest na tyle odczapowy, że mogę w niego uwierzyć, ale dlaczego ani Mads, ani babcia się nie zdziwili?"
    Bo Mads złapał schizę o Babie Jadze (jako postaci baśniowej - na tym etapie może jeszcze nie, ale potem chyba dość jasno widać, że za normalny to on nie jest), a staruszka średnio miała wybór. Ale ogólnie zgadzam się, ten fragment mógłby być lepszy i mniej niezręczny. Nie Wam pierwszym skojarzyło się to z kłestem. ;)

    " – A nie popierdoliło cię czasem, polaczku jeden?
    Nie powinno być wielką literą?"
    Nie za bardzo.
    http://sjp.pl/polaczek
    Potem zaczęłam zapisywać to wielką, bo przestało być przezwiskiem i zostało ksywką.

    "Kiedy łapał ich szeryf, była ciemność, czyli noc. Teraz jest już dzień? Ile czasu od tego momentu minęło? Powinniśmy mieć lepsze poczucie uciekających godzin, teraz jestem dość zdezorientowana."
    Time skip.

    "Jakim cudem nie widział więcej trupów po zarazie, czymkolwiek ona była, która zabrała jego matkę w błocie, o cokolwiek chodziło?"
    Nawet jeśli je widział, to tego nie pamiętał. Był w wieku, z którego wspomnienia zachowują się wybiórczo i migawkowo.

    "Potem niektóre cechy ich wypowiedzi zanikają ― „psychol” Saszy, powtarzający się co chwila na początku, potem przepada kompletnie, podobnie jak przekonanie w jego głosie i cała charyzmatyczność jego osoby, zanikające mocno wraz z postępem tekstu; Mads, który na początku zdaje się trochę cyniczny, dowodzący w jakiś sposób ich dwójką, nieco dominujący i bardzo trzeźwo myślący (- I nie po to, żebyś dał się zabić – stwierdził twardo Mads. – Sasza, do cholery jasnej! Nie zachowuj się jak dzieciak!) z czasem staje się po prostu nieśmiały i milczący."
    Weźcie pod uwagę jedno: mniej więcej od spotkania z Marceliną chłopaki przechodzą z etapu "jesteśmy na biwaku w lesie, ale fajnie, matka nie truje dupy" na etap "oops, prawdziwe życie uderza, w gruncie rzeczy to możemy w każdej chwili zginąć". Na ich miejscu też przestałabym cwaniakować i kozaczyć, chociaż nie wykluczam, że rzeczywiście mogłam przedobrzyć.

    "Skąd powszechna wiedza o Smoleńsku i nadal chowanie żalu do Rosjan, skoro od Smoleńska minęła już apokalipsa?"
    Come on, tam nie ma żadnej "powszechnej wiedzy o Smoleńsku". O Smoleńsku jako-tako słyszał Sasza, który ze względu na pochodzenie uzyskał względnie przyzwoite wykształcenie. I który i tak myli go z Katyniem.

