[46] ocena bloga: winterhood.blogspot.com



Adres bloga: Winterhood
Autorka: Destiny Winterhood
Tematyka: low fantasy
Oceniające: Nea i Koh


Zapraszamy dziś na fascynującą podróż do świata fantasy. Będzie ciekawie.

Szablon, szablon, szablon… ciągnie się w nieskończoność. Nie jest najlepszy, jeśli mogę sobie pozwolić, jest mocno średni i zdecydowanie bym stąd uciekła, gdybym miała większy wybór. Przede wszystkim układy trójkolumnowe są słabe, odwracają uwagę od treści na środku, a te kolumny tutaj ciągną się aż na sam dół.
I ten nagłówek. Dobrze, że nic dziewczynie z głowy nie wyrasta.
Podsumowując z lewej ten wielki spis blogasków bym skróciła, nie wiem, na podstronę wrzuciła, cokolwiek. Z prawej pozbyła się archiwum, skoro masz spis treści w podstronie. Opis opowiadania też bym gdzieś wyrąbała, bo tutaj mało estetycznie wygląda.
Skoro już przy opisie jesteśmy…
Powieść pisana na faktach.
 Jesteś pewna, że można napisać fantastykę wiem, że to fantastyka, bo jesteś w katalogach w fantastyce, life hack! na faktach? Chyba czas powołać Archiwum X.
Podstrona Galeria stanowi dla mnie prawdziwą tajemnicę. Kilka… zdjęć… z Google Maps? Hm. Bardzo, eee, ciekawe oraz wiele wnoszące do historii. Ciekawe, co by pomyślał właściciel tego domu, gdyby go tu kiedyś znalazł. I znał polski. Nieważne.
Podstrona FAQ również mnie fascynuje. Odpowiedź na pierwszą wątpliwość czyż nie prościej byłoby napisać, bo ja wiem, studentka z wymiany? Tak to się u nas nazywa, nie trzeba zaraz żadnych wymieńców czy innych cudów (skojarzenie z wymionami bardzo trafne). Pytanie czwarte, które nawiązuje do wcześniejszego problemu to, że byłaś w USA i opisujesz niektóre ze swoich doświadczeń, nie oznacza, że całe opowiadanie zostało napisane na podstawie faktów. Fantastyka nie może być oparta na faktach. Trust me.
No, to chyba wsio.

ROZDZIAŁ 1.
Przyjemne to całkiem, że masz link do rozdziału pierwszego na głównej stronie bloga; podobnie cały koncept z przeskakiwaniem na kolejne rozdziały jest całkiem wygodny. Przynajmniej był wygodny dla mnie, jestem niezłym leniem.
Nie wiem, czy wiesz, ale w spisie treści urwało przy tym rozdziale od cudzysłowu.

Błędy zaznaczone są kolorem czerwonym, a to, co wstawione, bo tego brakowało, na zielono. Plus pogrubienie w obu przypadkach.

Dlaczego nie justujesz tekstu?! Na bora zielonego!

Pasażerowie oczywiście zaczęli ostentacyjnie klaskać, na co ja z zażenowaniem sięgnęłam po swój bagaż podręczny i zaczęłam się przeciskać ku wyjściu.
Może nie jestem pierwszym lotnikiem kraju, ale z moich obserwacji wynika, że zwyczaj klaskania jest typowy dla Polaków. Czy samolot pełen był Polaków?

Zmęczenie podróżą najwyraźniej przerodziło się u mnie w irytację wszystkim dookoła, ponieważ nie byłam nawet w połowie tak podekscytowana, jak myślałam, że będę, wsiadając do pierwszego samolotu w Warszawie.
Nie mam pewności, czy pierwszy samolot” ma tu sugerować to, że w połowie drogi bohaterka się przesiadła? Bo przejrzałam loty z Chopina i widzę, że z USA można dolecieć jedynie do Chicago i New York City, a laska siedzi teraz w LA. To nie jest technicznie błąd, po prostu drobna uwaga.

Miałam ku temu wiele okazji, ponieważ większość mojej rodziny mieszka w Anglii - nic więc dziwnego, że będzie to opowieść o podróżowaniu. A właściwie o jednej, najważniejszej w moim życiu podróży z Polski do Stanów Zjednoczonych na wymianę do kalifornijskiego high school.
Okej, taka uwaga. Zwracanie uwagi na temat preferencji bohaterki i wplatanie do tekstu wyjaśnienia w ten sposób jest naprawdę spoko, bo dyskretnie poszerza wiedzę czytelnika o postaci. To jedna z ciekawszych sztuczek, jeśli idzie o pisanie; nadawanie opisom sensu, ponieważ nie są tylko suchym odzwierciedleniem rzeczywistości. Jednak ten nagły narrator profetyczny niesamowicie konfunduje; nigdzie nie ma sugestii, jakoby bohaterka opowiadała to z perspektywy czasu, jako swoje wspomnienia, jako faktyczną, zamkniętą historię. Wręcz przeciwnie, jej poprzednie uwagi brzmią tak, jakby czuła się tu i teraz; taka zapowiedź wytrąca z rytmu i jest naprawdę niepotrzebna. I dziwna.

Ulgę tak wielką, że niemalże czułam wibracje pod stopami. Lub to ziemia zadrżała.
...ale dlaczego? Zdawałoby się, że w ten sposób planujesz coś wprowadzić, ale nie. Te dwa zdania siedzą w środku akapitu bez sensu i nawet się nie dowiadujemy, czy to emocje wstrząsały ziemią, czy to trzęsienie, czy lądujący samolot.

Odebrałam bagaż z rocznymi zapasami i zaczęłam się z nim przechadzać w poszukiwaniu mojej host rodziny.
To naprawdę dałoby się po polsku zapisać, tak ładnie, logicznie, zgrabnie. Chociażby rodzina tymczasowa albo rodzina z wymiany a na angielski odpowiednik wymienić, kiedy bohaterka już wejdzie w nową kulturę. Generalnie jasno stawiasz na blogu, że liczy się dla ciebie cały motyw wnikania w Stany, kultury american dream, et cetera; tym ciekawiej byłoby dostrzec te zmiany powoli zachodzące w psychice bohaterki. A w dodatku używasz narracji pierwszoosobowej toż to doskonała sposobność!

Kontynuując o sposobnościach, cały pierwszy fragment tekstu jest naprawdę doskonałym momentem, żeby przedstawić nam postać, jej sytuację, jej, przede wszystkim, odczucia. Odczucia odczucia objawiające się w praktyce, w uwagach postaci na temat otoczenia, w tym, w jaki sposób jej ciało odbiera bodźce mówią o bohaterce więcej, niż można by przypuszczać. A ta tutaj znajduje się w całkiem nowej sytuacji; gdzie można poznać reakcje postaci lepiej niż w obcym otoczeniu, które próbuje analizować, zrozumieć i poradzić sobie z nim? Tymczasem ty wykorzystujesz tę sytuację… do w zasadzie niczego. Laska przyjeżdża, laska rozgląda się, laska stwierdza, że nikogo tu nie ma. Jak czuje się, widząc, że rodzina po nią nie wyszła? Zmartwiona? Zirytowana? Przestraszona osamotnieniem w całkiem nowym miejscu? Nawet takie jedno uczucie już w pewien sposób ją określa; tutaj tego nie ma.
W zasadzie odnoszę wrażenie, że póki co traktujesz ten tekst jak swój pamiętnik. Wrzucasz losowe informacje, które, wydaje się, zapamiętałaś z podróży (Niestety nie przygotowałam sobie żadnego planu B na wypadek, gdyby tak nie było, ale starałam się nie zaprzątać sobie tym głowy dzięki lokalnej koordynatorce przydzielonej mi przez biuro, przez które się tu dostałam), zamiast zadbać o to, by postać miała jakiekolwiek uczucia czy przemyślenia na jakikolwiek temat.

