[104] ocena bloga: zaginal-lokaj.blogspot.com

Autorka: Claudinella
Tematyka: czarny humor

Dziś dopiero zauważyłyśmy, że ograniczyłaś dostęp do bloga, aczkolwiek napracowałyśmy się nad oceną za mocno, aby jej nie wrzucać. Smacznego.

Szablon estetyczny, zakładki sensowne, bez dziwacznych nazw i o wystarczającej treści – bez zbędnych spoilerów. Font czytelny, kolorystyka zrównoważona, ramka z obserwatorami trochę za duża jak na swoją zawartość, no ale gołąb w końcu musi na czymś siedzieć. Swoją drogą śmiesznie wyginają mu się nóżki.
Ramkę tę proponowałabym jednak czymś wypełnić, podzielić na pół ze statystyką czy linkiem do innej strony, whatever. W ogłoszeniu mogą komuś przeszkadzać jedynie pojedyncze literki na końcu linijek, ale nie popadajmy przecież w paranoję, bo nie o to chodzi.
Podobają mi się linki kierujące do następnego/poprzedniego rozdziału w każdym poście. Proste, wygodne, skorzystałam nieraz.
No, i tak oto szanowny wstęp mamy za sobą. Czas na treść właściwą. Najpierw postaramy się przeanalizować każdy rozdział, wypisując przykłady, które wydały nam się problematyczne. Na samym końcu obszernie podsumujemy całość.

PROLOG
Nie mógł nic poradzić na jej okropne pochodzenie, które wychodziło z niej w takich sytuacjach, co przydarzało się regularnie przy jej cholerycznym usposobieniu. Całokształt jej prezencji również pozostawiał wiele do życzenia, bo elementy takie jak liczne pierścionki na rękach odbierały jej sporo klasy, ale to był w stanie jej wybaczyć, umierał bowiem z radości, czekając na rozwój sytuacji. – Wiadomo, że mowa o Hani. Tylko pierwszy zaimek pełni funkcję wskazującą, reszta może pozostać domyślna. Spróbuj je pominąć w czasie czytania. I co? Źle brzmi?

— O co ci chodzi? To najspokojniejsza nastolatka, jaką widziałem, nie sprawia żadnych problemów, rzadko kiedy wychodzi z domu i nie pali papierosów. Poza tym macierzyństwo przynosi radość, jesteś kobietą, no to chyba ci się podoba.
Czegoś nie rozumiem. Bohaterowie rozmawiają tak, jakby pierwszy raz dyskutowali o tej sytuacji, a wychodzi na to, że dziecko ma już jakieś szesnaście lat. Przez ten cały czas Lucjusz nie kapnął się, że Hania nie grzeszy instynktem macierzyńskim?

Wciąż wyglądała na najwyżej trzydzieści lat – lepiej brzmi: najwyżej na.

Masz mnóstwo możliwości. Możemy wysłać ją do szkoły z internatem albo oddać ją do Trójmiasta do „dziadka”, możesz znaleźć kogoś, kto przyjmie na dwa lata pod swój dach, a [czegoś brakuje – potem?] dalej żyć beztrosko jak każda wyrodna matka… zresztą [wielką literą] to nie mój problem, to nie ja postanowiłem się pewnego wieczoru zabawić na imprezie u urzędnika. – Powtórzenia.

Sąsiedzi nie powinni się tym za bardzo interesować ani mieć mnie za wyrodną matkę, [proponuję średnik albo kropkę] ostatnim, czego potrzebuję, jest wzbudzanie sensacji w mieście.

Hanna opuściła wzrok, a jej twarz, od początku rozmowy nie wyrażająca nic ponad niechęć, w tej chwili wyglądała na przygnębioną, jakby [kto? twarz?] potrzebowała jeszcze chwili, zanim zdecyduje się dobić niecodziennego targu.

Moje pytanie odnośnie tej notki brzmi: jak ksiądz zamierza zająć się zeswataniem nieletniej z jakimś osiedlowym bogaczem i dlaczego jest taki pewny, że mu się uda? Rozumiem status pośrednika bożego, ale aż takiej mocy to chyba on jednak nie ma. Jest to jedyna kwestia, która wprowadziła mnie w konsternację i mam nadzieję, że wyjaśni się w kolejnych notkach.


ROZDZIAŁ 1. „Najdroższa kurtka w moim życiu”
Już kilka razy się na tym przejechałam, na przykład wtedy [zbędne], kiedy Ignacy zrzucił kilka szklanek i nabił sobie guza o blat, próbując wbiec pod stół bez pochylania głowy, kiedy Iza rozpłakała się, nie mogąc odkręcić wyciągniętego spod zlewu „Kreta”… no i tak jak [zbędne] dzisiaj. – W poprzednich przykładach określasz czas, kiedy dana sytuacja miała miejsce (kiedy), a tutaj sposób. „No i dzisiaj” albo „no i jeszcze dzisiaj” brzmiałyby bardziej spójnie.

Co innego drobna pani Katarzyna, której sylwetka znacznie bardziej przypominała moją, więc [proponuję nowe zdanie] jej rzeczy mogłyby pasować na mnie idealnie, no może ewentualnie byłyby nieco za małe.

(...) nawet nie przychodziła mi do głowy możliwość, żeby szperać po cudzych rzeczach – lepiej brzmi: nawet nie dopuszczałam do głowy możliwości.

Maja raczej nie była zbyt rozmowna, z reguły nie chciało jej się odpowiadać mi inaczej, [przecinek zbędny] niż machnięciem ręki (...).

Ze łzami w oczach pozbierałam wszystkie buty z podłogi – wyczuwam w tym pewną przesadę. Rozumiem – buty z ćwiekami, ale zwykle ćwieki te są delikatnie zaokrąglone, by nie mieć szpica o ostrości natemperowanego ołówka. A nawet jeśli dziewczyna się nimi pokłuła, to jednak łzy w oczach wydają mi się grubo na wyrost.

(...) dziecko zużyło połowę rolki papieru toaletowego na ćwiczenie swoich niedawno wyrośniętych, błyszczących ząbków (...). – Trzylatki mają zazwyczaj zęby już dawno wyrośnięte. Etap nadmiernego ślinienia się i gryzienia wszystkiego, co popadnie, przypada dużo wcześniej. Jednocześnie jednak ten maluch mówi pełnymi zdaniami, więc załóżmy, że jestem w stanie zaakceptować ten nietypowy cykl rozwojowy.

(...) uśmiechnęła się radośnie, jakby domyślając się, w jaki sposób nabawiłam się tych strasznych obrażeń. Ostatnim, czego sobie w tym momencie życzyłam, było to, żeby domyśliła się, że bezprawnie grzebałam w jej prywatnych rzeczach – powtórzenie.

Wróciłam wcześniej, mam nadzieję, że się nie pogniewasz, że wysyłam cię tak szybko do domu, hihi. Mój mąż został na przyjęciu, on to ma zdrowie do takich spotkań… [wielką literą] cześć, Majeczko! – Hi, hi. Tak samo, jak: „ha, ha” i „he, he”. Ewentualnie bez przecinków albo z dywizami (hi-hi).
Kiedy wypowiedź po wielokropku jest nowym zdaniem, a nie kontynuacją poprzedniego, zaczynamy ją wielką literą.

Szczebiotały tak obie kilka chwil, a ja zaczęłam ze zdziwieniem zauważać, że Maja przy matce jest zdolna do układania zdań złożonych, bo miałam zupełnie inne doświadczenia (...). – „Bo” (1.1) wprowadza zdanie podrzędne wyrażające przyczynę lub możliwy skutek lub (1.2) łączy dwa zdania lub części zdań, drugie wypowiedzenie wyjaśnia lub rozwija pierwsze [żródło].W tym zdaniu „bo” nie łączy niczego. „Zaczęłam ze zdziwieniem zauważać cośtam, bo miałam inne doświadczenia”to brzmi źle. Lepiej: „zaczęłam ze zdziwieniem zauważać, że Maja przy matce jest zdolna do układania zdań złożonych – do tej pory miałam zupełnie inne doświadczenia”.

Dlaczego o takich rzeczach członkowie rodziny mieliby dowiadywać się ostatni, [zbędny przecinek] i to kiedy sąsiedzi nie potrafią już trzymać języka za zębami?

Nic dziwnego, skoro zamiast iść na studia, postanowiła zostać biznesmenem. – Sugeruję bizneswoman.

Póki co siostrze powodziło się dobrze, dzięki czemu w wieku dwudziestu czterech lat będzie mogła zamieszkać w kupionym przez siebie mieszkaniu i weźmie ze sobą synka. Hura! A co za tym idzie, pewnie uda jej się zatrudnić niańkę zamiast ciągłego wydzwaniania do siostry. – Nie pasuje mi tutaj to „hura”. Jest trochę wymuszone. Proponuję: „weźmie ze sobą synka – ku mojej wielkiej radości”, ewentualnie: „będzie mogła zamieszkać w kupionym przez siebie mieszkaniu i – hura! – weźmie ze sobą synka”. Również zamiast „do siostry” lepiej brzmiałoby „do mnie”. Kolejna rzecz – siostra chciała zatrudnić wydzwanianie? Zobacz, tak to brzmi: uda jej się zatrudnić niańkę zamiast ciągłego wydzwaniania.

Oczywiście podziękowałam za kurtkę, która nawet nie tyle leżała na mnie całkiem dobrze, [proponuję nawias albo myślnik] bo mogłaby mieć ciut krótsze rękawy, [a tu drugi] co prezentowała się wspaniale ze względu na swoją wartość. – W ten sposób lepiej wyróżniasz wtrącenie pośród innych przecinków i zdanie lepiej się czyta.

Pierwsze wrażenie? Przede wszystkim lekkość narracyjna wzbudza zachwyt i zainteresowanie dalszym tekstem. Nieoczywiste nawiązanie do prologu jest intrygujące i od razu chce się przejść do następnego rozdziału, a niewymuszone w żaden sposób przedstawienie bohaterki – urzeka. Swoim poczuciem humoru od razu do mnie trafiłaś. Nie mogę nie wspomnieć także o lekkich, naturalnych dialogach i odpowiedniej stylizacji. Poprawność językowa tylko podtrzymuje pozytywne odczucia. Ale też nie ma co chwalić dnia przed zachodem słońca, dlatego na ten moment ocena raczej przyjmie formę bety, dopóki nie zapoznam się z całością. Dzięki temu żadne wnioski nie będą wyciągane pochopnie.

ROZDZIAŁ 2. „Ksiądz, który pływał na obrazie”
(…) a ona nadal była w domu. Gosia, która zgodnie z zapowiedzią pojawiła się pod moim domem w kilka chwil (…)

Wypowiedź telefoniczna Kurczaka może i była poetycka, ale wydaje mi się trochę przydługa. Na jego oczach stado oprychów wybiegło z celi, a on sobie tak finezyjnie plotkuje? Rozumiem absurd, ale dobrze byłoby, gdybyś chociaż poprzeplatała ten monolog przerywnikami w postaci strzałów, krzyków w tle itp. Niech się tam coś dzieje, wtedy postawa Kurczaka byłaby bardziej abstrakcyjna. Bo teraz to tylko tak na pół gwizdka.

Co tam się dzieje, jakaś odważna [przecinek] niebezpieczna misja?

Pojawienie się tajemniczego [przecinek] milczącego więźnia i nagła nadzieja na ucieczkę musiały nieźle zawrócić im w głowie (...).

Ja nie wiem, co ty w nim widzisz, ale dobra, chodźmy. Chyba wiem, co możesz mu kupić, to będzie świetne!

— Mogłabyś dać mi chociaż trochę wsparcia.
— Cały czas daję ci dobre rady, ale ty ich nie słuchasz!
Powtórzenie łatwo wyemilinować, zmieniając „dać” na „okazać”.

(...) to [przecinek] że znalazłam powód, by zagadać na temat, przy którym nie wyjdę na idiotkę (...).

Moją uwagę przykuł natomiast fakt, że przez środek chodnika płynęła struga wody, a rynsztok zamieniał się powoli w rzekę. Nie miałam pojęcia, skąd wzięło się w tym miejscu tyle wody naraz – to powtórzenie też nieciekawie wygląda.

Kiedy mnie puściła, zdołałam podciągnąć się na znaku i, gdy opanowałam nieco emocje, a przynajmniej kiedy sytuacja na tyle się ustabilizowała, by było to możliwe, rozejrzeć po okolicy – wyglądała wręcz nierealnie, a ulice, które tak dobrze znałam, zasłaniała pędząca z wielką szybkością, metrowej wysokości woda. – Strasznie zawiłe. Wtrącenie gdy opanowałam (...) proponuję dać w nawias – od razu będzie dużo czytelniej. Można też pociąć zdanie na dwie części, na przykład w ten sposób: „Kiedy mnie puściła, zdołałam podciągnąć się na znaku i opanować nieco emocje (a przynajmniej kiedy sytuacja na tyle się ustabilizowała, że było to możliwe). Rozejrzałam się po okolicy – wyglądała wręcz nierealnie, a ulice, które tak dobrze znałam, zasłaniała pędząca woda sięgająca metra wysokości”. Nie jestem jednak pewna, czy przypadkiem nie zmieniam sensu twojego zdania. Sytuacja ustabilizowała się na tyle, że co było możliwe? Opanowanie emocji czy rozejrzenie się po okolicy?
A, właśnie. Woda sięgająca metra, nie metrowej wysokości – a jeśli pędziła, to wiadomo, że z wielką szybkością.

(...) ale nasz pies, jeśli w tym czasie biegał po podwórku, równie dobrze mógł być już poza miastem. – Już któryś raz Klaudia wspomina o tym psie i nie mogę zrozumieć, czemu nie mówi o nim, używając jego imienia. Pimpek? Azor? Burek?

(...) w tym również pedałujący co sił z nieustraszoną miną sierżant Kurczak, któremu Małgosia pomachała z radością. – Lepiej: pomachała radośnie. Wtedy unikniesz konstrukcji z podwojonym zet.

— Zapłaciłeś podatki? — odparł Radosław niegrzecznie, pytaniem na pytanie. – Radosław dorabia jako fiskus dla skarbówki, że interesuje się czyimiś podatkami?

Wait, wait. Bracia z Niemiec, którzy nazywają się Tom i Bil(bo)?

— Naprawdę!? — Małgosia zrobiła przesadnie zdziwioną minę.
— No tak (...).
W tym przypadku znaki interpunkcyjne powinny wystąpić w takiej kolejności: „?!”, a nie w takiej „!?” [źródło]. Przejrzyj pod tym kątem resztę tekstu.

Z zadowoleniem stwierdziłam, że woda znajduje się nieco dalej ściany budynku niż wcześniej, co znaczyło, że jednak trochę opadła. Nie było jednak jeszcze mowy o tym (...).

— Radziu, co robisz!? – Do Radosława mówi „Radziu”, a do młodszego od niego Kurczaka zwracała się „panie władzo”. Nie zauważyłam jakiegoś specjalnego zainteresowania Gosi w stronę „Radzia”, natomiast wcześniej łechtała ją myśl o odwadze tego drugiego. Faktycznie, tak samo jak Klaudia dostrzegam w tym niewytłumaczoną niekonsekwencję.

(...) a włosy jakoś udało mi się uczesać małym grzebyczkiem Janiaka, który znalazłam w jednej z szafek – no proszę, a z otwarciem obuwniczej szafki u sąsiadki miała taki moralny problem.

Trzeba przyznać, że było co ukrywać, bo kuchnia była naprawdę spora i piękna. – A wystarczy zmienić „była” na „okazała się” i powtórzenie znika.

Jedną z ścian zakrywały wspaniałe drewniane szafki o kolorze ciemnego, nasyconego brązu ozdobiono ornamentami typu rocaille (...). – Coś tu się dziwnego zadziało. Ze ścian.

— Czy ja wiem… Może lepiej apéritif? (...)
— Usiądź w salonie, zaraz do ciebie dołączę.
Apéritif – z tego, co mi wiadomo – pije się na przyjęciach stojących i podawany jest przed posiłkiem, a tamci później ani nie jedli, ani nie stali. Wydaje mi się, że mając w domu taki alkohol, jednocześnie powinno się wiedzieć, jak i kiedy go serwować.
Brakło mi w tym rozdziale również spóźnionych życzeń imieninowych, bo w końcu bohaterka przypomniała sobie o święcie Janusza po północy, gdy skończył rozwieszać to swoje podejrzane pranie. Na moje oko bierze jakieś prochy, ale zobaczymy, co z tego będzie. W każdym razie Klaudia powinna chyba wcześniej zagadnąć o tych imieninach, w końcu dość mocno jej na tym zależało, a zegar tyka.

ROZDZIAŁ 3. „Bóg tak chciał”
To było tak niesamowite i wspaniałe, że wprost nie mogłam tego pojąć, ale mimo to męczyły mnie dziwne uczucia. Przychodziły mi do głowy nieprzyjemne myśli, w tym delikatne poczucie winy i pewnego rodzaju strach, jakiego z początku nie byłam w stanie zidentyfikować, który jednak po jakimś czasie rozmyślań przypisałam obawom, jak sobie poradzę w tej nowej sytuacji. Przypominały mi się też poszczególne momenty z poprzedniego dnia, w których bardzo łatwo mogłam się skompromitować, a jednocześnie w których za każdym razem udawało mi się świetnie wybrnąć z sytuacji, o włos omijając katastrofę, a wszystko mimo to skończyło się dobrze, wspaniale wręcz.
Piszesz w narracji pierwszoosobowej, więc warto wykorzystać tutaj potencjał, który niesie za sobą taka forma. Oczywiście sposób, w który przedstawiłaś uczucia bohaterki, jest poprawny, ale uważam, że da się lepiej, plastyczniej. Jak mogę wyobrazić sobie dziwne uczucia? Albo jakiś czas rozmyślań czy pewnego rodzaju strach?  

Przychodziły mi do głowy nieprzyjemne myśli, w tym delikatne poczucie winy i pewnego rodzaju strach, jakiego z początku nie byłam w stanie zidentyfikować, który jednak po jakimś czasie rozmyślań przypisałam obawom, jak sobie poradzę w tej nowej sytuacji. – Poczucie winy nie jest myślą. Pewnego, jakiego? To nie brzmi dobrze. Strach przypisałam obawom… czyli strach przypisałam strachowi. Okay.

Czułam się po prostu podle, a pogoda tylko pogarszała mój nastrój: powietrze było nieprzyjemnie ciężkie, a chociaż dość ciepłe i jeszcze przed chwilą mocno świeciło słońce, to jednocześnie wiał ostry, chłodny wiatr. – Powietrze było ciężkie, a chociaż ciepłe i świeciło słońce, to wiał wiatr.
Zdanie brzmi dziwnie, gdyż na pierwszy rzut oka a chociaż dość ciepłe i jeszcze przed chwilą mocno świeciło słońce wydaje się być podrzędne względem powietrze było nieprzyjemnie ciężkie – no a przecież nie jest; świecące słońce nie jest określeniem powietrza. Stąd moja konsternacja. Proponuję zmienić trochę szyk.

(...) ta postać zawsze wzbudzała w mieszkańcach wiele emocji i była powodem do rozmaitych plotek. Zdawałam sobie sprawę, że taki związek może nie być łatwy, ale byłam pewna, że z czasem przywyknę do zainteresowania sąsiadów i tego, że mąż często będzie zmuszony wyjeżdżać na długie tygodnie, żeby załatwiać biznesowe sprawy. Ja będę w tym czasie zajmowała się domem (...).

Powoli zaczynałam przypominać sobie, gdzie się znajduję, co stało się dzień wcześniej i odczuwałam już rosnącą ekscytację na tę myśl, jednak nie dane mi było spokojnie się wybudzić i w pełni jej poczuć. – W żaden sposób nie jestem w stanie wyobrazić sobie teraz wspominanej ekscytacji. Ona nie wynika znikąd – poza napisaniem, że taka się w ogóle pojawiła. A jakoś brak mi na nią dowodu.
Sama stylizacja słabo mnie przekonuje. Bohaterka jest zaspana, a sieje takie ładne, złożone zdania: „nie dane mi było spokojnie się wybudzić”. Trochę mi się to nie klei. Wiem, że operujesz czasem przeszłym i może on sprawiać wrażenie, że główna bohaterka opowiada coś z perspektywy dłuższego czasu, ale jak to pogodzić z tym, że wszystko tak świetnie i szczegółowo pamięta? A pomijając już to – czy dobrym sposobem jest robienie z postaci obojętnej, czasem wręcz przynudzającej tą swoją suchością? Może tchnij w jej myśli trochę więcej emocji, aby łatwiej było się wczuć? Poznać Klaudię po sposobie kreowania myśli? Do tej pory to spokojna, młoda dziewczyna, troszkę bezpłciowa, uboga w emocje. Nie zrób z niej pod tym względem kaleki, proszę.
Bez sensu, żeby dziewczyna myślała o tym, że myśli, a tak dzieje się dość często w tym rozdziale, np.:
Pomyślałam, że jednak nikt, nawet sam ksiądz Panadol, póki co nie wie o jedynym skrajnie kompromitującym epizodzie w moim życiu.
Niech po prostu opisze to, co ma w głowie, bo inaczej może wyjść po takich częstszych wpadkach na nijaką. Dużo lepiej prezentowałby się ten przykład tak: Jednak nikt, nawet sam ksiądz Panadol, póki co nie wiedział o jedynym skrajnie kompromitującym epizodzie w moim życiu. – Dbaj o lekkość narracyjną.

Stał nade mną, w bardzo jasnym pokoju, w jednej ręce trzymając jakiś biały materiał, a drugą ciągnąc za róg prześcieradła (...) – pierwszy przecinek wygląda na zbędny.

Nienawidzę drania. – O nie, kochanie. Piszesz w czasie przeszłym, to się tego trzymaj tym bardziej, że zmiana, którą wprowadziłaś na jedno zdanie, niczego nie wnosi.

Kiedy tak patrzył z miłością na wszystkie swoje drogie [przecinek] pomięte koszule, czule zdejmując je ze sznurka, zrozumiałam, że to i tak nie miałoby przyszłości. – Więc jednak pranie, a nie żadne prochy… Abstrakcyjnie świetnie.

(...) a miejscami było ich tyle, że ciężko było się nie potknąć.

Z niepokojem zaczęłam natomiast przyglądać się ścianom pobliskich domów, które na pierwszy rzut oka prezentowały się już nieco gorzej, oczekując poważnych zniszczeń, jednak ku mojemu zdziwieniu nie były one tak przerażające. – Ściany oczekiwały zniszczeń?

(...) a ja nie mogłam uwierzyć, że jeden człowiek może mieć tyle prześcieradeł.
Zrozumiałam wtedy, że jest naprawdę zapracowanym człowiekiem (...). – Mimo akapitu, powtórzenie dość mocno rzuca się w oczy.

Wyglądało jednak na to, że wysokości nie są żadną przeszkodą dla dzielnego Janiaka. – Czy Klaudia przed chwilą nie przyznała, że go nienawidzi? Nijak ta nienawiść ma się teraz do relacji wydarzenia. Bohaterka jest zbyt obiektywna, a przecież przed chwilą facet zrobił jej niezłe świństwo. Nie zapominaj, że pierwszoosobowa narracja zobowiązuje. Tak samo:
W końcu biznesmen dosięgnął najbardziej wystającej dachówki i zawisł na jednej ręce. – Ten „biznesmen” całkiem nieźle sprawdziłby się w narracji trzecioosobowej. Jednak jeszcze chwilę temu Janiak był dość ważnym obiektem dla bohaterki i idę o zakład, że nie nazwałaby go tak sucho w myślach.

Zaczynałam godzić się z tym, że nasz związek nie miałby racji bytu. – A sześć akapitów wcześniej: nie miałam już żadnych wątpliwości, że w jego sercu nie ma miejsca na młodą żonę trzymaną w willi. – Wychodzi na to, że Klaudia ma albo problem z pamięcią, albo spóźniony zapłon.

Nie pomyślałam o wezwaniu pogotowia, policji, straży – o zrobieniu czegokolwiek, co powinno się w tej sytuacji zrobić, bo i tak nie mogłam pojąć, co się właściwie stało, a tym bardziej logicznie myśleć. – Okrutne jest dla mnie takie marnowanie tekstu. Dlaczego by nie opisać tego w bardziej ekscytujący sposób? Bo jak to jest, że bohaterka tak ładnie i poprawnie, i składnie klei zdanie po zdaniu, a podobno jest w szoku i nie może logicznie myśleć? To się aby nie wyklucza? Strasznie suchy opis.

Czasem wydawało się, że jest jedyną osobą, która wie o wszystkim, co dzieje się w Zakopanem. – Czas, czas, czas, czas.

Dochodzące z oddali grzmienie i burzowa atmosfera szybko wygnała mnie z tego miejsca – wygnały (l. mn.).

— Ale ja… Nic [małą literą] takiego nie zrobiłam… — Za nic nie mogłam sobie przypomnieć czegokolwiek (...) – no i powtórzenie. Takie drobnostki psują efekt.

(...) w ogóle nie miał racji. Zaczynałam mieć dosyć tej rozmowy, zwłaszcza że nie zamierzałam dać się wrobić w pomoc kościelną w ramach zadośćuczynienia za jakieś nieistniejące i nieważne grzechy. Miałam już dość zajęć i bez tego. – Jeśli coś dla kogoś nie istnieje, to po co w ogóle ten ktoś miałby oceniać ważność tego czegoś?

Fajnie, trzeba się rozwijać – kompletnie mi słowo „fajnie” nie pasuje do Panadola i jego dotychczasowej stylizacji językowej.

Rozmowa była dla mnie nieprzyjemna. – Jakby nie było, jest to myśl Klaudii, więc z góry wiadomo, że chodzi o jej prywatne odczucie.

Nie miałam przynajmniej wyrzutów sumienia o to, że poza szokiem spowodowanym ujrzeniem tak okropnej sceny, nie czułam żadnego żalu. – W tamtej scenie i po niej nie czuję w żaden sposób tego szoku, mimo że bohaterka już któryś raz mnie o nim zapewnia.

Wyglądało na to, że ani ksiądz, ani ministranci nie byli bardzo przejęci tym, że straciliśmy jednego obywatela, w końcu wypadki się zdarzały, każdy kiedyś umrze, a niektórzy mają już zaklepane miejsce w królestwie niebieskim. – Gdyby nie „straciliśmy” odmienione w pierwszej osobie liczby mnogiej, mogłabym uznać, że Klaudia ironizuje postawę księdza. Sama wcześniej przyznała, że nie należy do osób przesadnie wierzących, więc skąd u niej to „królestwo niebieskie”? Czy to się nie wyklucza? Pracuj nad budowaniem konkretnej postaci o konkretnych poglądach i konkretnym sposobie wyrażania swoich myśli.

