[30] ocena bloga: twarzownik.blogspot.com

Autorka: destrakszyn
Tematyka: urban fantasy
Oceniająca: Forfeit


Prosty, jednowyrazowy adres bloga, który łatwo zapamiętać, zdecydowanie działa na Twoją korzyść, choć nie mówi nic szczególnego. Zmieniała się tak często, że zgubiła własną tożsamość. Wklepując to zdanie w Google, nie znalazłam nic, co powiedziałoby mi, kim jest autor, więc zakładam, że to Twoje słowa. Podobają mi się.
Szablon jest utrzymany w ciemnej tonacji, a do tego dopasowałaś białą czcionkę. Mam nadzieję, że podczas czytania nie będzie męczyć mojego wzroku (całe szczęście, że tło jest szare, a nie czarne). Podoba mi się zaakcentowanie pierwszych liter tytułów pomarańczowym kolorem. To trochę rozwesela stronę. W tle mamy panią z parasolką, ponieważ pada deszcz, ona zaś przygląda się panu, który siedzi na schodkach i pali papierosa. Grafikę zasłania nieco menu, więc musiałam zjechać w dół. A szkoda, bo mężczyzna bardzo fajnie wygląda, lecz na pierwszy rzut oka w ogóle go nie widać. Poniżej jest zgrabna rameczka z informacjami i obserwatorzy. Schludnie, jak dla mnie w porządku. 
Przejdźmy do zakładek. Strona główna jest dla większości osób – w tym mnie – niezbędna i oczywista. Destrukcja, czyli informacje o Tobie. Przeczytałam opis, który sformułowałaś we wciągający sposób. Analizując Twój styl wypowiedzi, jestem strasznie ciekawa, jak wygląda treść rozdziałów. Masz dystans do siebie i do tego, co tworzysz, ładnie składasz zdania i już widzę, że dbasz o poprawność. Sól ziemi to nazwa opowiadania, tak? Więc skąd w adresie Twarzownik? W zakładce masz dość krótki tekst, z którego niewiele rozumiem, dlatego wchodzę w link Słowo ogólne od autorki. Wiele rzeczy wyjaśniasz, już wiem, skąd wzięły się takie, a nie inne nazwy. Trochę zawiodłam się na tym, że akcja rozgrywa się w Polsce. Hm, nie lubię zbytnio opowiadań, gdzie bohaterowie znajdują się w naszym ojczystym kraju, może to dlatego, że nie czytałam jeszcze niczego, gdzie ktoś potrafiłby realnie przedstawić Rzeczpospolitą, jednocześnie nie robiąc z niej nudnego, zacofanego państwa. Mam nadzieję, że prowadząc akcję, sprawisz, iż zmienię zdanie. Spis bohaterów otwieram z niechęcią, bo obszerne przedstawianie ich w zakładkach, co większość autorów niestety robi, nie jest tym, co popieram. W końcu charaktery i wygląd postaci należy uwzględnić w opowiadaniu. Dobrym wyjściem są jednak krótkie fakty na temat danej osoby, jeśli piszemy coś autorskiego, dla ewentualnego przypomnienia sobie. Tak, jak napisałaś niżej: Stworzyłam ten ogólny spis bohaterów, ponieważ postaci wciąż i wciąż przybywa, a ja nie wrzucam rozdziałów na tyle często, by Czytelnik mógł pamiętać istotne nazwisko wspomniane trzy rozdziały temu. Tak, popieram. Przejrzałam zakładkę i rzeczywiście, informacje są strasznie ogólne, a postaci bardzo dużo. Opisy trójki głównych bohaterów nic szczególnego mi nie mówią i mam nadzieję, że po rozpoczęciu czytania wszystko stanie się jasne. Wracając do spisu rozdziałów, przejrzałam tytuły i zauważyłam, że nadajesz ciekawe nazwy. Kolejna rzecz, którą zachęcasz. Na dole znajdują się także dwa drabble, do których również chętnie zajrzę. Najpierw jednak reszta zakładek. Linki to miejsce, gdzie, aby u mnie zapunktować, musi panować porządek. Tobie udało się go utrzymać, wszystko posegregowałaś, a dzięki kategoriom łatwiej jest się odnaleźć. Posiadasz też Spam, żeby nie robić bałaganu w komentarzach.
Wiesz co? Lubię takie blogi, gdzie wszystko jest na swoim miejscu. Twój blog też lubię. Miejmy nadzieję, że treść nie zniszczy tego pierwszego wrażenia. Jedyne zastrzeżenie, jakie mam, to różnie zalinkowane rozdziały w spisie – jedne otwierają się w nowej karcie, inne w tej samej. Dobrze by było, gdybyś to ujednoliciła. 

Sól ziemi nie posiada prologu, od razu otwieram rozdział pierwszy. Wpierw zwróciłam uwagę na obecność akapitów, dzięki nim od razu zapunktowałaś. Następnie rzucił mi się w oczy poprawny zapis dialogów. W wielu ocenach upominałam autorów i tłumaczyłam, jak należy zapisywać rozmowy bohaterów, więc cieszę się, że u Ciebie nie muszę tego robić. 
Zacznijmy jednak oceniać treść. Pierwsze, z czym się spotkałam, to staranny, dokładny opis mężczyzny. Fragment, w którym bohaterka analizowała brak zmarszczek u swojego rozmówcy, bardzo mi się spodobał. Dziewczyna dość szczegółowo rozmyślała nad jego cechami i tym, co by było gdyby, a zawarłaś to w ciekawej, luźnej rozmowie. Nie spodziewałam się, że ta scena to zwykły flirt podczas dyskoteki. 
Ostatecznie nie byłam sobą, Ritą, tylko Zuzią, Zuzanną, kobietą pod trzydziestkę, która przyszła się rozerwać
To zdanie mnie zaintrygowało, a dowiadując się z zakładki, że główna bohaterka to właśnie Rita, zastanawiałam się, czy przypadkiem w tamtym momencie po prostu przebrała się za kogoś innego. Po chwili jednak wzięłam pod uwagę, że jest to opowiadanie fantastyczne, a w zakładce wypisałaś postacie, które miały różne moce. Wpadł mi więc do głowy pomysł, że Rita jest metamorfomagiem. No, to znaczy tak nazywa się w serii Harry Potter osobę, która może zmieniać swój wygląd. Jest też bardzo możliwe, że mogłaś inspirować się Rowlingową Tonks, którą bardzo lubię. W tym zdaniu wyrażenie która przyszła się rozerwać, bardzo śmiesznie zabrzmiało. 
Zaznaczyłam także fragment, który mówi o wieku kobiety. To znaczy, że manipuluje swoim wiekiem czy tego nie może kontrolować? Hm. 
Przez pierwszą część rozdziału podzielałam niepokój Rity i już po oznakach tego, że dzieje się z nią coś niedobrego, domyśliłam się, że Robert musiał jej czegoś dosypać. Z drugiej jednak strony, po tym, jak go przedstawiłaś, wydaje mi się ułożonym, inteligentnym mężczyzną, w dodatku wspaniałym obserwatorem. Nie spodziewałam się, że wrzuci coś do piwa, które podarował głównej bohaterce. Zaskoczyłaś mnie. 
Wtoczyłam się do środka, zamykając drzwi tuż przed twarzą Roberta, oparłam się o nie i odetchnęłam, starając się przeczyścić głowę...
Kolejne zdanie, które brzmi tak dziwnie. Przeczyścić głowę? A nie oczyścić umysł? 
Zachowanie Rity w łazience zdziwiło mnie i z początku myślałam, że ta zmiana wielkości części ciała jest spowodowana halucynacjami powstałymi po spożyciu narkotyków. Po wszystkim jednak dowiedziałam się, że to jest właśnie umiejętność dziewczyny. Zastanawia mnie fakt, czy to przez tę przemianę Rita aż tyle je? 
Wracając do odurzenia psychotropami; spodobało mi się to, jak przedstawiłaś całe zajście i odczucia dziewczyny. Wszystko dokładnie opisałaś i sprawiłaś, że sama mogłam domyślić się, co się wydarzyło, co później jeszcze potwierdziłaś.
Starałam się zbytnio nie rozglądać dookoła za moim psychopatą, za to uważnie spoglądałam naprzód, mając nadzieję, że na siebie nie wpadniemy.
Ten jej psychopata to taki romantyk, dzieli się pigułami i fokle.
– Przepraszam, jeśli cię przestraszyłem – rzekł ugodowo, cofnął się o kolejny krok. – Chodzi o pani buty. 
Patrzyłam na niego ze zdumieniem. Zamrugałam, spojrzałam na szare buciki na moich stopach. Ładne i uniwersalne. 
Ach, westchnął głosik, jakby zorientował się, o co chodzi. Ja nie byłam tak lotna.
– Co jest nie tak z moimi butami? 
– Twoimi? – Mężczyzna już nie brzmiał tak uprzejmie.
Nie mogłam uwierzyć, że facet naprawdę zwrócił uwagę na buty Rity, która po przemianie wciąż miała je na sobie, choć wyglądała zupełnie inaczej i zmieniła ciuchy. Tak jak wspominałam, Robert jest bardzo inteligentny i spostrzegawczy. Czy jednak nie za bardzo? Zachowuje się jak seksoholik prześladowca, polujący na hot trzydziestki. 
No i wprowadziłaś trzecią postać – Maję. Wydaje mi się ona strasznie poważna, w przeciwieństwie do Rity. Ale to dobrze, przynajmniej jest ktoś, kto ogarnie dziewczynę po prochach. Widać, że mimo wrażenia ważnej, fundamentalnej, niemal anagogicznej osoby, Maja jest czuła i kochająca. Inaczej dałaby Ricie w pysk. 

Lecimy z dwójką
Pomacałam się po brzuchu. Talerz był kopiasty, ale nie czułam się pełna. 
Czy kiedykolwiek się porządnie najedliśmy? 
Nie. Zawsze było miejsce. 
Moje obżarstwo nieraz doprowadzało do przezabawnych sytuacji – ludziom trudno było uwierzyć, że osoba takiej postury może być w stanie zjeść porcje dla bandy nastoletnich chłopców i nawet się przy tym nie zasapać. 
A ja tam nadal nie mogę uwierzyć, że Rita tyle je i nosi ze sobą w torebce jedzenie, bo tak i koniec. Jeśli jej magia nie ma wpływu na ilość pochłanianych przez nią produktów, to ja tego nie kupuję. Nie wyobrażam sobie, że jest statystyczną mieszkanką Polski, która nigdy nie zjadła tyle, aby być pełną. A nie napisałaś nigdzie, co jest powodem tego obżarstwa. Obyś to  jeszcze wyjaśniła. 
Na szczęście ostatnimi czasy nie działo się nic stresującego w moim życiu, więc przybyło mi trochę ciała i nie wyglądałam tak tragicznie jak zwykle.
Czy Rita nie dostosowywała swojego ciała? Przecież gdzieś wyżej pisałaś, że dodawała sobie kilogramów, aby nie wyglądać jak „szkielet”. 
Zmianom zawsze towarzyszyło leciutkie łaskotanie tuż pod powierzchnią skóry, jakby muśnięcie piórka, chociaż osoba postronna może odnieść wrażenie, że albo krew się zagotowała, albo robaki zżerają mnie od środka. Przynajmniej Hubert swego czasu tak to określił.
To osoba postronna też to czuje czy słyszy? Nie wiem, dziwnie to brzmi. Jak Hubert mógł określić, jak Rita odczuwa przemiany? Ułożyłaś to zdanie w taki sposób, jakby ktoś inny też miał takie same wrażenia, jak osoba przemieniająca się. Przynajmniej ja tak to odebrałam. 
Spoglądał na mnie szarymi oczami, które odziedziczył po mamie, i uśmiechał się na powitanie, ale mogłam wyczytać cień zmartwienia w jego źrenicach. 
Serio? Odziedziczył po matce szare oczy? To dziwne, bo nieco wyżej pisałaś: Owszem, miała zmarszczki, owszem, nie była już tak posągowa jak piętnaście lat temu, owszem, bolały ją kości, i owszem, włosy były już bardziej siwe niż blond, ale w jej oczach o barwie nieba nigdy nie gościł smutek czy zmęczenie.
Zawsze niebo kojarzyło mi się z kolorem niebieskim, chyba że w Mieście jest cały czas pochmurnie, szaro i ponuro. 
Podsumowując pierwszą część rozdziału... Przedstawiłaś mi codzienne czynności bohaterki i jej spotkanie z rodziną. Każdego po kolei jakoś tam opisałaś, dałaś jakieś tam cechy i jakieś tam imiona. Rzuciłaś jednak tyle postaci na raz, że w sumie nie wiem, kto jest starszy, kto młodszy, a który brat gdzie pracuje. Były jakieś tam cechy, jednak co za dużo, to niezdrowo, a szczególnie nie na raz, już w drugim rozdziale.
Dałam radę jeszcze ogarnąć tę rodzinkę i to, co się dzieje, ale druga część rozdziału kompletnie mnie zbiła z tropu. 
Nie znałam zbyt wielu zmiennych – nie tych czystej krwi – ale jeśli wszyscy byli podobni do tego człowieka, tylko idiota by z nimi zadzierał. 
Możesz wytłumaczyć, o co w tym chodzi? No bo wiesz, piszesz, że Rita wraca do domu, a tam ktoś jest. Rzucasz mi na scenę Maję i jakiegoś faceta, którego kompletnie nie znam, opisujesz w mało zrozumiały sposób i tworzysz konwersację, z której wynoszę jedynie tyle, że przewodniczącym jakiejś grupy magicznych ludzi był jeden facet, a potem się zmienił na innego, Cyrusa Szymczyka, który od lat władał frakcją i właśnie zaginął. 
Dajesz tu w rozmowie różne wskazówki dotyczące istniejącej magii, z których, niestety, niewiele rozumiem. Nie podoba mi się to, że nie tłumaczysz wymyślonego przez Ciebie świata, tylko rzucasz hasła. Tak jak w pierwszym rozdziale opisywałaś, jak Rita czuła się po zażyciu narkotyków, które dosypał jej Robert do napoju, a potem potwierdziłaś, że były to prochy, tak teraz wprowadziłaś nas w kompletnie nieznany świat i opisywałaś zależności, nie tłumacząc, co czym jest. Po prostu piszesz w drugim rozdziale, że istnieje jakaś grupa, że są oni zmiennymi i tak dalej, a czytelnik kompletnie nie wie, kim jest zmienny. Może miałaś zamiar nie zanudzać samymi opisami, tylko wplatać informacje do dialogów i za pomocą nich przekazywać wiedzę, lecz słabo Ci to wyszło. Po pierwszym przeczytaniu niewiele rozumiałam. Nie miałam w ogóle pojęcia, skąd wzięły się te moce, kto o nich wie, co oznacza być czystej krwi i kto jest magiczny, a kto nie. Całość wydaje mi się przemyślana i zrozumiała, ale dla Ciebie. Uwierz, nie tworzysz tajemniczej zagadki, tylko irytującą sprawę, która powoli mnie denerwuje. Nie lubię nie wiedzieć, na czym stoję i o czym czytam. 
Plusem jest jednak to, że porwanie wprowadza wreszcie jakąś akcję i mam nadzieję, że skończy się czytanie o porannych czynnościach Rity jak wstanie, jedzenie czy wzięcie prysznica, które nieco mnie nudziły. 