Dalej. Podkreślasz wagę różnic kulturowych w tekście, to, że chcesz się na tym skupić; ale znowu, chcesz skupić się na swoich wspomnieniach, nie na temacie. Bohaterka idzie zjeść swojego pierwszego prawdziwego hamburgera jedyna informacja, jaką my dostajemy na ten temat, to-to, że uważa, że dobrze wydała trzy dolary. Fajnie, teraz wiemy, ile kosztuje hamburger na Wendy’s, nie wiemy za to, jak smakował, w jaki sposób go zamówiła, co myślała o obsłudze, co myślała o wystroju, czy zauważyła różnice. Z drugiej strony nie wiemy też, czy jedzenie jest jej sposobem na radzenie sobie ze stresem, czy raczej już uznała, że skoro rodzinka po nią nie przyjechała, będzie sobie pomieszkiwać w rynsztokach.
Znowu laska jest w całkiem nowym miejscu, sama, nie może się z nikim skontaktować. Ba, to nie jest inne miasto w Polsce, to kraj na innym kontynencie. Jej poziom przejęcia tą sytuacją jest na poziomie kukiełki.

Właściwie nie zachowywała się ani jak stereotypowa blondynka, ani licealistka rodem z amerykańskich filmów – nie chodziła z futbolistą, miała plany na przyszłość, poczucie humoru i własne zdanie na większość tematów.
Za to charakteru, wygląda na to, póki co jej brakuje, bo brzmi jak kolejna dziewczyna, jakich wiele. Ponadto bohaterka jak na pierwszą narrację ocenia ją zaskakująco obiektywnie i w taki sposób, że dalej nic nie wiemy o niej samej. Ceni sobie w człowieku jego świadomość przyszłości? A więc sama myśli przyszłościowo? W takim razie powinna mieć wcześniej wspomniany plan B, a nie miała go. Ceni sobie własne zdanie? Póki co nie robi nic, co sugerowałoby jakiekolwiek twarde opinie. A było mnóstwo materiału, w którym dało się to wykorzystać, na lotnisku i w scenie z hamburgerem.
(Nie mogę przejść nad tym, że w tekście mającym opowiadać między innymi o poznawaniu Stanów zostało całkiem pominięte pierwsze wrażenie na temat Stanów).

Kończyłam właśnie drugą paczkę chusteczek, których używałam do wycierania potu z twarzy, gdy usłyszałam odbijający się echem stukot butów skierowany w moją stronę.
Jak kieruje się stukot butów w którąkolwiek konkretną stronę? Brzmi na fajny skill. No i gdzie ona siedzi, w samotnym pustym zaułku, że usłyszała konkretny stukot butów? Nie, bo zaraz potem jest o tłumie, przez który przeciska się do niej Bree, jakim więc cudem?

Całe szczęście, bo jeszcze przewróciłaby się na tych obcasach. To byłoby w jej stylu.
Z tego, co zrozumiałam z narracji, znała ją przez internetowe środki komunikacji. Od jakichś dwóch miesięcy. Skąd niby wie, co byłoby w jej stylu? Nie mówiąc już o tym, że niezdarność i obcasy są elementami czysto wizualnymi, główna bohaterka nie miała szans wiedzieć, czy Bree jest niezdarna.

- Bo macie tutaj jak w piekarniku.wskazałam na kubeł pełen moich chusteczek, nieco zaskoczona jej bezpośredniością.
O, tu już jest zaskoczona jej zachowaniem, co wskazuje na to, że jej nie zna najlepiej i nie wie, czy ma tak zawsze, czy tak tylko w nerwowych sytuacjach, czy cokolwiek.

Chciałam skorzystać z okazji do podziwiania Miasta Aniołów, ale szybko zderzyłam się z przykrą rzeczywistością – korkami.
Czyli… nici z podziwiania, bo kiedy są korki, wszystkie widoki zostają wymazane z otoczenia? Czy może to była próba uniknięcia opisywania takiego wielkiego miasta? Podejrzewam, że tak, bo dotąd oszczędziłaś nam opisu lotniska czy czegokolwiek innego i w zasadzie wszystkich subiektywnych wrażeń postaci. Z główną bohaterką nadal mogłabym utożsamić w zasadzie każdego.

- Mieliśmy mały problem z trzęsieniem ziemi. Mały!
Oto i rozwikłana tajemnica. Pytanie brzmi, czy samoloty lądowałyby tak beztrosko tuż po/w trakcie trzęsienia ziemi, jak wynika z narracji.

powtórzyła, widząc mój wytrzeszcz zaskoczenia.
Jak można wytrzeszczyć zaskoczenie? Jestem bardzo ciekawa. Generalnie nie ma nic złego w kolokwializmach w narracji pierwszoosobowej, ale jeśli jest to element kreacji bohaterki; ta póki co wypowiadała się całkiem normalnie. Mam przykre podejrzenie, że ogólnie wszystkie postacie, niezależnie od wieku czy pochodzenia, będą mówiły tak samo, ale zobaczymy.

Podoba mi się to, jak bohaterka nie zareagowała na trzęsienie ziemi w zasadzie niczym. Znowu nie wiemy, czy ją to przestraszyło, zaniepokoiło, czy zdaje sobie sprawę, że ona będzie żyć w tamtym miejscu, czy uważa to za ciekawe wyzwanie, czy komunikowały się z Bree wcześniej na ten temat (wydaje się, że nie, bo Bree woli powiedzieć jej o tym na żywo, jakby chciała zobaczyć jej zaskoczenie).

- Tłumy, gorąc, głód, zmęczenie, nic ciekawego – zbyłam ją, bo wolałam porozmawiać o czymś bardziej interesującym.
I nie miałam opinii na żaden temat, chociaż bardzo ceniłam je u innych.

Szkoda, że nie mogliśmy cię wszyscy powitać na lotnisku jak inne host rodziny, z balonami i tak dalej.co jak co, ale akurat dla mnie to była ulga.
Dlaczego? Dlaczego była to ulga? Bohaterka nie lubi zwracać na siebie uwagi? Dlaczego nie powiedziała wcześniej niczego na ten temat? Miała dobrą okazję, żeby rzucić, chociażby z lekką gorzką ironią, że przynajmniej nie będzie kiczowato witana z balonami czy coś podobnego. Albo stwierdzić, że chciałaby, żeby ktoś po nią przyjechał, nawet mimo tej szopki z balonami, której wcześniej się obawiała. Nie wiem, wyrazić się jakkolwiek. Nadal jest wydmuszką.

I nie mówię, że zawsze, w każdym wypadku, postać trzeba przedstawiać od razu. Ale twoja narracja jest pierwszoosobowa i startujesz sceną, która aż krzyczy, żeby coś powiedzieć o bohaterce. A ty po prostu traktujesz ją jak przewodnik po swoich urywanych wspomnieniach (faktach, right).

Będąc córką Anglika, bariera językowa nie powinna dla mnie istnieć, a jednak na samym początku ciężko było mi się przestawić i gdzieniegdzie przypadkowo wciskałam polskie słowa, takie jak „i”, „więc”, „potem” czy „kurwa”.
Znowu. Uwaga na pamiętnik. Coś takiego powinno być w tekście. W tekście bohaterka powinna rzucić polskie słowo w dialogu i zrobić uwagę na ten temat albo to zignorować w zależności od jej charakteru. Nie obchodzą mnie takie informacje w narracji, bo i tak zaraz o tym zapomnę; jeśli chcesz zrobić z tego cechę, która potem pewnie będzie zanikać przez rozwój postaci i wnikanie w Stany Zjednoczone, to musi być element postaci. Element jej wypowiedzi. Element historii.
(Pomijam już fakt, że nie umiem sobie wyobrazić wrzucania polskich słów, mówiąc po angielsku i znając te słowa po angielsku, bo zwykle człowiek się wtedy przestawia, zaczyna myśleć w drugim języku, et cetera. A już na pewno jak jest córką Anglika. Ale być może każdy ma inaczej, nie wiem, to luźna uwaga).
Nie wspominając już o tym imiesłowie na początku. Będąc jest niepoprawne, bo nie odnosi się gramatycznie do reszty zdania; lepiej napisać coś w stylu: jako córka Anglika/skoro byłam córką Anglika.

To był jeden z powodów, dla których tak chciałam przyjechać do USA – złożoność tutejszego krajobrazu.
Ciekawe, czy jeszcze kiedyś usłyszymy cokolwiek o tym elemencie osobowości naszej bohaterki. Której imienia nadal nie znamy, tak btw.