Kiedy tylko opuściłam teren kościoła, poczułam, że muszę usiąść. Nie byłam w stanie spokojnie kontynuować drogi do domu po tym, co zobaczyłam. – Dlaczego? Przed chwilą w rozmowie z Panadolem Klaudia nie wydawała się roztrzęsiona, logiczne argumenty o swojej pracy społecznej wymieniała w sposób składny. W czasie ostatniego akapitu nie bardzo ukazałaś emocje, wciąż wydaje mi się, że przez większą część tekstu w głowie bohaterki jest dość bezosobowo. Wcześniej w ogóle nie wpadało mi to w oko, gdyż akcja nie była zbyt emocjonująca, ale teraz mam wrażenie, że wyłapać ten beznamiętny ton jest coraz łatwiej. Nie widzę w opisach żadnych emocji, tylko prostą relację uczuć, więc nie mam jak ustosunkować się do faktycznego stanu bohaterki. Daj mi dowód, inaczej będzie problem z wczuciem się w postać. A chciałabym pochodzić w jej butach.
W tym samym akapicie wspominasz też, że ludzie o tej porze dnia pracują, wychodzi więc na to, że to właśnie z tego powodu Klaudia musi przysiąść i pomyśleć, uspokoić się, odetchnąć.
Dalej jest, że bohaterka „zaczyna mieć wrażenie, że zaraz zwariuje”. W jaki sposób taki opis ma mi pomóc wyobrazić sobie, JAK w jej zachowaniu objawia się to wariowanie? W strasznie flegmatycznym akapicie piszesz o szoku, którego w żaden sposób nie czuć. Plus bohaterka jest młodą osobą. Może być spokojną introwertyczką, cichym obserwatorem, ale nie pasuje mi to do tego, co znalazłam w rodziałach poprzednich, gdzie w narracji było więcej Klaudii w Klaudii. W tej notce zdecydowanie tego mi brakuje.
Dalej: A do tego zaczynało mnie męczyć coraz większe poczucie winy. – Jak mam to sobie wyobrazić? Możesz czasem śmiało odpuść sobie pisanie o Klaudii w sposób czułam się się tak i tak, a zastąp to opisem zachowania w czasie odczuwania. Wtedy plastyczny opis pozwoli wyobrazić sobie czytelnikowi również stan emocjonalny postaci. Narracja pierwszoosobowa to stany psychiczne i fizyczne. Drżące ręce to niepokój. Szybki oddech i słyszenie własnego serca – stres. Kiedy Klaudia określa, że czuje się źle, ja mogę sobie ten stan wyobrazić na sto różnych sposobów, a każdy może być nadal daleki od tego, co widzisz ty. Dlatego właśnie warto konkretyzować sceny, uplastyczniać je i tym przedstawiać czytelnikowi bohaterkę. Bo koniec końców – przeżywanie śmierci bliskiej osoby totalnie mnie nie przekonało. Nie kupuję tego. Wyszło tanio.
W tym rozdziale już nie zwrócę uwagi na inne przykłady takiego spłycania postaci. Jest tego dość dużo, ale wymienianie wszystkiego zdanie po zdaniu wydłużyłoby ocenę. Nie ma sensu się też powtarzać.

Moja koleżanka wychodziła właśnie z bogatej posiadłości, którą miałam bezpośrednio przed sobą – hmm… jakby się tak zastanowić – spotykając znajome twarze, w myśli nie określa się ich mianem „koleżanek”. Od czegoś są imiona, pseudonimy, zdrobnienia. To, w jaki sposób bohaterka określi drugą postać samo w sobie będzie już określeniem relacji. Zośka, Kaśka, Julka, Jakkolwiekmanaimię – gdy Klaudia tę koleżankę lubi. Ta wredna jędza, przebrzydła szuja o krzywych zębach (a niech jej wypadną te rude kłaki) – gdy nie żywi do niej przesadnej miłości. Mam wrażenie, że bardzo często zapominasz, że jesteśmy w głowie głównej bohaterki.

Zdążymy sobie jeszcze wszystko s opowiedzieć.

Tuż przed wejściem do nowego domu mojej siostry stał krzywo zaparkowany radiowóz, który prawie w całości znajdował się na jej nowym, wypielęgnowanym trawniku, niszcząc niski żywopłot i uszkadzając naprawdę ładny klomb z różami, a jednym kołem jeszcze na jezdni. – Kolejne niebotycznie zawiłe zdanie. Zresztą – przed wejściem stał radiowóz, który znajdował się na trawniku? Wut? Proponuję: Tuż przed wejściem do nowego domu mojej siostry stał krzywo zaparkowany radiowóz – prawie w całości znajdował się na jej nowym, wypielęgnowanym trawniku (niszcząc niski żywopłot i uszkadzając naprawdę ładny klomb z różami), a jednym kołem jeszcze na jezdni.
Mam też wątpliwości co do użycia imiesłowu, bo jakoś nie mogę sobie wyobrazić, żeby radiowóz stał i jednocześnie coś niszczył – jeśli już, to mógł zniszczyć, jak ktoś nim tam wjechał, ale „niszcząc” to czynność, która trwa, a radiowóz tam stoi... To co, on się wbija w ten żywopłot centymetr po centymetrze?

No nie wiem… Bohaterka zauważa policję przed domem swojej siostry, przypomina sobie informację sąsiadki o potencjalnej hazardzistce, dodatkowo powinna skojarzyć jeszcze kłótnię aparatki z matką. Niby się niepokoi, ale co tam! Porelacjonujmy sobie, co się dzieje w okolicy, co robi Kurczak i jakie ma pobudki moralne, a w ogóle jak oddanym sprawie jest policjantem. Przypomnijmy sobie przy tym, jak ktoś tam gdzieś tam z niego drwił. Zastanówmy się również nad postawą Radosława... No doprawdy, tak właśnie przejmuje się swoją siostrą Klaudia. Najpierw ładnie wszystko relacjonuje, a na końcu próbuje wmówić czytelnikowi bezczelnie, że jest lekko zdenerwowana:
Zdenerwowałam się lekko całą sytuacją (...).
Zdenerwowanie nie objawia się chyba wodolejstwem? Chyba że to taki typ nieemocjonującej bohaterki, ale ciężko będzie mi to strawić. Klaudia w tym rozdziale wypada dość nienaturalnie. No chyba że to pierwszoosobówka pamiętnikarska lub suchy harmonogram dnia:
Zamierzałam napisać ocenę, chciałam ją skończyć, zastanowiłam się więc, jak do tego podejść. Otworzyłam Nowy Dokument Tekstowy i pomyślałam, że jeśli ogarnę dziś trzy rozdziały, to zrobię sobie wolny weekend.
Ten rozdział to taka sama beznamiętna relacja, tylko z życia głównej bohaterki. Czy o takie zanudzanie mnie Ci chodziło?
Nie mam pojęcia.

Kiedy następuje interakcja Nikola-Radosław, główna bohaterka  w ogóle staje się niewidoczna, papierowa. Opisuje zdarzenie i dialog, jakby sama była słupem, który jedynie stoi z boku i obserwuje. Zamienia się rolą z narratorem wszechwiedzącym, a przecież wciąż jesteśmy w jej głowie. To wciąż Klaudia, która obserwuje siostrę. Problem? Emocje, emocje i jeszcze raz emocje.

Ten drugi funkcjonariusz musiał być Radosławem, jego dobrym przyjacielem, starszym przynajmniej o kilka lat. – Klaudia widziała całą scenę. Nie pasuje mi tu stwierdzenie „musiał być”. To był Radosław, bohaterka na niego patrzyła, nie musiała się w niczym upewniać, bo go znała. W poprzednim rozdziale dowiedzieliśmy się już, że Radosław jest starszym kolegą Kurczaka. Dziwne, że Klaudia tak sobie nienaturalnie opisuje w głowie wszystkich znajomych, chociaż obcuje z nimi w jednej społeczności. Czy widząc codziennie znajomych, właśnie tak o nich myślisz? Charakteryzujesz ich sobie w głowie, jakbyś widziała ich na oczy pierwszy raz w życiu?  

Radosław przewrócił oczami, ale nie skrytykował współpracownika, pewnie wspominając własne zaangażowanie sprzed lat. – Dlaczego bohaterka w ogóle zastanawia się w tak ważnej scenie nad tym, co myśli Radosław? Co w tym jest interesującego, by w ogóle na ten temat spekulować?

Stanęłam w osłupieniu i zamiast zareagować od razu, patrzyłam tylko na tę dziwną scenę (...) – bohaterka dokładnie tak samo zareagowała na śmierć Janiaka. Zastanawiam się, ile w tym ukazania zamierzonych cech charakteru Klaudii, a ile lenistwa w budowaniu faktycznie emocjonującego opisu.
Dalej czytam:
Byłam zmęczona zarówno z powodu bycia świadkiem tak szalonych rzeczy, jak i zwykłego braku snu, i coraz łatwiej było mi przyjąć to wszystko do wiadomości bez większych refleksji. – Nadal brzmi mi to jak wymówka na nienaturalne zachowanie bohaterki, którą niby wszystko dziwi, ale nic więcej z tą świadomością nie zrobi. Jej siostra jest aresztowana, siostrzeniec omal nie wylądował pod kołami samochodu, a eks materiał na męża zginął w nieszczęśliwym wypadku. I nadal uważasz, że zwykłe zmęczenie to dobry pretekst, by przyćmić brak rozwinięcia emocjonalnej strony bohaterki? Tag. To brzmi sensownie.

Nie myślałam nad tym, co robię, tylko zachowałam się odruchowo: padłam na ziemię i zakryłam głowę rękoma. – Tempo akcji – nie czas na pisanie o tym, że bohaterka o czymś nie myśli czy (wcześniej) nie zastanawia się nad czymś, nie ma o czymś pojęcia. Wystarczy to, co pojawiło się po dwukropku. Samo w sobie wygląda to na odruchowe. Dalej też: coś się dzieje ekstremalnego, a autorka wszystko opisuje ładnie, zdaniami złożonymi, na spokojnie. Ma czas, a ja ziewam.

(...) ale byłam pewna, że są gdzieś niedaleko – usłyszałam kilka wystrzałów w równych odstępach czasu, wyraźnie świadczących, że sytuacja się jeszcze nie uspokoiła i że kierują się w górę ulicy.
Nie byłam pewna, co tak naprawdę powinnam zrobić.
Och, jak Klaudia potrafi być irytująca w tym swoim nicniewiedzeniu i nicnierobieniu! W tym rozdziale tylko chodzi, obserwuje i relacjonuje, ale nic z tego nie wynika, bo ona albo nie wie, albo nie ma pojęcia, albo nie jest pewna – te trzy frazy przewijają się dość często. Zero jakiejś ważniejszej interakcji, a przecież to główna bohaterka. Centrum. Nie można się nudzić w centrum, a ja mam wrażenie, że (jakby wcale nie było za sucho) zrobiłaś z Klaudii lelum polelum. Spójrz:
Nie byłam pewna, co tak naprawdę powinnam zrobić.
Nie wpadło mi do głowy żadne genialne rozwiązanie.
Niepewna co do tego, co powinnam zrobić, zaczęłam nasłuchiwać.
Nie wiedziałam, do czego dąży Małgosia.
Nie wiedzieć czemu, Małgosia znalazła się tuż przy nim.
Nie wiedziałam, o co może mu chodzić.
Nie wiedziałam, jakie mogło to mieć konsekwencje.
Nie pomyślałam (...) o zrobieniu czegokolwiek.
Nie myślałam nad tym, co robię.
Bezradnie powlokłam się za nimi wszystkimi, zastanawiając się, co takiego zaszło podczas mojej nieobecności.
Bez pomysłu na to, co mogłabym odpowiedzieć, spojrzałam ponad jego ramię.
Nie potrafiłam nic na to odpowiedzieć.
Podobnie jak ja, pewnie nie miał pojęcia, jak się zachować.
Nie byłam pewna, czy później nie będę mieć nieprzyjemności.

[update: a to tylko ten rozdział! Dalej też jest tego mrowie!].
Czy celowo kreujesz bohaterkę na pasywną oraz apatyczną? To główna postać opowiadania pisanego narracją pierwszoosobową. Zastanów się, czy taki obraz jest tym, co chciałaś uzyskać; na dodatek masz cholernie długie rozdziały, więc czytelnik męczy się już w połowie. Osobiście odrobinę zmuszam się do tej historii (mimo twojego genialnego pomysłu na fabułę, która ujmuje mnie całkowicie) – przez wysuszoną główniaczkę mam ochotę wyjść i nie wracać.

— Braciszku — Tom zwrócił się do Bilba — możesz zabrać wózek z niebezpiecznej drogi?
Wzruszyłam się na myśl, że zwracają się do siebie w ten sposób na co dzień.
(...)
Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że zwracał się do niego jak do dziecka. Była to zdecydowana przesada, zważywszy, że różnica wieku między nimi wynosiła ledwie rok.
No to jak to właściwie jest z ich relacją, Klaudio? Ujmuje cię czy jest przesadzona?

W każdej chwili mogłam spotkać Radosława, który najprawdopodobniej załatwiał jakieś sprawy z panem Nowakiem, [przecinek zbędny] albo krążył radiowozem (...).

Siedziałam, widząc naprzeciwko siebie swojego świeżo upieczonego męża i byłam w szoku. On [szok?] unikał mojego wzroku, jak tylko mógł, i wcale nie wyglądał na kogoś, kto cudem uniknął pojmania;
Dalej brakuje szoku w szoku. Siebie i swojego – zbędne.

(...) wózeczek (...) pędził bezwładnie – prosto [na] uczęszczaną ulicę.

Widziałem jej właściciela w przejeżdżającym radiowozie; jego kamerdyner pewnie świętuje z powodu jego nieobecności, bo wreszcie nie ma nikogo, kto by go nadzorował.

Inteligentny dzieciak, ten Ignacy. Skojarzenie nasuwa się samo.

O ile same abstrakcyjne sytuacje w tym i w poprzednich rozdziałach są naprawdę ciekawe – o tyle nie do końca trafia do mnie stosunek głównej bohaterki do nich. Często powtarza, że coś jest dziwne/surrealistyczne/nierealne, a potem sama zachowuje się (lub jeszcze częściej rozumuje) w równie nielogiczny sposób. Nie rozumiem, po co wprowadziłaś u Klaudii to zdumienie. W następstwie jej reakcji nie mamy żadnego głębszego psychologicznego opisu przeżyć wewnętrznych, jakiejś traumy wywołanej byciem świadkiem śmierci itd. Czasem mam wręcz wrażenie, jakbyś nie doceniała czytelnika i chciała upewnić się, że zrozumie, dlaczego danej sytuacji nie można traktować na poważnie. Moim zdaniem to zbędne wstawki; przynajmniej na chwilę obecną nie widzę, aby coś wnosiły do tekstu.

Zwrócę jeszcze uwagę na powtórzenia czasownika „być”, czasem też „mieć” i „który” odmienionych chyba we wszystkich możliwych formach. Trochę tego nasadziłaś, na przykład tutaj:

Chociaż językowo jesteś całkiem mocną zawodniczką, to jednak takie niuanse nie świadczą o specjalnie rozwiniętej stylistyce.

ROZDZIAŁ 4. „Piekło, z którego nie można uciec”
(...) zastanawiałam się, o co w tym wszystkim chodzi i co kryje się za ich ucieczką. Kiedy jednak usiedliśmy przy stole, a Małgosia przyniosła nam wszystkim po kubku mleka (...) bo wszyscy przykładali się do nauki i mieli wiele zainteresowań; biblioteka zazwyczaj świeciła pustkami, ponieważ wszystkie tytuły były wypożyczone (...) – masz w tym rozdziale dość dużo takich prostych powtórzeń. Łatwo je wyeliminujesz, czytając notkę na głos.

— Ja zawsze chciałem być Wotanem! — wtrącił bezsensownie Tom, przerywając opowiadanie historii, od której wszystko się zaczęło. – Zdaję sobie sprawę z tego, która to dokładnie historia. Na to wskazywało też pierwsze zdanie rozdziału, więc teraz, po kilku dłuższych akapitach, podkreślona część wychodzi słabo – jest cholernie logiczna.

HAHAHAHAHA! — Wskazał palcem na Niemca (…). – HA, HA, HA, HA, HA!

Bilbu najbardziej nie spodobał się plastikowy anioł (...)Bilbowi, ponieważ imiona męskie zakończone na spółgłoski twarde: -s, -z, -t, -d, -f, -w, -p, -b, -r, -ł, -n, -m oraz samogłoskę -o poprzedzoną jedną z wymienionych spółgłosek odmieniają się jak męskoosobowe rzeczowniki pospolite [KLIK].

Mam wrażenie, że w czasie historii (szczególnie element z listonoszem) mamy narrację trzecioosobową, a nie opowieść Klaudii. Nie czuję w żaden sposób, że to ona opowiada. Wszystko jest znów tak strasznie bezosobowe, na dodatek Klaudia nie tylko relacjonuje wydarzenia, w których chłopcy brali udział, ale również zdradza ich myśli i to, jak się czuli. Zna wszystkie szczegóły – to nieprawdopodobne. Dodatkowo jeszcze jedna kwestia rzuciła mi się w oczy: w poprzednim rozdziale rozmowy braci były dużo bardziej infantylne – zauważyła to wtedy nawet główna bohaterka. Do tej pory jeszcze nic takiego nie miało miejsca w tej notce.

(...) który zdążył wiele przeżyć w swoim krótkim życiu i któremu pragnął podarować choć namiastkę normalnego życia.

(...) to pewnie dla Kurczaka, żeby nie odebrał tego jako miły prezent albo niespodziewaną premię. – „Odebrać to jako miły prezent” ale „nie odebrać tego jako miłego prezentu albo niespodziewanej premii”.

Nie naciskałam, nie chcąc zadręczać siostry pytaniami i drążyć, co takiego doprowadziło do jej aresztowania, licząc, że sama powie mi to, co uzna za stosowne; dopiero kiedy opuściłyśmy komisariat i znalazłyśmy się jakieś kilkanaście metrów za bramą, Nikola zdecydowała się odezwać. – Po co podwójny imiesłów? Jeszcze bardziej plączesz i tak już dość skomplikowane zdanie. Proponuję po „aresztowania” dać myślnik i napisać w czasie przeszłym „liczyłam”.

Rzuciłamcoś o tym, że (...). – Zgubiona spacja.

Mój braciszek znalazł drugą pracę, żebyśmy mieli pieniądze na jedzenie!Dzwonił do baru, jak sobie poszłaś (...) ale tam zaczął się prawdziwy problem.Musiała się nieźle natrudzić (...) – W tych dwóch przykładach też.

— Pomyślałem, że powinniśmy się poznać. To znaczy Tom pracuje w bardzo ładnej restauracji i to całkiem ładne miejsce, można tam usiąść, więc pomyślałem, że pójdziemy na randkę. Klaudynko, pójdziemy po randkę? – Nie rozumiem, dlaczego najpierw padł dobry przyimek, a później zły. Nie mam na to żadnej teorii.

(...) że znów udało mi się o tym zapomnieć, zupełnie jakby powódź nigdy nie miało miejsca. – Nie miała.

Notatka od LETZ-u informująca o zabraniu psa nie wyświetla się na komórkach. Wiadomo, Blogger nie jest idealny i nie możesz odpowiadać za to, jak dana strona wyświetla się na każdym urządzeniu – jeśli jednak chcesz używać takich ramek częściej, wzięłabym to pod uwagę.
Na telefonie nie wyświetla się również (co mnie już bardziej zdziwiło) ostatni akapit – dotyczy rozdziałów czwartego i piątego.

(...) przyjemnie było za to pomarzyć, jak to będzie, kiedy cała okolica już się dowie, że jesteśmy razem i nie będę się wstydziła przyznać, że wyszłam za mąż.

Ostatnie zdanie zabrzmiało jednak jak wyrzut. Widziałam, jak bardzo się denerwuje (...) – w drugim zdaniu podmiotem domyślnym stał się wyrzut.

(...) wszystko to sprawiło, że chłopiec zapomniał o bożym świecie, czując się jak u bram ziemskiej Walhalli. – Chłopcy są Niemcami, bohaterka-narratorka Polką. Raczej nikt w ich gronie nie interesuje się mitologią nordycką, do tej pory nie było też o niej innych wstawek w opowiadaniu, więc chyba lepiej zamienić to na mniej wątpliwe „u bram raju”.

Dopiero gdy usłyszeli narastający szum, którego nie mogli zidentyfikować, zatrzymali się, zastanawiając nad jego źródłem; Tom jednocześnie odniósł wrażenie, że wlazł w dość głęboką kałużę (...). – Nie pasuje mi to wspomnienie o wodzie w ostatniej chwili, kałuża jest wprowadzona na siłę. Zresztą jeśli przez jakiś czas bohaterowie stali w miejscu, próbując zidentyfikować źródło szumu, to chyba takie spojrzenie pod nogi byłoby naturalne. Dlaczego Tom miałby tkwić w tej kałuży nieruchomo i się rozglądać?

Historia Bilba trafiającego do domu Nowaka jest teoretycznie zrelacjonowana przez Klaudię. Dodajesz tam jednak bardzo dużo szczegółów i dokładnie zaznaczasz odczucia chłopaka, przez co szybko przechodzisz w mowę pozornie zależną. Dopiero w którymś momencie jakby przypominasz sobie, że to nie chłopak opowiada i zaczynasz wciskać wszędzie słowo „ponoć” (np. Korytarz zrobił na nim dużo lepsze wrażenie: przypominał ponoć te w niemieckich szkołach). Patrząc na kontekst dłuższego fragmentu, wiem, że to wtrącenie od Klaudii, ale w sąsiedztwie takich, a nie innych akapitów, sprawia wrażenie, jakby należało do monologu wewnętrznego Bilba. Jako czytelnik czuję się trochę wybita z rytmu. Po drugie skąd Klaudia zna tyle szczegółów? Jeśli powtarza słowo w słowo to, co wcześniej opowiedział jej Bilbo, to czemu po prostu nie włożysz historii w jego usta?

– Wtedy dokładnie zadzwonił dzwonek do drzwi! (...) – zakończył opowieść z przejęciem. – I jeszcze takie zamknięcie. Od początku miałam wrażenie, że bohaterka opowiada z perspektywy czasu, a teraz nagle dowiaduję się, że Bilbo relacjonuje wydarzenia, a Klaudia równocześnie z nim przekazuje je czytelnikowi.

„Klaudia Morgenstern”, brzmiało to okropnie. – Myślnik zamiast przecinka wzmocniłby wydźwięk ostatniego w rozdziale zdania. Można też usunąć „to” i pozbyć się przecinka, a też będzie dobrze.


ROZDZIAŁ 5. „To tylko znaczki”
Nie byłam typem bohaterki, a ona przez kolejne dziesięć lat cieszyłaby się, że udzieliła zbiegom pomocy. – Bardzo trafna uwaga! W ogóle cały początek rozdziału uważam za bardzo udany. Gdy akcja nie pędzi na łeb na szyję, Klaudia w swoich przemyśleniach wydaje się niesamowicie naturalna, jej narracja jest lekka i nie pozostawia żadnych wątpliwości. Dopiero gdy przemyślenia sięgają dalej i Klaudia po czasie zastanawia się, dlaczego właściwie nie porozmawiała wcześniej z Małgosią, to z jednej strony cieszę się, że w końcu bohaterka zaczęła myśleć logicznie. A z drugiej boli mnie, że wpadła na coś tak prostego tak późno.
Nie ma w tym nic złego, bo można tworzyć lakoniczne, introwertyczne i wycofane postaci, ale mnie osobiście ten brak asertywności w Klaudii działa na nerwy i gdybym nie była oceniającą, a zwykłym czytelnikiem, postępowanie bohaterki i jej wcześniejsze wysuszenie pewnie sprawiłyby, że nigdy nie wróciłabym do tej historii.

Wyglądało na to, że przegrałam tę dyskusję. Postanowiłam póki co zapomnieć o tej sprawie i wrócić do niej z problemem parę dni później, kiedy będzie miała lepszy humor. – W pierwszym zdaniu podmiotem jest dyskusja. Wychodzi na to, że Klaudia wróci, gdy dialog stanie się bardziej radosny.

Dlaczego Tom zaufał Klaudii i opowiedział jej swój misterny plan? Przecież na chłopski rozum to ona była żoną jego brata, przed którym ukrywał prawdę. No i dlaczego Klaudia w ogóle nie reaguje naturalnie na obecność chłopców? Pobiegła do mamy i powiedziała jej o problemie małżeńskim, a teraz jakby nigdy nic nadal spotyka się z Niemcami. Nie dość, że nieasertywna, to jeszcze jakaś taka naiwna…

(...) a poza tym miałam swoje własne sprawy na głowie i nie chciałam się niepotrzebnie mieszać w ich sprawy.

Powoli zaczynałam mieć dosyć pomagania wszystkim naokoło, kiedy sama byłam w potrzebie przez tę sytuację. – Przez tę sytuację wydaje mi się zbędne.

Nie znalazłam logicznych kontrargumentów, ale wolałam nie tyle nie wspominać go jako wybitnego biznesmena (...) – mowa o Janiaku. Klaudia albo ma krótką pamięć, albo jest kłamczuszką. Janiak był dla niej obcesowym chamem. Prędzej uwierzyłabym, że nie chce o tym mówić, bo matka i tak nie będzie chciała tego słuchać, ewentualnie bo nie chce już wspominać tamtego feralnego dnia. Ale że nie znalazła żadnych logicznych kontrargumentów na to, że Janiak nie miał wcale dobrego, pełnego ciepła i wrażliwości serca? W to ciężko mi uwierzyć.

(...) ocen nie miałam złych, poza tym mama i tak nigdy nie była specjalnie zainteresowana moim wykształceniem, więc nie miałam większych powodów do obaw.

Mało kto był nią zainteresowany. Gadanina przeciągała się w nieskończoność, a wychowawczyni zawsze opowiadała nam mnóstwo rzeczy na sam koniec, ponieważ była bardzo samotną kobietą i brak papieru ksero zazwyczaj był tym, co przelewało czarę goryczy w jej sercu. – Mimo drobnych powtórzeń tego upierdliwego „być”, które męczysz najczęściej, to uwielbiam to zdanie. To jeden z moich ulubionych fragmentów w tym rozdziale. Kwintesencja Twojej pisaniny.

Reakcja matki Klaudii na słowa listonosza o tym, że nie widział córki przez dwa tygodnie, zbiła mnie z tropu. No bo jak to tak… Przecież kobieta sama zawsze nieprzesadnie interesowała się Klaudią. Usprawiedliwiałoby ją przysłowie o tym, że widzi drzazgę w czyimś oku, ale nie dostrzega belki w swoim. To akurat do niej pasuje. Ale zaraz po tym następuje to przesadne zainteresowanie Bilbem. Ta natarczywość w byciu przemiłą jest do niej niepodobna. Rozumiem absurdalność historii, ale w tym wszystkim nie widzę już tej samej postaci z konkretnym charakterem, tylko taką chorągiewkę powiewającą jak fabuła zawieje. No i w ogóle fakt, że Bilbo ma piętnaście lat, pozostawia wiele do życzenia w związku z tym nadmiernym zainteresowaniem matki.

„Palimy takie dowody okrucieństwa” [kropka] – jest potrzebna, nawet jeśli na wspomnianej notatce jej nie było.