Trójka
W tamtym czasie Strażnica, czyli niezależna organizacja pilnująca, by magiczne ścierwo nie pałętało się po ulicach, odnotowała niepokojące przebudzenie magii na jednym z cmentarzy, a ekspertyza nekromantów potwierdziła, że z martwych powstała strzyga. Zniknęła, zanim zdążyła wyrządzić szkody, zatem uznano, że wpadła na coś potężniejszego i bardziej dyskretnego. 
O, proszę. A to, czym jest Strażnica, wyjaśniłaś od razu. Nie mogłaś tak też w drugim rozdziale, gdy pisałaś o grupie, której przewodniczył Szymczyk?
Jegor swoją córkę też poddawał przeróżnym badaniom, ale nie docenił jej. Rozszarpała go, mając zaledwie rok. I z wielkim hukiem zdemolowała kryjówkę, co ściągnęło uwagę dwójki starszego małżeństwa, które przechodziło obok – kobieta bastard i wilkołak.
Najpierw zapytam, czy ta strzyga była inspirowana Wiedźminem? Tak mi się skojarzyło. Ale wiesz, co mnie jeszcze zaskoczyło? Jest to postać fantastyczna, z którą nie każdy miał styczność, a nie opisałaś jej wyglądu nawet jednym zdaniem. Wiesz, biorąc pod uwagę wizję Sapkowskiego, choć w sumie raczej twórców gry The Witcher, strzyga wygląda tak: 
A jeśli ktoś chce, w teledysku do produkcji Donatana, Niespokojna dusza, strzygę przedstawiają w ten sposób: 
Jest różnica, hę?
Szukając informacji w Internecie czy przeglądając grafikę, widać, że ludzie mają różne wyobrażenie tych potworów. Chętnie poznałabym Twoje; choćby ogólny zarys, którego mi zabrakło.
Maja powściągała wszelkie emocje, by wybuchem gniewu nie wypuścić bestii, ale pod tą cała zbroją z lodu była dobrą osobą. Dziwną, niepokojącą i przerażającą, ale dobrą. Dla wielu nie miałoby to najmniejszego znaczenia – znając jej pochodzenie, zabiliby ją na miejscu.
Tym fragmentem udowadniasz, że Maja jest pół-strzygą, jak napisałaś w zakładce o bohaterach, do której ponownie zajrzałam. Skoro panna Butkiewicz miała za matkę potwora, a sama odziedziczyła czarny język, poza tym musiała wyglądać jak człowiek, prawda? To jeszcze bardziej podsyciło moją ciekawość na temat wyglądu Twojej strzygi, bo przecież powinna w takim razie przypominać ludzką istotę. 
Rozłączył się, ale zdążyłam usłyszeć dźwięk, jaki się wydaje, gdy z trudem hamujesz szloch. 
Czyli jaki dokładniej? Gwałtowne wciągniecie powietrza? Szybki, głęboki oddech? Jakoś tak pusto mi to zdanie zabrzmiało.
Stworzyłaś fajny zwrot akcji, ten nagły telefon Huberta. Zaczęłaś spokojny, z początku nieco nudny rozdział, po raz kolejny opisując poranne czynności Rity (wstałam od stołu, umyłam zęby, opłukałam twarz zimną wodą...). No dobra, dziewczyna poszła po zakupy, bo przecież tyle je, a jeszcze nie wspomniałaś, skąd to jedzenie bierze. W każdym razie nie spodziewałam się, że wprowadzisz wydarzenia z porwaniem tak szybko, wręcz mnie zaskoczyłaś. Ale właśnie tego brakowało; żeby coś się wreszcie zaczęło dziać. I wyjaśniać. 
Zostawiłam zakupy na środku alejki i pobiegłam do domu po kluczyki.
A czy przypadkiem ochroniarze nie zapytaliby Rity, czemu rzuca zakupy na środku sklepu przed szóstą nad ranem i wybiega z niego przerażona? Albo chociaż kasjerki? Gdyby zniszczyła któryś z towarów, to co? Jakby miała jajka w koszyku, to pewnie by się stłukły, jak tak odłożyła go z impetem, jeszcze na środku alejki. Trochę szkoda zakupów. A dzieci w Afryce głodują.
Ostrożnie wyjechałam na ulicę i podziękowałam za wczesną porę – miasto było puste, nadal spało, nie stanowiłam zatem aż tak dużego zagrożenia, jakim byłabym podczas godzin szczytu. 
Naprawdę o szóstej rano miasto było puste? Mnóstwo osób musi wcześnie pojawiać się w pracy, a ta pora wcale nie jest aż tak wczesna, aby nikogo nie było poza domem. A już szczególnie w mieście. Przecież aby miejscowość mogła dostać prawa miejskie, musi posiadać przynajmniej dwa tysiące mieszkańców i spełniać różne inne warunki (klik), więc na pewno nie uwierzę, że było pusto (choć nie napisałaś, jak liczne jest miasto, biorąc pod uwagę to, że powinno mieć daną liczbę placówek, instytucji i stopień rozwinięcia, na pewno rano jacyś cywile by nie spali. Mogło być mało ludzi, na ulicach dość luźno, ale na pewno ktoś był, i to nie jedna czy dwie osoby). Wspomniałaś też o godzinach szczytu; to zabrzmiało tak, jakby były dwie opcje: pustka i godziny szczytu właśnie. A coś pomiędzy nie istnieje?
– Wszyscy, którzy zniknęli, byli potężni? – zapytałam, chociaż znałam odpowiedź. 
Zmarszczył brwi. 
Skąd Rita wiedziała, że było więcej ofiar? Bo z tego, co dotychczas napisałaś, porwano jedynie Beatę i Cyrusa. 
– Hubert – odezwałam się po kilku minutach ponurego milczenia – wiem, że tamten mag już cię przemaglował i że to bolesne, ale chciałabym, żebyś opowiedział, co się wydarzyło.
I po tym zdaniu się ucieszyłam! Wreszcie będę miała coś wytłumaczone. Hubert oczywiście opowiedział, co się wydarzyło, a ja mam przynajmniej tę scenę przejrzystą. Zastanawia mnie tylko, po co byli tam magowie i wykonywali iluzję? Chodziło o to, aby ludzie nie widzieli ogromnej dziury w ścianie czy miało to być zabezpieczenie miejsca porwania? Opisałaś tylko to, jak się pojawili, nie wytłumaczyłaś, po co.
– Najlepiej byłoby ją gdzieś wywieźć – zaproponowała Maja. – Do rodziców, ponieważ jedno ma problemy zdrowotne i trzeba się nim zaopiekować. Z tego co wiem, cenicie silne więzi rodzinne, więc bajka nabrałaby na realności. Nikt nie będzie zadawał pytań, chyba że dotyczące samopoczucia chorego. 
Hmm... a to nie jest trochę zbyt banalne? Bo według mnie to najtańsza wymówka, na jaką stać kogoś, kto chce szybko zwiać z imprezy. 
Pakt to był dość ciekawy pomysł, chociaż znów zauważyłam nawiązanie do Harry'ego Pottera, gdzie przecież Narcyza i Severus zawarli Wieczystą Przysięgę, czyli to samo, co Ty wprowadziłaś u siebie, oprócz spisania wszystkiego na kartce papieru – tamci podali sobie dłonie. Za to stwierdziłam, że Rita jest albo bardzo odważna, albo bardzo głupia, stawiając na szali swoje życie, a będąc jednocześnie pewną, że są małe szanse na wyjście z tego wszystkiego cało.
Powinnaś wytłumaczyć wszystko o frakcjach, bo sporo tekstu już przeczytałam, a wciąż nie wiem, co to jest, po co, na co, kto do czego należy i z jakiego powodu, czym się różnią osoby będące zmiennokształtnymi od Renegatów czy magów, w czym się oni specjalizują, co robią. A wiem tylko, że istnieje takie coś i przewodniczy temu dana osoba. Już chyba najwyższy czas. Ja chcę wejść w ten świat magii i go zrozumieć, a nie tylko patrzeć na niego przez szybę. Tak ładnie napisałaś o Strażnicy, tych kilka zdań rzuciło mi światło na całość, od razu pojęłam, o co chodzi i połączyłam fakty. W przypadku rodzajów umiejętności wszystko mi się miesza. Wprowadzenie tego do dialogów to nie wszystko. Skoro już wzięłaś się za narrację pierwszoosobową, możesz w myślach Rity bardzo ładnie przedstawić, jak to wszystko wygląda, a nie podawać strzępki informacji, których jest tyle, że nie sposób je wszystkie ładnie zlepić w całość. Nie chodzi mi o szczegółowe tłumaczenie, bo to przyjdzie z czasem, ale przynajmniej podstawy. Jedyna sytuacja, która wydaje mi się jasna, to historia Mai. 

Rozdział czwarty. Przedstawiłaś proces przemiany Rity, od czego to wszystko zależy, jak długo trwa i w jaki sposób do wszystkiego dochodzi. Przyznaję, że wreszcie doczekałam się tego momentu. Mogłaś wprowadzić go trochę wcześniej, gdyż sytuacja z rozdziału pierwszego była trochę niejasna, a notki masz długie. 
Podniosłam się i wpisałam w wyszukiwarkę adres mojego banku. Zalogowałam się na konto i kalkulowałam, czy pieniędzy mi starczy, żeby dociągnąć tę maskaradę na samej żywności. 
Wreszcie mam jakiś jawny dowód na to, że to przez swoją moc Rita pochłania tak dużo jedzenia. Dobra, tę część kupuję, ale z drugiej strony zastanawia mnie, skąd dwudziestoczteroletnia dziewczyna (bo ciało, które przybrała, z rozdziału pierwszego, miało koło trzydziestki, a ile ma Rita, nie wspomniałaś; dowiedziałam się z zakładki) ma pieniądze na własne mieszkanie, samochód, laptopa i ogólnie utrzymanie, bo chyba nie od rodziców, hę? A nie wspomniałaś, aby gdzieś pracowała. Co prawda za podszywanie się pod Cyrusa zażądała sporą sumkę, lecz to tylko skłania do dwóch wniosków: albo to zlecenie jest takie trudne, albo potrzebuje sporo hajsu. Ewentualnie jedno i drugie. Jednak trochę wydaje mi się to nierealne. Przedstawiając rodzinę dziewczyny, napisałaś o pracy jej braci, a samej głównej bohaterki nie. Wiadomo, że charakter postaci poznaje się w ciągu opowiadania i wpływa wtedy mnóstwo informacji, ale to trochę dziwne, że była na imprezie, u rodziny, w supermarkecie, a gotówka spadła z nieba. Chyba że przemieniła się, okradła bank i żyje sobie w dostatku.
Inaczej sprawa miała się ze zmiennokształtnymi oraz elementalistami. Magia zmiennych była zwierzęca, dzika, zamknięta w ich ciałach. Nie dawała się przekuć w czary i zarazem jak pancerz odbijała skomplikowane formuły. Tylko banalnie prosta siła była w stanie na nią wpłynąć i dlatego pobratymcy Marcela nie kochali się z żywiołakami. Ich moc pochodziła z żywiołów właśnie, była pierwotna, surowa i bardzo potężna. 
To, że używasz nazw stworów, które istnieją w innych tworach, nie znaczy, że mam wyszukiwać informacje o nich w Internecie. Powinnaś przedstawić je w opowiadaniu. Ten cytat, który wkleiłam, pokazuje, że potrafisz to zrobić. Szkoda, że tak późno i tylko część grup przedstawiasz bardziej szczegółowo, bo nadal ciężko mi rozróżnić dane frakcje, nie mówiąc już o tym, na jakiej zasadzie działają.
Zora stanęła obok mnie, dziwnie opiekuńczym gestem tuląc do siebie butelki. Z boku dziwnie musiało wyglądać, gdy dziewczyna wyglądająca na młodszą ode mnie mówiła „moje dziecko”, ale przecież gdyby nie magia, miałaby wokół siebie gromadę wnucząt. Może prawnucząt? 
Zaraz, gdyby nie magia, byłaby od dawna martwa. 
Powtórzenie.
Zaraz, zaraz, to ona ile miała lat? Spójrzmy kilka linijek wyżej. 
Zora była południcą i wcale nie była tak młoda, na jaką wyglądała. W rzeczywistości miała co najmniej siedemdziesiąt lat – czasem wspominała wojnę, ale nikt nie miał odwagi zapytać, kiedy dokładnie się obudziła.
To skoro nie wiedzą, ile miała lat, jak Rita może sugerować, że nie żyłaby? Przecież równie dobrze mogła mieć osiemdziesiątkę na karku, niekoniecznie w tym wieku ktoś umiera. 
Zresztą, nawiązując do wypowiedzi Zory... Przecież chwilę wcześniej przeczytałam, że nikt oprócz Mai i Jakuba (i rodziny Murawskich) nie wiedział o mocy Rity, choć Zora mogła się domyślać, a chwilę później południca wcina się w rozmowę, w której pokazuje, że wie, o co chodzi. W zasadzie nie było żadnej reakcji na to, że Zora wie. Rita nawet się nie zmieszała, nie drgnęła, nic. 
Mogę tutaj śmiało przyznać, że rozmowa Rity i Mai była jak na razie najciekawszą częścią całego opowiadania. Dlaczego? Bo pozwoliłaś mi wreszcie nieco wniknąć w cały świat magii i to, co się dzieje. Opowiedziałaś historię zmiennokształtnych, używając do tego dialogu. Wcześniej wplatałaś informacje w rozmowę, ale dopiero tym razem tak efektownie i zrozumiale. Da się? Da się! 
Pełna nadziei przechodzę do piątki
Byłam ciekawa rozmowy Rity z żoną Cyrusa. Na szczęście jej zachowanie przedstawiłaś bardzo naturalnie i tu należą Ci się brawa. 
Staram się, ale nie opanowałem jeszcze wszystkich zaleceń Mai oraz pani Szymczak. Wolałbym z tym zaczekać (...). Zdążyłam wcześniej przesłuchać oba nagrania i choć pamiętałam wiele, wciąż to było mało, zdecydowanie za mało.
W Twoim opowiadaniu Rita nagrała trzygodzinną rozmowę z Agnieszką, po czym miała jakąś... godzinę na przesłuchanie jej, bo Murawską odwiedzili Maja i Marcel. Wtedy Rita stwierdziła, że przesłuchała trzygodzinne nagranie w godzinę. Przecież to niewykonalne, bohaterka zagięła czasoprzestrzeń czy jak? Nie zmieścisz, nawet jak popieścisz, trzech godzin w jednej.
Niemal cały rozdział był rozmową pomiędzy trójką głównych bohaterów, a mimo to uważam go za jeden z lepszych. Zakończenie jak najbardziej trafne. W końcu Rita się potknęła i Marcel może zacząć coś podejrzewać. 
– Jestem pewna, że od takiego zaciskania szczęk można nabawić się zwyrodnień zgryzu – pośpieszyłam z radą na widok Marcela. 
Maja mrugnęła. Minęło kilka sekund.
– Pewna? – powoli powtórzył zmienny, widocznie poradziwszy sobie ze szczękościskiem. 
Uśmiechnąłem się chłodno, otworzyłem drzwi i wyszedłem. 
Coś mi się wydaje, że wkrótce chłopak pozbiera wszystko do kupy i się domyśli, że Murawska jest jednocześnie Bartkiem. Liczę na to, że uda Ci się dobrze poprowadzić ten wątek, a tajemnica nie wyjdzie zbyt szybko na jaw, a wręcz zostanie odkryta w znaczącym momencie. Potrafisz tworzyć zwroty akcji, więc zaskocz mnie. 
Niewiele jest do skomentowania w piątce, rozwijasz dalej wątek Bartka jako Cyrusa, choć staje się to powoli nudne. Nie mogę się doczekać przejścia dalej, bo jak na razie akcja stoi w miejscu. 
Dlatego właśnie zabieram się za szóstkę. Ten rozdział wydał mi się o wiele ciekawszy. Nareszcie zaczęło dziać się coś konkretnego, znałam sens działań bohaterów i nastąpił pewien dreszczyk emocji. Ale po kolei. 
Lewego ramienia nie był w stanie odgiąć w bok, noga po tej samej stronie kończyła się za kolanem, zastąpiona protezą.
Tak z ciekawości, chodziło o to, że do kolana miał nogę, a dalej protezę? Ze zdania wynika, że noga po lewej stronie zastąpiona była protezą całkowicie, a sięgała do kolana. Fajnie musiał wyglądać. 
Z tego, co wiem, na spotkaniu byli Rita, Maja, Marcel, Jakub, Zora, Szymon i Ula. W zasadzie kłótnia toczyła się o pieniądze, choć nie do końca rozumiem, po co takie spotkanie z akurat takimi osobami i omawianie właśnie tych kwestii. Wprowadziłaś trochę chaosu, a Jakub strasznie mnie zaskoczył i zirytował. Nie wiem, co chciał osiągnąć, ale totalnie runęła charakterystyka tej postaci w mojej głowie, a wspomnienie o nim, że był biznesmenem, zupełnie nie ma uargumentowania. Dla mnie nadal jest staruszkiem o dobrym sercu, który nagle okazał się fałszywy. Wracając, Rita dobrze wybrnęła wymówką o alkoholu. Właśnie, czy jej argumentem na brak nietrzeźwości jest spalanie kalorii? Nikt nie przyczepił się do niej, że gdy pije wódkę, może mieć problemy z kontaktowaniem, a przy tym jednocześnie ze zmianami? W końcu musi mieć dużo paliwa. No i tyle pije, a trunków od niej nie czuć? 
Po pierwszym przeczytaniu fragmentu, a raczej jednej trzeciej rozdziału, nie byłam pewna, czy wiem, co tak w zasadzie się stało. Na dwór wyszła jakaś laska i przerwała rzucane zaklęcie, a Maja dostała ataku szału. Doszłam do wniosku, że Patrycja przestraszyła się Marcela, choć nie wiem czemu, a pół-strzyga się wkurzyła, bo tak. Potem szybka akcja przy kaleczeniu Rity przez Maję i jej ucieczka do lasu, żeby się uspokoić. To w końcu panna Butkiewicz uratowała przyjaciółkę przed rozerwaniem zebraną magią czy chciała ją zabić, czy jedno i drugie? Miało wyjść drastycznie, emocjonująco, szalenie szybko i tak dalej, a według mnie stworzyłaś trochę zbyt duży zamęt. 
Momentami nie wiedziałam też, kto się wypowiada. Ciężko sobie wyobrazić scenę, w której bohaterowie coś wykrzykują, a nie wiesz, który kiedy, nie? Na przykład w tym momencie: 
Wszystko jedno.  
– Maja. 
Pół-strzyga znieruchomiała i trwała tak przez chwilę; patrzyłam na nią obojętnie. 
Albo tutaj: 
Maja wężowo odwróciła się w moją stronę, krzyk prowokował, drażnił zmysły mocniej niż woń. SKOŃCZ TO BŁAGAM. 
– Marcel, łap ją [Patrycję] i spierdalaj! Już!  
Rozkaz ocucił zdumionego zmiennego.
Mogła to mówić Maja, ale ona była raczej nie do końca świadoma tego, co się dzieje. Może to był Jakub? Podobnie było podczas rozmowy w kuchni, gdzie dopiero po kilku wypowiedziach zdałam sobie sprawę, że cały czas dialog prowadzą Rita i Jakub, a przecież każdy tak naprawdę mógł się początkowo wypowiadać w tej rozmowie, a nie tylko te dwie postacie, i nie zmieniłoby to sensu (chodzi jedynie o dialog). O poprawności tego fragmentu będzie niżej. 
Ostatnia scena, przedstawiłaś nam Hodaniewa, wampira, który jest lekarzem Regenatów. Domyślił się, że Rita to Rita i uratował przed węchem Uli. Jest inteligentny. Ale wampir lekarz? Te stwory żywią się przecież krwią. 
Rozluźnieniem tego rozdziału były opisy powykrzywianych kończyn i pomieszanych płci Rity, za co zgarniasz plusa. Notka pełna kłótni, dopełniona opisem tragedii, więc czytelnik jak najbardziej zasługuje na moment spokojnego oddechu.