Cały opis podróży jest niesamowicie łopatologiczny; nie ma w tym uczucia, nie ma w tym poetyckości, jest tylko jedno samotne i dosyć nędzne porównanie do Polski. Zamiast skupić się na tym, co widzi, rozkoszować się tym, co, jak twierdzi, robi (a twierdzenie nie wystarczy, to trzeba jeszcze opisać), bohaterka robi nam krótki opis Stanów Zjednoczonych:
To był jeden z powodów dla których tak chciałam przyjechać do USA – złożoność tutejszego krajobrazu. Niesamowitość natury, to, że mam przed sobą ocean, a gdy się obrócę, widzę góry. Kilkadziesiąt kilometrów dalej pustynia, jaskinie, kaniony, pośrodku których znajdowało się ogólnoświatowe centrum rozrywki i hazardu.
Dziękuję. Bez tego nie pamiętałabym o istnieniu Las Vegas.

Myślałam, że wyjedziemy z lasu i naszym oczom ukaże się miasto, ale Bree zaczęła jechać pod górę, w głąb.
Pod górę, to jeszcze rozumiem tylko nie wiem, dlaczego łączy się to z wyjazdem z lasu ale w głąb czego? Lasu? Ziemi? Góry? Wszechświata? Do jakiegoś Batman-Cave?

Nie byle jaka chata zbita dechami, tylko ładny, duży dom z garażem i ogrodem.
Frazeologizm brzmi zabita dechami.

- Czuję się jak czerwony kapturek więziony dwa lata w wilczej jamie, który właśnie się uwolnił i odnalazł chatę babci.
Nie ogarniam charakteru twojej postaci. Podejrzewam, że to dlatego, bo go nie ma. Ale taka odczapowa wypowiedź? Nic wcześniej w narracji nie sugerowało podobnych porównań czy nawiązań, które mogą wyjść z ust postaci. Której imię chciałabym wreszcie poznać, ale to inna sprawa.

Zapewniała, że trzęsienia ziemi zdarzają się tutaj raz na ruski rok,
Jestem pewna, że Amerykanka nie użyłaby zwrotu ruski rok. I w ogóle fajnie, że główna bohaterka nawet nie spytała, jak często zdarzają się rzeczone trzęsienia. Niby chce odkrywać nowy kraj, ale tak naprawdę w ogóle nie ma w niej ciekawości czy chęci poznania; ciekawi ludzie zadają pytania i analizują informacje w głowie. Ona po prostu… jest tutaj.

Kurczę. Ten długi opis… kurczę. Tekst jest po to, żeby mieć na niego plan. Żeby powoli rozwijać w nim postacie, fabułę, informacje. Jeśli sprzedasz nam postać, jej krótki, niezręczny opis i całą historię w jednym akapicie, nie będziemy nią dłużej zainteresowani. Ta postać jest podsumowana, nieciekawa, nic więcej wnieść się do niej nie da. Jeśli przedstawisz ją poprzez streszczenie (bo tak, to jest streszczenie, ten tekst to po prostu streszczenie), zamiast dać jej moment na przedstawienie się, na wypowiedzi pokazać jej sposób mówienia, żarciki, gestykulację nie będzie naprawdę istniała. Będzie tylko kolejną marionetką na planie.

Moja osobista perełka to-to, że bohaterka sama podsumowuje swój wywód jako: Oto suche fakty. A potem dodaje jeszcze parę cech charakteru z wyliczenia i ot, postać stworzona, tak? To tak nie działa. Żeby wiedzieć, że matka Bree jest ciepła, musimy widzieć jej ciepło, ton, w jakim mówi, jej opiekuńcze gesty; żeby wiedzieć, że jest stanowcza, musimy zobaczyć stanowczość w jej głosie; żeby wiedzieć, jak prowadzi dialog, musimy, cholera, zobaczyć dialog.

Generalnie historia dzieli się na dialogi i opisy, a u ciebie oba nikną w nerwowym streszczeniu. Streszczenie odbiera osobowości postaciom, charakter świata opisom i… dialogi dialogom, że tak powiem.

Gdy jest w podróży, Bree i Chace głównie zamawiają pizzę lub kupują gotowe/puszkowane jedzenie w sklepie, jak większość Amerykanów, dlatego, będąc w domu, Dayenne stara się gotować wyłącznie świeże i zdrowe posiłki, co mi jak najbardziej odpowiada.
A skąd ona to wie? Jest w Stanach od jakiegoś dnia. W dodatku liczba jej spostrzeżeń wynosi zero. Jak tak dalej pójdzie, to bohaterka wróci do Polski z taką samą wiedzą, z jaką przybyła.
Plus skąd wie, co Dayenne robi, kiedy jest w domu? W ich domu to jest od dziesięciu minut. Może. To trochę za krótki czas, żeby wyciągnąć wnioski; rozmawiała z rodziną przed przyjazdem, ale musisz zaznaczyć, że to są informacje, które usłyszała, na przykład Bree opowiadała, że jej mama starała się smacznie gotować, jeśli była w domu – ciekawe, czy mówiła prawdę.

Miałam dwie duże, 25 kilogramowe walizki i plecak jako bagaż podręczny.
Widzisz, twój problem jest taki, że mogę dowiedzieć się, że bohaterka miała dwie dwudziestopięciokilogramowe walizki, ale nie wiem, czy ręce zdrętwiały jej całkiem od dźwigania ich, a mięśnie pękały, czy raczej była silna, bo uprawiała jakiś sport, i nie sprawiło jej to większego problemu.
No i zapis. Dlaczego liczbą? Dlaczego nie słownie? Boli w oczy.

Uwielbiałam rozpakowywanie tak samo jak pakowanie się do podróży, jednak nienawidziłam tego robić, jeśli chodziło o drogę powrotną. Na pierwszy rzut oka pokój nie wydawał się duży, ale zaraz odkryłam sporą wbudowaną szafę i własną łazienkę z zarówno prysznicem, jak i wanną. Dobrze jest mieć wybór. Drzwi do łazienki były obok, po lewej stronie od drzwi wejściowych; naprzeciwko nich stało wielkie łoże z baldachimem, a trochę dalej za nim był balkon. Po obu stronach łóżka były szafki. Wiedziałam, że muszę ten układ trochę przearanżować.
...iii… dlaczego dokładnie ta informacja tutaj jest? Co wnosi? Jak ma się do czegokolwiek? Poważnie, przeczytaj ten akapit i powiedz, jak to wtrącenie w nim brzmi. W sumie w ogóle uwaga o pakowaniu. Pamiętasz mit, że o człowieku możesz dowiedzieć się wszystkiego po tym, jakie śmieci wyrzuca? O bohaterce na pewno też dowiedziałabym się sporo, gdybym wiedziała, jaki rodzaj ubrań wyciąga z walizek, czy ma jakieś książki i płyty (i jakie?), czy może nie wzięła ich i żałuje. Ale nie, nie wiem nic, zamiast tego mam kolejny bardzo suchy i mdły opis otoczenia. Oraz milion powtórzeń.

Wyglądało na o wiele bardziej oddalone, niż opisywała to rodzinka, i poczułam się trochę jak na jakimś pustkowiu.
A więc bohaterka lubi ludzi i interakcje z nimi? Poczucie samotności sprawia, że czuje się mniejsza? Wybacz, na tym etapie wiem już, że w twoich opisach nic o postaci się nie pojawi, a twoja narracja pierwszoosobowa to takie tam, o, bo dużo ludu tak teraz pisze, ale staram się pokazać momenty, które mogłyby coś potencjalnie zasugerować. Żebyś wiedziała, o co mi chodzi.

Schodząc na dół, przypomniałam sobie o trzęsieniu ziemi i zaczęłam się dokładniej rozglądać po mieszkaniu w poszukiwaniu śladów zbrodni.
Dość niezręczne określenie na efekty katastrofy naturalnej. Naturo, jesteś oskarżona o naruszenie mienia prywatnego, czeka cię dwanaście lat w zawiasach. Co masz na swoją obronę?
...ruchy tektoniczne?
Winna!

ale jestem pewna, że Dayenne miała w tym swój udział, chowając wszystkie stłuczone wazony.
Słyszałam jego głos dochodzący z salonu, rozmawiał z obiema paniami tego domu.
...jego, tego stłuczonego wazonu?
Rozmawiał, ten głos?
I imiesłów chowając ma tutaj słabe zastosowanie; raczej przeredagowałabym to w stronę że to dlatego, bo Dayenne pochowała wszystkie stłuczone wazony.
Po co właściwie chować to, co się stłukło...?