Ale nie – chodziło tu o coś znacznie gorszego: o mojego męża, który sam był ćwierćinteligentem i do zdobywania żadnego wykształcenia widocznie się nie palił, bo przez prawie cztery lata nauki polskiego nie zdążył nauczyć się poprawnie używać dopełniacza i biernika. – Nie zauważyłam, żeby w dialogach Bilbo miał do tej pory problem z przypadkami. Raz powiedział „papa, panie Janusz”, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. Generalnie jest dość poprawny:
Mój braciszek znalazł drugą pracę, żebyśmy mieli pieniądze na jedzenie! Dzwonił do baru, jak sobie poszłaś i wszystko dało się odkręcić normalnie, właściciel był miły i w ogóle. (...) Pomyślałem, że powinniśmy się poznać. To znaczy Tom pracuje w bardzo ładnej restauracji i to całkiem ładne miejsce, można tam usiąść, więc pomyślałem, że pójdziemy na randkę. Klaudynko, pójdziemy po randkę? – nie widzę problemów z biernikiem/dopełniaczem. Raczej mylą mu się przyimki i zaimki:
(...) za to w Niemczech mam piękną szklarnię, trochę za tym tęsknię. Wybudowałem ją w zeszłym roku i przeniosłem tam wszystkie rośliny z mojego pokoju, zapewniłem każdemu z nich odpowiednią temperaturę i nawilżenie, nawilżenie też zapewniłem.
Swoją drogą świetnie, że stylizujesz jego wypowiedzi na nieprzesadnie niepoprawne. To duży plus. Dodaje smaczku. Ach, no i zapamiętaj, że odmienia się „Bilbowi”. Na przestrzeni całego opowiadania popełniasz ten błąd.

A to drugi z moich ulubionych fragmentów. Cytat broni się sam:
A co jeżeli już zawsze będę miała tylko wykształcenie gimnazjalne?! Nigdzie przecież nie dostanę zaświadczenia, że zaliczyłam również jedną klasę liceum… Zaraz będę wtórną analfabetką! Zrobiło mi się gorąco i w myślach próbowałam wymienić wszystkie cechy budowy komórki roślinnej, ale zatrzymałam się na chloroplaście, ścianie komórkowej i mitochondrium. Już nigdy nie dowiem się, co tam jeszcze było i kiedyś przy jakiejś poważnej rozmowie to wyjdzie na jaw, na pewno skompromituję się w towarzystwie, znając moje szczęście. Co teraz? Usiadłam na kanapie i zaczęłam sięgać do miski z ciastkami, biorąc jedno za drugim.

(...) jakiś czas później po prostu zasnęłam na kanapie, zastanawiając się, o co w tym wszystkim chodzi. – Imiesłowy  przysłówkowe współczesne zawsze dotyczą czynności równych w czasie. To znaczy, że bohaterka jednocześnie zasnęła i zastanawiała się. Jednak czynności te (nawet w minimalnej różnicy czasu) nie są równorzędne – zasnęłam świadczy o czynności skończonej, a zastanawiałam – nieskończonej. To źle wygląda w jednym zdaniu. Sugeruję: (...) jakiś czas później zasypiałam na kanapie, zastanawiając się, o co w tym wszystkim chodzi.

Cytat z Dowodu odpowiedzialności Sokoła w ciasteczku z wróżbą zwalił mnie z nóg. Pozytywnie! Czy istnieje tylko jakiekolwiek wytłumaczenie, dlaczego akurat wykorzystałaś te słowa? Wydają się nie mieć znaczenia fabularnego, a przecież można tak bawić się tą historią, by użyć czegoś, co jednak jakieś przesłanie niesie. Może niewidoczne na pierwszy rzut oka, na pewno niedosłowne, ale miło byłoby chociaż próbować doszukiwać się tu drugiego dna – jak w przypadku Janiakowego prania. Czytelnik chciałby pokombinować. Daj chociaż nadzieję na znalezienie jakiegoś powodu. A ja rezygnuję, bo już na pierwszy rzut oka wydaje mi ta próba strasznie daremna.

— Nie twoja sprawa — mruknęła — no i co ty sobie w ogóle wyobrażasz!? — popatrzyła na mnie jakby z nienawiścią i zacisnęła pięść, jednocześnie gniotąc znaczki znajdujące się w środku, co mnie nieco zbiło z tropu. – Po „mruknęła” postaw kropkę, bo dalsze słowa nie wyglądają jak kontynuacja, ale nowa myśl. „No i co…” przy tym rozpoczęłabym wielką literą. Ta na pewno musi się też pojawić w przypadku kolejnej narratorskiej wstawki, bo „popatrzyła” nie ma niczego wspólnego z wypowiedzianą kwestią, to osobna czynność.

ROZDZIAŁ 6. „Szaleństwa pana Rubika”
Zawsze ceniłam w niej ten altruizm i wrażliwość, która nigdy nie pozwoliła jej kogokolwiek odtrącić w potrzebie (...).Które (odnosisz się w końcu zarówno do altruizmu jak i wrażliwości, a nie samej wrażliwości, prawda?).

Ledwo zdjęłam buty (...). – Brak wcięcia akapitowego.

(...) stawiając przede mną filiżankę z wizerunkiem fioletowej ośmiornicy i wielkiej fali gotowej, by ja porwać. Ją.

Zagadał mnie normalnie, po czym zapytał, dlaczego dawno u nich nie byłam. – W tym kontekście: zagadał do mnie.

Od „To całkiem dobrze” (...) do  „Chyba też wolałabyś” nie masz przy dialogach wcięć akapitowych.

(...) pospiesznie upchnęła parę obuwia na obcasie w do torebki – zbędne wu.

Brakuje mi reakcji bohaterów na te wszystkie dziwaczne wydarzenia. Ten gatunek rządzi się swoimi prawami, ale myślące postacie są podstawą dobrego opowiadania. Opóźnione reakcje wypadają nienaturalnie. Jest dziwne wydarzenie, dialog innych osób, kolejne dziwne wydarzenia i dopiero jakakolwiek reakcja.

Chociaż byłam pewna, że musiał już mnie zauważyć, to w pierwszym odruchu pociągnęłam koleżankę za rękę i schowałam się za rogiem budynku; zdążyłam jeszcze zauważyć, jak Tom kuca za samochodem, widocznie zorientowawszy się, co zaraz nastąpi. – Aby uniknąć powtórzenia, możesz drugie słówko zastąpić na przykład: dostrzec.

Chociaż nie wierzyłam, żeby słowa matki były prawdziwe, bo działała pod wpływem silnych emocji i byłam naprawdę przekonana, że jej dziwne zachowanie musi dać się czymś wyjaśnić, to czułam się dziwnie roztrzęsiona. List ze szkoły tylko dołożył problemów, których i tak przybywało w ostatnim czasie, nawet jeśli bardzo starałam się je ignorować; sama nie byłam w stanie zinterpretować wydarzeń z ostatnich miesięcy, poza tym, że coś w moim życiu poszło zdecydowanie nie tak, a każde wydarzenie pociąga [czas] za sobą konsekwencje, na które nic nie mogę [czas] poradzić. – Śmierdzi mi to ekspozycją. Wolałabym po opisie zachowania zobaczyć zmieszanie. Ignorowanie – po czynach, próby interpratacji – po myślach. Nie widzę tego, dostaję tylko suchy materiał o tym, że niby tak jest. Nawet nie widać prób radzenia sobie, bohaterka jak była bierna – tak jest taka dalej. Klaudia w ciekawym, absurdalnym tle jest okropnie… nudna.
No i jak wyobrazić sobie coś „dziwnego”? To słowo często pada w tej historii, ale to ogólnik. Niby mówi wszystko, ale tak naprawdę wcale nie ułatwia czytelnikowi się wczuć. Zrozumieć.

— Porywam cię — oświadczył nagle złoczyńca.
Rubik jak powiedział, tak zrobił: pochylił się nad Niemcem i złapał go w pasie, przerzucił sobie przez ramię i zaczął truchtem biec przed siebie. Biedny Bilbo wytrzeszczył oczy ze zdziwienia, ale nic nie powiedział, ani nawet się nie rozpłakał; musiał być w szoku.

Okay, sam tekst Rubika jest genialny (właściwie to jeden z moich ulubionych fragmentów w całym opowiadaniu). Tylko... DLACZEGO Klaudia nic nie robi? Widzi, jak porywają jej męża. I tak sobie tylko to opisuje w ogóle nieemocjonujący sposób. Zaczynam szczerze nie cierpieć tej bohaterki. Fakt – dalej postaci biegną, szukają, ale to wychodzi strasznie miałko, bo akcję przeplatasz z przemyśleniami Klaudii. Na przykład takie: Musiałam przyznać jej rację, jednak nie do końca przekonywały mnie jej argumenty. Albo: Sama co prawda nie usłyszałam kompletnie nic, ale pomyślałam, że pewnie lepiej zna własnego brata i może faktycznie jest w stanie wyłowić ton jego krzyku z dużej odległości. Kto myśli aż tak składnie przy tak niesamowitej akcji? Kto ma na to czas?
Drażni mnie również sposób opisywania emocji. To ekspozycja, która mierzi do zwymiotowania. Piszesz, na przykład, że Klaudia nerwowo się rozejrzała, a zdanie dalej, że Marysia zauważyła jej nerwową reakcję. Jakbyś na siłę próbowała przekonać czytelnika, że tak, Klaudia naprawdę jest cała w nerwach. Ale ja i tak tego nie czuję. Nie ma napięcia, nie ma emocji. Samo napisanie, że rozglądała się, że drżała, że w czasie jakiegoś zatrzymania zaczęła obgryzać paznokcie albo dreptać z nogi na nogę – to czyny pozwalają wyobrażać sobie to, co bohater odczuwa. Nie zrobią tego namnożone opisy samych odczuć – była nerwowa – one tylko spłycają tekst.

Małgosia wyjęła z torebki komórkę i zaczęła wybierać numer do Radosława, a Tom podszedł do okna i przyłożył dłoń do szkła. Wzruszyłabym się, gdyby nie to, że wpadłam w panikę, bo w tym samym momencie zobaczyłam, jak ten szalony mężczyzna wychodzi z piekarni i najwyraźniej kieruje się w stronę swojego samochodu.  – Och, Klaudia! Daj spokój! Jesteś ostoją spokoju i racjonalizmu w tej historii. Nie przekonasz mnie jednym zdaniem, że wpadłaś w panikę. No proszę cię…

(...) i wyszłyśmy spokojnym krokiem za róg, udając, że nikogo nie śledzimy – taka nerwowa przed chwilą była, a teraz spokojnie sobie idzie i nogi jej nawet nie drżą? Ech.

Połknął ostatni kęs, wytarł usta rękawem i wyrzucił zgnieciony papier prosto w trawę, a raczej zapuszczone pole ze zbożem, jakie zaczynało się w tym miejscu; – które. Było to konkretne pole zaczynające się w tamtym miejscu, a nie jakieś. KLIK.

(...) całość nie wyglądała najbezpieczniej.
— Wchodzisz? — zapytała Małgosia.
Nie wygląda to na najlepszy pomysł. – Ta ostatnia wypowiedź jest okropnie nienaturalna,  a dodatkowo spłyca ją powtórzenie. Może: „to chyba nie jest najlepszy pomysł”?

Siedział na małym plastikowym krześle, ciasno przywiązany do niego linami, tuż przy niewielkim stoliku, który ktoś bardzo ładnie nakrył obrusem w biało-czerwoną kratkę, talerzykami, sztućcami, kilkoma szklankami i jakimiś niewielkimi słoiczkami. – „Och tak, mój szwagier siedzi przywiązany, biedaczek, ale ja będę podziwiać stolik i obrusik!”.

(...) a mina Gosi wskazywała, że czuje się zdezorientowana. – Mina się czuje. Okej.

(...) ten kryminalista był w stanie zrobić znacznie więcej niż jego ojciec – ten wydawał się w tamtym momencie dość niepozorny i bezbronny. – Zdanie jest strasznie pomieszane przez nagromadzenie zaimków. Okiełznaj je. Rozumie, że lubisz być dokładna, ale nie popadaj w przesadę. Na przykład:
Siedział na małym plastikowym krześle, ciasno przywiązany do niego linami – logiczne, że przywiązany był do niego.
Nowak opuścił ręce, zerknął w stronę stolika i pociągnął w swoją stronę drugie plastikowe krzesełko, odwracając je do siebie, po czym ostrożnie usiadł na nim. – Logiczne, że pociągnął je w swoją stronę i logiczne, że usiadł na nim. Przecież nie ciągnąłby go, żeby usiąść na fotelu gdzieś dalej. Nie spłycaj sobie tekstu w ten sposób. To strasznie irytujące.

(...) przez kilka chwil – a dlaczego nie przez chwilę? Ile w ogóle trwa jedna chwila? W dalszej części historii bardzo często używasz tego wyrażenia, a to miesza czytelnikowie w głowie i nie ułatwia wyobrażenia sobie akcji.

Nie stało się na szczęście nic okropnego ani nie polała się krew (...) – mam rozumieć, że polanie się krwi nie byłoby okropne?

(...) supły wykonane najwyraźniej przez jego ojca. (...) Rubik najwyraźniej miał do tego talent, skoro udało mu się z tym uwinąć tak szybko. – Bohaterko, ja wiem, że uwielbiasz sobie dopowiadać wiele rzeczy, ale czy one mają najczęściej jakieś znaczenie fabularne? Już wiem, dlaczego te rozdziały są takie długie. Claudinella leje wodę i próbuje nas wszystkie utopić.

(...) czy przypadkiem nie powinnyśmy wybiec stamtąd z krzykiem [przecinek] zanim porywacze zmienią zdanie.

(...) a znośnie wyglądająca sala obok z normalnym sufitem i płaską, wypolerowaną podłogą, do której można było się dostać, przechodząc przez jeden z korytarzy. – To brzmi, jakby tym korytarzem można było się dostać do podłogi.

Gdy Bilbo zniósł pierwsze krzesła i stół, podjęłam jedyną słuszną decyzję: rozsiadłam się i popatrzyłam tępo w podłogę. – A to jest akurat bardzo w jej stylu. Dlaczego nie pomoże towarzyszom? Klaudia do tej pory jest najgorszą bohaterką, z jaką miałam kiedykolwiek do czynienia. Jej bierność mnie osłabia.

Zabawne, jakie rzeczy przychodzą w momencie kryzysu do głowy – ja myślałam przede wszystkim o jednym: że już nigdy nie kupię tego pięknego [przecinek] niebieskiego płaszcza, który parę dni temu pojawił się na wystawie sklepu przy Krupówkach, przez co do końca swoich dni będę musiała chodzić w tym starym [przecinek] zielonym po Nikoli, na której zresztą znacznie lepiej leżał – na mnie wisiał, kiedy ostatnio go mierzyłam. Westchnęłam z nostalgią na myśl o pięknej [przecinek] drogiej kurtce, którą dane było mi założyć tylko raz.
Bardzo często omijasz przecinki pomiędzy równorzędnymi przymiotnikami. Już nawet nie wypisywałam wszystkich pomyłek – cały tekst trzeba gruntownie przejrzeć pod tym kątem. TUTAJ masz ładnie wyjaśnione, kiedy przecinek można pominąć.

(...) naprawdę nie wiedziałam, że ktoś, kto prywatnie jest [czas] dość roztrzepanym przestępcą, który nie umie [czas] dopilnować ojca, może mieć tyle charyzmy. (...) nie wiedziałam, że w ogóle potrafi konturować twarz czy z taką precyzją posługiwać się eyelinerem.  – Ona nigdy nic nie wie. To jest kolejny cholernie irytujący element jej osobowości. Praktycznie nigdy nikogo o nic nie podejrzewa, wszyscy ją zaskakują, wiecznie jest zdziwiona. Dobry Jeżu Anaszpanie, to dopiero szósty rozdział, a ja się już męczę i mam jej dość. Mam dość już znanych na pamięć fraz, które tylko w kółko powtarza w tej suchej jak wióry narracji.

(...) czy straciła okazję na zarobienie wielkich pieniędzy [przecinek] czy poderwanie jakiegoś okropnego złoczyńcy.

(...) może kiedyś wygięliście łyżkę siłą woli, [przecinek zbędny] albo udało wam się wpaść w ścianę w swoim pokoju (...).

ROZDZIAŁ 7 „Tom wie lepiej”
Widziałam wyraźnie niezadowolenie Toma, że nie chcę [czas] ich zostawić w spokoju – byłam przekonana, że chciał móc ją uwodzić (...).

(...) czy matka naprawdę chce [czas] się mnie z niego pozbyć. Małgosia przynajmniej podniosła mnie na duchu, powtarzając, że ona zapewne martwiła się o mnie (...)

Pewnie zrozumiała, że znalezienie pracy wbrew pozorom nie jest takie proste, a znajomi wcale nie tacy chętni, by przyjąć coś innego niż prawie darmowa siła robocza. – Darmową siłę roboczę.

Powoli zaczynałam tracić kontakt ze znajomymi z klasy i ostatnią osobą w moim wieku, z którą wciąż rozmawiałam, była Małgosia, ponieważ nadal widywałam ją regularnie. No i po części Niemcy, bo ci zostali jej dobrymi przyjaciółmi. – Jednymi z ostatnich rówieśników, z którymi Klaudia miała kontakt, byli Niemcy, ponieważ zostali oni przyjaciółmi Małgosi? Ekhm, a małżeństwo nie miało na ów kontakt żadnego wpływu?

Tom natomiast zaczął rzeczywiście przychodzić do profesora Cingromboma na eksperymenty, dzięki czemu dostawał od czasu do czasu całkiem sporo pieniędzy; sporo przynajmniej jak na to, że nic podczas nich nie robił, a głównie siedział i nudził się, ewentualnie jeszcze cierpiał. – Za takie teksty kocham to opowiadanie.

Półświadoma wyjęłam z lodówki karton mleka i zaczęłam wlewać je do znalezionego na blacie kubka, mam nadzieję, że był czysty, nie przykładając do tego zbytniej uwagi. – Raz, że czas; dwa – to wtrącenie aż prosi się o oddzielenie myślnikiem lub nawiasem. Przy dłuższych zdaniach zróżnicowanie znaków interpunkcyjnych sprzyja przejrzystości. Trzy: nie przykładała uwagi do czystości kubka czy do czynności wlewania? Składnia sugeruje to pierwsze, a nie mogła jednocześnie nie przykładać uwagi i mieć nadzieję, że jest czysty.

Ciężko było mi cokolwiek powiedzieć i nie wiedziałam, jak powinnam się zachować w tak nietypowej sytuacji – to jest już standard, naprawdę, niczym mnie Klaudia nie zaskoczyła. Jej nicnierobienie jest wkurzające, tym bardziej że jej najlepszej przyjaciółce zmarła babcia. I co na to nasza bohaterka? „Jak to?” – No po prostu Aspołeczna Królowa, Miss Indyferencji i Miss Publiczności w kategorii „Beznadzieja”.
Małgosia zawsze dbała o to, by jej fryzura wyglądała perfekcyjnie. Uznałam, że jej babcia rzeczywiście musi [czas] być martwa, skoro przybiegła, prezentując się dość mizernie (...) – to brzmi, jakby to martwa i mizerna babcia przybiegła.

— Ja chyba poczekam na zewnątrz.
Nie protestowaliśmy głównie dlatego, że wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć. – Brak podmiotu. Ta część występuje od razu po opisie budynku, a wcześniej był nim zaskoczony Tom.

(...) miała słabość do meblościanek, które umieszczono chyba w każdym pomieszczeniu. Oboje znaliśmy mniej więcej rozmieszczenie pomieszczeń, więc skierowaliśmy się prosto do sypialni (...). – Wait, wait, wait. Kawałek wyżej sugerujesz, że Tom jest u Małgosi pierwszy raz, a teraz nagle zna rozkład pomieszczeń?

Klaudia nie chciała za bardzo rozglądać się po sypialni, w której leżała martwa babcia Gośki, ale sama przecież zaproponowała, że tam pójdą i sprawdzą jej stan. Nikt nikogo nie zmuszał. Klaudia jest irracjonalna. Nawet nie wiem, czy to dlatego, że całe opowiadanie jest celowo absurdalne (to chyba będzie twój główny argument w komentarzu, co?), czy dlatego, że wykreowałaś głupią bohaterkę i nie jesteś świadoma, jak mogą odbierać ją czytelnicy.
Z powodów panujących w tej historii warunków nie wiem, czy komentować dziwnie postawioną w pokoju babci łopatę, ale wiedz, że śmierdzi imperatywem. Klaudia mogłaby się chociaż wcześniej zdziwić na jej widok, gdy opisywała wystrój, bo teraz, gdy narzędzie akurat cudownie wpadło Tomowi w ręce – nie brzmi to zbyt przekonująco.

— Mam tylko nadzieję, że Ambroży nie zdążył dotrzeć na komisariat na tych swoich spróchniałych nogach i nie wypaplał swoją bezzębną… a, nieważne. – Jeżeli Ambroży faktycznie nie miał zębów, to szkoda, że nie podkreśliłaś tego jakoś, stylizując jego wypowiedzi.
[Update: Dalej w powieści jego stylizacja charakteryzuje się wymawianiem L zamiast Ł. Reszta bez zarzutu. Czy tak wypowiadają się bezzębni?].

Gdyby ktoś chciał mnie w ten sposób pocieszyć [przecinek] nie byłabym zadowolona; Tom głośno przełknął ślinę i zaczął szybciej przerzucać łopatę z ręki do ręki, podchodząc do kanapy, na której siedział funkcjonariusz. – Czemu średnik zamiast kropki? Przedłużasz zdanie na siłę.

Świetnie się bawiłam w czasie sceny z Gosią, Kurczakiem, Tomem i łopatą. Fantastyczna była kończąca ją puenta o kiepskiej sztuce. Miodzio. Dalsza kłótnia dziewczyn – wysoka półka, naprawdę. Potrafisz pisać! Potrafisz wywołać uśmiech, ale spójrz, jaka Klaudia jest aktywna w tych scenach, jaka wyrazista.
Wizyta tych wszystkich ludzi zabrała jakieś dwie godziny i nie było już szans, by wcisnąć im Kurczaka, tłumacząc się nieszczęśliwym wypadkiem – żyliśmy w końcu w XXI wieku i wiedziałam, że zdolny patolog sądowy był w stanie oszacować zgon co do minuty, a nikt nie uwierzyłby imigrantowi, z kraju, który wiecznie na nas napadał, zakochanej w nim sierocie i dziewczynie, która w wieku szesnastu lat wyszła za mąż i została za to wyrzucona ze szkoły – co za patologiczny skład, wyglądaliśmy jak typowy nastoletni gang, o ile takie istnieją.


Pogrzeb Kurczaka – tfu! – Azorka też mocny. Naprawdę dobre zakończenie rozdziału. Aż chce się czytać dalej. Zastanawia mnie tylko jedna kwestia… Nikt nie będzie podejrzewał, że Kurczak ostatnio widziany był w drodze do domu Małgosi, a w jej ogródku ktoś niedawno pochował dużego psa? Bo wiesz, to nie brzmi jakoś szczególnie przekonująco...

Do domu wróciłam pod wieczór, ale przynajmniej już nie roztrzęsiona i w szoku, a jedynie lekko skołowana. Powoli wracałam do swoich zmysłów, uświadamiając sobie, że wszystko skończyło się szczęśliwie i najlepiej będzie, jeśli jak najszybciej zapomnę o całej sprawie, wracając do codziennego życia.

ROZDZIAŁ 8 „Miłość ci wszystko wybaczy”
(…) wręcz dające się przewidzieć, a nawet Małgosia, mimo że wciąż roztrzęsiona, szybko dała sobie radę z emocjami związanymi z jej odejściem (…).
Nie czułam się najlepiej z tym, jak małym jestem wsparciem dla przyjaciółki w tym okresie, więc z ulgą obserwowałam, jak zaczyna sobie z tym coraz lepiej radzić.
Teraz towarzyszył jej na każdym kroku, stając się dla niej wielkim wsparciem w tym ciężkim dla niej okresie (…)
Wprowadzenie bardzo mi się podobało, pokrótce opisałaś, jak wyglądała sprawa z poszukiwaniami Kurczaka, w jakim stanie emocjonalnym są i Małgosia, i Klaudia. I nawet Tom. Trochę przeszkadza mi nadużywanie zaimków i powtórzenia, ale fabularnie trudno się do czegoś w tym początku doczepić.
Dopiero teraz jednak zwróciłam uwagę na to, jak Klaudia opisuje dialogi:
— Napisała, że musi coś załatwić i będzie za kilka minut — wyjaśnił na powitanie Niemiec, nerwowo przesuwając palcem po ekranie telefonu.
Poznała chłopaka na imprezie u Janiaka, więc już jakąś chwilę temu. Przeżyła z nim kilka sytuacji, praktycznie widuje się z nim codziennie i… no na Bora, ona jest święcie przekonana, że to jej szwagier! Czy musi wychodzić na aż taką nacjonalistkę, by dość często podkreślać jego obcą narodowość?

Mam wrażenie, że stała się taka tylko dlatego, że na siłę próbujesz uniknąć powtarzania imion braci. Przed dialogiem opisałaś, kto znajduje się w scenie. Są to dwie osoby, więc dialog jest 1:1. Logiczne, że skoro Klaudia pyta, to odpowiada jej Tom. Samo „powiedział” wystarczyłoby tutaj – jak i w wielu innych przypadkach. I to też kolejny dowód na to, że uwielbiasz podawać czytelnikowi fakty cholernie dla niego logiczne. Musisz napisać wszystko, od A do Z, jakbym się miała nigdy w życiu większości kwestii nie domyślić.

Był zbyt niski, żeby dawać jakąkolwiek ochronę przez złodziejami, a mała, bardzo zardzewiała brama, chyba od zawsze pozbawiona jakiegokolwiek zamka, była tylko irytującym elementem, kiedy przychodziło się do niej [bramy?] w odwiedziny. Cały jej [bramy?] dom zresztą wyglądał dość niepraktycznie, dało się łatwo zauważyć, że budownictwo jest [czas!] z jednej strony niedzisiejsze i uciążliwe w użytkowaniu, z drugiej zaś chyba zbyt oryginalne, by dało się łatwo znaleźć potencjalnych nabywców.

Nachylił się z uśmiechem nad Bilbem, ale ten tylko zrobił cierpiętniczą minę; zdecydowałam się go nie dobijać, mając tylko nadzieję, że jego młodszy brat mnie nie zarazi. Pomyślałam, że powinnam upomnieć się o swój szalik, ale po tym wszystkim, co usłyszałam (...). – Uwielbiasz ten spójnik. Zauważyłam, że czasem wymyka Ci się to spod kontroli. Powtarzasz też najprostsze zwroty, co w czasie czytania na głos nie brzmi dobrze. Szczególnie nadużywasz zaimków wskazujących i gdy już ktoś to raz zauważy, potem czytanie naprawdę okazuje się nie być aż tak bardzo przyjemne. Takie konstrukcje jedna za drugą, z podwojonymi, a czasem i potrojonymi zaimkami, robią słabe wrażenie:
(...) odkrycie czegoś takiego mogło być dla niej końcem świata. Nawet ja, mająca z tym najmniej wspólnego, poczułam się zszokowana tymi informacjami, a Małgosia wydawała się zachowywać więcej zimnej krwi w obliczu takich faktów. – Dość sporo tego. Cofnęłam się do poprzednich rozdziałów i również dopatrzyłam się nadużywania takich wskaźników.

Przedstawiłam mu sytuację tak… Że [małą literą] teraz, kiedy bym wydała Toma (...).