Siedem
Nikt do tej pory wykazywał podobnego zainteresowania moimi zdolnościami... moją osobą?
              Jak ktoś mógł się tym interesować, skoro oprócz Mai i rodziny nikt nie wiedział, co Rita potrafi? I podobno jej magia była słaba, więc może to dlatego nie zwracała na siebie uwagi, hm?
– Poza tym – powiedziałam z goryczą – nie mogę się nie zmieniać. To się dzieje, kiedy śpię. Umrę w czasie snu i żadne nadzieje tego nie zmienią.  
Jakoś do tej pory nie było ani słowa o tym, że ona zmienia się w nocy. Wydaje mi się, że wprowadziłaś to specjalnie, aby dodać dramaturgii tej scenie, a wymyśliłaś to na poczekaniu. Słaby sposób na ukazanie cierpiącej, niemającej wyboru Rity. 
Gdy wampir i nasza bohaterka poszli na górę do Patrycji, która nie chciała ich wpuścić, pogadali sobie i Hodaniew poszedł po zapasowy klucz. Rita sobie stała i nagle przyszedł Jakub z kluczem. Murawska weszła do pokoju, a wampir zaginął w akcji. Myślę, że Jakub pojawił się zbyt szybko, aby móc kontaktować się z Hodaniewem, więc dziwne jest to, że ten drugi nie przyszedł do Rity na górę, żeby powiedzieć, że nie ma nigdzie klucza albo chociaż aby sprawdzić, co się dzieje z jego pacjentką. W końcu to podobno lekarz z powołania, nie? Kolejna rzecz – czy gdy zamykasz się w pokoju, wyjmujesz klucz z drzwi? Ja nigdy tego nie robię i chyba wiele osób ma takie przyzwyczajenie, że biorą klucze ze sobą, gdy zamykają drzwi wejściowe, a przy tych od pokoju, zostawiają w drzwiach. I od razu rzuciło mi się to w oczy – skoro Patrycja zamknęła się w pokoju, to musiała ten klucz wyjąć, bo inaczej Rita nie wsadziłaby swojego z drugiej strony (chyba że Renegaci mają zamki, gdzie, gdy się włoży klucz po swojej stronie, z drugiej wypada). Jakoś nie do końca mi to pasuje, wydaje mi się dziwnie nieprawdopodobne, aby zdruzgotana dziewczyna myślała o wyjęciu klucza z drzwi we własnym pokoju, bo w sumie po co? Czy domyślała się, że inni wejdą i chciała im to ułatwić? Albo po prostu za bardzo się czepiam szczegółów.  
Milczałyśmy, delikatnie się kołysząc, pracowicie żułam chleb, obserwując grę promieni między koronami drzew, a Maja siedziała nieruchomo.
To obie się kołysały, ale Maja siedziała nieruchomo? To zdanie jest dość niefartowne, dodatkowo po pierwszym słowie dałabym kropkę.
Po tym rozdziale, muszę powiedzieć, byłam zaskoczona. Nie mam pojęcia, dlaczego Patrycja od razu stała się tak ważna, by dzielić się z nią takimi szczegółami. Tak pilnowana tajemnica zdradzona w pięć minut bez żadnych wcześniejszych uprzedzeń... Patrycja pojawiła się rozdział wcześniej, a tak nagle została znaczącą postacią, że aż trudno w to uwierzyć. Jeszcze gorsza jest możliwość, że Patka nie jest nikim ważnym dla fabuły, za to Rita od razu zdradziła jej swój sekret, bez wahania. Miejmy nadzieję, że nie zepsujesz tego wątku, bo stąpasz po kruchym lodzie. 
Zauważyłam też, że akcja coraz bardziej się zawęża. Rozdziały są skupione na jednym wątku, przez co szybciej się czyta. To bardzo dobrze, zważywszy na długość notek jak i zawarte w nich wydarzenia.

Ósemka.
           – Stać cię na wciąż nowe modele? – wyrwało mu się. Mało subtelne, ale nie dziwiłam się jego zdumieniu. Nie wyglądałam na osobę, która mogła sobie pozwolić na luksus comiesięcznego wyrzucania forsy w błoto, byle robić wrażenie najnowszym cudem techniki. 
A to Rita musiała kupować najnowsze modele? Przecież równie dobrze mogłaby kupić coś tańszego, nie wiem, skąd w ogóle założenie, że jak mieć telefon, nawet w tym przypadku smartfon, musi być najnowszy.
W głośniku odezwał się tylko sygnał wybierania, w przypadku Raczkowskiego to samo. Ze złością cisnęłam komórką we wnętrze torby i natychmiast straciłam ją z oczu.
No tak, bo skoro nie odbierali telefonu od Marcela, to z nią na pewno porozmawiają. Dość oczywiste było to, że z żadnym z nich Rita się nie połączy, więc nie wiem, skąd wzięła się jej tak wielka złość.
Marcel chwycił klamkę i otworzył przede mną drzwi, gestem zapraszając do środka. Zaraz jednak zamazał wrażenie, jakie zrobił ten szarmancki ruch, bowiem wskoczył za mną do piwnicznego, przyjemnie chłodnego powietrza i, przeskakując po dwa stopnie, pognał na górę lekko jak kozica.
(...) przerwał jej Marcel tak ciepłym, tak szczerym głosem w towarzystwie tak ciepłego, tak szczerego uśmiechu, że wszelki opór rozwiał się jak dym i mieszkanie Raczkowskiego stanęło przed nami otworem.
Te dwa cytaty pokazują Marcela z zupełnie innej strony niż do tej pory. Nie spodziewałam się po nim takich zachowań, choć podkreślałaś też jego cechy, które poznałam we wcześniejszych rozdziałach. Muszę przyznać, że miło mnie zaskoczyłaś i stworzyłaś te opisy w taki sposób, że kupiłam to bez problemu. Pokazałaś inne cechy Marcela, te lepsze, dzięki czemu zaczęłam lubić i doceniać postać, do której miałam mieszane uczucia i raczej sceptyczne podejście. 
Wrzucę tu jeszcze jedno zdanie: 
Już miała sfrunąć ze schodów, ale moje słowa ją zatrzymały; zamarła z uniesioną stopą i dłonią na barierce.
Brzmiało mi trochę dziwnie, więc przeczytałam kilkukrotnie, a im więcej razy to robiłam, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że dziewczyna zamarła na barierce, z uniesioną stopą i dłonią. Nie sądzisz, że można to zdanie zmienić? Np. Już miała sfrunąć ze schodów, ale moje słowa ją zatrzymały; zamarła z uniesioną nad schodkiem stopą i dłonią opartą na barierce. 
Rozdział ósmy jak na razie czytało mi się najlepiej. Może dlatego, że chyba był nieco krótszy od reszty, a może po prostu podobała mi się akcja w nim zawarta. Nie przedłużając, lecimy dalej. 

Dziewięć. I zaczynamy od wizyty u pani Korczenko i jej opisu. 
Postarzała się o co najmniej dziesięć lat.
Skąd Rita wie o ile, skoro wcześniej kobiety na oczy nie widziała? 
Może poza tym, że Malwina urządziła scenę w biurze nekromantów i od tamtego czasu nie opuszcza przydzielonego mieszkania. Odmawia wychodzenia na zewnątrz, dopóki nie złapiemy porywacza i nie oddamy jej męża. Siedzi tam nieprzerwanie od dwóch miesięcy?
Serio? I wszyscy latają do niej, żeby jej dogodzić, robią zakupy, może nawet obiady czy coś? Rozumiem, siedzieć w domu i mieć syf, jeszcze da się z tym żyć, ale bez jedzenia jest trochę ciężko, nie sądzisz? Czy może ktoś ją jednak karmi? 
Skoro podajesz się za moją asystentkę – rzucił cicho, gdy oddaliliśmy się od auta – bądź łaskawa nie podważać mojego autorytetu.
W ogóle nie rozumiem, na jakiej podstawie Marcel zachował się tak, a nie inaczej. Brak uzasadnienia.
Marcel odsunął ręce od twarzy, objął mnie, wcisnął twarz w moje włosy i głęboko odetchnął. Po chwili się cofnął; przyglądaliśmy się sobie przez chwilę. 
Ten moment rozbawił mnie i sprawił, że jeszcze bardziej polubiłam Marcela. Chodziło mu o to, aby poczuć inny zapach, a z drugiej strony wygląda to tak, jakby Rysiński i Murawska zbliżali się do siebie. Dziwne, na początku parowałam go raczej z Mają, choć to wspólne śledztwo może odwrócić role Rity i zmiennego. A może nie będziesz nikogo swatać? 
– Czy ty jesteś normalny?! – wrzasnęła. 
– Zrobił przeciąg – powiedziałam. – Sądzę, że tak zachowałaby się każda rozsądna osoba w podobnej sytuacji.
– Wybił okno! 
– Przecież się nie otwierało – przypomniał. 
Kolejna scena wywołująca mój uśmiech. Dobrze, że wprowadzasz takie momenty. Pisząc o śledztwie w sprawie porwań i zabójstw, potrafisz rozbawić czytelnika właśnie takimi momentami, jednocześnie przedstawiając je naturalnie. 
Wszystkie przeprowadzone rozmowy z rodzinami porwanych są bardzo ładnie ukazane. Zaciekawiłaś mnie, wprowadzałaś zwroty akcji, jak z tą kulą, śmiercią czterech osób oraz specyficznym zachowaniem Malwiny. Zauważyłam też, że im więcej rozdziałów pokonuję, tym lepiej mi się je czyta i są o wiele ciekawsze. Przestałam się gubić w fabule i bohaterach, przyzwyczaiłam do akcji w Polsce i zaczynam się przekonywać do Twojego świata. Ale więcej o tym w podsumowaniu. 
Zaś na końcu korytarza, przybitego włócznią do drzwi łazienki, miałam trupa. 
Korytarz był przybity włócznią?
To zdanie brzmi tak spokojnie, że aż dziwnie, nieco komicznie. Był to kolejny zwrot akcji, w stu procentach udany. Reakcja dziewczyny mnie zaskoczyła; Rita nie była spięta, żadnego szoku, zero zaskoczenia. Stawiam, że to Wiktor, gdyż jego śmierć była jej już wiadoma, a sam Marcel zasugerował, że porywacz może podrzucić gdzieś ciało. Mam rację czy też nie, ostatnia scena – mistrzowska. 
Kiedy już wiatr hulał po pomieszczeniach, wzbijając w powietrze wszelkie lekkie przedmioty i łopocząc kartką przypiętą do czoła martwego mężczyzny na mojej podłodze (...). 
To mężczyzna był przybity do drzwi czy leżał na podłodze?