Mam straszny problem z opisami w tym fragmencie. Są takie… suche, oderwane, zbędne, nudne, nijakie. Wymieniasz meble, cechy wyglądu oraz szczegóły z życia postaci, informujesz o tym, zamiast to pokazać. Nie interesuje mnie, ile centymetrów od ściany stoi fotel, interesuje mnie, jeśli może to powiedzieć coś o kimkolwiek. Masz narrację pierwszoosobową, wykorzystaj to, zamiast, nie wiem, robić suchą encyklopedię o niczym. Myślisz, że kogoś pasjonuje to, że jacyś zmyśleni Evansowie mają przeszkloną ścianę ogrodową? Albo że ktoś to zapamięta, jeśli napiszesz po prostu przez okno widać było ogród i bawiącego się psa? Inna sprawa, gdybyśmy się dowiedzieli, że nasza bohaterka nie znosi psów przy okazji tego opisu.

Mam potworny jet lag po tym dwudziestoparogodzinnym locie.
...co ma? Polski już gryzie?

Sama nie wiem, kiedy odpłynęłam w objęcia Morfeusza.
Morfeusz w każdym opowiadaniu, w każdym uniwersum, w każdej wierze. Co się wszyscy uczepili tego Morfeusza? Dlaczego nie można tego napisać normalnie?
Czekam na schodzenie na śniadanie oraz kryształowe, pojedyncze łzy.

Podejrzewam również, że przesadna serdeczność goszczącej rodziny to specyfika kultury amerykańskiej. Fascynuje mnie jednak, dlaczego bohaterka nie ma z tym żadnego problemu. Gdyby mnie obcy ludzie zaczęli obściskiwać jak krewną, prawdopodobnie zaczęłabym syczeć, fuczeć i warczeć, co najmniej zastanawiając się, czy ich nie porąbało przypadkiem. Ale znowu, postać nie ma charakteru. Nie możemy nawet oceniać, jak powinna się zachować.

Na tym etapie tekst nudzi mnie już straszliwie. Są opisy, ale nic się nie dzieje. Nie ma w nim żadnego życia, żadnych, choćby pojedynczo błąkających się emocji. Nie ma postaci.

...zaraz, ona ma na imię Destiny? Córka Anglika-hipisa?
Bohaterka-Polka ma na imię Destiny?

Była połowa sierpnia, minął tydzień od mojego przylotu do Stanów. Szybko się zaaklimatyzowałam, choć różnice między tym miejscem a wszystkim, co do tej pory znałam, były ogromne. Najbardziej przeszkadzała mi różnica czasowa między Polską a Kalifornią wynosząca 9 godzin. Znałam już okolicę oraz każde pomieszczenie w tym domu poza strychem i piwnicą, całkowicie przestawiłam się też na język angielski. Zarówno Bree jak i Chace zabierali mnie do miasta na oględziny szkoły, ich ulubionych knajp czy plaży.
Nie mogę uwierzyć, że marnujesz dosłownie wszystko, o czym niby miał być tekst. Po prostu przepuszczasz to w, daj mi policzyć, pięciu zdaniach. Całe zaaklimatyzowanie się wstępne bohaterki, całe poznawanie kultury, co niby ma być ważne, co podkreślasz tak bardzo, że tytuł twojego bloga to rok w kalifornijskim high school”. To po prostu takie irytujące, bo zamiast nakreślać rzeczywistość otaczającą postać, ludzi dookoła, jej charakter, dajesz nam jedno, wielkie, papkowate nic. To zadziwiające, jak dobrze unikasz pisania opowiadania, pisząc to opowiadanie.

Poczułam ból na pokrywie mojego centralnego ośrodka myślowego i wtedy zdałam sobie sprawę z cienkiej granicy między jawą a snem, z którego właśnie coś mnie bezczelnie wybudziło.
Gdyby to napisać normalnie poczułam ból głowy, który bezczelnie wyrwał mnie ze snu.

- Destiny! – wyła kobieca postać.wstawaj!
Można też napisać kobieta.

a na deser szybkim ruchem pozbawiła mnie miękkiego azylu.
Frazeologizm brzmi a na dodatek.

Łypnęłam na nią jednym okiem, z miną pełną wyrzutów.
Bez dopisanego przeze mnie przecinka wychodzi na to, że oko ma minę.

Twoje postacie prowadzą dialog, który jest kompletnie nieżyciowy. Pomijając to, że mówią tak samo, brak w tym wszystkim ludzkości. Brak w tym tonu głosu, brak okazywania jakichkolwiek emocji, brak ruchu. One po prostu wymieniają słowa, czkając niesłownie zapisanymi liczebnikami, a mnie, jako czytelnika, przy tym tekście nie trzyma absolutnie nic. Już zaczynam ze zniecierpliwieniem patrzeć, ile rozdziałów zostało mi do końca.

heterochronię tak, hm. http://sjp.pwn.pl/sjp/heterochronia;2560318 Chodziło ci, zdaje się, o heterochromię.

Ujrzałam Bree podrzucającą naleśniki, tzw. pancakes, na patelni.
Ale po co coś takiego? Co to zmienia dla narracji? Czy nie dało się tego już raczej do dialogu wcisnąć? Tyle pytań, żadnej odpowiedzi.

W środku rozdziału zamieściłaś gigantyczną ekspozycję która jest ciekawa, ale wpleciona beznadziejnie. Cieszę się, że się na tym wszystkim znasz, jednak pisanie nie polega na tym, żeby walnąć trzy kilometry tłumaczenia w jednym miejscu, a potem przejść dalej. O wiele przyjemniej oraz łatwiej da się przyswoić nowe informacje, kiedy są zawarte, na przykład, w dialogu. Podparte konkretną sytuacją.
Tutaj bohaterka myśli o strychu, kolesiu, gałęzi, nagle bum!, papierkowa robota. Panie, co jest, się pytam, co ten akapit? Powtarzam jeszcze raz, ja, jako czytelnik oczekujący tekstu fabularnego, nie chcę widzieć podręcznika. Cały trik pisania polega na tym, żeby przelewać informacje, wykorzystując możliwości, jakie daje ci prowadzenie tekstu. I tworzyć sceny. U ciebie nie ma scen, jest tylko luźny strumień papki, jakiś dialog, jakiś opis, ale w nic się to nie składa. Nie ma sensu, nie ma klimatu, żadna postać nie ma charakteru, żadne miejsce nie żyje, a w ogóle co to uczucia.
Aha. I plan zajęć. Wklejenie tabelki do rozdziału. Borze szumiący, świeć nad mą duszą, dlaczego? Czy kiedykolwiek widziałaś coś takiego w porządnej literaturze?
Pozwól mi wyjaśnić, co mam na myśli. Tej ekspozycji nie powinno tu być, ale każda informacja z niej mogła zostać ciekawie przekonwertowana w tekst, np.:
Bohaterka ma historię Europy zamiast obowiązkowej historii US bohaterka idzie na lekcję historii Europy. Bree dziwi się, że nie idzie na historię US, która przecież jest obowiązkowa (tu od razu można zamieścić zarówno stosunek Bree, jak i stosunek bohaterki do historii jako przedmiotu). Wywiązuje się rozmowa na temat lekcji obowiązkowych; bohaterka rzuca, że najchętniej chodziłaby tylko na plastykę, a Bree śmieje się, wspominając o punktach. Potem zerka na plan lekcji bohaterki i komentuje niektóre punkty znowu, stosunek postaci do nauki, do przedmiotów i już mniej więcej wiemy, jakie lekcje ma Destiny. Widzisz? Te same informacje, ale w dialogu, oznaczone opiniami i mogące sugerować charakter postaci (w sposobie, w jaki Bree wyraża się na temat szkoły, jej zmęczeniu, że nie chce jej się tam chodzić/żartach, że jakoś to przeżyje, etc. Nie wiem, podałabym lepsze przykłady, gdyby Bree miała charakter, ale mam nadzieję, że rozumiesz, co chcę przekazać).