    Końcowo: przyda mi się ta ocenka. Zaczęłam pisać to opowiadanie ponad dwa lata temu i już wcześniej planowałam gruntownie odświeżyć początek, a Wasza ocena niewątpliwie mi w tym pomoże. Wypiszę sobie ogólne uwagi, porównam z nimi treść opka i naprawię to, co rzeczywiście wymaga naprawy. Dzięki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdę mówiąc, zupełnie się nie spodziewałyśmy, że to pójdzie aż tak szybko. Myślałam, że z tydzień to co najmniej zajmie, żeby przeczytać całość, a tu frruu!, dwa wykłady i skończyłam. Byłam w takim szoku, że zaraz poinformowałam Koh o swoim sukcesie. To Koh uznała, że nie może być gorsza. :D I sruu!
      Ale szkoda, że nie zastrzegłaś przy zgłoszeniu, żebyśmy właśnie poczekały albo coś; wiesz, widząc częstotliwość ostatnich rozdziałów, to ja nawet pomyślałam, że następny to i tak dopiero za rok, więc spoko, można ocenkować. :D
      1) Wydaje mi się, że to nie jest kwestia niezręczności doboru słów. Dla mnie to nie ma logiki. Niezręczność by była, gdyby w tej wypowiedzi (Ale może nie będzie na nas zły, że włamaliśmy mu się do chatki!) dołożyć nie włamaliśmy. Moim zdaniem dopiero w tym momencie to nabiera niezręczności, a jednocześnie przejrzystości logicznej. Ale ja też mogę mieć niedojebanie mózgowe.
      2) Warto przebudować ten fragment. Najlepiej po prostu rozpisać go szerzej. Krótkość rozdziałów dla niektórych może być wygodna, ale trudno przekazać w nich wszystkie niezbędne informacje - rozegranie tego wątku przez to trąci tym side-questem, a mogłoby wydawać się o wiele bardziej naturalne. To też może być ten brak tła, bo puzzle, które dałaś, w ogóle nie łatają tej akurat dziury. :D
      3) Tak właśnie się wahałam, dlatego zwróciłam uwagę ino roz. Jak tak to spoko. <3
      4) Och, ależ się domyśliłam. Po prostu zostało to trochę niezręcznie wprowadzone. Może gdyby zaznaczyć mimochodem jakiś upływ czasu w momencie, w którym Marcysia szarpie Madsa odpoczywającego w błocku? Bo tamta scena to w ogóle brzmiała, jakby tak odpoczywał pięć minut czy coś.
      5) No tak, ale wojna przecież trwa JUŻ. W lesie natknęli się na bajoro pełne ludzi. W sensie martwych. Wydaje mi się, że aż taka panika na tle jednego trupa jest trochę nieuzasadniona przy wojennym tle. Może bym się mniej krzywiła, gdybym miała stuprocentową pewność, że dopiero go wypuścili ze złotej klatki i, oesu, to śmierdzi i przestało się ruszać. Ale tutaj brakuje mi informacji, żebym bez wahania przytaknęła narratorowi.
      6) Nie miałam takiego wrażenia, prawdę mówiąc. To raczej była dla mnie przemiana pod tytułem "jesteśmy dorośli, jesteśmy dorośli... mówimy, ile mamy lat... a faktycznie, mamy lat naście!". W zmianę Saszy uwierzyłabym chyba prędzej. Ale Mads? Powinien być trochę swobodniejszy na początku właśnie, a nie po tym, jak ogarnął, że mogą w każdej chwili kojfnąć.
      Swoją drogą, skoro tam jakieś złe rośliny istnieją (jak mnie frustruje to, że totalnie nie wiem, o czym mowa), powinni jednak mieć minimalną świadomość zagrożenia, bo są, eee, otoczeni roślinami.

      My również dziękujemy! Cieszę się, że chociaż trochę pomogłyśmy, chociaż szybciej, niż tego oczekiwałaś. :D Od następnego razu nie będziemy zaczynać ocenki od razu po zgłoszeniu blogaska, odczekamy najpierw dwa tygodnie albo coś. Bo jeszcze zdeprymujemy ludzi. :D

      Usuń
    2. Nea, nie wierzę, że odczekasz dwa tygodnie.
      W sumie Nea powiedziała wszystko, co ewentualnie ja mogłabym napisać, więc dodam tylko co do punktu szóstego: nasza niepewność może wynikać z tego, że nie znamy ich historii/świata/psychiki, ale też odniosłam wrażenie, że w pewnym momencie po prostu przypomniałaś sobie, że mają naście lat. Plus wydaje mi się, że cała sytuacja powinna być dla nich straszna od początku, bo jednak ta dżungla jest przerażająca?
      Uch, nie wiem, generalnie ciężko było mi się jakoś odnieść do twojego tekstu, bo miałam cały czas poczucie, że mam za mało materiału, żeby z nim pracować, i większość moich uwag opierała się bardziej na zgadywaniu i poczuciu niż stuprocentowej pewności. Dlatego cieszę się, że jakoś przesiejesz nasze komentarze i sama wybierzesz, co naprawdę należy poprawić; żałuję też, że nie mogłyśmy być bardziej pomocne.

      Usuń