Dziesiątka.
             Zaś większość magicznych nie spodziewała się kulki. Choćby dlatego, że w Polsce niespecjalnie dużo obywateli posiadało broń palną, a ja, cóż, byłam niechlubnym wyjątkiem. 
A z jakiego to powodu dwudziestoczteroletnia dziewczyna ma prawo do posiadania broni? Może morfowanie pomogło jej w zdobyciu zgody?
Droga od mojego mieszkania do kwatery Mai zajmowała dużo więcej czasu, chyba że mknęło się setką po opustoszałych ulicach, a to nigdy nie miało miejsca w tym mieście.
Gdzieś wyżej napisałam, że nie wierzę, że na ulicach nie ma nikogo z samego rana. Właśnie potwierdziłaś moje przypuszczenia. 
– Na pewno nie będzie tanie, zatem już zacznij odkładać kasę. 
– Mam na to pieniądze. 
Skąd? 
– Chyba byłoby lepiej, gdybyś na jakiś czas odwołał wszystkie zajęcia. Pilnuj ich, dobrze? To naprawdę ważne. 
Tak, pilnuj tych zajęć, bo to bardzo ważne, bardzo! A jak uciekną? 
No ale bardzo dobrze, że Rita pojechała do Marka. A już myślałam, że o rodzinie zapomniała. Naprawdę przez te wszystkie rozdziały, to znaczy w zasadzie od porwania, minęły jedynie trzy dni? Tekstu jest dość dużo, aż straciłam rachubę. Choć Marek ma i tak rację. Rita powinna odwiedzić rodzinę, nawet tę godzinkę im poświęcić, przecież jej siostrzenicę porwał potwór, nie? 
– Myślę, że naszym relacjom dobrze zrobi, jeśli coś wyjaśnię – powiedział cicho. Staliśmy blisko siebie, czułam ciepło jego ciała i oddech na uchu. – Mówiąc krótko: odniosłaś inne wrażenie, ale ja nic do twoich przyjaciół Renegatów nic nie mam. Więcej, wielu z nich podziwiam. Własnymi rękami zbudowali azyl dla siebie i innych, podobnych wyrzutków społeczeństwa, i choćby dlatego mają mój szacunek. 
To w takim razie strasznie gburowato i dość pretensjonalnie Marcel ten szacunek okazuje. 
Nie poruszyłam się jednak, czując znajome, ale dawno nieodczuwane mrowienie oczekiwania w klatce piersiowej i brzuchu. Wystarczyłoby, żeby się pochylił... albo żebym ja wspięła się na palce... 
Rita jednak leci na Marcela. Szkoda, że wcześniej ani trochę tego nie zasugerowałaś, poza tą jedną sceną, którą wypisałam. Dlatego ta chemia miedzy nimi wydaje się tak nagła, że nieprawdopodobna, ale jakoś... kupuję to. 

Lecimy z jedenastką, bo chcę poczytać o Ażepłucie, którego posłaniec wkroczył na scenę pod koniec dziesiątki. 
Miejsce zamieszkania żywiołaków wydało mi się nieco magiczne według Twojego opisu, ba!, wszystkie opisy w tym rozdziale dotyczące tej frakcji były wyszukane, dokładne i pełne przeróżnych środków stylistycznych. Urozmaiciło to całość, co nie znaczy, że polubiłam samą, tak idealnie przedstawioną, postać Ażepłuta. Aby go opisać wystarczą dwa określenia: egoista z przerośniętym ego i seksoholik. Jedenastka była tak przesiąknięta seksem, że miałam już powoli dosyć. Władca żywiołaków jest chyba chory psychicznie; wyobrażałam sobie go mniej więcej tak, jak Thranduila z Hobbita, potężnego i majestatycznego, lecz także poważnego. Moja wizja runęła, gdy, stojąc przy gościach, to jest Ricie i Marcelu, zaczął kochać się z Ewą, bo akurat miał taką ochotę (no i pewnie chciał się też popisać). 
Ażepłut bez ceregieli, wciąż wbijając we mnie wzrok, chwycił brunetkę wpół, wciągnął ją na siebie – na swojego penisa, dokładniej mówiąc – i natychmiast zaczął pracować biodrami.
Prostackie, że aż rzygam. 
Jego sposób odzywania się również nie świadczył o jego świetności. Żywiołak nie pasował mi jako potężny, szanowany władca – prędzej szanowany ze strachu niż z podziwu. 
– Nadal nie znam twojego imienia – zauważył.
Wolałam, żeby tak pozostało.
– Rita – powtórzył, obracał je na języku, smakował.
Po kim powtórzył? Nikt nie powiedział, jak dziewczyna ma na imię; on sam przecież też nie wiedział. 
W tym rozdziale najbardziej zaskakujący okazał się Marcel, który wcześniej raczej nie okazywał emocji. Wydaje mi się jednak, że zmieniłaś go trochę zbyt szybko. Mogłaś wcześniej wpleść w jego zachowanie chociaż drobne gesty. Najpierw nieczuły facet, potem nagle obrońca kobiet, i to całujący Ritę. 


Ochłonęłam i coraz mniej podobało mi się to, czego byłam świadkiem. Marcelowi pewnie też, bo znowu się przesunął, kryjąc mnie przed Ażepłutem. Nie miałam nic przeciwko. Trochę mnie zaskakiwał tą opiekuńczością (...).


– Oto, do czego się nadajecie. Podziwiania mnie... rozkładania nóg i obciągania. [Ażepłut]
Bardzo nie spodobała mi się ta odpowiedź. Marcelowi też, bo wstał drapieżnym ruchem i pochylił się w kierunku Ażepłuta. Nie musiał nic mówić – poziom agresji nagle skoczył o dobre trzysta procent. Przeproś, zdawała się mówić jego postawa, albo zaraz tak cię połamię, że sam będziesz mógł sobie obciągnąć.


– Zapomniałam – szepnęłam.
Wtedy [Marcel] pocałował mnie porządnie.
Kiedy w końcu odsunęliśmy się od siebie, znów mieliśmy te zamyślone spojrzenia, które dzieliśmy przy samochodzie, zanim zjawił się posłaniec Ażepłuta. I przyśpieszone oddechy.

Przyznam, że tak pięknego opisu pocałunku dawno nie widziałam. 
A tak poważnie, nie oczekuję żadnych opisów odczuć na stronę, ale to zdanie jest tak krótkie, że pocałunek jest suchy i taki nijaki. Pocałował mnie i skończył. No fajnie. 
Postawę jego jako niezaprzeczalnego, zimnego drania uratowałaś sceną z kłótnią. Całe szczęście, bo nie uwierzyłabym w całkowitą przemianę. Za dobry się zrobił ostatnio. Chociaż Ricie też chyba trochę odbiło. 
Po jednym pocałunku za wcześnie na takie wybieganie w przyszłość, ale Marcel nie wyglądał na mężczyznę, który pakuje się związek, jeśli nie widzi dla niego szczęśliwego zakończenia – to jest ślubu, gromadki dzieci i wspólnego starzenia się. A skoro mnie pocałował, istniała spora szansa, że chciałby czegoś więcej.
Do tej pory jakoś ją irytował i nie była nim zainteresowana, a teraz myśli o tym, czy facet bierze ją na poważnie? A to o dzieciach? Trochę przesadzone.

Dwanaście.
Zagmatwałaś tutaj wszystko jeszcze bardziej, niż było. Wizyta Ażepłuta u Rity trochę rozjaśniła całą sytuację, a późniejsze wydarzenia jeszcze bardziej skomplikowały życie Murawskiej. Ładnie opisana scena, w której postrzeliła mężczyznę, świetnie przedstawione jej późniejsze uczucia i zachowanie Ażepłuta. To było bardzo realistyczne. Mimo że ciężko mi jest wyobrazić sobie, jak dwie osoby są rozsadzone, a wybuch zniszczył przy tym całe pomieszczenie, kupiłam Twoją wersję.
Marcel zaczął się zachowywać zupełnie inaczej, niż na początku. Propozycja, aby Rita zamieszkała wśród zmiennych? Hm, albo zbyt szybko zmieniłaś jego charakter (to tylko kilka dni, a taka różnica!), albo po prostu ukazujesz jego drugą twarz, tę fałszywą. Ta ostatnia wersja wydaje się najciekawsza. 
– Maju, słuchaj uważnie, tępa pało. Nic mi nie jest. Nic mi nie jest. Dociera? – Po chwili napiętej ciszy powoli skinęła głową.
I znów ukazałaś więź Mai i Rity. Tylko główna bohaterka potrafiła uspokoić swoją przyjaciółkę, do tego nie musiała używać ani słów pocieszenia, ani jej przytulać. Wystarczyło ją opieprzyć. Bardzo fajnie ukazana relacja dziewcząt.
Przymknął powieki, uniósł ramiona i się przeciągnął. Krew zafalowała jak żywe stworzenie i spłynęła do jego stóp jak brunatna rzeka. W osłupieniu obserwowaliśmy, jak posoka wnikała w skórę żywiołaka, aż wokół nie pozostała ani kropla. Pomieszczenia były czyste. 
Flaki też wciągnął? Czy schowały się do szafek?

TrzynastkaW sumie miał rację, Feliks mówił tylko o Mai i nie sądziłam, by się upierał, że mam być sama – nie wobec pieniędzy, które schowałam w wewnętrznej kieszeni dżinsowej kurtki. 
A skąd Rita wzięła te pieniądze? Nadal nie wyjaśniłaś tego cudu. Prosiła brata o pożyczenie dziesięciu tysięcy, a nie wiemy, czy wreszcie je uzyskała, czy też nie. Zresztą dziesięć to nie piętnaście. A hajs na drzewie nie rośnie.
(...) ale problemem był fakt, że Cieśliński (...). 
Mam rozumieć, że Cieśla to jego przydomek? Od początku używałaś skrótu, aż byłam przekonana, że jest on nazwiskiem, a tu taka niespodzianka.
Nie tylko ja gapiłam się zdumiona. Łapsko ND zsunęło się z mojego ramienia, westchnienie wyrwało się z ust NT. 
Sporo razy używałaś tych skrótów, a jednak lepiej byłoby, gdybyś pisała pełne nazwy.
W oku czarnoksiężnika zamigotał pazerny błysk.
Błysk nie może być pazerny, bo nie posiada cech ludzkich. A migotliwy błysk to pleonazm. Polecam poprawić.
Zaś jeśli sąsiedzi zdradzieckiego maga nie zajęliby się ciałami w przeciągu kilku godzin, mieliby na karku co najmniej jednego podniesionego – nie wątpiłam, że klątwy były w Oczku powszechne, a śmierć całej czwórki zdecydowanie do łagodnych nie należała. 
Co oznacza mieć podniesionego? Duchy będą straszyć? I dlaczego sąsiedzi? No, zapewne wścibscy są.
Zaskoczyłaś mnie przemianą Marcela i jego postacią. Kto by pomyślał, że zamienia się akurat w to zwierzę. Nic dziwnego, że wzbudza respekt i ma silną pozycję w stadzie.

Rozdział czternasty jest sporo krótszy od poprzednich.
Rozmowa Marcela i Rity wypadła naturalnie, ale dało się wyczuć między nimi barierę, przynajmniej od strony dziewczyny. Ta niezręczność była jednak dość autentyczna. Cały rozdział skupiał się raczej na relacji tych dwojga. Rysiński chyba jednak obrał dziwną taktykę zbliżenia się do dziewczyny. Przytulanie jej i pocieszanie? Siadanie na środku kuchni i pozwolenie na zasmarkanie koszulki? 
Słodkie, ale to do niego nie pasuje. Jeśli to prawdziwe oblicze chłopaka, albo choć jego przejawy, ukazujesz je zbyt szybko. Jeśli to część jego planu, żeby wyciągnąć z dziewczyny informacje, jestem w stanie to kupić. 
Nie dzieje się zbyt wiele w tym rozdziale. Jest to raczej taki przerywnik w akcji, aby wyjaśnić parę kwestii i zachowań. Takie sceny też są potrzebne w opowiadaniach.

Piętnasty. 
Wreszcie wstawka z Robertem! Nie zapomniałaś o nim, za co ogromny plus dla Ciebie. Jednak on miałby być potworem? Przecież ten, który porywał ludzi, podobno nie miał twarzy. Marcel, widzę, wpadł na to samo. Skomplikowałaś swoją historię jeszcze bardziej. Wyjaśniłaś parę kwestii, zostawiając kolejne pytania bez odpowiedzi. Ten zabieg sprawił, że przyciągnęłaś uwagę jeszcze bardziej. Przestało być nudno, a zabieg z odkrywaniem informacji częściowo nareszcie Ci się udał. 
Nagle język przykleił się do podniebienia.
Komu?
Korneliusz wspomniał, że spotkał Żyda z długoletnią tradycją magiczną, której udało się przetrwać wojnę.
Tradycji się udało, tak? Bo jeśli chodziło Ci o Żyda, to nie wyszło. 
Zastanawiam się, czy ta klątwa dotyczy w jakiś sposób rytuału Mai, czy wydarzenia w czasie to tylko zbieg okoliczności. Znów stworzyłaś zwrot akcji, który nie pozwolił mi nie zacząć czytać kolejnego rozdziału.

Szesnasty. 
Marcel trafił na stół operacyjny, gdzie Zora i Hodaniew zaczęli go składać.  Przejęłam jej [Zory] inne obowiązki, dając zmiennemu kolejne zastrzyki, dołączając do inkantacji, choć nie ośmieliłabym się kierować łodygami, nawet gdybym wiedziała jak. 
To taka zdolna była Rita? Nie wiem, czy człowiek tak po prostu wiedziałby, jak wbijać strzykawki w człowieka, żeby mu nie zrobić krzywdy, a żeby wszystko odbyło się poprawnie. Do tego Murawska dołączyła do inkantacji, a przecież jej źródło magii jest malusieńkie. Co więcej, później stwierdziła: Nie jestem ekspertką od leczenia i nie jestem pewna, jak to [połatanie Marcela roślinami] działa (...).
Skoro nie jest ekspertką, raczej nie wiedziała, jak prawidłowo wykonywać zastrzyk. 
– Nie jestem bliski śmierci. Jakie ma teraz znaczenie, że klątwiarz ma moją krew? 
– Jeśli ma – przypomniała. – W tej chwili nic, nasze kręgi są silne, ale poza nimi... 
Nic nie jest odpowiedzią na jakie. Powinno być raczej: w tej chwili żadne. Poza tym Marcel wydaje się tu raczej nieco niepoważny, a zwykle trzyma głowę na karku. Skoro klątwa na podstawie naskórka wyrządziła mu taką szkodę, to co dopiero będzie, gdy zostanie użyta krew? Przecież to oczywiste, że Zora uświadomiła mu powagę sytuacji. Ta wypowiedź z jego ust była po prostu głupia. Albo bardzo chciał pokazać, że jego ewentualna śmierć jest mniej ważna od spraw frakcji. 
Widać, ze Rita powoli zakochuje się w Marcelu, choć może nieświadomie. Podejrzewałam, że złapie go za rękę, gdy patrzyła, jak leży na łóżku w takim stanie, albo go przytuli czy coś. Nie trafiłam, ale byłam blisko.
Wstałam i wyszłam, zanim oparłam się idiotycznemu impulsowi, by uścisnąć jego rękę. Sama dziewczyna przyznała, że nie ufa do końca Marcelowi, a świadomie pakuje się w tarapaty. Trochę masochistyczne podejście. 