Dlaczego wcześniej nie zauważyłam, że sama też jestem wplątana w zabójstwo?! Dlaczego wcześniej nawet o tym nie pomyślałam?! – No w końcu, Klaudia! Ty żyjesz!  I coś tam się nawet gotuje pod tą suchą do tej pory jak wiór kopułą… Monolog z wtrąceniami typu: Boże! brzmiał przekonująco. Klaudia wpadła w wewnętrzną, charakterystyczną dla siebie histerię, zachowując swój ciąg myśli (zaczynając od dwudziestu pięciu lat więzienia, na karze śmierci kończąc), ale tym razem faktycznie brzmiała w tym wszystkim dość realistycznie i żywo. No proszę, wystarczy być świadkiem trzech śmierci i rozwój charakteru gwarantowany. Do końca tego rozdziału naprawdę świetnie się bawiłam, ale i tak najbardziej rozbroił mnie fragment właśnie tego histerycznego monologu:
Och, nie! To była dużo gorsza zbrodnia niż przyjmowanie łapówek od kierownika sklepów mięsnych, a jednego człowieka powiesili za coś takiego kilkadziesiąt lat temu. Gdzie przestępstwu gospodarczemu do takiej tradycyjnej zbrodni, w którą wlicza się pozwalanie policjantom na umieranie, a potem zakopywanie ich bez księdza? – Za takie momenty mam ochotę wlepić Ci piątkę z marszu, no ale za nami już trochę baboli było, a przed – wciąż niedokończona historia.

(...) chociaż nawet tego nie rozważałam, nie chcąc ją w to wciągać (...) – jej (dopełniacz – kogo/czego wciągać).

Wydało mi się do niedorzeczne. – Literówka.

ROZDZIAŁ 9 „Krajobraz z nartami w tle”
Wciąż zdarza Ci się powtarzać zaimki i wszelkie odmiany czasownika być, mnożysz również te same spójniki następujące zdanie po zdaniu oraz męczysz do zwymiotowania chwilę. Często, czasem zupełnie niepotrzebnie, wrzucasz gdzieś to. Jeśli zaś dać spokój stronie technicznej, rozdział bardzo mi się spodobał. Dobrze, że znałaś granice i nie było jednak zbyt patetycznie, ale nadal śmiesznie (poprzez przemyślane przerysowanie).

Wcale nie chodziło o armię rybików cukrowych w łazience na piętrze, o której coś napomknął, bo przez cały pobyt nie zauważyliśmy tam nawet jednego szkodnika; po tej cudownej, a jednocześnie beznadziejnie krótkiej chwili radości przyszło nam wszystkim stanąć twarzą w twarz ze znacznie gorszą rzeczywistością, a ona brutalnie uderzyła nas w twarz nartami. – Po szkodnika podzieliłabym zdanie na pół. Przynajmniej ja pogubiłam się podczas czytania i musiałam zawrócić, bo zastanawiałam się, co pierwsza część ma do drugiej.

Ten, który miał zostać własnością naszej przyjaciółki, był znacznie oddalony od centrum, a do najbliższej ludzkiej siedziby trzeba było iść dobre dwa kilometry, jednak miało to też swoje zalety: okolica była przyjemna, cicha, a niedaleko zaczynał się uroczy lasek.

Przynajmniej nigdy mi się tak nie wydawało, ponieważ ich powolny, rozchybotany chód spowodowany wiecznie założonymi na nogi nartami kiepsko nadającymi się do poruszania się po betonie sprawiał, że bardzo łatwo było im uciec w razie potrzeby. – Pobawiłabym się we wtrącenia, by było przejrzyście, lub tak ułożyła to zdanie: Przynajmniej nigdy mi się tak nie wydawało, ponieważ ich powolny, rozchybotany chód spowodowany wiecznie założonymi na nogi nartami, które kiepsko nadawały się do poruszania się, sprawiał, że bardzo łatwo było im uciec w razie potrzeby.

Pomogła rzecz całkiem prozaiczna: postanowiliśmy zniszczyć skocznię. Na tyle, na ile było to możliwe, ale nie było trudno sprawić, aby stała się dla sportowców mniej atrakcyjna, bo wystarczył długi sznurek, nieco papieru ściernego i farba, którą wymalowaliśmy podobizny policjanta Radka w kilku miejscach, żeby praktycznie pozbyć się problemu na kilka miesięcy. – Żałuję, że tylko to streściłaś, a nie pokazałaś sceną. To wydaje się interesującym i wartym uwagi wydarzeniem. Swoją drogą nie wiedziałam, że ktoś tam tak cudownie maluje, by od razu portretować.

(...) wewnętrznie ciężko przeżyłam tę sytuację. Przez pierwsze dni starałam się nie myśleć negatywnie, przekonywałam samą siebie, że ta sytuacja nic nie znaczy [czas] (...).  Nie byłam w stanie myśleć, że relacje z matką nie są [czas] dla mnie ważne, a w chwili, gdy przestały istnieć – nie odezwałyśmy się do siebie ani razu od chwili, kiedy zaczęłam pakować rzeczy – powoli zaczęłam się załamywać. – Takie banalne powtórzenia naprawdę obniżają jakość całości. Niestety są u Ciebie na porządku dziennym. Myślę, że na tym etapie oceny mocno zaznaczyłam problem i skupię się na innych Twoich potknięciach stylistycznych, chyba że coś jeszcze w tym temacie bardzo mocno zakłuje w oczy.

Mężczyzna był ubrany (...). – Proponowałabym nowy akapit od tego fragmentu.

Po kilku dniach potykania się o rzeczy braci oraz wysłuchiwania jęków Bilba, który nie mógł znieść, że jego ulubione koszulki znajdują się w jakiejś brzydkiej torbie i nie może ich zakładać, Tom przyznał się do pewnego faktu, który zupełnie zmieniał [lepiej: zmienił] postać rzeczy. – O kurczaczki, spodobało mi się, że w tym zdaniu mamy do czynienia z dwuznacznością. Zmieniać postać rzeczy oznacza wpływ na zmianę pewnej kwestii, ale tutaj mowa również o ulubionych koszulkach Bilba, więc można potraktować to także dosłownie. Fajnie, fajnie...

Małgosia pomogła mi jako tako stanąć na nogi; zdawałam sobie sprawę, że bez niej prawdopodobnie wpadłabym w depresję i nie miałabym siły, żeby zrobić cokolwiek dobrego z własnym życiem. – Czy ja wiem… Do tej pory to raczej Małgosia w większej mierze sprowadzała na Klaudię problemy. Poza tym Klaudia jest postacią bierną; wydaje mi się, że z jakąkolwiek pomocą czy bez niej i tak stoi w miejscu. Znalazłaby może jakąś pracę? Zaczęłaby jej może chociażby szukać, zamiast, nie wiem, przyglądać się innym ludziom i komentować ich styl bycia, faktycznie nic nie robiąc ze swoim życiem?

(...) to, że teraz miał pracę, obowiązki i dom pełen ludzi na utrzymaniu pewnie nie pozostawało na to bez wpływu. – TO zdanie brzmi beznadziejnie. (...) pewnie nie miało wypływu – wystarczy.

(...) wiesz [przecinek] jak to z nim bywa.

(…) poczuł się zmęczony, co odbiło się na jego dość przyjemnej twarzy. Przyjemnej, przynajmniej jeśli komuś nie przeszkadzają nieidealne proporcje twarzy: szeroki nos (…).

Wcześniej pisałaś, że Radosław wydawał się zmęczony, zapracowany [Zauważyłam przy tym, że stał się znacznie spokojniejszy, odkąd Zbyszek umarł (...)]. Gdy temat przy wigilijnym stole padł na dziwnego przestępcę z owcą, Radosław w infantylny wręcz sposób wyraża zainteresowanie, używając wielu wykrzyknień. Nie pasuje mi to do jego nowego oblicza przepracowanego policjanta. Może warto byłoby kwestię: Ale i tak było śmiesznie! Ci przestępcy są super! – i te wcześniejsze wypowiedzi podjaranego Radosława oddać Bukowskiemu?

Próbował zdjąć sreberko palcami, a potem przebić je łyżką, ale nic nie dawało dobrych rezultatów; ostatecznie usiadł przy stole i zaczął dłubać w nim widelcem coraz gwałtowniej. W końcu z całej siły uderzył w nie sztućcem, a wtedy połowa zawartości znalazła się na ubraniu Marcina, który nawet nie drgnął, tylko zamknął oczy. – Przed oczami miałam Bilba dłubiącego widelcem w stole. I zawartość stołu na Marcinie.

— Nie ma za co — odparła Małgosia łamiącym się głosem.Pewnie wzruszyła ją (...). – Zjedzona spacja.

Nie rozumiałam, dlaczego w obliczu tak pięknych świąt, mając niezliczoną ilość tematów do rozmowy, musieli akurat dyskutować o panu Kurczaku. – Klaudia, wyrażając się o Zbyszku, najczęściej mówiła „sierżant” albo „Kurczak”, natomiast nie zdarzało jej się mówić/myśleć: Pan Kurczak. Tym bardziej po tylu rozdziałach wypada to dość nienaturalnie. Możliwe, że zaczęła mówić o nim z szacunkiem tuż po jego śmierci, ale rozdział temu też nie miały miejsca aż takie grzeczności: Nic dziwnego; Kurczak nie planował żadnego wyjazdu, z jego mieszkania nie zniknęły ubrania, dokumenty czy kosztowności (...).

(...) broniliby teraz doktorat (...). – „Obronić doktorat”, ale „bronić doktoratu”.

Jeszcze na koniec słówko o Wigilii i wigilii. Kiedy chcesz zaznaczyć, że chodzi Ci o dwudziesty czwarty grudnia, piszesz wielką literą, natomiast kiedy mówisz o kolacji wigilijnej – małą. W Twoim tekście brak tego rozróżnienia.

Rozdział świetny, historia wciąga coraz bardziej, bohaterowie (nawet nie wiadomo kiedy) stali się charakterystyczni, rozpoznawalni, ale zupełnie nieprzewidywalni w działaniu. Zastanawiałam się, czy jest sens w analizowaniu portretów psychologicznych stworzonych przez Ciebie postaci, gdyż sama podkreślasz, iż jest to historia absurdalna i naprawdę bardzo trudno określić, w którym miejscu kończy się ten absurd, a zaczyna – powiedzmy – jakaś nieścisłość. Wychodzę jednak z założenia, że choćby to miała być głupiutka czarna komedia, pastisz, parodia, groteska czy cokolwiek innego totalnie absurdalnego i bez sensu, to bez portretów psychologicznych się nie obejdzie, bo gdy irytują postacie (z naciskiem na główne)  – swoją głupotą na przykładwszystko szlag jasny trafia.
Nie czuję, by na Klaudii przecudaczne zachowanie matki robiło jakieś większe wrażenie. Niby coś tam mamrocze, że jest jej źle, że dopiero co miała w planach odbudować tę relację, że jest zawiedziona. Ale to w przypadku tej bohaterki kolejne puste słowa, których potwierdzenia nie widać w działaniu. Dodatkowo w początkowych rozdziałach Klaudia kilka razy wspomniała, że (przykładowo): (...) mama i tak nigdy nie była specjalnie zainteresowana moim wykształceniem, więc nie miałam większych powodów do obaw. – Od niedawna wychodzi jednak na to, że matka Klaudii wcale nie jest taką ignorantką i jednak interesuje ją życie córki. Czasami. A czasami nie. To jakby losowe, zależne chyba od nastroju kobiety. Jest chorągiewką na wietrze fabularnym czy przemyślałaś jej postać i celowo kreujesz niekonsekwencję?
Nadal drażni mnie rezygnacja Klaudii. Jej bierność. Wciąż sucho relacjonuje. Ostatnio dialogi, w których wzięła udział, można policzyć na palcach jednej ręki. No i naprawdę działa mi na nerwy fakt, że Klaudia nie ma w ogóle odwagi, by tupnąć nogą. Na początku opowiadania jeszcze z matką rozmawiała, a teraz już wycofała się zupełnie – dla własnej czy Twojej wygody, bo sceny porządnej interakcji trudniej tworzyć? Czasem odnoszę wrażenie, że idziesz po linii najmniejszego oporu.
Za to pomysł ze skoczkami… Chylę się przed takim geniuszem. I umieram ze śmiechu.


Interludium o świątecznym sprzątaniu
(...) nic na to nie wskazywało,a w pewnym momencie mężczyźni skończyli drapać się po głowach – brak spacji.

(...) boz niepokojem oczekiwaliśmy – brak spacji.

Było jasne, że on i pracownicy Czartoryskiego mają między sobą jakiś milczący konflikt. – Treść całego interludium kojarzy mi się groteskowym obrazem sytuacji, z którą statystyczny Polak musi mierzyć się w typowym urzędzie. Przepychanki z jednego miejsca na drugie, nikt się nie poczuwa do najmniejszej odpowiedzialności i każdy tylko albo umywa ręce, albo robi minimum roboty we własnym zakresie. To ten jeden z niewielu razy w Twojej historii, kiedy rzuca mi się w oczy jakieś skojarzenie z faktycznym stanem działania naszego społeczeństwa.

ROZDZIAŁ 10 „Martwa małpa”
(...) ponieważ [przecinek] odpychając się nogami od siedziska [przecinek] tylko obróciła je o pewien kąt (...).

Dziwne, do tej pory Klaudia nie wtrącała się za bardzo w nowym domu, raczej sucho opisywała to, co jej się przytrafiało, a nagle podniosła głos na Toma, który sprowadził małpę. Mimo że do teraz narzekałam na brak charakteru u Klaudii, to jednak taka nagła zmiana też mnie nie przekonuje – dziewczyna wiele razy dawała do zrozumienia, że nie jest u siebie, a rolę gospodyni pełni Małgosia. Więc to ona powinna raczej zdecydować, co zrobić z małpą, prawda?

— Banany? — odpowiedziałam bez namysłu,zastanawiając się (...). – I kolejna spacja.

(...) urządzenie nie miało żadnych szans; patrzyłam załamana, jak ląduje na ziemi, a ekran, sądząc po dźwięku, rozbija [+się] w drobny mak.

Zdziwiła mnie tylko odpowiedź Małgosi, bo najwyraźniej była oburzona z zupełnie innego powodu. – Odpowiedź była oburzona, hmm?

(...) wcześniej nie głosiła aż tak śmiałych stwierdzeń.Rozumiałam także (...). – Yet another.

(...) zrobiłam coś złego, ale jednak nie jest pewien do końca, [przecinek zbędny] co.

W połowie drogi do indyjskiej restauracji, jaka [która] po krótkiej naradzie wydała nam się miejscem spełniającym podstawowe wymagania, Gosia wysłała mu esemesa, w którym zaprosiła go na rozmowę za kwadrans. (...) Ze względu na Małgosię, która dwa razy wracała do łazienki poprawić wciąż rozpadającą się fryzurę, wyszłyśmy z domu nieco później niż planowałyśmy. Wciąż miałyśmy jednak dużą szansę dotrzeć na umówione miejsce na długo przed Tarantinem. – Przypomnę jeszcze jeden fragment z rozdziału dziewiątego:
(...) do najbliższej ludzkiej siedziby trzeba było iść dobre dwa kilometry, jednak miało to też swoje zalety: okolica była przyjemna, cicha, a niedaleko zaczynał się uroczy lasek.
W takim razie co? Wyszły, wysłały esemesa, wróciły się poprawiać i to wszystko w mniej niż kwadrans? Bo dwa pierwsze fragmenty następują po sobie, w tym momencie czytelnik może łatwo się zgubić.

(...) i mimo odruchów wymiotnych spowodowanych słuchaniem okropnego mlaskania, nie mającego kompletnie nic wspólnego z zasadami savoir vivre’u [przecinek] skoncentrować na dalszym podsłuchiwaniu.

(...) przerażający obiektpod krzyżykiem (...). – I poraz kolejny. Dotarła do mnie informacja, że to efekt uboczny przenoszenia bloga na nowy adres. No cóż, przynajmniej pomogę Ci wyłapać przeoczone zlepki.

Końcowa kwestia Małgosi do Tarantina – genialna! Czyta się z zapartym tchem, przestałam nawet robić notatki. Chcę więcej. Nawet wysuszenie Klaudii nie było aż tak przytłaczające. Tym razem to Gośka zagrała pierwsze skrzypce, jej końcowe zachowanie pani gospodarz utrzymywało poziom tej notki do samego końca.

Od kilku rozdziałów mam wrażenie, że Bilbo cofa się w rozwoju. Na samym początku, gdy poznajemy chłopaków, nie wydaje się aż tak dziecinny, jak gdybyś dostosowywała jego charakter pod coraz bardziej urzeczywistniany obraz rodziny i to jest świetne, bo faktycznie przedstawiasz abstrakcyjną wizję zgodną z gatunkiem, który tworzysz. Na początku, gdy doszło do ślubu, Bilbo nie wydawał się aż takim dzieciuchem, a teraz nie różni się czasem swoim zachowaniem od trzylatka:
(...) z gardła Bilba wydobył się ogłuszający, przeciągły pisk. Zatkałam uszy i spojrzałam na niego – stał z drugiej strony grządek, groteskowo i bezładnie machając rękami, jakby co najmniej próbował się wbić w przestworza. Małgosia od razu do niego pobiegła, przytuliła go, pytając, czy zrobił sobie kuku łopatką (...).
Zdaję sobie sprawę, że irytujący dzieciuch jest potrzebny fabule, aczkolwiek trochę go opanuj, gdyż mam wrażenie, że minimalnie przesadziłaś i coś, co ma nas bawić, może zacząć nas za chwilę wkurzać. W końcu Bilbo ma ile…? Piętnaście czy szesnaście lat? Jakoś tak.


ROZDZIAŁ 11 „Lekarze przyszłością narodu”
Postanowiłam przez parę miesięcy omijać sklep szerokim łukiem, licząc na to, że Eliza zapomni o tej dziwnej sytuacji. Długo zastanawiałam się nad sytuacją w domu i zbierałam w sobie, żeby zadzwonić do siostry albo do matki. Ostatnio kontakt między nami prawie nie istniał, jednak zdarzały się sytuacje (...).  

Włodzimierz działa mi na nerwy, ale podejrzewam, że to plus. Jednak czy nie za bardzo przekoloryzowałaś tę postać? Przez te wszystkie jego wykrzyknienia rozbolała mnie głowa. Mam wrażenie, że pod tym względem Twoje opowiadanie to ruletka – czasem trafiają się rozdziały jak poprzedni, czyli takie, którym trudno coś zarzucić. Ten natomiast kompletnie nie przypadł mi do gustu, chociaż właściwie ciężko mi wytłumaczyć dlaczego. Na pewno ma na to wpływ sam Budyń – rozumiem, że przedstawiany świat rządzi się absuralnymi prawami (niesamowicie przypasowały mi w tej notce anegdoty o Krakowie), ale jego postać jest zwyczajnie męcząca. Nie wiem, czy nie przesadziłaś, czy może taki akurat był Twój zamysł. W każdym razie do tej pory myślałam, że tylko Bilbo może aż tak uprzykrzać czytanie i tylko on jest w stanie aż tak wyczerpać moją energię, ale w porównaniu do Budynia fragmenty z udziałem Niemca są doprawdy relaksacyjne.
Dobrych kawałków oczywiście nie brakuje. Moment przedstawienia się Budynia czy krakowianie niewierzący w księżyc – kocham! Podoba mi się też, że napisałaś coś więcej o hobby Klaudii; czyni ją to bardziej barwną postacią i nagle staje się całkiem sympatyczna.

Przyjechałem tutaj na praktyki, bo zanim będę mógł zostać prawdziwym lekarzem… (...). No, może jakiś rok! – Jeśli jest świeżo po studiach medycznych, to przyjechał na staż, nie na praktyki. Trzynastomiesięczny.

(...) poszedł na studia medyczne ze względu na szczere zainteresowanie oglądaniem pod mikroskopem fragmentów różnych oślizgłych żyjątek (...). – Gościu poszedł na medycynę dla parazytologii. To dopiero abstrakcja.


Najwyżej skończę samotnie; szalona kociara też przecież może mieć wspaniałe życie, czemu nie. Też coś! To część pierwsza mojego postanowienia, do którego zalicza [czas] się też to, że żadnego cmokania przed ślubem nie przewiduję (...).

Budyń może być sobie fajnym człowiekiem, nic do niego nie mam, ale nigdy nie zapomnę widoku jego prawej nogi (...). Od dziś unikam Budynia i zwracam większą uwagę na maniery innych ludzi. Jeśli widzę, że zamiast siedzieć z godnością, oni rozkładają nogi, uciekam czym prędzej. – Nie leży mi narracja Klaudii w kilku fragmentach tego rozdziału. Do tej pory bohaterka relacjonowała wcześniejsze wydarzenia, tutaj natomiast jej przemyślenia sięgają również czasu teraźniejszego, jak gdyby opisywała też bieżące sytuacje. To się ze sobą kłóci.

Interludium o spotkaniu z szaleńcem
(...) poinformować o niej nie zatroskanych przyjaciół-współlokatorów, ale jakiegoś szaleńca.Wiedziałam, że ostatnio była przemęczona – brak spacji.

Poczułam się świetnie na myśl, że osoba, która niedawno nie widziała świata poza Małgosią, zaprasza [czas] do siebie właśnie mnie. Było mnóstwo rzeczy, które przeszkadzały mi w charakterze tego chłopca, ale przecież tak naprawdę nie miały one znaczenia. Zawsze chciałam, żeby ktoś napisał o mnie wiersz, a Tarantino miał do tego talent; marzyłam, żeby spotkać kogoś tak romantycznego (...) – Klaudia to głupia koza. Dobrze wie, jaki on jest i jakie problemy miała z nim Gośka, a teraz wymyśla takie farmazony i pakuje mu się na kwadrat. Ty najwyraźniej specjalnie robisz z niej taką… bezrozumną. Ile ona ma lat? Siedemnaście? No po prostu nie pojmuję, jaką dziewczyna musi mieć we łbie papkę… Ależ ja jej nie lubię w takich sytuacjach! Ciężko mi uwierzyć w tę scenę. W to, że Klaudia polazła za Tarantinem, wierząc mu na słowo chociażby w tanią ściemę, że to jego ojciec będzie zaczynał szkołę dla dorosłych…

Klaudio, litości! W której kolejce stałaś, gdy Pon Bucek rozum rozdawał?
I dlaczego dalej bohaterka tylko upokarza swoją jedyną przyjaciółkę, mówi rzeczy kompletnie bez sensu, biorąc pod uwagę, że żarcie dostaje pod nos, sprzątać też nie musi... Chociażby to z zasłonami nie było jakoś szczególnie kulturalne, a przecież podobno za taką uchodzi (z Budyniem jakoś rozmowy zakończyć nie potrafiła, a przy Tarantinie nagle taka z niej przyjaciółeczka, hm?).

Byłam jednak zbyt zawstydzona, by choćby skomentować dom, ale on na szczęście zdawał się nie przywiązywać do niego tak dużej wagi. Nie skomentował w każdym razie (...).

ROZDZIAŁ 12 „O krowie, która była najpiękniejsza i sołtysie, który nie”
(...) nie wyglądało zresztą na to, że jego głupie przesłuchanie pociągnie za sobą jakiekolwiek konsekwencje. Na szczęście dochowałam wszystkich sekretów, które Tarantino próbował delikatnie ze mnie wyciągnąć, a reszta tej rozmowy to truizmy. Zresztą teraz miałam ważniejsze problemy (...). – Jakoś nie pasuje mi to do narratorki. Skąd nasza Klaudia, która przecież nie ukończyła liceum, ma znać takie trudne słowo? Wcześniej ani później jakoś specjalnie nie błyszczała pod tym kątem, raczej sadzi masę banalnych powtórzeń i brzmi jak typowa nastolatka.

Zresztą teraz miałam ważniejsze problemy: kiedy ochłonęłam już po całej sprawie, dotarło do mnie, jak istotne powinny być dla mnie odwiedziny kuratora, które akurat przegapiłam.

(...) by wręczyć mi alimenty od ojca, więc nic nie stało na przeszkodzie, by się o to dopytać.

Yy, tak, bo widzisz [przecinek] mamo (...). – Przecinek przed zwrotem mamo.

Dopiero po drodze dotarło do mnie, że właśnie straciłam rok z życia, nie chodząc do szkoły z powodu własnej pomyłki. – Ano właśnie. O ile na początku poznajemy naiwną i niesamodzielną Klaudię, której nikt nie wychowywał. I że mogła mieć problem z zebraniem informacji o swoim statusie, że leczyła doła moralnego i wydawało jej się, że przegrała swoje życie… Ale ile to już trwa? Rok? Dodatkowo siedemnastolatka chyba potrafi poszperać w sieci? Kapnąć się, że jej małżeństwo było kompletnie fikcyjne i nie miało żadnego znaczenia? O ile rozumiem znaczenie słowa „abstrakcyjny”, to zupełnie nie rozumiem powodu robienia z głównej bohaterki ofiary losu. Może coś przeoczyłam, ale mam wrażenie, że jako autorka nie wskazałaś mi powodu, dla którego ona taka jest. W tym przypadku, niestety znów, Klaudia wydaje mi się być po prostu głupią kozą – bez powodu. Tak, bez powodu. Bo na początku nawet nie zwróciłam uwagi na jej absurdalne wyrzucenie ze szkoły. Było oczywistym, że w świecie realnym takie zdarzenie nie miałoby miejsca; wydawało mi się to zaskakującym zwrotem akcji i nawet nie oczekiwałam od Klaudii, że teraz zacznie sprawdzać, czy jej oddalenie ze szkoły ma podstawy prawne. W tym uniwersum wzięcie ślubu ma określone konsekwencje, okay, przyjęłam to i całkiem mnie bawił ten absurd. A teraz nagle niespodzianka. Co? Zupełnie nie rozumiem, co chciałaś przez to uczynić oprócz ponownego przekonania nas, że Klaudia jest nieogarniętym dzieckiem. Może jej niesamodzielność miała być śmieszna – i nawet na początku była, ale w którymś momencie stała się zwyczajnie męcząca.

Usiadłam cichoprzy stole i podniosłam „Tatrzańską Gazetę Kulturalną” – cicho przy.

(...) sprawiając wrażenie kogoś, kto za szybko poczuł się jak u siebie w domu. Małgosia siadła naprzeciwko i dało się łatwo zauważyć, że czuje się nieswojo w jego obecności; byłam pewna, że gdyby Tom przyszedł do domu wcześniej i zobaczył ich razem, nie czułby się z tym najlepiej.

Milczeli, a krępującą ciszę przerwał po kilku chwilach dopiero Tarantino ciekawym wyznaniem.
— Twoja twarz tak pięknie wygląda przy tym bocznym oświetleniu, doprawdy, jesteś zjawiskowa, Małgosiu! — stwierdził cicho.
Ten paskudny kłamca i podstępny cham bardzo mnie zdenerwował, a ona tylko się zarumieniła; widać było, że powstrzymuje uśmiech.
— Przesadzasz. Zrobić ci herbaty?
Kwestia Tarantina i Małgosi po scenie w indyjskiej restauracji jest niespodziewana i męcząca. Mam wrażenie, że obracam się w kółko z postaciami, które naprawdę nie wiedzą, czego chcą od życia, podejmują jakieś decyzje, a po chwili za nic mają własne słowa i zmieniają zdanie… Doprawdy, historia, patrząc na nią właśnie z perspektywy rozwoju bohaterów, jest nijaka, a jedyne wrażenie, które na mnie robi, nie jest na pewno wrażeniem pozytywnym. Ci ludzie stoją w miejscu, bo kręcą się w kółko. Puste to to strasznie. Ogólnie fabułę uważam za udaną, aczkolwiek bohaterowie w tym ciągu dziwnych zdarzeń nie są ani trochę konsekwentni.  