...bohaterka przed chwilą stała na balkonie, a teraz nagle wyszła z gabinetu dyrektora? JAK? W ogóle, o co tu chodzi:
Bree powiedziała mi, że fiolet jest symbolem magii, a czerń czarnej magii.
Co to, Hogwart? Nie znam Ameryki, ale średnio mi się widzi, żeby tamtejsi ludzie tak opisywali kolory ścian w zwykłej szkole.

Dialog na temat hiszpańskiego w twoim tekście to taka mała próbka tego, o co mi chodziło. Widzisz? Potrafisz.

- Chciałabym móc powiedzieć to samo – uścisnęłam jej dłoń – ale chyba obie wiemy, że Bree najbardziej lubi rozmawiać o sobie.
Fajnie, że one to wiedzą, bo ja nie, ponieważ kompletnie nie ma znaków na ten temat w tekście. Nie wystarczy, że określisz, że postać coś robi/jakaś jest, to musi mieć przebłyski w rozdziałach. Pozwól Bree od czasu do czasu zejść z tematu na siebie, skoro ma ponoć taką cechę.
Plus hurra, kolejna bohaterka bez osobowości. Zaraz się w nich pogubię.

Debbie była opaloną dziewczyną o szczupłej sylwetce i gęstych, brązowych włosach, którymi cały czas się bawiła. Wiązała rękami kucyki, kok, przygładzała je od przodu, opuszczała na łopatki, przeczesywała palcami.
Drugie zdanie jakby Destiny znała ją od dłuższego czasu, a nie od przeszło minuty. Pierwsze to wyjątkowo kiepski opis wyglądu postaci. To nie jest coś, na co nagle robisz przerwę w tekście w losowym momencie. Żeby wprowadzić opis jakikolwiek opis musisz zrobić sobie na to miejsce, musisz manewrować historią tak, żeby otworzyć sobie drogę do danej charakterystyki. Szczególnie w narracji pierwszoosobowej. Debbie zaczyna narzekać na to, że nie ogarnęła dziś porządnie włosów bum, moment, żeby Destiny przyjrzała się im i opisała je. Destiny sama interesuje się modą czy wyglądem innych ludzi? Bum, Destiny ocenia jej gust. Ale nie możesz wprowadzić opisu ot tak, z niczego, bo musi tu być; to tak nie działa.

- Słuchasz Three Days Grace? – zwróciła się do mnie, zapewne zauważając, że się jej przyglądam.
- Nie. Byłam pewna, że to marka ubrań – odpowiedziałam sarkastycznie po spuszczeniu wzroku na swoją bluzkę z logo zespołu.
Destiny jest jak zbiór losowych cech, które wrzucasz jej, kiedy ci się zachce. Mam wrażenie, że jest po prostu odzwierciedleniem ciebie; a ty znasz siebie, więc to oczywiste, że czytelnik też. Cóż, niespodzianka, postać musi mieć własny, wyrazisty, konkretny charakter. Nie może sobie tak po prostu być.

Była strasznie wesoła od samego początku, prawie zaczynało mnie to irytować.
Co. Dlaczego teraz nagle wesołość zaczyna irytować Destiny? Nic wcześniej nie sugerowało tej cechy. Chyba przestanę podkreślać momenty, w których widać, jak bardzo nieokreśloną kukiełką jest ta postać, bo musiałabym przekopiować pół tekstu, a chcę kiedyś dojść do końca tego rozdziału.

- Mam dla ciebie życiową radę – zaczęła Bree, gdy tylko jej przyjaciółka zniknęła za drzwiami budynku – nie bądź opryskliwa dla ludzi, zanim nie przyzwyczają się do ciebie i twojego głupiego humoru.
…przepraszam? Co? Jakiego humoru? Nie ma tego humoru w tekście. Nie ma go w narracji. Dlaczego mam wierzyć, że Destiny ma jakieś opryskliwe poczucie humoru?

- W Kalifornii nie ma wilków.
- Najwidoczniej one o tym nie wiedzą. Dwa dni temu słyszałam trzaski pękających gałęzi, a wczoraj widziałam parę żółtych od odbitego światła oczu.
No to faktycznie, dowód jak z bicza strzelił. Jeśli u mnie w ogródku trzaśnie gałąź i błysną zwierzęce oczy, ni chybi mam watahę wilków na progu, nie?
Plus, żółte od odbitego światła oczy”, right. Kto tak mówi? To brzmi tak nierealistycznie.

Gwoli wyjaśnienia: chodzę spać w okolicach 2-3 nad ranem, ponieważ tylko w nocy mam czas na załatwienie swoich spraw, posegregowanie zdjęć, opisanie, co się u mnie dzieje, czy porozmawianie z rodzicami i znajomymi z Polski, którzy już wstali i zaczęli nowy dzień.
Dziękuję, ale nie chcę twoich wyjaśnień. Pokaż to wreszcie w tekście, ładną, konkretną sceną, zamiast zaklinać narracją.

- Każdy, kto ma ku temu warunki, tj. alkohol i pustą chatę.
Skrót w dialogu. Trzymajcie mnie.

- Zwrócisz mi honor mi imprezie.
Co.

Okej, pozwoliłam sobie spojrzeć w komentarze, bo taki mam nawyk, i:
Faktycznie opisu zbyt dokładnego nie ma, ale to zabieg zamierzony jako że opowieść pisania jest w narracji pierwszoosobowej, czytelnik z czasem będzie się dowiadywał o bohaterce coraz więcej, jak gdyby sam zaczynał ją poznawać :).
Bohaterka nie ma być opisana. Jej cechy nie mają być wymienione. One mają istnieć w tekście. I kiedy siedzę w jej głowie, powinnam poznawać ją od razu, a nie z opóźnieniem, bo każdy komentarz, jaki pojawia się w narracji, każde słowo, każda uwaga, to jej myśli. Jaka jest? Ironiczna? Wesoła? Silna, słaba psychicznie? Martwi się opinią innych na swój temat? Nie? Lubi jeść? Nie? Nic nie wiem. Nic o niej nie wiem. Zabieg będziesz poznawać moją postać z czasem” jest genialny, ale genialny w kontekście będziesz poznawać jej historię, kolejne, coraz bardziej skomplikowane przemyślenia i cechy w trakcie”, nie napiszę jej charakter, jak jakiś przyjdzie mi do głowy”.
Destiny nie ma charakteru i nie jest to wina tego, że nigdzie nie pojawił się długi opis jej cech.

ROZDZIAŁ 2.
Właśnie dotarło do mnie coś przerażającego. Brak justowania, ale też akapitów ani widu, ani słychu. Co to za opuszczone przez Boga miejsce…

Otwierasz rozdział czymś tak strasznym… To już poziom streszczenia streszczenia. Na dzień dobry dostajemy akapitowym podsumowaniem zapoznania się z przyjaciółmi Bree ich opis, sytuacja spotkania, krótkie skwitowanie, co się z tym wiązało. Sądzę, że po analizie pierwszego rozdziału doskonale wiesz, do czego zmierzam.
Budowanie postaci oraz klimatu nie przez streszczanie tekstu.
Najgorsze jest to, że chyba nie rozumiesz, że kiedy dostanę takie opisy, nie będę potem pamiętać tych postaci. Zapamiętam je przez tekst.

W trakcie mojego trzytygodniowego pobytu w Stanach udało mi się poznać wielu przyjaciół Bree. (...) Debbie Campbell (...) Jasper Reed (...) I to by było na tyle.
To faktycznie wielu.

- Jak tam twój boysband? – zagaiłam do blondyna, mijając go na schodach.
*wyje i rwie sobie włosy z głowy*
Dlaczego zaczynamy teraz określać bohaterów kolorem włosów?! Dlaczego to w ogóle ma być dla mnie istotne, skoro ze wszystkich imion pamiętam wyłącznie Bree?!

Materiał nie rozpościerał się od samego piasku, a był pozaczepiany o końce belek długości trzech metrów.
Nie umiem sobie tego zwizualizować z żadnej strony.