Siedemnaście.
Hodaniew pochylał się nad konstruktem i przyglądał mu ciekawie. 
Chodziło oczywiście o golema. Hm. Klik
Jeszcze takie pytanie, à propos wypowiedzi Mai. Skąd pewność, że oba golemy stworzył Korneliusz? 
Druga część rozdziału. Wszystko ładnie, pięknie, Rita zmieniła się w Cyrusa. Ma kolczyk, który zmienia zapach, choć miało to zrobić zaklęcie. Podobno Feliks znalazł oba, a z domu czarnoksiężnika zabrali tylko jedno. Co się z drugim stało? No i zaklęcie masy zostało przerwane, a po nim Murawska była osłabiona, chuda i wyczerpana. A jednak dała radę się przemienić, choć zaklęcie podziałało. Więc po cholerę cały cyrk z jeleniem? I co się z nim stało? 
Zadowoliłem się sięgnięciem przed siebie i wyrwaniem płatka z pąka róży. Krzewy chyba były podkarmiane magią, bo początek sierpnia nie kojarzył mi się z tak pięknymi kwiatami. 
Przesunąłem delikatny listek między palcami, zastanawiając się ponownie, czy ktokolwiek poza mną potrafi docenić wrażenia, jakich dostarcza własne ciało. Ten płatek, przesuwające się po skórze materiały (...).  
Płatek =/= listek. 
W siedemnastce zawarłaś jakby podsumowanie wszystkich problemów dziewczyny, z którymi się boryka. Jest to dobre przypomnienie zarówno dla czytelników, jak i Ciebie. Dostajesz za to plusa, rozdziały nie pojawiają się zbyt często, więc wplecenie krótkich informacji w rozmyślania wyszło jak najbardziej na dobre. 
Krzysztof stał się u mnie jednym z podejrzanych o porwania. Jak mógł się dowiedzieć o tak ściśle pilnowanym sekrecie? Czemu przyszedł porozmawiać z Cyrusem/Bartkiem/Ritą? Choć na pewno nie był tym, który rzucił klątwę na Ritę. W końcu klątwiarz nie wiedział, że jego moc nie podziała, bo nie znał umiejętności dziewczyny. Wygląda na to, że ma ona więcej niż jednego wroga. 
Poczułam zimny dreszcz przeszywający kończyny, spływający po kręgosłupie, obejmujący głowę, odcinający władzę, wolę i nagle 
i nagle byłem. 
Polecam dopisać wielokropki, bo, niezależnie od intencji, to błąd.

Osiemnaście.
Od czasu porwania Beaty kontaktowałam się jedynie z Markiem, a to było sześć dni wcześniej. Nawet mu nie powiedziałam, że zajmuję jego mieszkanie.
Skąd miała klucze do mieszkania?
Tym razem było ich pięciu, wszyscy mieli pistolety, ale dwóch miało miecze. Pięciu zabitych, jeden przeżył, fechtmistrz, choć bez rąk.
Skoro pięciu zabitych, a jeden przeżył, to razem sześciu, nie? Albo zagięłaś Królową Nauk. 
Następnie mamy:  Na środku korytarza leżało ciało z rozpłatanym gardłem, zakrzepła krew pokrywała całą podłogę, a tam, gdzie kałuża nie sięgała, widniały mnogie ślady stóp i butów. (...) Do kąta zostały zepchnięte trzy trupy, obok leżały ucięte ręce, wyglądające groteskowo i nierzeczywiście, jakby niewybredny żartowniś kupił je na stoisku z rupieciami i porzucił. Piaty agresor, żywy, opierał się o kaloryfer, kikuty jako-tako opatrzone, krew przesączała się przez zwoje materiału; przywiązane do klamki okna, wznosiły się do sufity niemal błagalnie, nie miał już dłoni, by je składać do modlitwy.
Piąty. Sufitu. 
To jak, ilu ich wreszcie było? 
Nie mogłam myśleć jasno, w język szczypały mnie słowa, których nie powinnam wypowiadać, ostre i niesprawiedliwe słowa, zatem tylko zacisnęłam zęby, aż do bólu. Część zmiażdżyłam, część przełknęłam, część została, gotowa ciąć i ranić.
To ostre te zęby były. A smaczne chociaż? 
– Jita! – zagruchał Kamil, czym przyciągnął uwagę Huberta. 
– Przypilnuj go – rzucił do Uli, złapał mnie za łokieć i wyciągnął z salonu. Słyszałam za nami kroki mamy. Zatrzymał się w korytarzyku rozdzielającym nasze sypialnie. 
– Hubert – zaczęłam, czując się mała, nic niewarta – ja... 
Wepchnął mi w ręce Kamila, który wydawał się zachwycony zmianą.
To Ula miała przypilnować Kamila, ale go nie zabrała. Teleportacja? Bez sensu jest tutaj prośba Huberta.
Chyba że chodziło o Marka i pomieszałaś kontekst.


Biorę się więc za dziewiętnasty, ostatni rozdział do tej pory opublikowany na Twoim blogu. Nie był on specjalnie emocjonujący. Myślę jednak, że Rita zachowała się jak egoistka – Marcel nie mógł wiedzieć, że jest Bartkiem i to właśnie jej/jego rodzina została zaatakowana. 
Przyjechała dwunastka, stara, rzężąca i trzymająca się życia ostatkiem sił od jakich dwudziestu lat (...). 
Takie autobusy. Witamy w Polsce. 
Zastanawiam się, czy Ricie nie przyszło na myśl, że w telefonie mógł być podsłuch? Albo że istniała szansa, iż jakaś wiedźma podsłuchuje jej rozmowę z Mają?
Powtórzyła mój gest, dużo wolniej i z większą gracją, a ja poczułam pragnienie wytrącenia naczynia z jej rąk. Miała ponad sto lat, czy ta cholerna filiżanka nie powinna latać jak skacząca fasolka dotknięta atakiem padaczki? 
Tymi dwoma zdaniami zrobiłaś mi dzień. 
– Ha! To dopiero ciekawe... Marcel widział, jak Ażepłut sobie na tobie dogadza? A może dołączył i przy okazji pozbył się tego kija, który tkwi w jego dupie?
I tak wyraża się kilkusetletnia wiedźma naczelna? No ładnie, widzę, że szefowie frakcji wcale nie są tak bardzo anagogiczni i przykładni, jak się wydawało. Najpierw Ażepłut, potem Jarmina...

To chyba tyle, jeśli chodzi o analizę rozdziałów. Czas chyba podsumować całość.
Zacznijmy od Twoich mocnych stron. 

Bohaterowie. Tworzysz bardzo dobre portrety psychologiczne postaci. Każdy ma swoje indywidualne cechy, dzięki czemu nie ma problemu z rozróżnieniem poszczególnych osób. Potrafisz trzymać się jednej koncepcji danej osoby; Maja zawsze jest poważna i myśli trzeźwo, Rita przypomina taką trochę roztrzepaną nastolatkę, zaś Marcel wyłamuje się poza schemat. Na początku zgrywa twardziela, aby potem przytulać się do Murawskiej i dawać wypłakać we własną koszulkę. Zbyt szybka zmiana, jak już wspomniałam, chyba że to część jego planu. 
Dbasz o każdy detal postaci; tworzysz bardzo szczegółowe opisy, zaznaczasz nawet najdrobniejsze gesty, dzięki czemu bohaterowie wydają się być naturalni, niemal rzeczywiści. Czytelnik nie odbiera ich jako wymyślonych osób, których zachowaniami kieruje ktoś z zewnątrz, tylko jako ludzi, którzy mają swoje zmartwienia, pragnienia, cele, uczucia. Zero sztuczności. 
Minusem jest to, że posiadasz mnóstwo bohaterów, przez co, jeśli ktoś czyta na bieżąco rozdziały w dużych odstępach czasu, łatwo może się pogubić albo zapomnieć, kto jaką rolę odgrywa. Z kolei plusem jest to, że masz przydatną zakładkę, a i w trakcie opowiadania w myślach Rity odświeżasz poszczególne informacje. 
Chciałabym jeszcze zapytać: Czy te imiona dobierałaś specjalnie? Większość użytych w opowiadaniu jest rzadko spotykana, przykładowo właśnie Rita, główna bohaterka, czy Hodaniew, Ażepłut, Dalia, Cyrus, Marcel, Eliasz, Korneliusz, Feliks... Sprawia to, że łatwiej jest rozróżnić postacie, jednak po jakimś czasie męczy i wydaje się mało prawdopodobne, żeby znaleźć w otoczeniu tyle specyficznych imion, a tak mało tych klasycznych. Owszem, wystąpiła Ania czy Patrycja, lecz zdarza się to raczej sporadycznie. 
Skoro już przy bohaterach jesteśmy, podsumujmy trójkę głównych, choć sporo informacji o nich pojawiło się w trakcie analizy rozdziałów.

Rita jest postacią, z perspektywy której widzimy, co się dzieje. Posiada ona rzadko spotykaną moc zmiany własnego ciała, przez co niestety umrze w młodym wieku, z czym nie może się do końca pogodzić. Na temat jej wcieleń będzie niżej. Jeśli chodzi o osobowość, wytrzymałam z tą dziewczyną. Nieczęsto się zdarza, abym polubiła głównego bohatera, a pannę Murawską lubię, a to głównie dlatego, że nie zrobiłaś z niej Marysi Zuzanny. Ma wady. Jest nieco egoistyczna, samolubna, momentami zachowuje się jak dziecko, wie, że może mieć kłopoty, lecz uparcie ignoruje podpowiedzi rozumu, po czym w te kłopoty wpada. Jest impulsywna i szczera; powie coś, zanim pomyśli, choć nie zawsze wychodzi jej to na dobre. I kocha rodzinę ponad wszystko, a wiele osób pozbawia swoich bohaterów tych najbliższych. Podoba mi się, jak wyraźnie zaznaczasz więź między dziewczyną a braćmi i matką. Jak protektorka martwi się o Beatkę, bo przecież ją kocha. Wyraźnie pokazałaś hierarchię wartości Rity i jestem pod wrażeniem, że wykreowałaś tak ludzką bohaterkę. 

Maja jest odpowiedzialną, chłodno analizującą sytuację osobą. Potrafi być opanowana, jednak gdy już nie wytrzymuje, zmienia się w potwora. Pomocna, zdaje się wrażliwa w głębi duszy, chociaż nie pokazuje tego. Znają się z Ritą od dziecka i zżyły się niesamowicie. Myślę, że Murawska jest dla niej najbliższą rodziną i jedynym oparciem, choć opiekują się panną Butkiewicz Renegaci, albo, jak kto woli, ona nimi. Jest silna psychicznie i stawia na minimalizm, jeśli chodzi o ukazywanie emocji. Początkowo, gdy wciąż spierała się z Marcelem, myślałam, że między nimi zaiskrzy, choć teraz widzę, że się myliłam.

Marcel to w ogóle kompletna zagadka. Arogancki, egoistyczny, chłodny, pyskaty, choć z czasem widać, że zmienia się i coraz bardziej okazuje uczucia. Albo tylko udaje, że okazuje. Starannie izoluje się od świata, niemal nikt nic o nim nie wie. Jego przeszłość stoi pod znakiem zapytania, ciężko jest też powiedzieć o nim więcej, niż dowiadujemy się z samego tekstu – na temat tego, w co się zmienia, że jest betą zmiennokształtnych i ponad wszystko stawia dobro własnej frakcji. Często mnie zaskakiwał swoimi zmianami zachowania i czasami nie wiedziałam już, co o nim myśleć. Z początku nie przepadałam za nim, jednak z czasem wyrobił się i stał się jedną z moich ulubionych postaci. 

Przejdźmy do opisów. Nie tylko bohaterów potrafisz określić, ale także świetnie kreujesz otoczenie. Łączysz skrajności, które tworzą całość – Miasto. Są różne dzielnice, gdzie żyją poszczególne frakcje, jest domek rodziny Murawskich, jest Łąka Ażepłuta, dworek w lesie, gdzie mieszkają Renegaci, a to wszystko jest jednością, choć te miejsca tak bardzo się od siebie różnią. Opisy postaci, uczuć czy miejsc są konkretne, a także drobiazgowe. Pokazuje to, że masz bardzo bogate słownictwo i zdarzyło się, że musiałam sprawdzać znaczenie danego słowa lub wyrażenia, gdyż go nie znałam. Często zastanawiałam się, jak w ogóle przyszło Ci do głowy zestawienie takich, a nie innych słów, które stworzyły tak wspaniały opis, że przedmiot był niemal namacalny, a emocję mogłam odczuć. Nie przekraczałaś jednak granicy przyzwoitości. Znasz umiar w pisaniu, potrafisz zachować harmonię między opisami i dialogami, dzięki czemu rozdziały czyta się płynnie. Co do samych dialogów, zapisujesz je poprawnie, a wypowiedzi nie są naciągane. Wszystko fajnie współgra. Rzadko przerywasz wątki w rozdziałach, dzięki czemu nie gubiłam się w akcji. 

Zaplątałaś Ritę w intrygę i powoli, stopniowo bohaterka odkrywa tajemnicę, a czytelnik razem z nią. Umiesz zaciekawić, wplatać świetne zwroty akcji w najmniej spodziewanym momencie, kierować sprawą tak, że osoba czytająca opowiadanie sama wyciąga wnioski, które potem potwierdzasz, podsuwając kolejne wskazówki i zagadki. Kolejną pozytywną cechą Twojej pisaniny jest to, że z czasem pozbyłaś się niepotrzebnych, nic niewnoszących wątków. Pamiętasz początek? Opisywanie porannych czynności, zakupów, jedzenia? Teraz nie masz czasu zagłębiać się w takie szczegóły, jak to robiłaś wcześniej. To dowodzi tylko tego, że zrobiłaś ogromny postęp. Tak, to jest najważniejsze, co udało Ci się osiągnąć. Jest różnica między pierwszymi rozdziałami a ostatnio napisanymi. Myślę, że sama to dostrzegasz, i nie chodzi tu o ilość błędów, bo w tym wypadku nie było to regułą. Umiesz lepiej opisywać, lepiej sterować bohaterami, wyraźniej zaznaczać to, co najważniejsze i przede wszystkim lepiej tłumaczyć wydarzenia. No, chyba dość słodzenia, czas na tę drugą część

Po pierwsze: Przyznałam już, że świetnie potrafisz opisywać, wspomniałam też jednak, że zrobiłaś postępy. Początkowo musiałaś zbudować świat, który teraz przedstawiasz. Co do wyglądu – nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń. Jeśli zaś chodzi o sposób funkcjonowania frakcji, to poległaś. Wydaje mi się, że od razu założyłaś, że każdy zna stworzenia, które wrzuciłaś w swoją twórczość. Oczywiście zaczerpnęłaś większość z mitologii, głównie słowiańskiej, więc nie ma problemu, aby wyszukać daną frazę w Internecie, poczytać o postaci i wpleść w swoje opowiadanie. Powinnaś jednak zrobić to tak, aby czytelnik nie musiał też wyszukiwać w Internecie. Bardzo mi się podobało przedstawienie strzygi, choć, jak wspomniałam, zabrakło informacji na temat jej wyglądu. W przypadku innych frakcji nie poszło Ci zbyt dobrze. Oczywiście odwiedzanie poszkodowanych przez Marcela i Ritę przybliżyło nam życie poszczególnych grup, tylko po jakim czasie? I czemu wędrowałam razem z Murawską tam, gdzie żyły sobie osoby, o których nie miałam podstawowej wiedzy? Rozumiesz, o co mi chodzi? Za bardzo namieszałaś. Wspominałaś o niektórych elementach historii, jakby były oczywiste dla każdego, bo sama wiesz, o co Ci chodzi, zapominając, że czytelnik nie wie tego, co Ty. Wielu rzeczy na początku musiałam się domyślać, bo owijałaś w bawełnę, przez co łatwo można było się pogubić. Wiesz, jak upewniałam się, że moje domysły są prawdziwe albo co rozjaśniało mi wszystkie słabo opisywane przez Ciebie sytuacje? Twoje odpowiedzi na komentarze czytelników. Zwykle nie byłam pewna lub nie mogłam zrozumieć wątku, który opisałaś, więc po przeczytaniu rozdziału zjeżdżałam suwakiem na dół i potwierdzałam (lub wręcz przeciwnie) moje hipotezy. Trochę to irytujące, bo naprawdę umiesz napisać coś tak, aby domysł czytelnika był stuprocentowy, ale w tekście żadnego potwierdzenia nie ma. Więcej wyjaśnień znajduję w komentarzach, w których wyjaśniasz w prosty sposób, niż w samym opowiadaniu. Nawet czytając scenę kilka razy, nie jestem pewna, czy mam rację, czy też nie. Bo wyobraź sobie – czytać i nie być pewnym, o czym się czyta. Na szczęście koło rozdziału siódmego, gdy jakoś pojęłam funkcjonowanie frakcji, nie miałam problemu z przyswajaniem kolejnych informacji. Z czasem nauczyłaś się precyzować myśli, dzięki czemu czytanie było przyjemnością – wiedziałam, na czym stoję. 