Nie można było mu ufać, a biorąc pod uwagę, że zna naszą tajemnicę… nie, wiedziałam, że nie potrafię na niego wpłynąć, nie jestem Gosią. – Pilnuj jedności czasu.

Gdy Tom przestał gadać, znów zapadła piękna cisza, a Gosia i Bilbo radośnie zrywali polne kwiaty na wianek, dopóki nie zauważyli, że część z nich jest pod ochroną. – Jak zauważyli? Domyślili się, przeczytali tabliczkę czy nagle ich oświeciło?

Zaczęłam doceniać przyrodę i górskie widoki, do których nigdy nie byłam przesadnie przywiązana (...) – we wcześniejszym rozdziale Klaudia w bibliotece zauważa, że przestały ciekawić ją książki na temat impresjonizmu, gdyż z tą sztuką obcowała już zbyt często. Czy impresjonizm nie skupia się w dużej mierze właśnie na obrazowaniu natury? Dziwne też, że w takich uspokajających okolicznościach bohaterka ani razu nie nawiązała do sztuki, którą przecież tak bardzo się pasjonuje.

— Śniło mi się, że mnie ukrzyżowano. (...)
— Bilbo, bez takich proszę!
— Dlaczego?
— Ponieważ bluźnisz. – I znów przypominają mi się wcześniejsze rozdziały, w których Klaudia czasem interesowała się tematyką religijną (chociażby w czasie przemyśleń na temat przyczynienia się do śmierci Kurczaka lub myśląc o swoim ślubie), a czasem miała ją gdzieś. I w tym temacie jest jak chorągiewka na wietrze [Nie mogłam nazwać się osobą bardzo religijną, choć w całym Zakopanem było z jakiegoś powodu uważane za oczywistość, że w każdą niedzielę chodzi się do kościoła(...)]. Jakoś nigdy nie przyłapałam jej, by poszła na mszę… Coś tam sobie mamrocze, że jest taka i taka, ale dowodu na to znów nie dostałam żadnego. Święta Klaudii i Małgosi też nie miały w sobie większego pierwiastka religijnego, na który zwróciłabym uwagę – czyli zobrazowałaś przeciętnego Polaka, który jest religijny tylko w wygodnych momentach. Wyszło celowo czy nadinterpretuję z przypadku?

(...) na pewno widział jakiś „Sąd ostateczny” Memlinga czycoś podobnego. – Brak spacji.
(...) tłumaczyłotę niespodziewaną wizytę. – I tu brak.
(...) poprawiając przerzedzone siwiejącewłosy – i tu.
No cóż,potrzebna jest szybka operacja (...). – I tu też.

Ofiara podpalenia w ostatniej chwili odzyskała równowagę, zdołała na jednej narcie zjechać z wysokiego, spadzistego dachu typowego dla stylu zakopiańskiego, wywołując przy tym okropnie nieprzyjemny hałas, i jakoś odbić się ostatkiem sił, by zaraz przelecieć nad naszymi głowami. Widocznie nawet w krytycznej sytuacji nie był w stanie wyzbyć się przymusu latania. – Nie była (podmiot: ofiara).

Strażak Mietek z radością podziękował nam za gaśnicę i współpracę, po czym odłożył pustą butlę pod domkiem, zabrał swoją śliczną drabinę i odszedł w swoją stronę. – Śliczną drabinę? Serio?


To była dosłownie chwila, może ułamek sekundy, w czasie którego nikt i tak nie zdążyłby zainterweniować właściwie. – Klaudia znów nas okłamuje, bo w następnych zdaniach przedstawia bardzo szczegółowo całą sytuację. Cudownie spostrzegawcza małolata.

— Witajcie w szpitalu! Dawno was tu nie widziałem, więc pewnie nie wiecie, że zostałem ordynatorem! — cieszył się doktor Kurtka (...) – w poprzedzających tę kwestię zdaniach pojawia się jego opis, na dodatek był jedynym przedstawionym lekarzem, więc logiczne już po jego słowach staje się, że to do niego należy wypowiedź. Darowałabym sobie podkreślanie tej logiczności.

(...) bezładnie wymachując rękami [przecinek] rzucił się w kierunku Toma (...).

Nigdy nie słyszałam, żeby szczególnie lubił muzykę czy nucił dla przyjemności i nie podejrzewałam go o jakiekolwiek zainteresowania w tym kierunku, więc tym bardziej zdziwiło mnie, kiedy wstał i po prostu zaczął przy nas śpiewać. Wszyscy patrzyliśmy z podobnym zaskoczeniem i w milczeniu słuchaliśmy okropnie smutnie brzmiącej, włoskiej piosenki śpiewanej ślicznym, czystym głosem; nawet Tom był zdziwiony nagłym występem swojego brata. Nie podejrzewałam go ani o taki talent muzyczny, ani o znajomość języków obcych. – A to nagłe zaśpiewanie kolędy na wigilii, to co? Poza tym w ostatnim zdaniu podmiotem stał się Tom.

(...) kiedy doktor Kurtka zaczął wyrzucać wszystkich odwiedzających z sal i pożegnaliśmy się z Bilbem, doszliśmy do wniosku, że nie warto marnować urlopu. On miał zostać jeszcze przez przynajmniej kilka dni w szpitalu (...). – Biedny urlop.

(...) wreszcie wyglądał na zadowolonego i co chwilę powtarzał, że wreszcie czuje się jak na wakacjach (...).

Gośka opowiada o tym, że bardzo chciałaby mieszkać na wsi, właściwie rustykalny styl od zawsze był jej marzeniem z dzieciństwa. Ale babcine starocie w jej byłym mieszkaniu działały jej najwyraźniej na nerwy, tak? Dobrze pamiętam? Więc czy to się aby odrobinę chociaż nie wyklucza? No i dlaczego ta jej wielka pasja wychodzi dopiero teraz? Po tylu rozdziałach? Klaudia powinna być minimalnie zażenowana, że absolutnie nie zna swojej przyjaciółki. Poza tym Gośka uwielbia rzeczy ładne i gustowne, nosi suknie i obcasy… Coś mi tu nie pasuje do niej to wymuszone zafascynowanie hodowlą drobiu na wsi.

— To moja krowa! Moja najpiękniejsza krowa, Eufrazja! Co żeście jej zrobili?! (...) Zabiliście ją! To ja was też! To rzadki okaz krowy, a wy ją trach! Kto ją wyjeździł? Kto ją zepchnął w przepaść? Co? Moja kolekcja!
Ciężko mi było zrozumieć, o co mu chodziło, bo wypowiadał się bardzo nieskładnie, jednak domyśliłam się, że to uszkodzenie krowy tak wytrąciło go z równowagi. Chyba była dla niego ważna.
Tak tylko przypomnę, że to Klaudia jest narratorem i opisuje zdarzenia. Niby ciężko jej było zrozumieć, ale sołtys krzyczał dość wyraźnie. To ona raczej ma problemy ze słuchem… Ostatnie zdanie chyba miało być śmieszne, ale właściwie ukazało tylko jej tępotę.

ROZDZIAŁ 13 „Nie mówi się jedząc”
Brakuje przecinka w tytule.

(...) dzięki czemu nie zamarzłana śmierć – brak spacji.
Wąskie usta jak zwykle wyglądały,jakby co najmniej nie było za nimi żadnych zębów – i tu.

Z tym światem jest coś nie tak, pomyślałam zaraz; wydarzenia, których byłam świadkiem w ciągu ostatnich dwóch dni, zaczęły sprawiać, że chwilami czułam się, jakbym traciła zmysły. – Dopiero teraz? Słabo dedukujący człowiek kapnąłby się jakieś pół roku temu. Ktoś bardziej ogarnięty życiowo – z rok.
Poza tym zapisałaś myśli Klaudii kursywą, a wcześniej tego nie robiłaś. Brak spójności z resztą tekstu.

Pożarła małe dziecko, a ty… Możesz na nią spojrzeć? – „Możesz” małą literą. Kontynuujesz to samo zdanie.

Małgosia chyba też nie mogła znieść świadomości, że podchodzi do niej znany kryminalista, którego pojawienie się w tym miejscu nie mogło oznaczać niczego dobrego, bo szybkim ruchem wyciągnęła z torby gaz pieprzowy i po prostu psiknęła mu nim prosto w twarz. Nie wiedziałam, co jej odbiło, bo nawet w tej chwili Nowak był od nas większy i silniejszy, ale w tamtym momencie byłam wdzięczna za jej nawyk noszenia wszędzie ze sobą wielkiej, wypchanej do granic możliwości torebki, w której było miejsce na takie rzeczy. – Klaudia chyba częściej powinna zauważać tę torebkę. Wcześniej w kilku rozdziałach pojawiła się wzmianka, że Gosia wyciąga chociażby komórkę, ale nigdy nikt nie wspomniał, że była to torba wypchana do granic możliwości. Mamy trzynasty rozdział, dość sporo scen z Gosią za nami, a pominęłaś tak ważny element jej garderoby (i nawyk).

(...) padając bezładnie na podłogę. – Chyba chodziło Ci o „bezwładnie”.

Ja… szybko, zabierzmy go do twojego pokoju! – O, a tu na odwrót, „szybko” powinno być wielką literą – to już początek nowego zdania po zawieszeniu głosu.

Małgosia przywiązała go do krzesła sznurem do bielizny znalezionym na balkonie; nie sądziłam, że potrafi tak szybko i sprawnie działać w chwilach stresu. – Zna już ją jakiś czas, nie raz obie były w stresującej sytuacji i pojawienie się tego spostrzeżenia tutaj jest absolutnie głupie. Dodatkowo kilka zdań wyżej Klaudia dodaje: Nie podejrzewałam, że ludzie potrafią być tacy ciężcy (...). Rety! Trzynasty rozdział, rok przeminął jak z bicza strzelił, a ona dalej jest obrzydliwie naiwną małolatą!  

Boże, co trudnego jest w chwyceniu kogoś poniżej nadgarstka? – Może się czepiam, ale… gdzie ona chciała sprawdzać ten puls? Zazwyczaj wyczuwa się go na nadgarstku lub lekko powyżej (szuka się tętnicy promieniowej lub łokciowej). Poniżej mogła go sprawdzić co najwyżej w tabakierce anatomicznej (przy kciuku), ale to raczej mało popularne miejsce.

(...) o cennych zakładników powinno się dbać, ale najwyraźniej nie paliła się do pomocy. Oczy zakładnika (...)

— To nie tak, że się zwolnił czy coś — odpowiedział pospieszenie Nowak. — On mnie lubi i rozmawia ze mną! Tylko… ostatnio go ze mną nie ma. To chyba dlatego, że sprzedałem go na eBayu. – Literówka.
Oho! Czyżbym w końcu natrafiła na pierwszy ślad w rozszyfrowywaniu tytułu historii? Zaginął Lokaj… A właściwie: Lokaj Został Sprzedany Na eBayu. Bardzo ucieszył mnie ten fakt, nie żebym nie lubiła Marcina. Po prostu zatlił się we mnie cień nadziei, że to wszystko jednak nie kręci się w kółko i ma jakiś głębszy sens.


— To chyba normalne, że tylko udaje, skoro została wybudowana w 2005 roku, ale skąd wiesz, że tak nie miało być? – Sugeruję zapis słowny w przypadku liczby.

Wąskie usta jak zwykle wyglądały,jakby co najmniej nie było za nimi żadnych zębów (...). – Brakuje spacji po przecinku. I co właściwie znaczy „wyglądały, jakby co najmniej nie było za nimi zębów”? Języka jeszcze miało tam nie być?

(...) nie pasował do miejsca, w jakim się znalazł – w którym. Tym konkretnym miejscu, a nie takim, o jakichś cechach. PWN.

Znajdowałyśmy się na samym jego przedzie i miałam tylko nadzieję, że Tom zdoła opuścić to straszne miejsce na czas – wracanie po niego byłoby nie tylko ryzykowne, ale też prawdopodobnie niewykonalne, bo wymagałoby przedarcia się przez grupę prących do przodu ludzi. – Na tym etapie ucieczki bohaterowie znajdują się jeszcze w sali operowej, a wraz z nimi jest tam… dwudziestu staruszków. Dlaczego niby przedarcie się przez ten „tłum” miało być takie niewykonalne?

Interludium o filmie, którego Bilbo jeszcze nie widział
Trzeba było też zaplanować, kiedy pojedziemy odebrać Bilba ze szpitala, ale zupełnie nie czułam się na siłach, by poruszać jakikolwiek z tych tematów. – Którykolwiek (zdanie wcześniej wymieniłaś konkretne tematy).

(...) a i Małgosia [przecinek] i Tom jakby się rozluźnili.

(...) zaczęła wymieniać, co jakie zakupy spożywcze musimy natychmiast zrobić, żeby nie umrzeć z głodu (...). – „co” wygląda na zbędne.

Pan mógł sprowadzić na nas nieszczęście! Pan mógł kogoś zabić! – Nie kogoś, tylko Bilba, bo to o zagrożeniu jego życia mówimy.

(...) przed wyjazdem nie zostawiliśmy w lodówce nic poza chlebem, któremu i tak wiele to nie pomogło, [przecinek zbędny] i na pewno nie nadaje się już do spożycia (...). – Nadawał. Przecinek zbędny, bo dwa spójniki „i” pełnią tutaj różne role i nie traktujemy ich jako powtórzenie wymagającego dodatkowego znaku.

— JAK W OGÓLE MOŻESZ TAK MÓWIĆ, CO CIĘ NAPADŁO?! – Kompletnie nie trafiła do mnie ta kwestia. Klaudia tak poważnie zastanawiała się, na jakiej stopie jest jej relacja z Tomem, a teraz na niego wrzeszczy. Najpierw chce się wypytać o Lorę, potem nazywa ją francą, a w ledwo następnej wypowiedzi tak się burzy? Kurczę, wyskakuje jak filip z konopi. Nie potrafię jej zrozumieć.

Do tej pory tytuły interludiów były dużo bardziej adekwatne w stosunku do treści. Aczkolwiek cieszę się z tej notki. Była… normalna. Nawet ciepła, rodzinna; wiele się wyjaśniło. Przez dłuższą chwilę zapomniałam, że Tom jest tym samym Niemcem sprzed kilkunastu rozdziałów. W jego przypadku widać rozwój postaci, czego zupełnie nie jestem w stanie nadal powiedzieć o Klaudii.

ROZDZIAŁ 14 „Noga od stołu zawsze wysłucha”
O! Ależ ten rozdział krótki! Jakie miłe zaskoczenie. Długością bardziej odpowiada interludiom.

O ogrodzenie ciągnące się wokół naszego ogrodu tuż przy furtce opierał się ksiądz Panadol (...). – Przez dłuższą chwilę miałam problem ze zrozumieniem. Ogrodzenie ciągnące się tuż przy furtce, co? Znaczy… jest poprawnie. Ale nieczytelnie. Proponuję ująć to jakoś inaczej. Chyba oczywiste, że ogrodzenie ciągnęło się wokół ogrodu, po co o tym pisać? Tworzysz strasznie długie zdania i w którymś momencie łatwo się zgubić – a nie każdemu chce się tak jak oceniającym czytać po kilka razy, żeby zrozumieć. To taka drobniejsza uwaga, ale jeśli nad tym popracujesz, Twój styl stanie się lżejszy.

Powiem więcej, wczoraj powtórzyłem eksperyment, o jakim panu ostatnim razem wspominałem – którym.
(...) zupełnie jak w przypadku prostego eksperymentu, jaki pewien holenderski zoolog przeprowadzał na pisklętach. – Który. Zapamiętaj, że w kontekście określonego, ograniczonego w jakiś sposób zakresu osób, rzeczy, zjawisk, o których mówimy, stosujemy zaimek który,  w kontekście ogólnym – zaimek jaki. W obu powyższych przypadkach bohaterowie mówią o konkretnych eksperymentach, a nie jakichś.

Na zmianę klaszczący i wpatrujący się w Rubika z nabożeństwem ludzie faktycznie mogli budzić niepokój.  – szyk. Na zmianę klaszczący i z nabożeństwem wpatrujący się w Rubika ludzie...

— Tato, proszę cię! — wołał Nowak. — Zejdź ze skoczni, porozmawiajmy!
— W plecaku mam tylko pięć bułek i kilka kiści bananów w torbie, ale oto jestem w stanie dać wam… — schylił się po jedną ze wspomnianych bułek, po czym uniósł ręce nad głowę i powolnym ruchem dłoni zbliżył do siebie owoc i kawałek pieczywa — …bułki z bananami!
Do Rubika zdawały się nie docierać słowa syna i kontynuował rozrzucanie wokół jedzenia, jednak skoczkowie nie byli specjalnie zachwyceni. Może ciężko było wyczytać emocje z ich mało ekspresywnych twarzy i zazwyczaj trudnej do rozgryzienia gestykulacji, ale według mnie nie wyglądali na radosnych, do tego zaczęłam słyszeć, że wydają z siebie gardłowe pomruki. Chyba było im po prostu przykro, że jakiś dziad zajął ich ulubioną skocznię.
Na moje oko powinni być zachwyceni, przecież to bułki z bananami! 


Mężczyzna ani myślał zgodzić się na taki układ i wcale nie zamierzał go słuchać, co podkreślał głośnym wykrzykiwaniem dźwięcznych sylab „na, na, na” i coraz energiczniejszym podskakiwaniem na drewnianej belce. Pokazywał w ten sposób wszystkim, że nie zamierza dostosować się do poleceń funkcjonariuszy, wbrew ich zaleceniom zachowywał się nieostrożnie, a do tego wyczyniał dziwaczne, niebezpieczne akrobacje. – Pierwsze zdanie opisuje scenę, a w drugim narrator wyjaśnia jej znaczenie. Po co? Czytelnik dawno domyślił się, co miał w zamiarze i robił Rubik. Polałaś wodę.

Oprócz tego udało mi się zauważyć leżący obok plecak. Zaczęłam się zastanawiać, co w jego występie tak cieszyło przybyłych zakopiańczyków. – W drugim zdaniu zgubiłaś podmiot. Wychodzi na to, że główną rolę objął plecak.

— Jak ja nie lubię absurdu — rzuciłam (...) – nie widać. Do tej pory nie przeszkadzał bohaterce jakoś szczególnie, a mamy już osiemnastą notkę.

Tom nie okazał żadnych emocji ani z powodu herbaty, a ja wtedy jeszcze nie miałam złych przeczuć – sądziłam, że będziemy musieli przegonić miotłą zagubionego skoczka, który w jakiś sposób dostał się przez okno, kiedy oglądaliśmy popisy Rubika i w panice narobi bałaganu w zamkniętej przestrzeni, po czym da się łatwo wyrzucić, ale już na samą myśl o sprzątaniu zrobiłam się zmęczona – ale Małgosia przewidziała wszystko. – To zdanie jest okropne. Za długie, z pomieszanymi czasami i osobami, z urojonym związkiem przyczyna-skutek. Na dodatek powtórzyłaś spójnik. I co tu robi to „ani”? Spróbujmy to okiełznać:
Tom nie okazał żadnych emocji z powodu herbaty, a ja wtedy jeszcze nie miałam złych przeczuć. Sądziłam, że będziemy musieli przegonić miotłą zagubionego skoczka, który w jakiś sposób dostał się przez okno, kiedy oglądaliśmy popisy Rubika. Pewnie w panice narobił bałaganu, ale łatwo da się go wyrzucić. Na samą myśl o sprzątaniu po nim zrobiłam się zmęczona – na szczęście Małgosia wszystko przewidziała.

Miałam ochotę schować twarz w dłoniach z zażenowania, ale nie pozwalała mi na to wciąż zaciśnięta na moim ramieniu ręka Małgosi. – A co ma trzymanie za ramię do zgięcia ręki w łokciu i przyłożenia dłoni do twarzy? Jedno drugiego nie wyklucza.

(...) otworzył okno na oścież i tanecznym krokiem wyskoczył na zewnątrz. – Wyskoczył krokiem. W dodatku tanecznym. Okay.

No, no, no… Świetne rozwinięcie fabuły. Kto by się spodziewał Tarantina w pokoju… I postawa Toma na samym końcu na plus, naprawdę lubię tego bohatera. Jego przebłyski sprawiają, że – moim zdaniem – jako jeden z nielicznych bohaterów Twojej historii posiada sprawnie działający rozum. No, pomijając oczywiście oddanie Tarantinowi nieodbezpieczonej broni Kurczaka...

ROZDZIAŁ 15 „Karol – człowiek, który zaczął pisać magisterkę”
„Trudno było to przewidzieć, bo, co akurat pozostawało bez zmian, nie wiedzieliśmy, ile Tarantino wie. – Dlaczego zastosowałaś kursywę?

(...) bo to nie ja wydzierałam się o Kurczaku i nie ja dałam broni tragicznie zmarłego człowiekowi, który (...). – Ja nie dałam (kogo? czego?) broni, ale nie ja dałam (kogo? co?) broń.

Co [przecinek] że matka powoli zrywała z nią kontakt, a ojciec wręcz przeciwnie – zniknął z dnia na dzień, nieważne, że babcia czepiała się jej o byle co, a nawet po śmierci potrafiła sprawiać kłopoty. – Zdaję sobie sprawę z tego, że to luźna myśl Klaudii, ale sugerowałabym jednak rozwinięcie jej: co z tego, że/no i co, że/to co, że.  

Mimo braku relacji zażyłej relacji z Tomem, jego też było mi w tej sytuacji szkoda. – A czy po interludium o filmie nie powinno się to zmienić?

Westchnęłam w duchu, będąc pod wrażeniem powszechnego zainteresowania głupotami, liczbą dziwnych wydarzeń, których już naprawdę miałam dość, i osób, które były skłonne długo o nich dyskutować, a także ze zwyczajnego niewyspania. – Problem w tym, że Klaudia nadal tylko dużo mówi i mówi, a nic nie robi. Nawet jej westchnienie w duchu jest paskudnie nijakie. Dziewczyna niewiele działa, na przestrzeni całego opowiadania nadal jest raczej bierną towarzyszką Gosi, suchą reporterką wydarzeń. Czym jest tak zmęczona i – przede wszystkim – JAK to się u niej objawia, poza ględzeniem niepopartym żadnymi dowodami? Nie wiadomo.
Przypomina mi się taka stara książka dla dzieci, pierwsza powieść sensacyjna, z którą się zmierzyłam – Kapelusz za sto tysięcy. Główna bohaterka, Kryśka Dziewiątka Cuchowska, wplątała się na wakacjach w przedziwną sytuację, ale dziewczyna – mimo narracji pierwszoosobowej – naprawdę nie tylko opisywała, lecz autentycznie za pomocą scen i opisów przede wszystkim swojego stanu zewnętrznego przeżywała wydarzenia (mniej opisów stanu psychicznego, który spowalnia akcję, wydłuża powieść i może znudzić). Tam miałam do czynienia z postacią żywą, która reaguje, odczuwa, a opisanie zachowania bohaterki budowało niejako jej obraz w wyobraźni. Ty natomiast działasz na odwrót – skupiasz się głównie na psychice, co absolutnie nie jest plastyczne. Czytelnikowi cholernie trudno wyobrazić sobie czucie się, a Ty nie opisujesz zachowań Klaudii. W dużej mierze skupiasz się właśnie na jej czuciu, w żaden sposób też nie dając nam na nie dowodów. To się zaczęło robić upierdliwe już w początkowych rozdziałach i trwa nadal. Obawiam się, że już do końca będę towarzyszyć właśnie takiej suchej Klaudii, gdyż czytam przedostatni rozdział, a główna (sic!) postać stoi w miejscu.


(...) ja nawet nie wiem [przecinek] co takiego mielibyśmy (...).

Umilkł na moment, by dopić resztkę herbaty, którą mu podałam na początku spotkania. – Nie było wcześniej mowy o tej herbacie.

Bilbo na szczęście nie miał nic przeciwko, aby udać się tam ze mną – bez niego mogłoby to się nie udać.

— Ja tymczasem udaję się na wieczny odpoczynek.
— Co pan masz z tym wiecznym odpoczynkiem? — zdenerwował się Kurtka. — Tak łatwo się nie umiera, potrzebny byłby odpowiedni zastrzyk. — Lekarz zaczął nagle grzebać jedną ręką w szafce obok (...).
— No, jakbyś pan dostał odpowiednią dawkę takiego preparatu z tej strzykawki, proszę sobie spojrzeć, to wtedy tak. Śmierć gwarantowana, ale nie od samych złamań.
— Zobaczycie! — Szaleniec gwałtownie usiadł i popatrzył złowrogo na lekarza. (...)
Nagle opadł bezwładnie i wyglądało na to, że spełnił swoje groźby.
— Cholercia… — Kurtka podrapał się po głowie. — Cóż. Tak mnie oszukał, ale bez przesady. — Wbił denatowi strzykawkę w bezwładne ramię i odsunął się o krok, podziwiając dzieło zniszczenia. — Szach-mat, panie Rubik!
Chyba się już nie dowiemy, czy Rubik udawał śmierć i Kurtka go zabił, czy też Rubik umarł sam z siebie, a lekarz dobił dla pewności trupa. A ja bym dowiedzieć się chciała – czuję niedosyt, bo nie rozumiem, co się stało. Może to nic nie zmienia w fabule, ale scena jest jedną z najbardziej bezsensownych w całej powieści – tutaj niestety pod tym złym względem.

Nie zauważyłam ani słowa o smoku, więc odłożyłam je na bok i popatrzyłam przed siebie, czując się dziwnie spokojna i zrelaksowana jak na to, że jeszcze niedawno serce waliło mi jak młotem. Może i mebel nie pasował w ogóle do pomieszczenia, ale był niesamowicie wygodny; poza tym nie dane mi było porządnie wyspać się tego dnia, więc chwila relaksu zwyczajnie mi się należała.
Zaczęłam rozmyślać o życiu i o tym, że to niemożliwe, że Małgosia daje sobie radę z tym wszystkim, a ja nie jestem w stanie. Może moim postanowieniem powinno być nauczenie się organizowania rzeczy potrzebnych w życiu. – Główna bohaterka z polecenia profesora, który ma jej zapłacić za bardzo ważne informacje, dowiedziała się od Rubika tuż przed jego śmiercią (kolejną, której była świadkiem i która nie zrobiła na niej wrażenia) o jego komnacie, skarbie, notatkach. Poznała kod do wrót, dostała się do środka, przejrzała kilka zeszycików i… zaczęła odpoczywać na kanapie? Naprawdę? Chyba sobie ze mnie żartujesz, autorko… To nawet nie jest zabawne. To żałosne.

Widząc, że mam do czynienia z bronią łamaną, zapakowałam brzydkie czerwone i podwójne przedmioty, które zidentyfikowałam jako amunicję, do środka. Dalej poczułam się trochę zdezorientowana, bo broń dwukrotnie się otworzyła i naboje prawie się z niej wysunęły, nim zorientowałam się, że wypadałoby ją zablokować dwoma niezależnie od siebie działającymi ryglami, które znajdowały się na wierzchu. Bilbo akurat wyskoczył zza jakiegoś wielkiego stojącego lustra, a za nim pognał kanarek; ledwo wycelowałam i pociągnęłam za spust, przez co odrzut prawie mnie przewrócił, ponieważ się go nie spodziewałam, kiedy obaj znowu zniknęli mi z oczu, co spowodowało jedynie spektakularną głośną porażkę. – Te trzy zdania są za długie. Przedstawiają jedną z ważniejszych akcji rozdziału, jak nie całego opowiadania, a ślimaczą się niemiłosiernie, w ogóle nie ma w nich lekkości. Tnij i wyrzuć wszystko, co niepotrzebne (chociażby informacja o brzydkich nabojach – po co? Klaudia nie powinna mieć czasu na rozmyślania o estetyce, no błagam).