Raczysz nas suchym, nieciekawym opisem wielkiej imprezy plażowej. Tym bardziej frustruje jego nijakość ze względu na potencjał narracji pierwszoosobowej ale ja nie o tym teraz, bo nad tym już płakałam wcześniej, sądzę, że zapadło ci to w pamięć.
Raczej chciałabym poruszyć temat dziwnego łączenia akapitów. Czy raczej jego braku. Przez bite pół strony A4 wymieniasz w mało pasjonujący sposób, co się działo na plaży i jak wyglądały tamtejsze warunki, po czym znienacka piszesz o tym, że bohaterka zawsze nosiła przy sobie długopis. I równie płynnie stwierdzasz, że niezręcznie jest zapamiętywać tak dużo imion na imprezach.
Co się. Właśnie. Stało.
Akapity potrzebują ciągu logicznego, przyczynowo-skutkowego, myślowego, jakiegokolwiek. Muszą się jakoś spajać, tworzyć klimat. Mam wrażenie, że bardziej piszesz to, co ci się akurat przypomni, bez konkretnego pomysłu, przez co mam permanentnego what the fucka na twarzy, kiedy to czytam.

- Ona żartuje. W Europie mają pizzę, nawet Włochy z tego słyną – włączyła się Bree, z wyraźnym zamiarem zepsucia mi zabawy.
Widzę tu dwie możliwości. Chciałaś pokazać słabe obeznanie światowe Amerykanów w takim wypadku zabrakło mi jakiegokolwiek zająknięcia się bohaterki, choćby wewnętrznego, na temat ich ignorancji. Albo… sama zapomniałaś, że pizza to akurat wywodzi się z Włoch właśnie. Nie wiem, co jest gorsze.

To ją spotkałam ostatnim razem w szkole, a to było pierwsze pytanie, jakie mi zadała tego dnia.
Jakoś tak… osłabiło mnie to, że faktycznie potrzebowałam przypomnienia, kim jest ta Debbie. Bo była wprowadzona w tak słaby sposób, że właściwie myślałam, że to kolejna dziewczyna z imprezy (Bree to chociaż zapamiętałam z powodu stukotu butów).
Co nie zmienia faktu, że takie zdania jak to tutaj na samiutkim początku są złe.

który przed chwilą nic stąd nic zowąd się do nas przysiadł
Frazeologizm brzmi ni stąd, ni zowąd.

Panie Jezu Cierpiący! Co w środku tej sceny robi nagle jakiś pamiętnikarski wycinek pod tytułem lubię podróże, Amerykę i bawi mnie ich głupota, który jest ekspozycją w najczystszej, najstraszniejszej, najgorszej możliwej postaci? W dodatku jeszcze ODDZIELONY OD RESZTY TEKSTU.

a ja z omotaniem spojrzałam na swoje przedramię.
Z czym?

I zaraz po tym kolejna bezsensowna ekspozycja, którą dało się tak pięknie wpleść w tekst. Pokazać, jak bohaterka zapisuje te imiona na ręku, pokazać zaskoczenie tych, którzy ją widzieli, wspomnieć, że zmartwiła się, że mogła zgubić długopis. Albo że flamaster uwierał ją, kiedy trzymała go w kieszeni spodenek. Dosłownie cokolwiek. Ale po co.

- Proponuję wnieść toast
Toast się wznosi.

Generalnie scena imprezy jest… ech. To pierwsza scena, w której nie ma za wiele streszczeń i faktycznie coś się dzieje, a nawet Destiny zaczyna podkreślać jakieś bodźce zewnętrzne (głównie chłód), wow, to było coś nowego. Faktycznie jakieś zetknięcie kulturowe zostało wprowadzone, ale cała scena z pizzą wydawała się bezsensowna, chamska i trwała naprawdę długo. Rozumiem, że próbowałaś pokazać Destiny podpitą, ale cholera wie, jak ci to wyszło, bo trudno nawet powiedzieć, jak laska się zachowuje, kiedy jest trzeźwa; w dodatku wydaje się, że chciałaś przedstawić żarty z pizzą trochę w formie figla, ale Destiny jest strasznie paskudna. Z neutralnego znudzenia zaczyna wywoływać u czytelnika niechęć, a to nie jest rozwój w dobrą stronę, bo nie jest to niechęć do dobrze skonstruowanej postaci popędzana zainteresowaniem jej psychiką; jest to rodzaj niechęci przemieszanej ze znudzeniem i zabierzcie mnie stąd”. Destiny robi się bezczelna, irytująca i w końcu przyczepiłaś się jakiejś jej cechy, ale nie samym kiepskim humorem człowiek żyje. W dodatku przedstawiłaś wszystkich ludzi wokoło jako głupi, szary tłum, równocześnie próbując bronić wiedzy Amerykanów, co wyszło fatalnie. Pizza trwała w nieskończoność, była męcząca i drażniąca i człowiek chciał już dojść do końca.
W dodatku wszystkie postacie dzielą jeden charakter; Bree, gość w kąpielówkach, gość od wódki, przyjaciółka Bree, ta laska od pizzy widzisz, przeczytałam tekst chwilę temu i już nie pamiętam imion nikogo poza Destiny i Bree. To nie świadczy dobrze o twoich bohaterach, to wskazuje, że są tak niecharakterystyczni, że wietrzeją z głowy w dwie do pięciu minut.
Wprowadziłaś różne cechy kompletnie losowo i tak, jakbyś wymyśliła je chwilę temu. Bohaterka dobrze gra? Skąd możemy to wiedzieć? Bohaterka lubi zapisywać rzeczy i ma pomazane ręce? Cóż, fajnie, wcześniej słówko o tym nie padło w całym tekście. Nie lubi, gdy mówi się do niej po nazwisku? Wow, dobrze wiedzieć, wcześniej ledwo mieliśmy świadomość, jakie jest jej nazwisko, a teraz nagle wiemy, że nie lubi być nim nazywana.
I skąd, na Bora, złote myśli na rękach Destiny? Co ona, niezmywalnym markerem sobie to zapisuje, czy po prostu cała impreza była tak inspirująca?
Jakimś cudem udało ci się kompletnie nie wpleść stosunku Destiny do imprezy, do alkoholu, do amerykańskich zabaw. Nie wiem, jak ci się to udało, że wszystko napisałaś tak obiektywnie i nieciekawie, ale to też rodzaj talentu. Pewnie.
Zakończenie imprezy fatalne. Żaden szanujący się wydawca nie zostawiłby trzech kartek pustych, bo tak, bo tutaj trwała impreza, ale bohaterka się upiła i nie pamięta. Nie mówiąc już o tym, że całkiem konfunduje mnie to, w jaki sposób prowadzisz swoją narrację. To wydarzenia relacjonowane chwilę po wykonaniu ich? W takim razie skąd okazjonalny narrator profetyczny? A jeśli nie, to dlaczego wspomnienia Destiny robią się coraz bardziej poszarpane i nie da się ich spleść w nic konkretnego? Nie wiem, już… przede wszystkim usuń te spacje i spróbuj nadać tekstowi jakiś charakter, narracja powinna zrobić się wówczas łatwiejsza sama z siebie.

Siedziałam, waląc się pięścią w czoło i co jakiś czas przykładając poduszkę do twarzy.
W ten sposób nie przyśpiesza się trzeźwienia jeśli miała typowe objawy kaca, takie stereotypowe (dlaczego to zawsze jest to samo, skoro ludzie różnie reagują na alkohol?), to bicie się w łeb na pewno NIE pomogło.

Zegar elektroniczny na zmywarce wskazywał 11:17 rano.
No to nie jest rano. Według wszelkich standardów to przedpołudnie

O rany. Dobra, masz plusa. Scena z Mikiem mnie rozbawiła, aż sobie parsknęłam. Całkiem nieźle, dość zgrabnie napisana, dobra puenta, niczego więcej tam nie dopisuj.

z tłustymi włosami, rozmazanym makijażem, nie znając do porządku drogi, czując się, jakby krowa mnie wypluła po dokładnym przeżuciu.
Co tu się stało?

Rozmowa ze wspominaniem tego, co robiła nasza bohaterka jak ona miała na imię? jest taka sucha. Brakuje mi jej emocji, bo o ile narracja trzecioosobowa by się tutaj jakoś broniła i nie wymagałaby bardzo głębokiego ewentualnie wnikania w czyjąś psychikę, to przy pierwszoosobowej jesteś psychiką swojej postaci. No to nie może być takie… myślnik za myślnikiem, opowiedzmy głupie rzeczy, wsio, przejdźmy dalej, nudno.