Zirytował mnie rozdział jedenasty, całkowicie ociekający seksem, ale tak banalnie opisanym, że śmiechłam. Nie zrozum mnie źle – nie chodzi o to, że cały tekst wypadł źle. Po prostu zachowanie Ażepłuta było tak... godne ubolewania, seks taki na siłę, sztuczny, że aż żałosny. Miało wyjść dramatycznie – wyszło żenująco. Aż nie mogę uwierzyć, że ten żywiołak jest władcą. Po prostu nie. To zachowanie było zbyt kompromitujące i dziecinne jak na kilkusetletniego przywódcę. Normalnie jak napalony nastolatek, który chce wykrzyczeć całemu światu słuchajcie, uprawiałem seks, jestem taki fajny!, ale nie, nie jest. 

Kolejny minus to pogubienie w czasie. Gdzieś tak w połowie rozdziałów, które przeczytałam, wspomniałaś, że minęły trzy dni od porwania Beci, a drugie tyle później mamy dwa tygodnie. Najpierw wszystko się bardziej wlecze, potem nabiera tempa. Nie jest to zły zabieg, ale nie da się tego odczuć. Nie wiadomo, jak upływa czas. Mamy dzień jeden, nie wiadomo, kiedy jest następny, a tu nagle umknęło kilka kolejnych, bo dowiadujemy się z dziewiętnastki, że poprzednia wizyta u wiedźm miała miejsce tydzień wcześniej. Powinnaś wplatać więcej wskazówek na temat umiejscowienia w czasie, jak na przykład właśnie ile dni minęło od czegoś. Wtedy łatwiej czytelnikowi się zorientować, co jest prawdopodobne, a co nie.

I ostatnia rzecz w tej kategorii: opanuj trochę zdania rozwinięte, bo z czasem niektóre były tak długie, że aż męczące. Często dodajesz dopowiedzenia ze spójnikiem „i”, dodatkowo wydłużające całość wypowiedzi, którą nie raz mogłaś podzielić na dwie części. 
To tyle, jeśli chodzi o plusy i minusy Soli ziemi. Zajmijmy się teraz innymi uwagami.

Łoceniająca się pogubiła, czyli nieścisłości 
1. Wypowiedzi Rity w wielu osobach.
Zauważyłam, że w ostatnich rozdziałach, gdy Rita się zmieniła w Bartosza/Cyrusa, wraz z tym przekształciłaś wypowiedź na męską, wcześniej używałaś formy żeńskiej w myślach, a męskiej, gdy Rita mówiła jako Bartosz. W początkowych rozdziałach, gdy Murawska pierwszy raz zmieniła się w Cyrusa, trochę namieszałaś w myślach i nie było wtedy żadnego schematu, przynajmniej tak mi się wydawało. 

2. Zmiana ciała nie równa się zmianie umysłu. 
Skoro główna bohaterka potrafiła manipulować wyglądem ciała, to czemu zmieniała osobowości? To dla mnie nieprawdopodobne, przecież przekształcenie to czynność fizyczna. Czemu jakiś uformowany wewnątrz głowy dziewczyny umysł miałby wypchnąć ją samą? Halo, przecież ona kontroluje własne ciało i mózg, podchodzi mi to już pod jakąś schizofrenię. 

3. Skoro już te wcielenia stworzyłaś, to ile Rita ich ma? Bo czasem się odzywają, ale nie wiadomo, kto akurat mówi. Oprócz samej Rity naliczyłam jeszcze Bartosza, Cyrusa, Kasię, Zuzię i ewentualnie tę blondynkę z opisu dziennika Korneliusza. Chyba że to właśnie Kasia. Mogłam pominąć kogoś po drodze, ale w sumie nie przedstawiłaś za dużo przemian. Jest na to jakiś limit? Ot, czysta ciekawość. I czy każde wcielenie miało własną tożsamość, próbowało przejąć kontrolę nad dziewczyną i tak dalej? 

4. Tajemnica przestaje być tajemnicą? 
Gdzieś tam pisałaś, że oprócz Rity i paru Renegatów nikt nie wie o tym, że Maja jest pół-strzygą. Jednak Feliks zachowuje się, jakby wiedział, a nawet otwarcie przyznaje, że ma powody, aby obawiać się panny Butkiewicz. To jak to wreszcie jest?

5. Skąd Rita wzięła tyle masy, aby przemienić się w postawnego Cyrusa? 
Przecież zaklęcie zostało przerwane. Na początku masa była sporym problemem, a po nieudanej próbie poszła w niepamięć. 

6. Trochę naciągane wydaje mi się, że nikt nie zwrócił uwagi na to, co się przydarzyło w Oczku. Na krzyki, wrzaski, a potem dość długą ciszę. 

7. Czemu Renegaci zawsze zapisujesz dużą literą, a nazwy innych frakcji małą? Dostosowałam się, lecz wydaje mi się to nieco dziwne. 


Czyżby autorka zapomniała? 
1. Jedno zaklęcie dostało nogi i uciekło. 
– Masz coś dla mnie? 
– Mam – powiedział po prostu. – Oba zaklęcia, które chciałaś. 
Rita, Marcel i Feliks poszli po oba, szukali dwóch, a gdy znaleźli jedno, wrócili. Co z drugim? Skoro potem napisałaś, że zapach Rity przed przyjęciem został zamaskowany przez specjalny kolczyk, po co była cała ta afera? Nie można było tak od razu, że drugie zaklęcie niepotrzebne? Wyjaśniłaś tę sytuację na ostatnią chwilę.

2. Bariery zadziałały inaczej, więc... 
...co ze sprzedażą mieszkania? Zaczęłaś ten wątek i zgubiłaś gdzieś po drodze. 

3. To samo tyczy się kuli matki Wiktora. W samochodzie Marcela została? Chłopak miał przecież empatę sprowadzić, żeby tę kulkę zwrócić pani Marii. 

4. Dzienniki Rita przygarnęła, a ten najważniejszy został w aucie, hm? Skoro miała tak go pilnować, nie powinna o nim zapominać. 


Podium, czyli pozytywne i wyróżnione
1. Przede wszystkim ogromny progres, o którym już wspominałam, ale musiałam podpiąć do tej kategorii. 
2. Ritowe wtrącenia, które są fajnie skonstruowane i na miejscu. Dobry przerywnik, często zabawny lub sarkastyczny. Świetnie się sprawdza.
3. Wielowątkowość, czyli potrafisz rozwinąć kilka spraw jednocześnie, utrzymując przy tym równowagę między nimi, nie gubiąc się. Każdy wątek ma coś wspólnego z głównym, dzięki czemu całość jest spójna. 

A to ciekawe... 
1. Czytałam w którymś komentarzu, że nie planujesz romantycznego wątku. Mimo wszystko Marcel i Rita całowali się, przytulali, widać, że coraz więcej ich łączy. Pomyśl, czy przelotny romans nie byłby ciekawym przerywnikiem? 
2. Od czego zależy, jakie urodzi się dziecko? 
Marcel powiedział, że jeśli zmienny będzie miał dziecko z jakimś niezmiennym, mogą być problemy. To dlaczego ojciec Rity był morfem, matka klątwiarką, a bracia są magami? Od czego to zależy? 
3. Sama wspomniałaś, że wzorujesz się na mitologii. Widać, że masz dużą wiedzę na ten temat. Skąd w ogóle pomysł, żeby się na tym opierać? 
4. Inspirujesz się przypadkiem serialem Supernatural


I tak swoją drogą, polecam uzupełnić znów zakładkę z bohaterami. Ostatnio doszło kilku nowych, a nie ma ich w spisie. 

Poprawność: 

              Rozdział I
Maja już mogła być na miejscu, nie byłabym zaskoczona, a mnie wciąż został kawałek do przejścia, a zacznie oddaliłam się od klubu.
Znacznie. 

              Rozdział II
W łazience panował bałagan. Zebrałam porozrzucane ubrania, starłam pastę z umywalki i lusterka, według wysokości poustawiałam puste opakowania po szampony, starłam kałuże z podłogi i dopiero wówczas się umyłam i ubrałam. 
Po szamponach. Umyłam się brzmi lepiej. 


Wstałam, otrzepałam tyłek i ruszyłam za nią, ale w dużo spokojniejszym tempie.
A nie lepiej wyglądałoby dużo spokojniejszym tempem albo bardziej spokojnie? Opcjonalnie, oczywiście. 


Oszczędź dziecięce uszy przynajmniej dopóki nie skończą pięciu lat – powiedziała Marysia, ale brzmiała na złą. 
Po uszy obowiązkowo przecinek. Wynikło też ze zdania, że to właśnie uszy mają skończyć pięć lat.

Cyrus Szymczyk zwyciężył dzięki dzięki sprytowi i logicznemu myśleniu, chociaż nie można mu odmówić potęgi.
Zbędne powtórzenie.

To co teraz powiem, ma zostać między nami. Jeśli wygadasz, nie skończy się to dla ciebie dobrze.
Przecinek po pierwszym to; wtrącenie. 

              Nie chciałam, by ten weekend w ogóle się zaczytał
Nie wyobrażam sobie czytającego weekendu, wybacz. 

Było to kłamstwo Dobrze, że Maja miała mimikę głazu.
Brak kropki po kłamstwo.

Byliby nie odróżnienia.
Byliby nie do odróżnienia. 

              Rozdział III 
(...) być może miała jakieś słabe przebłyski z ludzkiego życia i opierała żądzy mordu.
Opierała się żądzy mordu lub odpierała żądzę mordu.  

(...) powiedział ostro tyczkowaty mag, stając tu za młodzikiem.
Tuż.  


– Nie mogłeś zrobić nic poza pomożeniem Marysi, rozumiesz?
To pomożeniem brzmi strasznie archaicznie. Nie lepiej zamienić na poza udzieleniem pomocy?

Przez chwilę planowało milczenie.
Nigdy nie widziałam planującego milczenia. Musi ciekawie wyglądać. 


widywałam w oczach znajomych bastardów, jeśli czuli osaczeni
Czuli się osaczeni. 


Szczerze sobie życzyłam, żebyśmy po zakończeniu tej sprawy nigdy więcej nie spotkali, 
Powinna być kropka zamiast przecinka; brakuje się


– Niby na jakiej postawie?
Podstawie. 


Brzmiał nieco niewyraźnie, czyżby ze złości plątał mu się język.
Znak zapytania zamiast kropki. 


Jesteśmy w stanie przejrzeć iluzję, a co potężniejsi i starsi opierając się kontroli umysłu.
Opierają. 

              Rozdział IV
Między numerkiem a nazwą rozdziału brakuje odstępu.

Dzięki, że cię nie było, mogłem uciąć sobie wreszcie drzemkę. – I już go nie było.
Powtórzenie.

W pewnym momencie zupełnie zmieniłam kształt czaszki, by jakichś dziesięciu minutach uznać, że poprzedni wygląd jednak lepiej oddawał rzeczywistość.
By po jakichś dziesięciu minutach.

Panele były przyjemne chłodne.
Przyjemnie.

Moje dziecko, możesz być pewna, że rozprawię się z ludźmi, którzy zachcą cię skrzywdzić.
Zechcą.

Naprawdę sądzisz, że nie byłabym w stanie jej inkantować?Że ktokolwiek poza mną wie, jak to zrobić?  
Brak spacji.

Już zdążyłam o  tym zapomnieć, ale widzę, że kosmate myśli wciąż krążą ci po głowie.
Podwójna spacja.

              Rozdział V
To brzmiało bardziej jak ultimatum a nie wyrażenie zaufania
Przecinek przed a.

I był zmuszony to zaakceptować, jeśli chciał swoje stado bezpiecznym.
A gdzie umknęła logika w tym zdaniu? Raczej chciał, by stado było bezpieczne.


Musiałam mieć tylko nadzieję, że gdy (nie uznawałam jeśli) dojdzie do konfrontacji z porywaczem, popełni częsty błąd i zlekceważy kogoś wyglądającego na niegroźnego. Jeśli w moim otoczeniu znajdowaliby się Maja i Marcel, nawet w ludzkich formach, koleś pewnie nawet mnie nie zauważył, a ja miałam asa czy dwa w rękawie. 
Nie rozumiem ostatniego zdania, napisane jest bez jakiegokolwiek sensu, a nie wiem, w jaki sposób chciałaś przekazać informacje. Może gdybyś napisała nie zauważyłby mnie, a ja miałabym asa w rękawie, wtedy byłoby zrozumiale?

Rozdział VI
Ja zaś w skórze Bartosza, czy raczej jako zmieniona wersja Cyrusa, byłam mu nieznany
Nieznana. 

(...) zawoalowana sugestia, że dla niego najwyraźniej pieniądze istotniejsze są ochrona swoich. 
Pieniądze były (CZAS!) istotniejsze niż ochrona swoich.

Przekrzywiłem głowę
Brak kropki na końcu zdania.

Nie. Żrę więcej niż lokomotywa węgiel, a tak się składa, że pewna młoda dama również.
Lokomotywa co węgiel? Powinno być: żrę więcej czegoś, aby miało sens. 

Dlatego odmawiam ich udzielania, a jedyne, co nacisk może sprawić, to moją rezygnację.
Moja rezygnacja.
Podkreślone – bardzo dziwna, archaiczna składnia. Podchodzi pod błąd stylistyczny. 

Marcel miał nieprzeniknioną minę; wodził spojrzeniem to ode mnie, to do Jakuba
Ode mnie do Jakuba; to do mnie, to do Jakuba.

– Gdybym wiedział, postarałbym się to wyeliminować. – Postarałem się, by mój wzrok był zimny. Powtórzenie.

Może po prostu tak się dzieje z mnie podobnymi.


Nie mam pojęcia, o co chodziło w tym zdaniu, bo nawet mniej podobnymi większego sensu w kontekście nie wnosi. Znów zapędziłaś się w błąd stylistyczny. Chyba że miałaś na myśli podobnymi do mnie
(kliknij, aby powiększyć)


Czytając ten fragment rozdziału i Twój komentarz, nie mogłam się powstrzymać przez przekopiowaniem tego i wklejeniem jednego pod drugim. Droga autorko, to, że chciałaś przyspieszyć tempo myśli, nie jest żadnym wytłumaczeniem. Braki przecinków są błędami. Do przyspieszenia używa się zdań pojedynczych, a brak znaków interpunkcyjnych nie sprawi, że czytelnik będzie szybciej czytał czy myślał. Nie pochwalam Twojej alternatywnej poprawności, ale skoro już Twoim argumentem jest „przyspieszanie myśli Rity”, to mogłaś to zrobić przynajmniej konsekwentnie i usunąć pozostałe przecinki przy czasownikach, które mówią o ruchach i myślach bohaterki. Jest to jednak niepoprawne i nie powinno mieć miejsca. W niektórych zdaniach wyrzuciłaś przecinki, w innych nie. Tam, gdzie użyłaś dużych liter, które ewentualnie przeboleję, wystarczyło wstawić wykrzyknik. Wielkie litery irytują, a nie popędzają. 
I brakuje odstępu między ranę szybciej


Miotałam się i zwijałam, ciało szukało drogi ucieczki, umysł usiłował się wyłączyć, nie mogąc znieść, ale magia była zbyt żywa, zbyt agresywna, zbyt szukała ujścia.
Nie mogąc znieść czego?; Zbyt szukała ujścia? A za bardzo nie brzmi lepiej?

niech to się skończy 
Mała litera na początku zdania i brak kropki może i tu też były celowe, lecz to błąd.