(...)  mimo wszystko trochę go lubiłam, choćbym miała nigdy się do tego nie przyznać. – „Mhm, dlatego wykorzystałam go jako przynętę…”. Tag, to ma sens.

Spodobało mi się rozwiązanie z kostkami w sejfie, natomiast duch Janiaka był już dla mnie przegięciem, które kompletnie nie trafiło w moje gusta. Ba, nawet mnie zniechęciło. Co on tam robił? Duchy przywiązują się do miejsc, do przedmiotów, a on… tam… No nie bardzo. Cóż, zobaczymy jak poprowadziłaś tę sprawę do końca.

Tytuły w większości rozdziałów były bardziej dopasowane niż ten.


ROZDZIAŁ 16 „Wypadki chodzą po ludziach”
Przecież to prawie tak, jakby śmierć po mnie przyszła – spersonifikowałaś śmierć, wypadałoby zapisać ją wielką literą.

Jego drgający podbródek i okrągłe z niedowierzania oczy wzbudzały we mnie nieuzasadnione poczucie winy. – Dlaczego nieuzasadnione? Przed chwilą okłamała go w żywe oczy.

(...) straciłam zdolność do logicznego oceniania rzeczywistości. Nie było jednak czasu na zastanawianie się, jakim cudem do tego doszło i jak bardzo ta sytuacja przeczyła zdrowemu rozsądkowi, bo szybko zrobiło się niebezpiecznie. – Klaudia straciła zdolność oceniania rzeczywistości, ale od razu stwierdziła, że zrobiło się niebezpiecznie? Czy to się  aby nie wyklucza?

Odskoczyłam gwałtownie i zdążyłam ujrzeć jeszcze, jak [przecinek] rozdzierająco krzycząc, Nowak szarpie [czas] się z potworem, który złapał go za rękę i zaczął okładać po głowie doniczką.

To wszystko trwało tylko kilka sekund (…) – a przez Twój sposób narracji miałam wrażenie, że dużo, dużo dłużej. Na dodatek umarło Ci tło. W tej całej scenie nie wiadomo, co zrobiła reszta towarzyszy, natomiast dopiski typu: wszyscy poczuliśmy się zagrożeni (występujące w połowie opisu sceny) są nie na miejscu, tylko spowalniają Ci tempo. Przy tym to wrażenie bohaterów jest cholernie logiczne, ale nieplastycznie opisane –  w żaden sposób nie opisuje ich zachowań, ale eksponuje wnętrze. Chciałaś mieć akcję, a narracja Klaudii sprawia, że nic nie robi na mnie wrażenia.

(...) jego oczy były podkrążone [przecinek] a włosy rozczochrane, jakby ledwo wyskoczył z łóżka.

— Nic nie wiemy, pojawiła się nagle, ma jakieś dwa metry… — Koniec jego wypowiedzi zagłuszyło straszliwe uderzenie do drzwi od wewnątrz (...) – nie napisałaś, czyjej wypowiedzi. Akurat w tym przypadku jest to mylące.

No to już po tomowej pracy. – Przymiotniki dzierżawcze (odpowiadające na pytanie czyj?, odnoszące się do właściciela, autora, twórcy) utworzone od imion własnych (zakończone na -owski, -owy, -in, -yn, -ów) rozpoczynamy wielką literą.

(...) naszym oczom ukazała się roślinka znacznie mniejsza niż wcześniej – a fakt o zmniejszeniu już był kilka linijek wyżej. Czytelnik nie ma sklerozy.

Ponoć od kilku dni było głośno o tej roślinie, pisano o niej w gazetach i mówiono w radiu, ale widocznie z powodu naszego wyjazdu i całego natłoku dziwnych wydarzeń nie dotarły do nas te informacje. – Raczej przez imperatyw, biorąc pod uwagę, że bohaterowie spędzili część urlopu na wsi, a potem w centrum handlowym – mijali się z ludźmi… naprawdę wieloma ludźmi. To cud, że nie dowiedzieli się o tej udziwnionej wersji Barszczu Sosnowskiego chociażby właśnie gdzieś tam. Ciężko mi w to uwierzyć.

Nasz botanik-profesjonalista co prawda okropnie histeryzował, bo sam nie bardzo wiedział, czego chce, a domyślałam się, że na takie zachowanie personel szpitala będzie krzywił się i przeklinał, ale postanowiłam, że najlepiej będzie, jak w razie czego ktoś po medycynie rzuci na niego okiem, a my poczekamy, jak sytuacja się rozwinie – Cingrombom wspominał, że nawet tak małe poparzenie może zamienić się w ciągu kilku godzin w silną reakcję alergiczną, choć najprawdopodobniej zniknie w ciągu kilku dni. W razie gdyby było z nim bardzo źle, po prostu wciśniemy go jakiemuś lekarzowi. – Pierwsze zdanie jest za długie! Tnij. W drugim jest domyślny podmiot i wychodzi na to, że bohaterowie będą chcieli uzdrowić zdrowego profesora.

(...) może zamienić się w ciągu kilku godzin w silną reakcję alergiczną, choć najprawdopodobniej zniknie w ciągu kilku dni.

No, chyba że dostanie zakażenia, albo umrze od poparzeń – drugi przecinek zbędny.

(...) starał się po prostu pokazać, ze to on miał rację. – Literówka.

Kolejne wydarzenia obserwowałam jak w transie: drzwi karetki otworzyły się i wyszło z niej dwóch lekarzy, Małgosia – żywa! Przynajmniej [małą literą] tyle już wiedziałam – z jakimś bandażem (...) dziwnie uśmiechnięty Tom i jeden foliowy worek. Nogi się pode mną ugięły.
Nie ulżyło mi wcale. (…) Tom mógł uśmiechać się tylko dlatego, że mu już całkiem odbiło, w worku mógł siedzieć Bilbo, a Tarantino być przebrany za jednego z lekarzy, który zaraz tu przyjdzie… Boże, co jest nie tak z moimi myślami. Puściłam dłoń Bilba, którą przez ostatnie parę sekund ściskałam zdecydowanie za mocno. – W worku mógł siedzieć Bilbo. Ten sam, którego właśnie trzymała za rękę?

Genialny dialog Nowaka z Kurtką! To kolejne Twoje mistrzostwo i dowód na to, że potrafisz pisać.

Szantażysta już czekał na nich na miejscu. Nie od razu zauważył zbliżającą się Małgosię, za to ona mogła od razu stwierdzić, że szykował się do czegoś większegoto brzmi, jakby miał tajemniczy uśmiech czy coś. A przecież kilka linijek dalej dowiadujemy się, że stał w rozkroku na środku niewielkiego ogródka (...) i kopał. To Małgosia nie mogła tak skomentować sytuacji od razu? Zobaczyła Tarantina kopiącego w ogrodzie, a nie Tarantina, który najwyraźniej szykował się do czegoś większego.

Głos złamał mu się na moment w połowie wypowiedzi (...). – Załamał.

Opowieść Klaudii, która streszcza spotkanie Małgosi z Tarantinem, robi słabe wrażenie. Ciężko uwierzyć, że w tej szczegółowości Klaudia nie uczestniczyła w tych wydarzeniach. Brzmi zupełnie, jakby była naocznym świadkiem całej sytuacji. Przykład?
Małgosia, drżąc ze zdenerwowania, zrobiła kilka kroków do tyłu i zatrzymała się przy ścianie domu, zdając sobie jednocześnie sprawę ze swojej bezsilności. (...) Pistolet, leżący tuż obok dołu, wyglądał niepokojąco znajomo i musiał być tym samym, który należał kiedyś do Kurczaka.
Poza tym opisy przeżyć Małgosi wydają się trochę nie na miejscu, zupełnie jakbyś próbowała zmienić się w narratora trzecioosobowego. Oczywiście zmniejszenie liczby szczegółów w opisie za dużo odebrałoby tak ważnej scenie. Widzę na to dwa rozwiązania – albo możesz na siłę znaleźć Klaudii jakieś miejsce w tym wydarzeniu (goniła Bilba, bo ten poszedł za Tomem, nie wiem), albo po prostu włożyć historię w usta Małgosi, oczywiście odpowiednio dopasowując ją do stylu mówienia dziewczyny.

Nie odpowiedział, a przeskoczył nad trupem, by zająć dogodniejszą pozycję (...). – Zamiast tego „a” lepiej sprawdziłoby się „tylko”.

Podoba mi się rozwiązanie akcji. Kiedy Tarantino zabrał Tomowi pistolet Kurczaka, nie spodziewałam się, że stanie się on głównym dowodem w końcowej sprawie. W ogóle ciężko było cokolwiek przewidzieć – to największa zaleta linii fabularnej. Kilka elementów ładnie się powiązało, by dać obraz zakończenia, ale w całym tym absurdalnym rozgardiaszu do samego końca trudno było się domyślić, że cokolwiek ma tu większy sens i część wątków faktycznie do czegoś prowadzi. Mam jednak nadzieję, że Czartoryski faktycznie miał powód, by kłamać w sprawie krzyża – inaczej z jego strony również będzie to popełniony imperatyw. No i czy rozpoznanie Kurczaka po tylu miesiącach nie wymaga odpowiednich procedur? Martwe ciało rozkłada się przecież dość szybko.
Koniec końców zrobiło mi się żal Nowaka. I pomyśleć, że stracił rękę tylko dlatego, że jakaś małolata zamknęła go w pokoju z morderczą rośliną. Natomiast śmierć profesora nie zdziwiła mnie wcale. Coś czułam, że przewidywania Bilba będą trafne. Szkoda, że Klaudia nie wykorzystała mózgu – w końcu Bilbo podobno opowiadał o śmierci znajomych (l.mnoga), więc musiał podać kilka przykładów. Dlaczego nie przypomniała sobie kolejnych danych?

Zdarzenie zarejestrował natomiast pan Kamil, który mimo zabandażowanej głowy wcale tego nie żałował. – Dziwnie ujęte. Zaimek „tego” wskazuje na zarejestrowanie zdarzenia (mimo zabandażowanej głowy nie żałował zarejestrowania zdarzenia), ale musiałam przeczytać zdanie dwa razy, aby do tego dojść. Zrobiłaś z niego osobny akapit, czego też zupełnie nie rozumiem. Pan Kamil nie żałował, że udało mu się przyjrzeć wydarzeniom. Tworzysz zakręcone zdanie, żeby nam to przekazać – a potem z tego faktu i tak nic nie wynika. Nie żałował tego, bo…? Wystarczy napisać, że zdarzenie zarejestrował pan Kamil, ale niestety kosztowało go to utratę zęba.  

(...) powiadomiono go [o] próbie wysadzenia w powietrze muzeum i od razu poprosił o obejrzenie strat w obecności funkcjonariusza. Wedle jego słów głównym powodem tak szybkiej wizyty było jednak to, że w dobrym tonie leżało upewnienie się, czy z Gosią jest wszystko w porządku, skoro w pewnym sensie to na podstawie jej wiedzy ono powstało (...). – Rzeczownik i zastępujący go zaimek są strasznie daleko od siebie.

(...) z powagą przytakiwać opowiadającym niestworzone rzeczy o Tarantinie zgromadzonym. – Na pierwszy rzut oka to brzmi jak jego przydomek: Tarantino Zgromadzony Pierwszy.

Ich zachowanie mogło być żałosne, ale samej było mi znacznie lżej na sercu, wiedząc, że sytuacja się wyjaśniła. Może Kurczak był martwy, ale źle mi było z myślą, że jego imię jest [czas] bezpodstawnie oczerniane (...). – Hej, ale w tej chwili tak samo pozwala oczerniać Tarantina, który – co by nie było – poświęcił się dla nich.

Ludzie wysadzali się w powietrze, rzucali ze skoczni, tracili ręce przez agresywne rośliny… nie chciałam być następna (...) – wielka litera po wielokropku.

Nie ważne, zorientowałem się, że czegoś mu ostatnio nie doniosłem (...). – Nieważne.

(...) poza tym… [wielką literą] dobra, uznajmy, że po prostu miało być zabawnie.

EPILOG
Morskie oko – Morskie Oko

(...) brakowało odpowiedzi na pytanie [przecinek] jak do tego doszło (...).

— Ale dlaczego? — odpowiedziałam w końcu, zamykając książkę. Dowiem się później, czy Gatsby fajnie się bawił, pluskając w wodzie.

Poderżnął gardło w nocy, jakbyśmy obejrzeli szkielet, to widać byłoby ślady w miejscu, gdzie ostrze dotarło do rdzenia… – Cóż, zazwyczaj przy poderżnięciu gardła przecina się po prostu tętnicę szyjną; w bardziej makabrycznym przypadku można jeszcze uszkodzić tchawicę. Ale żeby dosięgnąć aż do rdzenia?  Przecież to by trzeba mięśnie szyi poprzecinać, więzadła kręgosłupa, no i same kręgi. Biedne dziecko. Przecież to już praktycznie dekapitacja.
A właśnie, właśnie. Tak mnie zastanawia, czy duch tej ofiary to nie przypadkiem Sebastian, z którym bawił się Bilbo?

Wzmianka o śledztwie w sprawie Kurczaka częściowo pokryła się z informacjami, które wprowadziłaś już w poprzednim rozdziale, więc niektóre fragmenty akapitu w tym temacie mogłabyś spokojnie usunąć. Zdziwił mnie taki miałki testament profesora, jak i brak jakiegokolwiek zainteresowania kostkami Rubika. Wiele wątków nie ujrzało końca, inne prawdopodobnie raz na zawsze zostały rozwiązane, mam też wrażenie, że kilka elementów pogubiłaś (np. dwóch z trzech kanarków w krypcie).
Spodziewałam się też znacznie większego bum! w ostatnich zdaniach.

PODSUMOWANIE
Jednogłośnie postanowiłyśmy nie oceniać części drugiej, gdyż dopiero ją rozpoczęłaś; stwierdziłyśmy, że zdecydowanie lepiej będzie skupić się na materiale, który ma swój początek i koniec, tworzy spójną całość. Z częścią drugą będziesz mogła zgłosić się znów, gdy dokończysz pracę.
Zacznijmy od poprawności:
Na ogół piszesz poprawnie i to Ci się chwali. Czasem zapominasz przecinków między przymiotnikami równorzędnymi określającymi podmiot, innym razem zgubisz coś w za długim zdaniu, ale generalnie pod względem interpunkcyjnym nie miałyśmy większych zarzutów. Niekiedy mogłabyś trochę bardziej urozmaicić znaki przestankowe. Chodzi szczególnie o te dłuższe wypowiedzenia. Bo, widzisz, nie wszystkie przecinki są sobie równorzędne – niektóre oddzielają zdania składowe, inne przymiotniki, wtrącenia itd. Czasem wystarczy wydzielić wtrącenie mocniejszym znakiem (myślnik, nawias), a całe zdanie staje się dużo czytelniejsze. Nie mówiąc już o tym, że w wielu przypadkach naprawdę nie jest trudno pociąć zdanie na kilka krótszych. To wcale nie sprawia, że tekst jest nieprofesjonalnie prosty. Wręcz przeciwnie – umiejętnie stawiając obok siebie zdania różnej długości, nadajesz mu rytm i regulujesz tempo akcji. No i nie zanudzasz czytelnika. Weźmy jeszcze pod uwagę, że Klaudia to prosta dziewczyna, która nie skończyła liceum (jak wiele razy zwraca na to uwagę) i prosta narracja dużo bardziej do niej pasuje niż takie powykręcane zdania.
Niejednokrotnie mieszałaś czasy i musisz pilnować się przy pisaniu, by nie doprowadzać do sytuacji, w których Klaudia jednocześnie opowiada o wydarzeniach z przeszłości i, przykładowo, aktualnie nienawidzi bohatera, który w dalszej części tekstu umiera.
Pod punkt poprawności podpięłyśmy również wszystkie upierdliwe powtórzenia, którymi nas zasypałaś. Tu już nawet nie chodzi o śmierdzące amatorszczyzną być i mieć, ale potrafisz w kilku po sobie następujących zdaniach użyć wielokrotnie chwili, czasu, sprawy, człowieka, Niemca i  wielu innych, a na tapecie znalazły się również czasowniki typu: robić, stać, musieć, móc, chcieć… Możesz się tłumaczyć, że wynika to z prostoty myśli Klaudii, która jest młodą osobą i wypowiada się w charakterystyczny dla niej sposób, ale naprawdę da się unikać powtórzeń w łatwy sposób i nie odebrać jej tej prostoty – synonimy, mieszane konstrukcje, całkowite przeredagowanie myśli – to zajmuje czas, ale warto, bo pod względem powtórzeń opowiadanie jest mocno przeciętne. I tutaj musisz mieć świadomość, że (zupełnie przeciwnie niż w przypadku interpunkcji) wypisałyśmy zaledwie czubek góry lodowej, bo gdybyśmy miały wypisać wszystko, co według nas spłyciło twój tekst, to ocena byłaby dłuższa i więcej czasu też zajęłoby jej pisanie.
Twoją piętą achillesową są również powtórzenia zaimków. Pół biedy, że nieszczęśliwie lubisz sadzić po kilka w jednym zdaniu on czy ten odmienionych we wszystkich możliwych formach, ale piszesz narracją pierwszoosobową i zrobiłaś z Klaudii przesadzoną egocentryczkę, przez co dialogi i jej myśli wychodzą koszmarnie sucho i nienaturalnie. Ludzie tak nie mówią, spójrz:
(...) a ja będę się przez to wstydzić, tak jak i wiele innych razy w moim życiu.
Nawet bez tego nie był to dla mnie najlepszy okres.
(...) moją pierwszą myślą było to, że Bilbo zobaczył jakiegoś pająka (...).
(...) dotarło do mnie, jak istotne powinny być dla mnie odwiedziny kuratora, które akurat przegapiłam.
(...) przypominał wielkością schowek na miotły w domu mojej mamy.
(...) wyjątkowo dużo czasu zajęło mi ubieranie moich myśli w słowa
Taka sytuacja wydawała mi się niewyobrażalna.
(...) powinnam relaksować się tym widokiem, wiedząc, że mnie i moim przyjaciołom już prawie nic nie grozi (....).
A to tylko kilka przykładów – było tego dużo, dużo więcej. Przez takie przypadki niejednokrotnie odniosłyśmy wrażenie, że próbujesz pisać tak, by upewnić się, że czytelnik na pewno zrozumie zdanie. Brzmi to często na siłę, bo zaznaczasz coś, co było dla nas z góry logiczne. Chyba najmocniej widać to w przykładzie: (...) dotarło do mnie, jak istotne powinny być dla mnie odwiedziny kuratora.  
Widać, że próbujesz walczyć z powtórzeniami, ale ostatecznie wychodzi różnie, bo Klaudia zaczyna brzmieć jeszcze bardziej nienaturalnie – nazywa dom Małgosi domem koleżanki, przyjaciół Niemcami (nadal podtrzymujemy, że to przejaw rasizmu z jej strony), Kurczaka (którego przez większość tekstu określała tym pseudonimem) – panem policjantem… Ludzie nie kreują swoich myśli w tak suchy sposób.
Za tym idzie kolejna myśl – tautologia. Nie dość, że siejesz długie i nieraz przekombinowane zdania, które trzeba czytać czasem i po trzy razy, to jeszcze powtarzasz w nich myśli, lejesz wodę. Gdybyś ograniczyła się nieraz do konkretów, to kopiowane rozdziały nie osiągałyby długości trzydziestu czterech (!) stron a4 przy standardowej czcionce Times New Roman 12, interlinii 1,5 i marginesie 2,5 (przykładowo rozdział dziesiąty). Zdajesz sobie sprawę z tego, że taką jedną notkę musiałyśmy często czytać na raty? A teraz wyobraź sobie, że część zdań można skrócić: pominąć w nich to, co logiczne i przez jeden akapit nie męczyć jednej poszczególnej myśli, dopieszczać jej i obchodzić się z czytelnikiem jak z Bilbem – wszystko tak wprost wyłożyć, by mieć pewność, że zrozumiałyśmy. Często miałyśmy wrażenie, że stoimy w miejscu; czytamy, ale jednak nic z tego nie wynika.
Kilkakrotnie spotkałyśmy się z ekspozycją, szczególnie gdzieś na początku opowiadania (wyszczególniłyśmy te momenty wyżej). Klaudia uwielbia czuć się, a wolałybyśmy jednak, byś częściej  korzystała z pokazywania jej czynów charakteryzujących w wyobraźni czytelnika to czucie. Jeżeli boli ją głowa – niech ponarzeka, przyłoży rękę do czoła, poszuka tabletki, skrzywi się z bólu. Jeżeli czuje się zmęczona czy niewyspana – niech ziewa, snuje się po domu jak cień i jest nieznośna, zamyka oczy, „zasypia na stojąco”. Czyny już same w sobie sprawią, że w wyobraźni utworzy nam się konkretny obraz postaci i automatycznie wczujemy się w nią, będziemy jej towarzyszyć w przeżyciach wewnętrznych; natomiast Ty często szłaś na łatwiznę i pisałaś coś, na co potem nie dawałaś dowodów w postaci sceny z zachowaniem bohaterki. I to właśnie jest mniej subtelna ekspozycja w tekście. Może zagraj w Simsy? Kiedy sim jest zmęczony, to ziewa albo słania się na nogach. Simy pokazują, co się z nimi dzieje, bo nie zawsze zerka się na pasek potrzeb. A przecież nie wejdziesz im do głowy, jak robiła to często sztuczna narracja Klaudii.
Klaudia nie posiada strony emocjonalnej. I czasem taki bezuczuciowy dystans jest dobry, bo podkręca abstrakcję i komizm, ale Twoja bohaterka nie okazuje emocji również tam, gdzie one być powinny. Na przykład w przypadku śmierci (na którą w ogóle nie reaguje) bliskich osób czy w czasie przeżywania ważnych akcji Klaudia o czymś myśli, a wszystko się zatrzymuje – czas staje w miejscu jak w Matrixie, bo bohaterka nie robi nic poza sadzeniem tych swoich pokrętnych zdań, ale to wszystko jest tak spokojne, lakoniczne i bezduszne, że ręce opadały. Sama musisz wyłapać, w których momentach bohaterka w swojej narracji pierwszoosobowej jest bardziej papierkową, niezajmującą reporterką, którą trudno sobie wyobrazić, niż jedyną w swoim rodzaju Klaudią z krwi i kości. Przez większość czasu nie opuszczało nas wrażenie Twojego lenistwa – jakbyś specjalnie unikała opisywania scen, bo wygodne samo w sobie jest charakteryzowanie biernej bohaterki, która tylko myśli i relacjonuje zdarzenia. W ogóle w całej historii brakuje Klaudii subiektywizmu. W końcu w narracji pierwszoosobowej nie ma zbyt wiele miejsca na bezstronność, a bohaterka wciąż wydawała się obojętna, zmęczona, wycofana. I nigdy niczego nie wiedziała, wszystkiemu wciąż się dziwiła. To pewnie jest powiązane z poziomem abstrakcji, który wprowadziłaś, bo Klaudia potrafi dziwić się, że Małgosia zachowuje się normalnie (chociażby szybka, naturalna akcja w pokoju hotelowym z Nowakiem), ale potrafi przyjąć na klatę bez żadnego mrugnięcia te wszystkie naciągane elementy fabuły, jak chociażby związek małżeński z Bilbem. I to jest fajne, to łykałyśmy jak karp pączki, dopóki Klaudia w pewnym momencie bez żadnego wcześniejszego oświecenia nagle doszła do wniosku, że pewne rzeczy nie mają jednak sensu, np: Dopiero po drodze dotarło do mnie, że właśnie straciłam rok z życia, nie chodząc do szkoły z powodu własnej pomyłki. I czasem zdarzały jej się takie oderwania, powroty do rzeczywistości. Pojawiały się chwile, w których udowadniała, że jednak ma mózg, A potem i tak wracała do swojego normalnego zachowania jakby nigdy nic.
Jest to szczególnie denerwujące, kiedy spojrzymy, w jaki sposób Klaudia traktuje Małgosię. Raz mamy ten abstrakcyjny egoizm: „przyjaciółka ma problem, ale jestem za głupia, żeby to zauważyć” (i jest to nawet śmieszne), ale zaraz trafiamy na kilka akapitów, w których Klaudia rzekomo martwi się o Małgosię. Z tym że jej przemyślenia wychodzą strasznie sztucznie i nieszczerze po jej wcześniejszym zaślepieniu. Właściwie sprawia to wrażenie, jakbyś próbowała nas przekonać, że protagonistka potrafi troszczyć się o innych – tylko że jej czyny co chwila temu przeczą. Dobrze to widać w rozdziale trzynastym:
Spojrzałam w tym kierunku co ona [Małgosia], ale nie zobaczyłam tam nic dramatycznego poza Tomem, który (...) stał z Lorą nad automatem z zabawkami. (...) najwyraźniej świetnie bawiący się Tom w towarzystwie nowo poznanej kobiety na dobre zepsuł Małgosi humor. – To ewidentnie brzmi, jakby Klaudia nie była świadoma, że jej przyjaciółka jest zazdrosna. Tylko że zaraz potem pojawia nam się coś takiego:
[Małgosia] próbowała udawać, że wszystko jest w porządku, ale za długo ją znałam, by się na to nabrać. (...) Domyślałam się, że chciałaby porozmawiać o Tomie, bo wyraźnie czułam, że to właśnie to gryzło ją najbardziej. Widziałam w końcu jej minę za każdym razem, kiedy chwytał Lorę za rękę (...). – Taka intuicja i troska w ogóle nie pasuje do bohaterki, którą zdążyłyśmy poznać. Ponadto Klaudia ma strasznie spóźniony zapłon. Używasz narracji pierwszoosobowej i właściwie cały czas siedzimy w głowie głównej bohaterki, a jednak pierwsza myśl, że coś się dzieje z Małgosią, pojawia się dopiero teraz! Nie, po takim czasie żadnym monologiem wewnętrznym nie wmówisz nam, że Klaudia jest troskliwą osobą. Widziałam w końcu jej minę za każdym razem, kiedy chwytał Lorę za rękę (...). – Mogłaś o tym napisać wcześniej, w momencie, kiedy protagonistka rzeczywiście widziała minę przyjaciółki. Teraz to wygląda, jakbyś przypomniała sobie w ostatniej chwili, że wypadałoby napisać coś o ich relacji i wciskała tę scenę na siłę.
Miałyśmy również wrażenie, że obracamy się w kółko. Szczególnie akcja z Tarantinem, a przynajmniej niektóre jej momenty – po kłótni w restauracji Małgosia reaguje na jego komplementy, rumieniąc się i proponując herbatę! Niekonsekwencja w decyzjach, które deklarują bohaterowie, jest upierdliwa przy takiej długości notek i pogmatwanym tekście. Bardzo zależało nam, by dostać dowody na to, że całość dokądś zmierza i takich dowodów brakowało – tkwiłyśmy w miejscu, nie wiedząc, co się dzieje i dlaczego jest tak, a nie inaczej. Niejednokrotnie było to zabawne, genialne i śmiałyśmy się do łez, ale jeżeli Klaudia i Małgosia już któryś raz coś postanowiły, to naprawdę męczące było czytanie, że nie, jednak nie tak. No bo ile można kręcić?
Podziwiałyśmy natomiast ogólną koncepcję, fabułę i napięcie rosnącego poziomu absurdu. O ile przemyślenia Klaudii, również niektóre sceny akcji, faktycznie ciągnęły się jak flaki z olejem, to jednak ujęło nas, że całość bardzo przypominała sen, w którym sceny zaczynają się niepozornie i absurd rośnie z czasem. To udowodniło, że nie porwałaś się z motyką na słońce – miałaś pomysł i zrealizowałaś go według ustalonego wcześniej planu, a nie pod natchnieniem Bożym. Ogólna koncepcja wyszła dobrze.
Jeśli dotarłyśmy już do tematu fabuły, to powinnyśmy zacząć od początku – dosłownie – czyli od samego tytułu. Według nas jest oryginalny i przyciąga uwagę, chociaż nie ma za wiele wspólnego z treścią; Skoiowy „Lokaj został sprzedany na eBayu” byłby bardziej dopasowany, no bo – nie oszukujmy się – Marcin wcale nie zaginął, wszyscy dobrze wiemy, gdzie się podziewa. Chyba że tytuł ma związek z treścią kolejnej części, wtedy nie pozostaje nam nic innego, jak śledzić dalsze losy bohaterów, by rozwiązać tę zagwozdkę. Natomiast absolutnie nie zgadzamy się na sklasyfikowanie całości jako opowiadania  sensacyjno-obyczajowego, bo sensacyjne są u Ciebie tylko poszczególne elementy (przy czym biorąc pod uwagę tempo akcji Lokaja, to nie trafiłaś zupełnie. Akcja to główny czynnik budujący dobrą sensację), a obyczajówką można nazwać dosłownie wszystko, ale na pewno nie absurdalną historię nastolatki, która wychodzi za niedorozwiniętego dzieciaka i zostaje przez to wyrzucona ze szkoły, wyprowadza się do znajomych i jest całkowicie bierna i nudna, nawet gdy wszyscy dookoła niej albo zachowują się mocno podejrzanie, albo umierają.
Znalazło się kilka wyżej wspomnianych już wątków, w których umarł sens. Mimo że piszesz groteskę, to jednak logika już nie samej fabuły, co powiązań między wątkami, leżała i kwiczała. Przykładowo niewyjaśniona śmierć Rubika, która jest sceną kluczową, nie daje czytelnikowi jasnej odpowiedzi na pytanie: co i dlaczego się w ogóle stało? Dobrze pamiętamy, że Rubik wspominał o trzech kanarkach, a w tajemniczym gabinecie pojawił się tylko jeden. Gdzie reszta? I dlaczego duch Janiaka straszył akurat tam? Logika podpowiada, że duchy przeważnie trzymają się uparcie miejsca lub przedmiotu, z którym były związane przed śmiercią. Bazując na tym, bardziej prawdopodobne byłoby, że Janiak powinien straszyć na balkonie (przy sznurach od prania) albo w samej pralce.
A przy okazji Janiaka – był on ważną postacią, ponieważ…? Urządził imprezę, wywiesił kilka razy pranie, był pierwszą miłością Klaudii i umarł. On przynajmniej zagrał jakąś rolę – nie bardzo kluczową – chociaż równie dobrze można go zamienić na Nowaka i nie mnożyłabyś bytów w swojej historii. A genialny syn Nikoli? Pojawił się może w jednej scenie, by zabłysnąć, a potem słuch o nim zaginął. Nie mamy pojęcia, czy masz plan na jego rolę w kolejnych rozdziałach, ale zdarzało się, że rzucał nam się w oczy przesyt informacji, przesyt postaci, przesyt wątków. Do tej pory nie wyjaśniła się chociażby sprawa Klaudii mamy i jej bzika na punkcie znaczków... Mówi Ci coś zasada Brzytwy Ockhama? Głosi ona, że: nie należy mnożyć bytów ponad miarę. Interesujące opowiadanie unika dłużyzn – nadmiaru informacji, które nie wnoszą niczego do postępu fabularnego. Ważne jest, by uwzględniać jedynie to, co ma znaczenie dla całości i z tego powodu nie warto opisywać zbędnych czynności (np. śniadanie, kąpiel, mycie zębów), ale i bez sensu jest mnożyć bohaterów, którzy odgrywają w historii minimalną rolę. Można tę rolę zrzucić na inną postać i wykreować ich mniej, ale wspólnie tworzących jedną, zgraną fabułę, w której czytelnik się nie pogubi. Jeden bohater mający wiele ról będzie zawsze ciekawszy niż taki, który pojawia się na chwilę, a potem znika i okazuje się, że wcale nie wniósł niczego ważnego. Co z sąsiadką i kurtką, którym poświęciłaś tyle akapitów? Sprawa rozwiązała się za pomocą jednego zdania o tym, że ramoneska bodajże została spalona przez ekologów. Widzisz, to tak, jakbyś marnowała wenę twórczą na opisywanie rzeczy, które nie prowadzą do rozwiązania fabuły – taką szczegółowością nadajesz im rangę superultraważnych informacji; poświęcasz im masę uwagi, a koniec końców okazuje się, że no dobra, okej, coś tam z czymś tam powiązały, ale generalnie niczego specjalnego nie wniosły. Bardzo ważne jest zawiązywanie fabuły, bo logiczne, że kiedy piszesz opowiadanie, to chcesz zaprezentować czytelnikowi konkretną historię, wycinek jakiejś rzeczywistości. To ważne nie tylko w kryminałach czy powieściach sensacyjnych, ale w opowiadaniach wszelkiej maści – czytelnik podświadomie zakłada, że każdy element fabuły ma znaczenie. Kiedy napiszesz za dużo, wciskając szczegóły, które takiego znaczenia faktycznie nie mają, czytelnik może się po czasie mocno rozczarować. Opowiadanie nie jest niczym innym niż strukturą logiczną – nawet w przypadku gatunku zawierającego słoną dawkę absurdu; czytelnik nadal chce rozwiązywać zagadkę, odsłaniać karty z uwzględnieniem wszystkich zauważonych przyczyn i skutków, więc fabuła musi być spójna i zwięzła maksymalnie jak tylko jest to możliwe – by każde zdanie miało wartość. Bo opisywanie śmiesznych gagów to jedno, ale Ty jednak na końcu do czegoś doprowadziłaś, więc zwróć uwagę na elementy bardziej i mniej ważne. Mniej ważne zdegraduj do formy małego urywku lub usuń zupełnie, a bardziej ważne pokaż sceną, a nie tylko suchym opisem – efekt powinien wyjść lepszy i bardziej satysfakcjonujący.
Jeżeli chodzi o całą treść, to pozytywne wrażenie zrobiły na nas poszczególne elementy:
Zwracałaś uwagę na realne problemy ludzkie takie jak chociażby odwrócenie ról (krzywe zwierciadło): polscy imigranci w Niemczech – niemieccy imigranci w Polsce. Sparodiowałaś po mistrzowsku  relację matka-córka, ukazując w wyolbrzymiony sposób autentyczne trudności związane z rodzicielstwem. Tom, Małgosia, Klaudia i Bilbo stali się parodią standardowego modelu rodziny, aczkolwiek w przypadku Bilba sytuacja wydaje się naciągana, bo na początku opowiadania nie wydawał się aż takim dzieciuchem i gdy bohaterowie zamieszkali razem, dopiero wtedy czytelnik zwrócił uwagę, że to autentycznie niedorozwinięty nastolatek, co wcześniej jakoś wybitnie nie rzucało się w oczy. Ta granica między jednym Bilbem a drugim jest dość mocno zauważalna.
W ogóle oparłaś dużą część fabularną na hiperbolizacji – chociażby te wszystkie próżne przemyślenia Klaudii koloryzują generalny egoizm charakterystyczny dla nastolatków. Skarykaturowałaś idealnie społeczeństwo, przedstawiając zasady, którymi rządzą się urzędy, placówki oświaty; scharakteryzowałaś stan działania naszej krajowej służby zdrowia, dodałaś grasujących ekologów, wyśmiałaś przy tym mentalność Polaków i cebulactwo, poruszyłaś kwestię turystyki, z którą genialnie powiązałaś syndrom sztokholmski (Przykład: Lora. W sumie opowiadanie w sposób śmieszny nierzadko ukazuje smutną prawdę – ludzie często mają możliwość odejścia od swoich ciemiężycieli, ale tego nie robią), także wypaczyłaś rozwój infrastruktury (galeria), sparodiowałaś operę, przedstawiłaś ogólne podejście ludzi do kultury i sztuki (ze skrajności w skrajność: Klaudia-Małgosia). A w tym wszystkim zawarłaś (czasem dosłownie, a czasem metaforycznie) takie drobne niuanse silnie kojarzące się z popkulturą, na przykład Tom i Bilbo od razu pojawili się przed oczami wyobraźni jako odzwierciedlenie Toma i Billa z Tokio Hotel. Bułki i banany z marszu nasuwają skojarzenia o Orle z Wisły, a Rubik i jego kostki… no cóż, bajka. Dzięki takim elementom na pewno tekst stał się wartościowy i głównie dla nich chce się go w ogóle czytać.
A przy okazji, jeżeli już o parodii mowa, opowiadanie to satyra dla wszystkich. Piszesz tak, że nie trzeba znać parodiowanych kwestii, by dobrze się bawić w czasie czytania (przy okazji zdałyśmy sobie sprawę z tego, że od pierwszego boom, jakie zrobiło Tokio Hotel ze swoim Durch den Monsun na polskiej scenie muzycznej, mija w tym roku dwanaście lat!).