Moje nogi powędrowały z powrotem w stronę pokoju, ale mój wzrok zatrzymał się na drzwiach prowadzących na strych.
No i się nam bohaterka rozczłonkowała. Same nogi nie mogą wędrować, to błąd stylistyczny, który zostawia w wyobraźni zabawny efekt, jeszcze potem ten samodecydujący wzrok.

Bohaterka zostawia po sobie jeszcze większy niesmak, ładując się do pomieszczeń, do których zakazano jej wstępu. Gdyby to chociaż wynikało z jej charakteru ale nie mając konkretnych cech, czytelnik podświadomie porównuje do siebie. Ja, na przykład, uszanowałabym wolę swoich gospodarzy, bo tak jakby mogą tam trzymać personalne, ważne rzeczy. Nie zawsze to poćwiartowane zwłoki, nawet pomimo tego, że jesteśmy w Ameryce.
Już nie mówiąc o tym, że cały wątek strychu pojawia się wtedy, kiedy to dla ciebie wygodne. Nie wspominasz go co jakiś czas, nie sugerujesz go jako ważnego wątku fabularnego, po prostu rzucasz jego ochłapami, kiedy akurat ci wygodnie, a resztę czasu zajmują ci pizza i ekspozycje. Dlatego gdy tylko strych zostaje wspomniany, trzeba chwili, żeby przypomnieć sobie, o co z nim chodzi; skoro kładziesz nacisk na ten motyw, czytelnik nie powinien czuć się w ten sposób.

Generalnie fakt, że wsadzasz dwie różne imprezy do jednego długiego rozdziału, jest dobijający. Zamiast dla odmiany napisać coś, co określa jakoś Destiny, jej sytuację, cokolwiek, wsadzasz do rozdziału drugą imprezę zaraz po opisie pierwszej. Strasznie to męczące i naprawdę odechciewa się czytać, na ile sposobów jeszcze mogą pić bohaterowie i na ile sposobów jeszcze irytująca i nudna może być Destiny. Czytelnik oczekuje zróżnicowania; w postaciach, w dialogach, w opisach, a także, o dziwo, w scenach. Dwie sceny dwóch różnych imprez po sobie? Mam wrażenie, że po prostu brniesz do tego Collina i szybko chcesz go znowu, już-już wprowadzić, więc pchasz to wszystko na łeb na szyję, nie zwracając uwagi na nic. Rozwój postaci? Co to? Fabuły? A po co? Prawdziwy opis? Nie no, na co to komu?

- Co tam, imprezowiczko? – zaczął Chace, wchodząc z hukiem, gdyż obie ręce miał zajęte.
Iii… nie zamienili ze sobą już ani słowa!

Całe te przygotowania do kolejnej *sigh* imprezy mogłyby ładnie ukazać relacje Destiny ze swoimi aktualnymi współlokatorami, a nawet z tą kumpelą, kimkolwiek-ona-właściwie-jest-i-przyszła-potem. Zamiast tego wymieniłaś nam, co dokładnie zrobili… tylko po co? No, nie wiem, większość ludzi przynajmniej raz przygotowywała własną imprezę. Wiedzą, jak to wygląda. Albo się domyślają. Więc tak jakby wcale ich nie będzie interesować taka to-do-list.

Obróciłam się na pięcie i wściekle popchnęłam krzesło, na którym Chace już sączył piwo, wprost do basenu.
Dlaczego? Czy to naprawdę normalna, zdrowa reakcja osoby, która odkrywa po prostu, że jej znajoma ma urodziny? Co wcale nie musi być prawdą, tylko ona tak założyła poprzez obserwację wydarzeń.
Podpowiem. Nie.
(Plus strasznie, strasznie niezręczne to zdanie. Musiałam przez chwilę zastanawiać się, jak Chace sączy piwo do basenu, zanim zorientowałam się, że on tam z tym piwem wpada. Pewnie bym to pominęła, ale tekst jest tak nudny, że człowiek rozbija każde zdanie na czynniki pierwsze, zmuszając się do skupienia na nim).

- Zabiję Cię!
Dlaczego zwrot grzecznościowy w środku dialogu? W tekście, o ile nie cytujesz listów, piszesz zwroty typu cię”, tobie”, ty”, etc. małą literą.

Zaczęły się uściski, całusy, życzenia i śpiewanie „Happy birthday”, do którego się nie przyłączyłam.
Dlaczego? Narracja sugeruje nam, że Destiny jednak lubi Bree dlaczego ostentacyjnie odmawia uczestniczenia w jej święcie? Bo się obraziła, bo Bree chciała oszczędzić jej kłopotu? Bo zrobiła to z troski o nią? Bo nie chciała jej obarczać dodatkowymi obowiązkami, skoro niedawno zmieniła kontynent? To doprawdy potworne, niedobra Bree.

Bianca, siostra Collina, ta sama, którą zastałam w domu po obudzeniu się dzień po imprezie. Zrobiłam szybki w tył zwrot, żeby nie miała szansy mnie dostrzec.
Na razie jedyne, co robi Destiny, to ucieka przed wszystkimi. Skoro tak bardzo nie chce z nimi przebywać, chociaż nikt póki co nie zrobił jej przykrości z powodu jej wygłupów po pijaku, to zamiast robić sceny, mogłaby po prostu wyjść z domu. Raniąc tym Bree i pewnie też jej brata jak mu tam ale przynajmniej nie wychodząc na wielką drama queen.

Nie wytrzymałam. Wybuchnęłam gromkim śmiechem. Solenizantkę tak to speszyło, że potrzebowała aż 4 podejść, by zdmuchnąć wszystkie świeczki.
Zaraz ją zabiję. Bree obchodzi mnie tyle co zeszłoroczny śnieg, ale autentycznie jest mi smutno, że Destiny robi jej tyle przykrości. Gdyby ktoś coś takiego odstawił na moich urodzinach, prawdopodobnie zepsułby mi całą zabawę bo są ludzie, którzy bardzo emocjonalnie reagują na takie szopki. A Bree nie miała żadnych powodów, żeby myśleć, ze Destiny nie rży akurat z niej.
Borze. Idę po melisę.

- Napis – zaczęłam – na torcie.wskazałam na ciasto, ale dalej nie rozumiała, o co mi chodzi. – Feliz navidad znaczy „wesołych świąt”, a nie „wszystkiego najlepszego”.
Uczestnikom zabawy nie spodobała się moja uwaga.
No nie dziwię się. Zamiast zachowywać się jak ostatnia suka przepraszam, nie wytrzymałam peszyć solenizantkę, jeszcze zaczęła kpić w żywe oczy. Jeśli już musiała zrobić taką uwagę co potrafię zrozumieć należało ją przekazać Bree na osobności, w formie wesołej anegdotki, a nie wszyscy jesteście tacy durni.

- Znam przynajmniej dziesięć zespołów, których wolałabyś słuchać w ten wyjątkowy dzień – zaczął Chace, mówiąc przez mikrofon. – Musisz zadowolić się tym, co masz. Peszek.tłum zaśmiał się. – Musiałaś dojrzeć o wiele szybciej ode mnie. O wiele szybciej od większości osób tutaj zebranych. Wiem, że tata byłby z ciebie dumny. Wiem to. Zawsze byłaś moją młodszą siostrą, a teraz wkraczasz w dorosłość. Niedługo skończysz szkołę, wyjedziesz na studia i będziesz gonić za marzeniami…
Im dłużej czytam, tym silniejsze mam wrażenie odczapowości. Może to dlatego, bo przekazujesz informacje tak nieumiejętnie, że ich nie zapamiętuję, może dlatego, bo po prostu nie przekazujesz ich w ogóle, a postacie nie mają charakteru, więc trudno zarówno dziwić się, jak i nie dziwić jakiejkolwiek cesze, jaką się wykażą. Tak czy siak, cały ten akapit mocno zbił mnie z tropu; Chace nagle robi się sentymentalny? Jakiś nostalgiczny? Wali taką całkiem poważną i szlachetną przemowę w sumie bez powodu? Musiałaś dojrzeć o wiele szybciej ode mnie”? Co? Z której strony Bree jest bardziej dojrzała od niego czy jakiejkolwiek innej osoby? Chwilami mam wrażenie, że twoje pisanie przemienia się w przepisywanie frazesów, które usłyszałaś w jakimś filmie/zobaczyłaś w jakiejś książce, a które kompletnie nie mają odzwierciedlenia w twoim tekście. Gdzie niby poruszyłaś motyw jakichś problemów Bree z dorastaniem? Problemów z tym, czy ojciec byłby z niej dumny, czy nie? Dotąd ledwo coś było o istnieniu tego ojca, jeśli cokolwiek, za to nie oddam głowy chcę szczerze zaznaczyć ci, ile wynoszę z twojego tekstu, kiedy czytam. A ekspozycje są jak akapity w podręczniku, który cię nie obchodzi informacja nieprzekazana przez sceny/dialogi wpada jednym okiem i wypada drugim.