Sam czuję się odrobinę zmieszany Nazywam się Bartosz. 
Brak kropki na końcu zdania. 


No, nie do końca, pomyślałam, poruszywszy palcami u stóp. 
Nie byłam pewna, ale chyba miałam ich siedem. 
Palców czy stóp? W pierwszej chwili pomyślałam o tym drugim, bo tak ze zdań wynika, a zakładam, że chodziło właśnie o palce.


Swoją drogą, hydra też miała dużo niektórych części ciała. 




Rozdział VII
Myślałem tylko o jasnych stronach. Powinien był przypuszczać, że nie może być tak pięknie.
Powinienem.


– Dobrze. Wrócę niedługo.
Wróciłam pod pokój i ponowie nawoływałam. 
Powtórzenie.



Zauważyłam duże stopy w ciemnych skarpetkach, odwróciłam się więc i stanęła oko w oko z Jakubem Molerem.
Stanęłam.

Przytuliła twarz do mojej piersi jak małe, przestraszone dziecko. Ukryłam twarz w jej włosach i stałam się sobą.
Powtórzenie.

Rozdział VIII
Musiałabyś wymyślić naprawdę przekonująca historyjkę. Przekonującą.  
(...) domki wokół miały czyste okna, zadbane chodniki i czyste ściany.
Powtórzenie. 


Gdyby nas złapali, a Marcel stracił mnie z oczu, mogłam bez trudu się przemienić i zwiać, ale nie zmieniało to faktu, że nie chciałam dopuścić do starcia ze stróżami prawa.
Zamień mogłam na mogłabym


Szliśmy chwilę w milczeniu, znów nie ja je przerwałam. 
– A zatem? 
Znów nastała cisza, gdy rozważałam, jak ująć w słowa chaotyczne myśli. 
Powtórzenie. 

              Rozdział IX
Dał mi ją na moje urodziny dwa lata teamu.
Temu. 


Listki jeszcze chwil wirowały, ale po chwili szalonego tańca... opadły.
Chwilę. 


Jasne włosy sięgające ramion targał wiatr, na szerokiej twarzy dumne prezentował się spory, garbaty nos. 
Dumnie. 


Uderzyła w nas woń stęchlizny, dawno niewietrzonych pomieszczeń i jedzenia, które powinno być wyrzucone dawno temu, zaś z każdym krokiem smród stawał się intensywniejszy.
Powtórzenie. 


Tak można by ją opisać. Krótko i oszczędnie, ale doskonale opisuje wrażenie, jakie wywarła.
Powtórzenie. 


(...) osiągając jakieś niemożliwie wysoki poziom decybeli. 
Jakiś. 

              Rozdział X
I to właśnie Katarzyna okazałą się kobietą z wadą serca, o której wcześniej mówił i wątpił w szanse przeżycia Marcel. 
Okazała. Dziwnie brzmi to o której mówił i wątpił
– O której wątpił?
– O czwartej, zawsze wtedy piję popołudniową herbatkę.  

Urządzony w stylu, który wyglądał na połączenie nowoczesnej prostoty z staroświecką wygodą.
Ze.


(...) w błękitnych tęczówkach błyszczała stal i lód.
Błyszczały. 

Machnęła ręką w kierunku stolika, jakby nie zauważyła, że na talerzy zostały tylko dwie mufinki – najmniejsze. Muffinki. Talerzu.

Patrzyła na mnie z jakimś osobliwym oczekiwaniem, jakbym miała wykonać jakąś fascynującą sztuczkę, wyciągnęła królika z kapelusza albo podała łapę.
Nope. Skoro wykonać, to też wyciągnąć i podać.

              Rozdział XI 
Potoczyłam nieprzytomnym wzrokiem od góry do dołu, pieszcząc wzrokiem dumne ramiona, gładką pierś, wąskie biodra, długie nogi.
Powtórzenie.

Seksowny czy nie, miałam przed sobie niebezpieczną istotę.
Sobą.

– Poczekaj tu na mnie – rzucił i skierował uwagę na mnie.
Powtórzenie.

Dźwięki jego ciała składały się na erotyczną, intymną pieśń; zapach nagrzanego po seksie ciała niemal wypalał mi nozdrza; oczy rozbolały od nadmiaru wizualnego piękna.
Powtórzenie.

Chyba chciała przyciągnąć go to siebie, ale był zupełnie nieruchomy.
Do.

Wstał płynnym ruchem i ruszył w dól zbocza, wkraczając w morze kwiatów.
Dół.

– Za chwilę – szepnął i pociągnął mnie za rysiem, który nie oglądając się na nas, potruchtał wzdłuż wodnej ścieżki.
Przecinek po który; wtrącenie.

Rozdział XII
Gapiłam się na niego, zaskoczona. 
Sugeruję bez przecinka. 


– O tym właśnie mówiłem – powiedział; jego oczy błyszczały, ale przekorą.
Prędzej w jego oczach błyszczała przekora, choć i tak ocieka to sztampą. 


Wiedziałam przecież doskonale, jak wyglądam, i żadne zdanie wygłoszone przez Ażepłuta nie było prawdą. To nie fałszywa skromność; w naturalnej postaci naprawdę byłam przeciętna. Wiedziałam dostatecznie dużo o ludzkich aparycjach, by dojść do takiego wniosku już dawno temu.
Powtórzenie.  


Problemy żywiołaków. 
Jestem taka szczęśliwa, że jeden rozwiązać, sarknęłam. 
Polska język trudna być. 
Mogę jeden z nich rozwiązać brzmi chyba najlepiej. 


Jego jakąś inna farbą. 
Inną.

(...) ale stanowczo odmówiłam sobie głębszych rozważeń na ten temat. 
Rozważań.  


(...) między innymi, na żaluzjach był odciśnięty kontur (...).
Zbędny przecinek. 


Znam miejsce, w którym gospodarz powita się z radością.
Cię.  

Rozdział XIII
Uznałam, że później zastanowię się nad kwestią sprzedaży; póki co po prostu musiałam znaleźć sobie inne miejsce jako bazę wypadową, gdzie mogłabym spokojnie spać, jeść i zmieniać. 
Zmieniać się.

Wrzuciłam do torby szampon, szczoteczkę do zębów i pastę, po czym zostawiłam ją w korytarzu.

Pastę zostawiła w korytarzu, a co z resztą?
(...) twór wpadał w szał i siał destrukcję gdzie i jak popadnie, a to niewątpliwie przyciągnęłoby uwagę niemagicznych.
Stwór.

Na twarzy miał wyraz oczekiwania i nieugiętości, a usta miał leciutko wygięte, jakby się cieszył z mojego zmieszania.
Powtórzenie.

Nie powinniśmy byli wykraczać poza ramy znajomości biznesowej, nawet koleżeństwo mogłoby się okazać niebezpiecznie, a co dopiero więcej ciepłych uczuć. 
Niebezpieczne.

Coraz mniej samochodów, latarni, świateł; nawet jeśli jakieś się znalazło, były dawno porzucone, zepsute. 
Znalazły.

Organy wcięte na żywca mają większą wartość.
Wycięte.

Trochę naginałam prawdę, ale nawet jeśli nasze stosunki były chłodne, nie chciałam widzieć Cieśli martwym.
Przecinek po ale


Jeszcze jakieś piętnaście minut i jednym źródłem światła byłaby ta srebrna tarcza.
Jedynym. 

Rozdział XIV
Musiałam wybrać się do łazienki, ale priorytetem był wepchnięcie w siebie chociaż kilku kromek, bo głód skręcał mi żołądek.
Było.

Spod końca spodni sterczały wychudłe kolana i łydki, które wyglądały, jakby można byłoby je złamać mocniejszym uściskiem.
Jakby można było.

Gdyby faktycznie najbardziej zależałoby mu na uratowaniu mnie, inaczej to wszystko by wyglądało.

Znów przekombinowane. Skoro napisałaś gdyby, to końcówka by przy kolejnym czasowniku niepotrzebna.
To było najbliższy chorobie stan, w jaki wpadałam.
Był.


– Mam się dobrze – zapewniłam, po czym się poryczałam.
 Osmarkałam ci koszulkę – powiedziałam jakiś czas później.
Usmarkałam?

Niepotrzebnie zaczęłaś wypowiedź jednej bohaterki od dwóch akapitów.

              Rozdział XV
Od kilkunastu dni nie dawał znaku życia
Marcel chciał go ominąć i wrócić tylko w wypadku, gdyby po jeszcze jednym tygodniu nadal nie dawał znaku życia.
Powtórzenie.

Wygląda na to, że ponownie ponownie zrobił sobie jakąś wycieczkę. 
Niepotrzebne. 


Dotknęłam okrągłej wypustki i posłałam w niego impuls. 
Ta pustka. W nią. 


To rzeczywiście był składzik, ale zajmował może jedną piątą pomieszczenia, upchnięty tam byle jak. Reszta pomieszczenia została przeznaczona (...). 
Powtórzenie. 


W niektórych miejscach było widać było odciski palców.
O jedno za dużo. 


Golem mógł się wydawać większy niż rzeczywistości
Niż w rzeczywistości. 


O golemie prowadził rozważania wyłącznie jako legendzie z praskiej synagogi. 
Zły szyk zdania; Prowadził rozważania o golemie wyłącznie jako legendzie z praskiej synagogi. 


Stanęła przejściu, elegancka i zdystansowana, niepasująca do ciemnej piwnicy. 
Stanęła w przejściu. 


Czy jest żywy ktoś, kto zna tożsamość porywacza? 
Co to za dziwny szyk? Czy jest ktoś żywy (...)

Rozdział XVI
Nabrałam powietrza, tylko mi się wydawało, czy miało słony-krwawy smak?
Co? Krwawy smak? 




Rodzinny samochód delikatnie wyhamował, stając bokiem przed samymi schodami, na których pokazała się Zora. Wyskoczyłyśmy z samochodu akurat wtedy (...). 
Powtórzenie. 


– Strasznie tu cuchnie – poskarżył.
Poskarżył się. 

Rozdział XVII
Jej widok i niemożność zignorowania go przyniósł myśl (...). 
Widok i niemożność przyniosły. Chociaż ten czasownik średnio tutaj pasuje. Polecam bardziej przywiodły. 


Nie było bardzo niższa.
Nie była niższa.


Drzwi za moimi plecami otworzyły się, zatem otworzyłem dłoń i wypuściłem płatek. 
Powtórzenie. 

Rozdział XVIII
– Przyniosłoby więcej szkody niż pożytku – powiedziała cicho.
Przyniosłoby to. 
Przestań mi zadać durne pytania (...).
Zadawać. 
Wszyscy są tacy jak ty, Rito, padła sucha odpowiedź”.
Zabrakło kursywy w Rito
Wsiąknął w ubrania albo dusze.
Duszę. Chodziło o Huberta, a on ma chyba jedną, hm?


Mama uścisnęła mnie ostatni raz i wyprostowała się, na jej twarzy malowała się determinacja. 
– Muszę zająć się salonem i gośćmi. Może uda się jeszcze coś uratować. 
Nie za dużo tego się?

I można by przy tym mieć niesamowitą zabawę, w końcu co może być lepszego ponad pościg za sprytną, zdeterminowaną nie umrzeć ofiarą?  


By nie umrzeć (...) a Maja musiała zajmować się innymi rzeczami i nie chciałam rzucać jej głowę roli szofera.
Tak mi się z rzucaniem głową skojarzyło. 
Zrzucać jej na głowę.

– Nie jestem pewna, o czym mówisz – zaczęłam ostrożnie. – Nie jestem detektywem i raczej nie odnajdę się w tym zawodzie, bo poszukiwania idą nam za wolno, by mnie satysfakcjonowały.


Powtórzenie. Zbyt wolno.


A, widzę po twojej minie, że istotnie nie zauważyłaś.
Zbędny pierwszy przecinek.

Daję ci czternaście... a, niech będzie piętnaście dni na spełnienie jednego z dwóch warunków.
Przecinek po będzie


Rozdział XIX


Nie bardzo wierzyłam, że istotnie trafię do przejścia, ale w pewnym momencie się zdałam sobie sprawę (...).
Niepotrzebne.

Rozejrzałam się. Na moje okno nic się nie zmieniło, poza dwiema oczywistymi brakami – Marcela i ciastek.
Dwoma.


Wyglądałam chyba, jak coś mnie opętało (...). 
Jakby.


Postukała kostkami dłonie we własne udo, wyraźnie zła.
Dłoni. 


A zamiast tylu zalet upchniętym w jednym stworzeniu, Marcel wybrał ciebie. 
Upchniętych. 


Wolałam się nie zastanawiać, za czym wiedźma naczelna miałaby pofatygować do miejsca o tak złej reputacji (...). 
Pofatygować się. 


Podsumowując:
Popełniasz głównie błędy logiczne, powtórzenia i literówki. Często spowodowane są przeoczeniem, jak mniemam. Powinnaś sprawdzać tekst, który odleży parę dni, a nie taki świeżo napisany, ewentualnie dawać komuś do przeczytania przed publikacją. Takich głupich literówek masz pełno. Choć to niewiele jak na taką masę tekstu, to strasznie rzucają się w oczy. Masz też tendencję do błędów składniowych; niektóre zdania miały tak archaiczną konstrukcję albo były tak przekombinowane, że nie mogłam powstrzymać reakcji: 
Być może ma to związek z regionalizmami, ale w opowiadaniu wygląda to zwyczajnie źle. Ogólnie rzecz biorąc, tekst jest przejrzysty, lecz zdarzają Ci się kwiatki, przy których nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać. 


DRABBLE
Ta forma to bardzo fajny przerywnik, gdy nie możesz wykrzesać z siebie rozdziału na czas. Jedno, Zaklęci żołnierze, nawiązuje, jak mniemam, do Zory, która jest południcą. Kolejne, Lata temu, mówi o tym, jak Marcel został betą. To już bardziej odnosi się do fabuły opowiadania. Króciutki tekst przedstawił nam zmagania Rysińskiego, aby zaistnieć we frakcji, choć nie chciał być tym pierwszym. Ukazałaś jego nieprawdopodobną siłę w kilku słowach. 
Bardzo ładnie opisane, jak już wspomniałaś w tytule, najmniej słów, najwięcej treści. Świetny sposób na przypomnienie czytelnikom, że żyjesz

Słowo ogólne od łoceniającej: 

Tekst, wyłączając drobne potknięcia, jest dobry i przyjemny. Pod względem warsztatu i pomysłu – zasługujesz spokojnie na piątkę. Potrafisz tworzyć świetne zwroty akcji, budować napięcie, podsuwać poszlaki, kształtować niezależne charaktery. Jednak, jak zaznaczyłaś, chcesz stworzyć powieść, długą i rozbudowaną, a ciężko jest napisać coś takiego i pamiętać o wszystkich szczegółach. 
Wyżej napisałam, jakie są plusy, a jakie minusy Twojego opowiadania. Analizując wszystkie za i przeciw, stawiam Ci mocną czwórkę i życzę powodzenia oraz wytrwałości. Masz talent i wyobraźnię. Dopracuj szczegóły i popraw błędy, a na pewno będzie lepiej. Widzę, że bierzesz Sól ziemi na poważnie, więc mam nadzieję, że uda Ci się ją ukończyć. 
Przepraszam, że tyle musiałaś czekać na ocenę. Liczę na to, że się przydała. 
Pozdrawiam serdecznie. 
____________________________________________
Gify pochodzą z giphy.com, grafiki z Painta by Forfeit i Amaterasu.
Dziękuję ślicznie za pomoc!
Przepraszam za ewentualne braki akapitów albo zbyt duże odstępy. 
Był problem z formatowaniem tekstu, Blogger mi świruje. 