Na dzień dzisiejszy jest dobrze (4). Przede wszystkim dlatego, że naprodukowałaś tego tekstu całkiem sporo, dodatkowo miałaś na niego plan: fabuła nas zabawiła, dobiegła końca i wyjaśniły się prawie wszystkie wątki, a postaci (poza Klaudią) w ogólnym rozeznaniu wypadły świetnie – były charakterystyczne, miały indywidualne stylizacje, typowe dla siebie zachowania. Aczkolwiek główna bohaterka okazała się nieznośna, naszym zdaniem zwyczajnie Ci nie wyszła, i za nią spory minus.
Przy tej ocenie warto przyznać, że miałyśmy często podzielone zdania, gdyż trudno było nam wywnioskować z tekstu, co jest zamierzonym absurdem, z którego zdajesz sobie sprawę, a co wpadką. Niektórym oceniającym podobały się pewne sytuacje, Skoia zdecydowanie czuła przesadę. Hiroki na przykład najchętniej wystawiłaby Ci piątkę (Sko – tróję), ale decyzję musiałyśmy podjąć wspólnie (otrzymujesz jednakowoż tytuł Hiro’s Hero). W jednym pozostałyśmy zgodne – czekamy w tym samym składzie na zakończenie kontynuacji, by zabrać się za drugą część. Koniecznie zgłoś się, gdy ukończysz całość, wtedy będzie nam łatwiej wyciągnąć jeszcze więcej wniosków z Twojej pisaniny. Zapraszamy serdecznie!


Podziękowania za betę dla Bohaterki Realnej i Forfeit. :)

15 komentarzy:

  1. Ja tylko chciałabym jeszcze raz przeprosić Claudinellę, że nie dałam rady ocenić jej bloga. Dziewczyny zrobiły to o wiele lepiej, niż ja bym zrobiła, tak więc mam nadzieję, że będziesz zadowolona z oceny. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic się nie stało, zresztą jakbyś oceniła, to nie byłabym Hiro’s Hero :D

      Usuń
    2. La li la la...
      Tytuł zasłużony! A do dyskusji na dole dołączę jutro. Sesja to ZUO. Meh. Na razie dziękuję za rozwinięty komentarz do naszej pracy. Aż miło popatrzeć. :)

      Buziaki
      Hiro

      Usuń
  2. Cześć! Przeczytałam wczoraj, komentuję dzisiaj, bo trochę się tego zebrało :)

    Przede wszystkim chciałam podziękować za ocenę, bo widać, że włożyłyście w nią dużo pracy. Tego właśnie potrzebowałam – oceny od kogoś, kto rozumie założenia, zastanawia się nad wydarzeniami, próbuje przewidzieć treść dalszych rozdziałów. Teraz dokładnie wiem, co może „nie grać” czytelnikowi i w których miejscach muszę posiedzieć nad tekstem, by wszystko się ładnie łączyło.
    Co do zablokowania bloga – posypał się jeden gadżet i musiałam jakoś to naprawić. Blog jest już otwarty dla wszystkich.
    Wydaje mi się, że większość uwag od strony językowej, powtórzeń i zarzutów co do prologu powtarza się z ostatnią oceną; tak jak mówiłam, czasowo wypadło to bardzo niefortunnie, bo zaczęłyście ocenę akurat wtedy, kiedy Condawiramurs skończyła swoją, ale mam nadzieję, że nie macie poczucia, że straciłyście czas. Już na podstawie poprzedniej oceny przygotowałam nieco zmodyfikowaną wersję pierwszych rozdziałów, które upraszczają niektóre kwestie, a niektórych fragmentów wzbudzających wątpliwości już nie będzie (np. rozmowa telefoniczna z Kurczakiem w trakcie strzelaniny – może miała potencjał, ale wolę uniknąć nadmiaru takich elementów, które mogą nie być dobrze odebrane, przynajmniej na tym etapie). Po lekturze tej analizy tym bardziej nie mam wątpliwości, że te zmiany są konieczne i mam nadzieję, że po wywaleniu męczących fragmentów narracji oraz po upłynnieniu całości czytać będzie się lżej.

    Jest kilka większych kwestii, które muszę omówić, nie zgadzam się z paroma rzeczami, ale… naprawdę bardzo się cieszę, że trafił do was ten beztroski humor, który miesza się z poważniejszymi kwestiami, że widzicie nawiązania do postaci i zachowań. Na tym mi zależało – szczególnie że, jak mówicie, nie wszystkie trzeba wyłapać, żeby się dobrze bawić. Powieść ma jeszcze „drugie dno”, które odpowiada na pytanie, czemu wydarzenia potoczyły się w taki sposób, dlaczego niektóre postacie zachowały się tak, a nie inaczej, ale wprost zostanie to powiedziane dopiero dużo, dużo później; poza sugestiami nie wepchnę tego w pierwszą część. Zależy mi tylko na tym, żeby opko dało się czytać bez analizowania, a jak pojawia się poczucie, że „coś jest na rzeczy”, że niektóre fragmenty do czegoś nawiązują między wierszami – no to jest właśnie to, co chciałam uzyskać.

    Ważniejsze elementy, na temat których potrzebuję się wypowiedzieć:

    1. Narracja: Klaudia przedstawia wszystkie wydarzenia szczegółowo, wtrącając w to swoje myśli, co jest konieczne do przedstawienia chociażby wnętrz w logiczny sposób – dla przykładu, zarejestrowanie pedantycznie nakrytego stołu z mnóstwem naczyń i ogólnego wyglądu trwa chwilę, narratorka nie wymawia przecież w myślach nazwy każdego z obiektów. To czy takie dłuższe „opisowe” wstawki pomagają momentom, w których dzieje się dużo akcji – zgoda, do przemyślenia, choć we wspomnianym fragmencie ze stołem Klaudia zatrzymuje się i próbuje zinterpretować, co się dzieje.
    Oprócz opisu wydarzeń typu „tu i teraz”, jedno po drugim, wtrącam streszczenia dłuższych okresów, które nie były tak fascynujące; z tego co widzę, kilka razy irytowało was, że dana akcja nie została pokazana, ale poza tym chyba nie było z nimi wielkiego problemu.
    Wątpliwości pojawiły się za to przy narracji typu „opowieść kogoś innego”. Za każdym razem przedstawia je Klaudia, rzadko wtrącając coś od siebie, czasem ironizując, przy czym jeśli mówi „Małgosia była przerażona”, to znaczy nic więcej niż to, że Małgosia tak jej powiedziała. Gdyby narratorka nie zebrała wszystkich wydarzeń w płynną opowieść, pewnie można byłoby pokazać Małgosię/Bilba/Toma opowiadających o nich w dialogu, ale wtedy miałabym wrażenie, że pół opka składa się z dialogu i jest to męczące. Czyli zamiast tego założenie: Klaudia przedstawi nam daną opowieść płynnie, na podstawie swojej wiedzy, w taki sposób, w jaki sama ją odebrała. Stąd założenie, co czuli bohaterowie, ale też sugerowanie wątpliwości, nastawienia do przedstawionych faktów przez narratorkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 2. A co do postaci Klaudii…
      Zamiast odnosić się do każdego argumentu z osobna napiszę, jakie były założenia. Chciałam przedstawić narratorkę, której nikt nie nauczył empatii (ojciec ją olewa, starsza dziewięć lat siostra zdominowała, a i relacji nie mają jakiejś super, zmęczona matka próbuje się jej pozbyć…), a której będzie nabywała z upływem czasu. Na początku Klaudia jest tak skrajnie samotna, że idealizuje każdego mężczyznę, który na wstępie jej nie odrzucił, bo myśli, że chłopak wypełni pustkę w jej życiu, nie zważając na to, że mogłaby zacząć od poprawienia relacji ze współlokatorami. Tyle że o tym nie wie – czuje tylko, że Małgosia odgradza się od niej murem milczenia, o czym będzie więcej w kolejnych częściach. Przez to czuje jakiś fałsz w relacji i nie daje z siebie wszystkiego… no ale druga część zaczyna się jednym wielkim sprzątaniem po błędach przeszłości. Klaudia łapie wakacyjną pracę, wraca do szkoły, robi maturę i oszczędza, Gosia też próbuje ogarnąć życie wokół siebie. W ten sposób rozwój poszczególnych bohaterów będzie ważny w kolejnych częściach, bo pomysły na życie będą mieli skrajnie różne. W poprawionych rozdziałach stawiam duży nacisk na kontrast Klaudia-Gosia z powodu braku pewności siebie tej pierwszej i nadmierną pewność siebie (mimo nieeksponowania tego faktu) drugiej. Gosia ma po prostu umiejętność wzbudzania sympatii w ludziach i świadomość, że potrafi łatwo nawiązywać głębsze relacje, z czym Klaudia ma problem. Nie ukrywam, że większość fragmentów obrazujących egoizm Klaudii miało być elementami komicznymi. Mnie śmieszą. Jestem chociażby zadowolona ze scenki, gdy Klaudię nagle zalewa zachwyt nad Tarantinem, bo zawiera się w niej kilka cech bohaterki, które potrzebowałam przedstawić. Rozumiem jednak, dlaczego dla was nie było to takie zabawne i w pewnym momencie czułyście się zmęczone. Mam nadzieję, że poprawienie jakości narracji zwłaszcza w rozdziałach przed śmiercią babci Gosi sprawi, że te dowcipy będą czytelne, a narratorka – nie tak irytująca. W końcu moim celem nie było napisanie wyjątkowo wkurzającej bohaterki, a po prostu pełnej wad, myślącej o sobie wtedy, kiedy nie powinna, której cechy pojawiają się regularnie w narracji. No i częściej podkreśla, dlaczego czegoś nie zrobi, niż rzeczywiście robi – taki typ. Dużo obserwuje, potrafi wyczuć, kiedy coś jest nie tak (zarówno jeśli chodzi o absurd, jak i poczucie winy, bo nie jest w porządku wobec przyjaciółki) i nic z tym nie robi, dopiero w drugiej części zachodzi w głowę, co mogło pójść nie tak.
      Za to nadmiar „nie” i podobnych konstrukcji wywalam, poprawiam całość pod względem właśnie takich różnych baboli.

      3. Komnata Rubika: okej, wygląda na to, że muszę dobitniej zasugerować, co się tam wydarzyło, bo jak ktoś nie zrozumie, to jest to spory problem w odbiorze całego tekstu. Chciałam tam wprowadzić oniryczny nastrój z dziwnymi przemyśleniami Klaudii, z której nagle uleciało poczucie misji, ponieważ tak działały na nią duszące opary z roślinek Rubika. Na Bilba zresztą też, tylko niekoniecznie mają wspólne zbiorowe halucynacje; Bilbo po powrocie do domu ma swoje dziwne teksty (omlet). Na drugi dzień Klaudia kilka razy zastanawia się, co tak naprawdę się wydarzyło, bo wydarzenia były zbyt surrealistyczne, potrzebne przedmioty pojawiały się znikąd, przemyślenia szły w stronę chaosu, do tego boli ją głowa i źle się czuje, nie pamięta chronologii. Tak więc nie było żadnego ducha Janiaka, zmieniających się obrazów czy kanarka, za to kostki zachowała, do czego jeszcze wrócimy :) A na trzeźwo to nawet Klaudia nie wyobrażałaby sobie Toma z tatuażami uciekającego z więzienia, by się na niej zemścić ;) Cały wątek ze śmiercią Rubika, jego komnatą, kostkami i innymi gadżecikami będzie miał kontynuację w drugiej części. No a kanarek? Rubik ostrzegł ją przed jakimś kanarkiem, więc właśnie kanarka zobaczyła.

      Usuń
    2. No i reszta:

      „— Radziu, co robisz!? – Do Radosława mówi „Radziu”, a do młodszego od niego Kurczaka zwracała się „panie władzo”. Nie zauważyłam jakiegoś specjalnego zainteresowania Gosi w stronę „Radzia”, natomiast wcześniej łechtała ją myśl o odwadze tego drugiego. Faktycznie, tak samo jak Klaudia dostrzegam w tym niewytłumaczoną niekonsekwencję” – w tym przypadku „panie władzo” było dużo bardziej kokieteryjne niż spontaniczne „Radziu!”.

      „(...) a włosy jakoś udało mi się uczesać małym grzebyczkiem Janiaka, który znalazłam w jednej z szafek – no proszę, a z otwarciem obuwniczej szafki u sąsiadki miała taki moralny problem” – w pierwszym przypadku to był pracodawca i wkładanie stóp w obce buty, w drugiej bardziej akceptowalna sytuacja, w której raczej nie groziło, że ktoś ją na czymś przyłapie.

      „Apéritif – z tego, co mi wiadomo – pije się na przyjęciach stojących i podawany jest przed posiłkiem, a tamci później ani nie jedli, ani nie stali” – pewnie, ale bohaterka nie jest zbyt mądra i palnęła pierwsze, co jej przyszło do głowy, żeby tylko wypaść „naturalnie” i „dorośle” w jej mniemaniu.

      „Wyglądało jednak na to, że wysokości nie są żadną przeszkodą dla dzielnego Janiaka. – Czy Klaudia przed chwilą nie przyznała, że go nienawidzi? Nijak ta nienawiść ma się teraz do relacji wydarzenia. Bohaterka jest zbyt obiektywna, a przecież przed chwilą facet zrobił jej niezłe świństwo. Nie zapominaj, że pierwszoosobowa narracja zobowiązuje” – ależ nienawidzi, z niedowierzaniem przygląda się jego wyczynom i temu, co potrafi zrobić dla ukochanego prania. „Dzielny Janiak” był ironiczny.

      „(...) w ogóle nie miał racji. Zaczynałam mieć dosyć tej rozmowy, zwłaszcza że nie zamierzałam dać się wrobić w pomoc kościelną w ramach zadośćuczynienia za jakieś nieistniejące i nieważne grzechy. Miałam już dość zajęć i bez tego. – Jeśli coś dla kogoś nie istnieje, to po co w ogóle ten ktoś miałby oceniać ważność tego czegoś?” – te „nieistniejące i nieważne” grzechy Klaudia nazywa takimi w myślach, dziecinnie wypierając się, że w ogóle jakieś są (nie mam żadnych, a ksiądz czegoś ode mnie chce – no bez sensu!). Hm, jeśli nie wyczułaś tego tonu, to źle.

      „Sama wcześniej przyznała, że nie należy do osób przesadnie wierzących, więc skąd u niej to „królestwo niebieskie”? Czy to się nie wyklucza?” – po pierwsze jest typową wierzącą-niepraktykującą, po drugie ironizuje. Zestawianie słów jak „zaklepać” i „królestwo niebieskie” to typowy zabieg w tym tekście.

      „Moja koleżanka wychodziła właśnie z bogatej posiadłości, którą miałam bezpośrednio przed sobą – hmm… jakby się tak zastanowić – spotykając znajome twarze, w myśli nie określa się ich mianem „koleżanek”. Od czegoś są imiona, pseudonimy, zdrobnienia. To, w jaki sposób bohaterka określi drugą postać samo w sobie będzie już określeniem relacji. Zośka, Kaśka, Julka, Jakkolwiekmanaimię – gdy Klaudia tę koleżankę lubi. Ta wredna jędza, przebrzydła szuja o krzywych zębach (a niech jej wypadną te rude kłaki) – gdy nie żywi do niej przesadnej miłości. Mam wrażenie, że bardzo często zapominasz, że jesteśmy w głowie głównej bohaterki” – chwilami mam problem z brakiem synonimów na Małgosię, prawda, ale tutaj było to celowe – jako podkreślenie, że zobaczyła kogoś znajomego, kto może ją wypytać, co tu robi. Ale jak dziwi, to zmienię zdanie na inne.

      Co do policjantów – jak fragment o Diego wyleci, tam zostaną przedstawieni pierwszy raz i powinno wypaść naturalnie.

      „Zastanów się, czy taki obraz jest tym, co chciałaś uzyskać; na dodatek masz cholernie długie rozdziały, więc czytelnik męczy się już w połowie. Osobiście odrobinę zmuszam się do tej historii (mimo twojego genialnego pomysłu na fabułę, która ujmuje mnie całkowicie) – przez wysuszoną główniaczkę mam ochotę wyjść i nie wracać” – <3 <3 <3 <3 NAJLEPSZY FRAGMENT OCENY, JAKI DOSTAŁAM

      Usuń
    3. „O ile same abstrakcyjne sytuacje w tym i w poprzednich rozdziałach są naprawdę ciekawe – o tyle nie do końca trafia do mnie stosunek głównej bohaterki do nich. Często powtarza, że coś jest dziwne/surrealistyczne/nierealne, a potem sama zachowuje się (lub jeszcze częściej rozumuje) w równie nielogiczny sposób. Nie rozumiem, po co wprowadziłaś u Klaudii to zdumienie” – Klaudia ma problem z ustosunkowaniem się do dziwacznego świata, bo sama w nim żyje i próbuję oddać to zagubienie. Co do traktowania czytelnika jak debila, który nie zrozumie – przyznam szczerze, że czasem staram się za bardzo sugerować, co jest normalne dla bohaterów, a co nie, bo nie wiem, jak zostanie to odebrane przez czytelników.

      Co do Bilba i odmiany – w literaturze w przypadku polskiej odmiany imienia „Bilbo” celownik omija się wszelkimi sposobami, a w czasie, kiedy je wprowadzałam, propozycje odmiany można było znaleźć w internecie właśnie dwie – a mnie spodobała się ta, która powodowała skojarzenia z rzeczownikiem rodzaju nijakiego (dziecko – dziecku) i pasowała do specyficznego bohatera. No ale skoro tak dziwi, pewnie lepiej zmienić, zwłaszcza że to nie jest jakiś istotny zabieg.