6 komentarzy:

  1. Szczęśliwej trzydziestki!
    Wiem, głupie to było.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na początek dziękuję za poświęcony mi czas i każdą krytyczną uwagę, nawet jeśli nie ze wszystkimi się zgadzam. Liczyłam na świeże spojrzenie spoza stałego grona czytelników i takie właśnie dostałam. Dzięki. :)
    Przede wszystkim – dałaś mi do myślenia, pisząc, że nie wyjaśniam wielu rzeczy. Zgaduję, że zbytnio kierowałam się logiką, że skoro piszę urban fantasy, zainteresowani będą wyłącznie fani tego gatunku – a ci będą wiedzieć, kim są zmiennokształtni, jak magia koliduje z techniką etc. Utarte schematy, które przewijają się w większości powieści, dlatego nie ma potrzeby o nich mówić. Postaram się w przyszłości to poprawić, pewnie przy okazji (kolejnej) edycji dotychczas napisanych rozdziałów. (Aczkolwiek nadal zdumiewa mnie, że wymagasz od Rity myślenia o jej pracy lub jej braku, kiedy takie rzeczy się dzieją wokół biednej dziewczyny. ;) ) Nie ze wszystkim się zgadzam – niektórych rzeczy Rita nie wie, zatem czytelnik również nie ma prawa tego wiedzieć (o co dokładnie chodziło Jakubowi przy okazji kłótni u Renegatów, wygląd strzygi, dlaczego Hodaniew jest lekarzem) – ale dzięki tobie zorientowałam się, że przy edycji starych rozdziałów wyrzuciłam fragmenty, które odpowiedziałyby na twoje pytania.
    Sprawę czasu bardzo pilnowałam, bo wiem, że dużo się podziało, i w tych pierwszych trzech dniach właśnie miało się podziać. Ale sprawdzę w mojej rozpisce, może wypisanie godzin pomoże mi w uporządkowaniu.
    Poprawię wszystkie machnięcia w liczbach (cholera, a pamiętam, jak pilnowałam, żeby nie pomylić się w liczeniu zabitych!).
    Jednak niekiedy odniosłam wrażenie, że nie czytałaś zbyt uważnie albo w ogóle nie rozważyłaś, czy nie ma drugiego dna. Nie twierdzę, że moja powieść jest superskomplikowana, ale zasmuciło mnie, jak straszliwie spłyciłaś Ażepłuta. Cały rozdział jedenasty. Sama napisałaś, że jest przeseksualizowany, a potem wyśmiałaś oszczędnie opisany pocałunek, jaki Rita i Marcel wymienili. Nie widzisz tu kontrastu? Zestawienie super-duper magii seksu Ażpełuta, która po chwili przestała na Ricie robić wrażenie, a prosty całus i emocje, jakie pozostawił? Barwne (może zbyt barwne) opisy, później skąpa informacja. Ażepłut – dostrzegłaś w jego zachowaniu sam seks i nie zwróciłaś w ogóle uwagi na inne reakcje. Troska o Wodławę, niechętny szacunek, jaki zaczął okazywać Ricie, pogarda do Marcela, furia i żal na myśl, jak nieważnym bożkiem się stał. gniew na widok włóczni, zimnie skupienie, kiedy Mai zaczęło odbijać. Nawet w zniknięciu Ewy nie chodzi o to, że zgubił seksualną zabawkę – według niego został okradziony i postanowił to natychmiast wykorzystać, by położyć łapy na Ricie. Która jest dla niego niebezpieczna, dla jego autorytetu, bo jego główna broń – seks, tak – na nią nie działa. Szczerze mówiąc, myślałam, że wachlarz jego emocji jest różnorodny i jest to postać o wiele łatwiejsza do przejrzenia niż taki Marcel.
    To taka poważniejsza sprawa, przy której odniosłam wrażenie, że nie byłaś zbyt uważna, ale jest tego więcej. (Nudawy opis normalnego życia w zestawieniu do późniejszego chaosu; Rita wyjawiająca Patrycji swój sekret, by zachęcić ją do wyjawienia, co wie o Marcelu; wyraźne wskazanie, że w Oczku nikt nie chce Strażnicy, która miałaby za zadanie zmieść upiory, i inne).
    Ucieszyłam się za to niesamowicie, że pomimo oczywistych przeciwwskazań polubiłaś Marcela i uważasz go za dobrą postać. :) Wiem, że jego zachowanie wydaje się bez sensu, ale takie właśnie założenie miałam od samego początku. Tak, tylko winny się tłumaczy, dlatego nie dziwi mnie zwątpienie. Ale dlatego w myślach Rity raz po raz pojawia się stwierdzenie, że go zupełnie nie rozumie – nie ma prawa zrozumieć, nie zna jego historii. Zatem tłumaczy to sobie stresem. (Słusznie zresztą). Jego świat się rozsypuje, bliscy w każdej chwili mogą zacząć się mordować, z nim na czele. Trochę napięta sytuacja, heh.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Większość imion nie jest dobrana celowo. Mają takie brzmienie, bo wielu magicznych (zwłaszcza tych starszej daty) ma się za lepszych od niemagicznych, więc nie będą sobie dawać takich samych imion, phi! Zresztą akurat Marcel i Feliks mnie nie wydają się jakoś specyficzne, zaś Hodaniew i Ażepłut to imiona stworzone przeze mnie.
      Ze wszystkimi przeoczeniami i nieścisłościami w kwestii miejsca i czasu się oczywiście zgadzam, literówki, pominięte przecinki i kropki do wpisania, ale muszę zaprotestować, jeśli idzie o zapis sytuacji w uroczysku. Licentia poetica. Pominięcie znaków interpunkcyjnych, zaczynanie zdań małą literą, same wielkie litery, zbijanie wyrazów, pisanie ich błędnie, złe łączenie określeń – to też jest środek wyrazu, bardzo ważny zresztą. Oczywiście, że w oficjalnym piśmie czy eseju jest to niedopuszczalne, ale proza i poezja rządzą się swoimi prawami. Bo to jednak sztuka jest. (Taki „słony-krwawy smak”. Rity myśli biegły wówczas dziwnym torem).
      Widzę jeszcze jedną różnicę w tej kwestii – ja mam zupełnie inne spojrzenie na to, jak prowadzić narrację. Staram się uczynić swoją prozę maksymalnie naturalną i rzeczywistą. Dlatego pomijam wiele rzeczy – nie mówię tu o mechanikach świata, a o czynnościach i zachowaniach postaci. Nie każdy gest wymaga dokładnego opisania, nie każdą wypowiedzieć trzeba opatrzyć „powiedział X”. Używam skrótów myślowych. Tak, jak w żywej mowie, w myślach. Przykładowo, to zdanie: „Chyba byłoby lepiej, gdybyś na jakiś czas odwołał wszystkie zajęcia. Pilnuj ich, dobrze? To naprawdę ważne.” wyrwane z kontekstu rzeczywiście konfunduje, ale w odniesieniu do reszty rozmowy łatwo się domyślić, co Rita naprawdę powiedziała – „odwołaj zajęcia, żeby pilnować rodziny, potrzebują ochrony”. Kod językowy, niekiedy o wiele bardziej sugestywny, choć mogący zdezorientować. Zostawiam dużo miejsca na interpretację, bo sama to uwielbiam – można ruszyć makówką, wyobrazić sobie wszystko po swojemu, zastanowić się nad możliwościami.
      Jak sprawa pierwsza, druga i trzecia w „Łoceniająca się pogubiła”. Raz, że Rita wie o sobie bardzo niewiele (co podkreśliłam wielokrotnie...), dwa, niespecjalnie fajnie jest się zastanawiać, że ma się jakąś odmianę schizofrenii, to przede wszystkim chciałam pozwolić czytelnikom spekulować. A co chodzi, dlaczego raz mówi o sobie jak kobieta, a raz jak mężczyzna? Dlaczego używa liczby mnogiej? Dlaczego kłóci się sama ze sobą jak z odrębną osobą? Dlaczego ma jakieś szablony?
      Piątka – tu ponownie moje przeoczenie, przy poprawkach wyrzuciłam odpowiedni fragment. Dodatkowa masa pozwala przeprowadzić przemiany szybciej, z mniejszym zagrożeniem dla zdrowia, ale nie jest konieczna. Rita stała się bardzo „napompowana”. Jako Cyrus ma ogromne gabaryty, ale waga nadal pokazywałaby około czterdziestu kilogramów.
      Czwórka – wszyscy wiedzą, czują podskórnie, że Maja jest bardzo niebezpieczna. Feliks wie, ale Maja nigdy otwarcie mu nie powiedziała, że jest w połowie strzygą – sam się domyślił. Zaś zmiennokształtni – czują nosem, że Maja źle pachnie.
      Szóstka – o, tu właśnie nie zwróciłaś uwagi, co napisałam wcześniej. Poświęciłam długi akapit, by pokazać, że Oczko to miejsce dla ludzi spod ciemnej gwiazdy, zaprezentowałam owych ludzi. Krzyki naprawdę nie wydają się im czymś niezwykłym.
      Siódemka – to mój błąd, kiedy określiłam nazwę, nie zastanowiłam się nad zapisem. Zorientowałam się, że brak mi konsekwencji, ale nie chciałam już mieszać, zatem zostawiłam, jak jest.
      „Czyżby autorka zapomniała?”:
      Jedynka – dwa zaklęcia, zaklęcie zapachu i pamięci. Zaklęcie zapachu zostało rzucone na kolczyk. Wydawało mi się to oczywiste.
      Dwa – Rita niespecjalnie ma czas i ochotę zastanawiać się nad sprzedażą mieszkania.
      Trzy – Rita zaufała Marcelowi, że się tym zajmie, zatem nie wyciągała ponownie tego tematu.
      Cztery – najważniejszy dziennik został w aucie celowo; żeby nikt go nie widział. Nie było sensu go zabierać i ryzykować zainteresowanie, skoro Rita postanowiła zająć się tym później.

      Usuń
    2. „A to ciekawe”:
      Jedynka – mam ambitne plany. ;) Chcę rozwinąć wątek romantyczny, kiedy z Marcela i Rity zejdzie trochę presji (czyli w drugiej części Twarzownika). Póki co to taki taniec dookoła, z którego nic nie wynika, bo to niezbyt dobry czas na romanse.
      Dwa – ogólnie to „zwyczajni”, ludzcy magiczni, zmiennokształtni i żywiołacy mają różne drogi przekazywania genów i rozmnażania się. U magów to genetyczna loteria, przy odpowiednim zestawieniu mogą ukazywać się talenty sprzed kilku pokoleń albo nowe mutacje (jak Hubert wpływający na metal). Żywiołaczka jest zaś w stanie wydać na świat tylko jedne w pełni żywiołackie dziecko, dlatego każde jest cholernie cenne (i dlatego wszystkie żywiołaki mają o sobie tak wielkie mniemanie ;) ). Może urodzić masę pół-żywiołaków, pół-ludzi, ale oni nie mają większego znaczenia. Zaś zmiennokształtni są cholernie płodni, i ponieważ zmienne kobiety są równie silne, co pełne miłości, to mogłyby zalać świat malutkimi zmiennymi – gdyby nie to, że rzadko są w stanie donosić ciążę. Na ogół ją tracą, zanim w ogóle się zorientują, że w jednej były.
      Trzy – proste, mitologia jest tematem, który od zawsze mnie interesował. Brzmi to sztampowo, ale tak jest – na początku grecka i rzymska, a z czasem inne. Słowiańska, celtycka. Obecnie szukam dobrej książki o indiańskich bogach.
      Cztery – nie, nie inspiruję się. Nie oglądam. Znaczy, wiem, o czym serial jest i podoba mi się ta idea, podobnie jak jego fandom, ale liczba odcinków mnie przeraża. :)
      Zaś te cholernie długie zdania to mój problem, wiem. Nie tylko w pisaniu, w mowie też zdarza mi się wyprodukować takie konstrukcję, że reaguję na siebie podobnie, co pan na gifie. Ale to ma związek z tym, że nie lubię krótkich zdań, a nie regionalizmami (jak w ogóle?).
      No, to chyba tyle. Nie odniosłam się do wszystkiego, bo chyba nie ma sensu wyjaśniać każdej pierdoły, ale postaram się wziąć pod uwagę także kwestie, w których się nie zgadzamy (chociaż ten jedenasty rozdział... nie, on zostaje, jaki jest, tak miał wyglądać). Jeszcze raz – dziękuję za ocenę i życzę wielu sukcesów jako oceniająca. :)
      S pozdravem,
      des

      Usuń
    3. Czekałam cierpliwie na ten komentarz. Cieszę się, ze zawitałaś. :)
      Co do Hodaniewa jako lekarza i zachowania Jakuba – okej, skoro masz zamiar wyjaśnić kiedyś tam, to spoko. Ale wygląd strzygi też jest tak tajemniczy dla Rity? Zdziwiłam się, serio.
      Ażepłut – Może to przeze mnie, bo niektóre rozdziały czytałam nocą, a rano brałam się za analizę i po przeczytaniu rozdziału pomyślałam o nim tylko jak o seksoholiku. Oczywiście szacunek do Rity jest bardzo widoczny; sam fakt że po wizycie w jej mieszkaniu i wybuchu tamtych ludzi zabrał ją i pomógł się uspokoić, to wielki plus. No i troska o Ewę, racja. Być może nie wróciłam na to uwagi. Chodziło o to, że właśnie w jedenastce przedstawiał wyłącznie myśl o seksie, w innych rozdziałach skupiłaś się bardziej na emocjach.
      Marcel za to jest świetną postacią. Nawet jeśli tajemniczą, nadal nie wiem jakie są jego zamiary, a to wielki plus! Jest to chyba moja ulubiona postać.
      Co do sceny w uroczysku, nadal obstawiam przy swoim, cóż.
      Kod językowy? Nie dezorientował, ale zdania miejscami brzmiały dość śmiesznie, bo ze składni wynikało co innego, niż zostało zamierzone. ;)
      Czyli Rita szaleje, hm? Ale nadal zastanawia mnie to, czemu niektóre jej wcielenia chcą przejąć kontrolę, a inne nie wręcz znikają i się dotąd raczej nie pojawiają.
      Jeśli chodzi o zaklęcia, pisałaś, że znaleźli jedno a potem wrócili, a Feliks miał dwa załatwić. A kolejne rozdziały mówią, że zaklęcie zapachu rzucono na kolczyk. Wcześniej wspomniałaś, że znaleźli i zabrali jedno – rozumiesz? O to mi chodziło. ;d
      Na wątek romantyczny czekam, bo zamierzam śledzić opowiadanie. Zobaczymy, co wymyślisz, oby nie działo się to zbyt szybko.
      Co do mitologii, też uwielbiam, ale raczej trzymam się greckiej. Kiedyś czytałam fajną o mitologii indiańskiej, nie pamiętam tytułu, ale strasznie mi się podobała. ;)
      Dziękuję również za wyjaśnienie paru kwestii, od razu jest jaśniej. Jednak naprawdę widać progres, piszesz coraz lepiej, więc życzę powodzenia raz jeszcze!
      Pozdrawiam również i przepraszam za chaotyczny komć.

      Usuń