      "(...) wszystko to sprawiło, że chłopiec zapomniał o bożym świecie, czując się jak u bram ziemskiej Walhalli. – Chłopcy są Niemcami, bohaterka-narratorka Polką. Raczej nikt w ich gronie nie interesuje się mitologią nordycką" – poza Tomem, który zawsze chciał być Wotanem…

      „Dlaczego Tom zaufał Klaudii i opowiedział jej swój misterny plan?” – ee, a ona ma go zatrzymywać czy jak? Klaudia nie jest z Tomem jakoś blisko, a obecność Bilba to dla niej tylko problem.

      „Nie znalazłam logicznych kontrargumentów, ale wolałam nie tyle nie wspominać go jako wybitnego biznesmena (...) – mowa o Janiaku. Klaudia albo ma krótką pamięć, albo jest kłamczuszką. Janiak był dla niej obcesowym chamem. Prędzej uwierzyłabym, że nie chce o tym mówić, bo matka i tak nie będzie chciała tego słuchać, ewentualnie bo nie chce już wspominać tamtego feralnego dnia. Ale że nie znalazła żadnych logicznych kontrargumentów na to, że Janiak nie miał wcale dobrego, pełnego ciepła i wrażliwości serca? W to ciężko mi uwierzyć” – zaraz po śmierci Janiaka postanowiła sobie, że nie będzie poruszać tematu z nikim nigdy, ponieważ może udawać, że to nigdy nie miało miejsca… no i nie ma powodu, by zwierzać się matce z nocy z Janiakiem.

      Co do zachowania matki wobec Bilba i ciasteczek z wróżbą – tak, jej zachowanie ma znaczenie, ciasteczka i podobne rzeczy również, ale sam cytat już nie. No ale same przyznajecie, że tego by się tam nikt nie spodziewał.

      „Jednymi z ostatnich rówieśników, z którymi Klaudia miała kontakt, byli Niemcy, ponieważ zostali oni przyjaciółmi Małgosi? Ekhm, a małżeństwo nie miało na ów kontakt żadnego wpływu?” – małżeństwo i Bilbo wpływają na liczbę znajomych i samopoczucie Klaudii negatywnie. Gdyby mogła się odciąć od Niemców, to nie wahałaby się, bo i tak nie ma pojęcia, co zrobić ze ślubem/unieważnieniem małżeństwa.

      „Zastanawia mnie tylko jedna kwestia… Nikt nie będzie podejrzewał, że Kurczak ostatnio widziany był w drodze do domu Małgosi, a w jej ogródku ktoś niedawno pochował dużego psa? Bo wiesz, to nie brzmi jakoś szczególnie przekonująco...” – omawiałam to już po ostatniej ocenie, dom Małgosi zostanie przeniesiony na obrzeża miasta. Właściwie od początku tak miało być, a wylądował na środku właściwie przypadkiem i teraz część wydarzeń nie ma sensu.

      „Musisz napisać wszystko, od A do Z, jakbym się miała nigdy w życiu większości kwestii nie domyślić” – a tutaj mam wrażenie, że jest to efekt kilku doszłych-niedoszłych ocen, w których niestety bardzo wiele kwestii było odbieranych nie tak, jakbym tego chciała i bardzo boję się niedopowiedzeń.

      Usuń
    4. „do najbliższej ludzkiej siedziby trzeba było iść dobre dwa kilometry, jednak miało to też swoje zalety: okolica była przyjemna, cicha, a niedaleko zaczynał się uroczy lasek. W takim razie co? Wyszły, wysłały esemesa, wróciły się poprawiać i to wszystko w mniej niż kwadrans? Bo dwa pierwsze fragmenty następują po sobie, w tym momencie czytelnik może łatwo się zgubić” – ach, nie, muszę po prostu poprawić ten fragment z wysyłaniem esemesa, bo wyszło rzeczywiście tak, że nie wiadomo, czy sms wysłały będąc w połowie drogi, czy z domu.

      „Od kilku rozdziałów mam wrażenie, że Bilbo cofa się w rozwoju. Na samym początku, gdy poznajemy chłopaków, nie wydaje się aż tak dziecinny, jak gdybyś dostosowywała jego charakter pod coraz bardziej urzeczywistniany obraz rodziny i to jest świetne, bo faktycznie przedstawiasz abstrakcyjną wizję zgodną z gatunkiem, który tworzysz. Na początku, gdy doszło do ślubu, Bilbo nie wydawał się aż takim dzieciuchem, a teraz nie różni się czasem swoim zachowaniem od trzylatka” – dokładnie, to zamierzony zabieg, w którym Bilbo z biegiem czasu dziecinnieje, choć martwiłam się, czy nie przesadzam z opisem jego zachowań – niestety nadal nie wiem, jak do tego podejść, bo ostatniej oceniającej to ten element się właśnie bardzo podobał.

      „A to nagłe zaśpiewanie kolędy na wigilii, to co?” – co innego śpiewać kolędę w swoim języku, a co innego popisową arię po włosku (szpan, szpan!).

      „— JAK W OGÓLE MOŻESZ TAK MÓWIĆ, CO CIĘ NAPADŁO?! – Kompletnie nie trafiła do mnie ta kwestia. Klaudia tak poważnie zastanawiała się, na jakiej stopie jest jej relacja z Tomem, a teraz na niego wrzeszczy. Najpierw chce się wypytać o Lorę, potem nazywa ją francą, a w ledwo następnej wypowiedzi tak się burzy? Kurczę, wyskakuje jak filip z konopi. Nie potrafię jej zrozumieć” – na początku próbuje zagadać Toma, dopasowując się do jego humoru, by wyciągnąć od niego potrzebne informacje. Gdy ten zdradza jednak więcej szczegółów na temat życia Lory, Klaudia już nie umie już udawać, zbyt ją przeraziła ta historia.

      „Gośka opowiada o tym, że bardzo chciałaby mieszkać na wsi, właściwie rustykalny styl od zawsze był jej marzeniem z dzieciństwa. Ale babcine starocie w jej byłym mieszkaniu działały jej najwyraźniej na nerwy, tak? Dobrze pamiętam? Więc czy to się aby odrobinę chociaż nie wyklucza? No i dlaczego ta jej wielka pasja wychodzi dopiero teraz? Po tylu rozdziałach? Klaudia powinna być minimalnie zażenowana, że absolutnie nie zna swojej przyjaciółki. Poza tym Gośka uwielbia rzeczy ładne i gustowne, nosi suknie i obcasy… Coś mi tu nie pasuje do niej to wymuszone zafascynowanie hodowlą drobiu na wsi” – ja też uwielbiam suknie i obcasy, po czym wyjechałam do Norwegii, gdzie buty na obcasie można nosić, jak człowiek się dorobi własnego samochodu, to chyba gorszy popis głupoty :P Nie wszystko musi być idealne, ale dla Gosi mieszkanie na wsi, duża rodzina i własne kury to obraz wymarzonego życia, nie od razu bieda i gnój. Do tego jej ulubiony styl to raczej „rustykalny dizajn z Ikei” niż starocie babci z PRL-u i starsze, które kojarzą jej się jak najgorzej.

      „Pierwsze zdanie opisuje scenę, a w drugim narrator wyjaśnia jej znaczenie. Po co? Czytelnik dawno domyślił się, co miał w zamiarze i robił Rubik. Polałaś wodę” – może; chciałam to przejaskrawić, ale druga część wyszła sztywno i pewnie ją wywalę.

      „Ponoć od kilku dni było głośno o tej roślinie, pisano o niej w gazetach i mówiono w radiu, ale widocznie z powodu naszego wyjazdu i całego natłoku dziwnych wydarzeń nie dotarły do nas te informacje. – Raczej przez imperatyw, biorąc pod uwagę, że bohaterowie spędzili część urlopu na wsi, a potem w centrum handlowym – mijali się z ludźmi… naprawdę wieloma ludźmi. To cud, że nie dowiedzieli się o tej udziwnionej wersji Barszczu Sosnowskiego chociażby właśnie gdzieś tam. Ciężko mi w to uwierzyć” – to jednak nie jest informacja z rodzaju „PAPIEŻ UMARŁ!”, tylko lokalna plotka.

      Usuń
    5. „Natomiast absolutnie nie zgadzamy się na sklasyfikowanie całości jako opowiadania sensacyjno-obyczajowego, bo sensacyjne są u Ciebie tylko poszczególne elementy” – no dobrze, a co byście proponowały w zamian? Zawsze mam z tym problem, gdy zgłaszam się do ocen, więc może dzięki wam uniknęłabym rozpisywania się w przyszłości ;)

      Rozumiem waszą decyzję w sprawie części drugiej, chociaż myślę, że początek odpowiedziałby na kilka pytań i może lekko zmienił wasze nastawienie do głównej bohaterki – mija parę miesięcy, a Klaudia zostaje zmuszona, by wziąć sprawy w swoje ręce, zaczyna przemianę… No i mam wrażenie, że jest płynny, mniej problemów z narracją i tak dalej. Bardzo mnie cieszy, że zapraszacie mnie do zgłoszenia z częścią drugą :)

      „Zaginął lokaj” to tytuł całej serii; tak, to ten lokaj, który w pierwszej części został na chwilę sprzedany, później będzie o nim trochę więcej i wyjaśni się, dlaczego taki tytuł.
      Dziękuję za gołębia, najpiękniejszy gif w tym miesiącu.
      Jeszcze raz dziękuję za ocenę! :)

      Usuń
    6. Absolutnie nie mam poczucia, że straciłam czas, i bardzo się cieszę, że ocena cię satysfakcjonuje. Odniosę się do kwestii, które poruszyłam w ocenie, a o których wspomniałaś w komentarzach wyżej. Niestety kompletnie nie ogarniam formatowania cytatów w komentarzach, więc posłużę się starym dobrym cudzysłowem.

      Zacznę od Klaudii i założeń o niej, które rozpisałaś jako punkt drugi. Tego, co napisałaś, po prostu nie czułam. Najwyraźniej nie odebrałam Klaudii tak, jak sobie to zaplanowałaś. Nie wpadłabym na to, że nikt jej nie nauczył empatii, ponieważ mimo świadomości, że w rodzinie bohaterka faktycznie nie miała za wesoło, to jednak opiekowała się dziećmi, przyjaźniła się z Gosią, nie była wyniosła w rozmowach z ludźmi. Stawiała na kulturę i bierność. To na początku normalna nastolatka, a dopiero z każdym kolejnym rozdziałem wychodzi, że zamiast rozwijać się i być coraz lepszą – ona staje się coraz większą zołzą chociażby dla Gosi czy Bilba, coraz większą ofiarą losu. I coraz większym leniem śmierdzącym.
      Jej rozwój, o ile jakiś następuje w całej pierwszej części, jest niedostrzegalny. Widać pewną siebie Gośkę i wycofaną Klaudię, jednak one raczej pozostają od początku do końca takie same. Jeżeli mówisz o rozwoju w części drugiej, to postaraj się rozwlec go w czasie, wprowadzić naturalnie, a nie zaskoczyć czytelnika już w pierwszych rozdziałach nową Klaudią z nowym podejściem do życia, bo wtedy będziemy mieć do czynienia z dwoma różnymi Klaudiami, które do siebie nie pasują. Czytelnik w taką nagłą zmianę może zwyczajnie nie uwierzyć po tylu rozdziałach z leniwą Klaudią-flegmatyczką. No i rozwój powinien być ściśle powiązany z wydarzeniami. To nie jest tak, że człowiek rozwija się sam w sobie, a wszystko dookoła dzieje się i nie ma na tę zmianę wpływu. Klaudia powinna zmieniać się pod wpływem wydarzeń fabularnych, a do tej pory raczej nie dostrzegłam, by fabuła pierwszej części (mimo że skomplikowana i długa) miała na nią wpływ. Klaudia zdawała się często stać obok, po prostu brać udział w wydarzeniach i sucho je opisywać.
      Swoje zrobiła też forma opowiadania i jego klimat. To one już od samego początku historii nie podsuwają czytelnikowi, by aż tak głęboko sięgać w psychikę bohaterki i gdybać nad jej zachowaniem: dlaczego w tej scenie zachowuje się tak, a w innej tak. Czytelnik może nie załapać potrzeby analizy. W tak abstrakcyjnej rzeczywistości może nie połączyć wszystkich elementów życiorysu bohaterki, by wyciągnąć jeden obraz zamkniętej w sobie dziewczyny. Nie. Nikomu to raczej nie przyjdzie do głowy, bo dużo ciekawsze od niej są same wydarzenia. Tym bardziej że narracja jest pierwszoosobowa i Klaudię charakteryzuje każde jej zdanie. Miałam bardzo często przeczucie, że Klaudia co innego stara się mi wcisnąć (jak jest według niej), a jej narracja i sposób wyrażania się przedstawia obraz odwrotny. Na przykład według ciebie Klaudia „potrafi wyczuć, kiedy coś jest nie tak (zarówno jeśli chodzi o absurd, jak i poczucie winy, bo nie jest w porządku wobec przyjaciółki)”, a moim zdaniem nie potrafi wcale. Niby ona tak twierdzi, ale fakty mówią co innego – całe opowiadanie jest pełne absurdalnych zwrotów akcji, a Klaudia na większość reaguje nijako. Zgadza się z biegiem wydarzeń i płynie z prądem jakby nigdy nic.

      Usuń
    7. Jeżeli chodzi o Komnatę Rubika, toś mnie zaskoczyła. Nie miałam pojęcia, że właśnie takie coś tam się wydarzyło, a zachowanie bohaterów z dnia następnego cokolwiek sugeruje, jako że Bilbo zawsze był… dziwny, a Klaudia – no cóż, jej migrena i chaotyczne myśli też nie są superultranowością, by zwrócić na nie uwagę
      Wydaje mi się, że musisz poprawić całą scenę, bo czytelnik na pewno będzie miał problem z tamtym wydarzeniem. Twoje tłumaczenie zupełnie mija się z tym, co wyciągnęłam ze sceny. Wątpię, by ktokolwiek poza tobą, wyciągnął wnioski, że wszystko to okazało się halucynacją. No chyba że wszystko rozwiąże się dopiero w kolejnej części, ale jeśli tak, to ktoś może się mocno rozczarować, kończąc pierwszą część (jak ja) bez jasnego obrazu, a uczucie rozczarowania zawsze będzie silniejsze i pozostawi negatywne emocje po sobie, nawet jeśli po czasie wątpliwości zostaną rozwiane.

      „ – w tym przypadku „panie władzo” było dużo bardziej kokieteryjne niż spontaniczne Radziu!” – nie odczułam w tym żadnej kokieterii.

      Apéritif – rozumiem Klaudię, ale bardziej zdziwił mnie Janiak ;)

      „Dzielny Janiak był ironiczny” – no właśnie. I tu mam znów problem, bo żadnej ironii tam nie wyczułam. To samo przy grzechach, niestety, i królestwie niebieskim. Stylistyka Klaudii nie przemawia za tym, by czuć było w jej głosie (tonie?) ironię, sarkazm, celową infantylność – w zależności od momentu. Poczekajmy na odpowiedź innych oceniających, może one wyczuły to inaczej. Jednak pewnie nasze wspólne niezgrania wyszłyby w czasie bety, więc podejrzewam, że sądzą podobnie.

      Tak. „Moja koleżanka” dziwi.

      Wysuszona główniaczka to moja robota, przyznaję się bez bicia. W pewnym momencie naprawdę osłabłam, przepraszam :<

      „ – poza Tomem, który zawsze chciał być Wotanem…” – kurczę, umknęło mi to.

      „Małżeństwo i Bilbo wpływają na liczbę znajomych i samopoczucie Klaudii negatywnie”. – Nie chodzi o to. Generalnie małżeństwo stało się faktem, z którym Klaudia się pogodziła, więc Klaudia kłamie, że tylko przyjaźń Małgosi i chłopaków podtrzymuje ten kontakt. Gdyby dążyła do „rozwodu” czy wyparła raz na zawsze myśl o ślubie, mogłaby udawać, że problem nie istnieje, ale nie zrobiła tego.

      „To zamierzony zabieg, w którym Bilbo z biegiem czasu dziecinnieje” – a czy jest tego jakiś konkretny powód? Reakcja na otaczającą, absurdalną rzeczywistość?

      „na początku próbuje zagadać Toma, dopasowując się do jego humoru, by wyciągnąć od niego potrzebne informacje. Gdy ten zdradza jednak więcej szczegółów na temat życia Lory, Klaudia już nie umie już udawać, zbyt ją przeraziła ta historia”. – Kurczaczki, znów w ogóle tego nie wyczułam.

      „No dobrze, a co byście proponowały w zamian?” – Hmm… Ciężko zdefiniować. Może opowiadanie tragikomiczne z elementami absurdu? Trudno powiedzieć.

      Z resztą wszystkich nieporuszonych kwestii się zgadzam :) pięknie dziękuję za tak długi komentarz. To motywuje do dalszej pracy :)

      Usuń
    8. Przeczytałam jeszcze raz niektóre fragmenty oceny, żeby wypowiedzieć się m.in. o relacji Małgosi z Tarantinem i postrzegania jej przez Klaudię. Zauważyłam, że zupełnie nie mogę się z Tobą zgodzić, kiedy piszesz o „rzekomym martwieniu się” i „dostrzeganiu problemu”, a ten komentarz tylko potwierdził moje przypuszczenia, że inaczej traktujemy tę kwestię - może spotkałyśmy innych ludzi w swoim życiu? Zauważanie (okazjonalne) czy nawet współczucie koleżance z jakiegoś powodu nie równa się u Klaudii akcji, która miałaby dany problem naprawić. Tak samo jak z jej zamartwianiem się o brak szkoły, matury, przyszłości: całe miesiące zajmuje jej ustalenie, w jakim położeniu się znajduje i co w związku z tym mogłaby robić, mimo że nie odpowiada jej stan rzeczy. Nie znasz takich ludzi? Mnie to nieraz irytuje, ale swojej bohaterce zapewniłam możliwość jakiegoś rozwoju (nie wytrzymałabym kilku części z takim samym nastawieniem narratora) i popycham ją do działania częściowo przez otoczenie.
      Druga część zaczyna się podsumowaniem spokojniejszych czasów, jakie nastały po wylewie dziwnych wypadków z części pierwszej; po tym nie zastajemy Klaudii całkiem odmienionej, ale już mniej bierną (zdała maturę, ho ho), a kolejne wypadki zmuszają ją już do działania i zauważenia konsekwencji wcześniejszego zachowania. Klaudia z pierwszej części, kiedy mówi „martwiłam się o przyjaciółkę”, ma na myśli właśnie to - że źle jej z tym, że ta przyjaciółka może cierpieć, że może jest nieszczęśliwa - ale podejmowanie wymagającej akcji mającej ulżyć Gosi już niekoniecznie. Zresztą Gosia ma swoje sekrety i ciężko ją o cokolwiek wypytywać, a Klaudia łatwo się poddaje, więc tak naprawdę nie wie, co mogłaby zrobić. Wygląda na to, że w rozdziałach poprzedzających śmierć policjanta będę musiała zmienić nastawienie bohaterki, by czytelnik mógł jednoznacznie stwierdzić, że to zagubienie po wyrzuceniu ze szkoły i bycie świadkiem zbrodni wpłynęło na jej bierność, skoro to tak irytuje. Niemniej nie mogę zgodzić się, że zauważanie problemu zawsze prowadzi do rozwiązania go.

      Druga sprawa, to nie rozumiem, dlaczego uprzejma, nerwowa Gosia proponująca herbatę Tarantinowi jest przykładem niekonsekwencji bohaterów. Do spotkania w restauracji zmusiła ją Klaudia, to ona zarządziła, jak Gosia ma się zachowywać (swoją drogą dobry przykład na to, że nie zawsze jest bierna). Po jakimś czasie niespodziewanie Tarantino zaczyna kombinować, zjawia się pod domem Gosi, ta w pierwszym odruchu go wpuszcza, a potem stara się zachowywać uprzejmie, bo wszystko inne jest ryzykowne. To w końcu wróg znający delikatny sekret. Nikt nie mógł jej udzielić wsparcia, bo Klaudii nie było w domu, a Tom o niczym nie miał pojęcia, więc starała się zachowywać jak najbardziej neutralnie. W takiej sytuacji dziwne byłoby, gdyby nie udawała i reagowała opryskliwie na komplementy.

      Co do komnaty - wydaje mi się, że jednak to kwestia uspokojenia akcji przed tym fragmentem. Same zwróciłyście uwagę na zmianę w sposobie opisu, ale nie wyciągnęłyście wniosków prawdopodobnie dlatego, że dzieje się jednym ciągiem sporo dziwnych rzeczy. Dopracuję rozdział i może będzie grało. Oby.

      Usuń
    9. „nie odczułam w tym żadnej kokieterii” – to raczej nie jest naturalny sposób zwracania się do znajomego na tyle bliskiego, że czasem się z nim rozmawia przez telefon.

      „To zamierzony zabieg, w którym Bilbo z biegiem czasu dziecinnieje” – a czy jest tego jakiś konkretny powód? Reakcja na otaczającą, absurdalną rzeczywistość?” – już Tom wspominał, że Bilbo jest opóźniony, a przy Małgosi wyręczającej go we wszystkim się wycwanił. Więcej o tym w kolejnych częściach :)

      Jeszcze z oceny:
      „Jeżeli Ambroży faktycznie nie miał zębów, to szkoda, że nie podkreśliłaś tego jakoś, stylizując jego wypowiedzi.
      [Update: Dalej w powieści jego stylizacja charakteryzuje się wymawianiem L zamiast Ł. Reszta bez zarzutu. Czy tak wypowiadają się bezzębni?]” – Klaudia opisała to w uproszczony sposób, wspominając jako „modny przed wojną akcent”, czyli taka maniera, z jaką np. śpiewał Fogg. Wydaje mi się, że Czesław Miłosz też tak mówił w wywiadach. Tu więcej na ten temat: http://www.radio.bialystok.pl/reportaz/index/id/25909
      Tom po prostu chciał obrazić Ambrożego i odniósł się do losowych cech, które mogłyby być związane ze starością.

      Usuń
    10. Dobra, jestem. Uff, przepraszam najmocniej, że tyle mi to zajęło.

      Wątpliwości pojawiły się za to przy narracji typu „opowieść kogoś innego”. (...) Klaudia przedstawi nam daną opowieść płynnie, na podstawie swojej wiedzy. — Weźmy rozdział 16. i Klaudię opisującą przeżycia Małgosi. Opisującą szczegółowo. Tam nie masz zdania „Małgosia była przerażona”, tylko solidny, pełen detali opis, zdecydowanie wyglądający na poprowadzony przez narratora trzecioosobowego. Nie wmówisz mi, że Gosia opowiedziała Klaudii dokładnie, kiedy zrobiła kilka kroków w tył, w którym momencie zdała sobie sprawę z własnej bezsilności itp. Nie kupuję tego. Tak samo nie wydaje mi się, żeby protagonistka była bajarzem, który uzupełnia swoimi domysłami historię i ją ubarwia, żeby lepiej brzmiała. Może i rzeczywiście takie rozwiązanie sprawia, że całość staje się płynniejsza, ale zdecydowanie wymaga dopracowania. Bo ja wiem, czy dialog byłby takim złym pomysłem? Wcale nie musi być męczący – mógłby oderwać na chwilę czytelnika od monotonnego monologu Klaudii, trochę urozmaicić, pokazać inny punkt widzenia.

      Z Komnatą Rubika mnie zaskoczyłaś. Nie wpadłabym na to, że to były halucynacje. To chyba wina tego, że przy tak abstrakcyjnej fabule kolejne dziwne wydarzenia wcale nie wyglądały podejrzanie.

      Co do ironii, chyba wyłapywałam ją trochę częściej niż Skoia, ale też nie zawsze. Czasem po prostu nie jestem pewna, co chciałaś uzyskać. Zdecydowanie trzeba podrasować stylistykę Klaudii, żeby to było wyczuwalne.

      Małgosia i hodowanie drobiu – zakładam, że nie taki był Twój zamiar, ale muszę Ci się po cichu przyznać, że po przeczytaniu rozdziału zamarzyło mi się mieć kury. I'm deadly serious.

      nieistniejące i nieważne grzechy – Rozumiem użycie w kontekście. Nie podoba mi się połączenie tych dwóch przymiotników.

      Głosuję za tragikomizmem z elementami absurdu. Choć pod groteskę moim zdaniem też spokojnie podchodzi.

      Niektóre fragmenty trochę mi się rozjaśniły po Twoich komentarzach. Cóż, tekst moim zdaniem jest jak najbardziej dobry. Jakby udało Ci się sprawić, że narracja będzie mniej nużąca i rozciągła, to myślę, że i do druku się nada. ;) Akcji masz dosyć, to nie jest tak, że fabuła przynudza albo rozdziały za długie (ok, długie są jak na bloga, ale w książce przecież przejdą). Problemem jest właśnie narracja. Jestem Twoją zdeklarowaną fanką, ale chwilami już miałam dosyć.
      Komizmem jestem absolutnie zachwycona. Nie raz śmiałam się na głos do komputera, a i opowiadałam innym fragmenty. Skoczkowie. <3

      Do reszty uwag się nie odnoszę, bo albo się z nimi zgadzam, albo były skierowane do fragmentów oceny Skoi albo Fen.

      Jeszcze tak powiem, że świetnie czyta się komentarz, kiedy ktoś rzeczywiście chce wprowadzić zmiany do tekstu i jest otwarty na uwagi oraz dyskusje.
      Życzę mnóstwa weny i do przeczytania!

      Usuń
    11. To ja od siebie, dalej o Klaudii:
      „(...) całe miesiące zajmuje jej ustalenie, w jakim położeniu się znajduje i co w związku z tym mogłaby robić, mimo że nie odpowiada jej stan rzeczy. Nie znasz takich ludzi?”
      – Znam, aczkolwiek o takich ludziach nie pisze się raczej książek, bo byłyby to najnudniejsze produkcje ever.

      „(...) ale swojej bohaterce zapewniłam możliwość jakiegoś rozwoju (nie wytrzymałabym kilku części z takim samym nastawieniem narratora) i popycham ją do działania częściowo przez otoczenie”.
      – No właśnie to jest to, czego mi brakuje w Klaudii. Twoim zdaniem ona się rozwija, a otoczenie ją do czegoś popycha, a moim zdaniem ona w ogóle nie reaguje na otoczenie i mimo „popychania” stoi w miejscu. Tak ją odebrałam – na przestrzeni całej pierwszej sagi, z rozdziału na rozdział robi się coraz... nudniejsza, bardziej flegmatyczna – jeżeli chodzi o charakter. Bo jeżeli chodzi o jej akcję, to praktycznie się nie rusza. Idzie za tłumem, ale nie widać w tym jej decyzji, jej starań, jej działań, a jedynie wysuszone, kompletnie nieemocjonujące opisy dotyczące wszystkiego, co dzieje się dookoła.

      „W takiej sytuacji dziwne byłoby, gdyby nie udawała i reagowała opryskliwie na komplementy”. – Nie wyczułam, by udawała; z opisu sytuacji raczej wywnioskowałam, że dobrze się bawi. Stąd moja uwaga o niekonsekwencji.

      „(...) to raczej nie jest naturalny sposób zwracania się do znajomego na tyle bliskiego, że czasem się z nim rozmawia przez telefon”. – Zauważ, że to pierwsze rozdziały. Czytelnik nie ma świadomości jeszcze, że bohaterowie są/nie są blisko, więc z ich wypowiedzi trudno wywnioskować, co mają na myśli takim a nie innym doborem słów.

      Usuń