Ja siedziałam przy basenie z Debbie, Scarlet i Collinem i powiedziałam im, że mają mnie ostrzec, jeśli zobaczą Biancę.
Laska mocno ufa Collinowi, skoro wierzy, że ten nie powtórzy nic siostrze, skoro tamta powtórzyła jemu historię z psem. I pewnie oboje trochę z niej cisną. Z drugiej strony, nie wiem, może po prostu pominęłaś jakiś etap rozwoju relacji Destiny/Collin

Chłopaki przestali grać
Niestety, ale jak chłopaki, to przestały.

- A Ty jesteś prawie tak przystojny, jak opisywał to Chace. Jak długo jesteście razem?
Znowu, nie wiem już nawet, czy to żart, czy oni serio są razem, czy co. Nic nie wiem.

Tyle czasu truła… tyłek o to, żeby dla niej zagrali i kiedy wreszcie mogła ich usłyszeć na żywo, wrażeniom z występu nie poświęcono ani słowa. Nie no, bomba.

Poczułam go tylko przez chusteczkę, która – na całe szczęście – nie rozwaliła się w jamie ustnej.
Bo nie dało się napisać w ustach.

- Zdecydowanie nie był to Apap – wycedziłam, sącząc trzeci kubek coli. – Co to było, do kurwy jasnej?
Kocham to, jak stylizujesz swoją postać na przesadnie inteligentną i och-taką-lepszą-od-reszty, bo wie, że w Polsce je się pizzę i co oznacza Feliz Navidad” (i wyśmiewa wszystkich za ich niewiedzę), ale równocześnie robi rzeczy świadczące o jej inteligencji cokolwiek słabo. No nie, Apap to-to, skarbie, nie był. Jak już robisz z postaci irytującą superior, rób to przynajmniej konsekwentnie.

- Kręci z Chacem, nie wiedziałaś?
Okej, czyli Chace nie chodzi z Jaimem.

A więc całe to pomieszczenie było stanowiło tak jakby trzecie piętro.
Right.

Wystarczyło samo wspomnienie tej chwili, bym znów miała odruchy wymiotne.
I znienacka narracja sugerująca, że Destiny snuje to z perspektywy czasu, chociaż przez większość tekstu wcale tego nie odczuwałam!

Na półkach tych znajdowała się masa starych, grubych ksiąg, które zawsze mnie ciekawiły.
Jakim cudem, skoro weszła na strych pierwszy raz w życiu?

W ustach miałam kapeć, a wargi były wyschnięte na wiór, choć piłam nie więcej niż 15 minut temu.
Muszę cię pochwalić tym razem serio bo to zdanie to pierwszy opis w tym tekście, w którym zobaczyłam jakikolwiek wkład w budowanie klimatu. I w ogóle w budowanie czegokolwiek. Bohaterka faktycznie opisuje, jak się czuje, że jej wargi są suche, że coś dziwnego dzieje się z jej ustami. Ładnie, tego powinno być więcej, a opisów pomieszczeń i czynności mniej.

Komentowanie zasadności nieodpowiedzialnego zachowania oraz przyjmowania bliżej nieznanych substancji sobie daruję wszystko to mogłoby się bronić pomimo moralnie złego wydźwięku, gdyby bohaterka miała charakter. Nie ma, więc moje komentowanie byłoby nudnym, moralizatorskim bełkotem.

Naprawdę nie wpadła na to, że efekty specjalne są skutkiem wżerania czegoś, czego raczej nie powinno się wżerać?

- Jest w swoim świecie – rzekł Shane, który bezsilnie starał się do mnie dotrzeć.
A ostatnim razem, jak bohaterka nie kontaktowała, dostaliśmy dużo enterów. Co miało więcej sensu niż to; tutaj przechodzisz na trzecią osobę, co jest kompletnie bez sensu. Zdecyduj się.

- Shane mówił, że to normalne i że znika po kilku godzinach, więc chyba tak.
- O! A więc jednak mnie słuchałaś! – odezwał się.
- Nie, po prostu mam podzielną uwagę i zapamiętuję nawet to, czego nie chcę.
Znowu trochę kreowanie na siłę ale zawsze lepsze niż napisanie Bree miała podzielną uwagę. Ja jednak nie o tym.
Shane to jej kumpel. Dlaczego o takiej, zdawałoby się, rzucającej się w oczy cesze dowiaduje się dopiero teraz? Na imprezie? Z randoma? Bo tak?
Chyba że chodzi o Destiny i to ona mówi o podzielnej uwadze? Widzisz, twoje postacie mówią tak jednakowo, że nie umiem się nawet zorientować, która kiedy się wypowiada.

Wyszła niechętnie, przekonując samą siebie, że zostawia mnie w dobrych rękach.
Narracja pierwszoosobowa. Powtórz za mną: pierwszoosobowa. Skąd Destiny wie, o czym myśli Bree w tym momencie? Ledwo wie, o czym myśli ona sama. Przynajmniej w teorii, bo tak to wypowiada się całkiem klarownie.

Scena rozmowy, kiedy jak określa to narracja Destiny jest w swoim świecie, jest zła. Jest zła, bo skoro Destiny jest w swoim świecie, a narracja jest pierwszoosobowa, a ona jest na prochach, to nie powinniśmy dostać takiego klarownego, czystego opisu sytuacji. Narracja powinna podążać za stanem umysłowym postaci.

Pusto i ociężale jednocześnie, raz odczuwałam chęć spożytkowania nadmiaru energii, a zaraz smutek, jakby po spotkaniu z dementorem.
Porównanie jest słabe, bo Destiny nigdy nie spotkała dementora.

Miałam silne poczucie dysocjacji i derealizacji.
To brzmi tak, jakbyś otworzyła stronę z opisem efektów i zaczęła przepisywać wymienione od kropki skutki zażycia.

Nagle nie czułam związku z nikim, ani z przyjaciółmi, ani z moimi prawdziwymi rodzicami, ani z samą sobą.
...a ma jakichś nieprawdziwych?

- Macie strasznie owłosione łapy. Jak małpy.
Ryknęli śmiechem, który rozszedł się w mojej głowie echem.
Przeraża mnie to, że każda postać w tym tekście, nie licząc może Bree, powoli staje się sukinsynem. Jak już robią się strasznie irytujący, bezczelni i zwyczajnie nieprzyjemni i kompletnie nieempatyczni, to wszyscy razem, tak? Cóż, to nie daje im charakteru, to tylko zmienia moje nastawienie z idealna obojętność” na mam cię dość, bohaterze”.

Moje rozpalone gorączką ciało doznało wstrząsu, gdy zanurzyło się w lodowatej cieczy.

Potrafiłam wiele rzeczy – większość ciekawych, lecz niepraktycznych. Nie miałam kompleksów na tym punkcie, dopóki nie pozostawało mi zmierzyć się z wodą. Pływanie to jedna z przydatnych czynności, do których nie mogłam się przekonać. Od wielu lat omijałam wodę sięgającą mi dalej niż do bioder szerokim łukiem, mając ku temu powody. Widok basenu zaraz przy nowym domu wprawiał mnie bardziej w obawę niż zachwyt i moje host rodzeństwo dobrze o tym wiedziało.
Nie. Nie. NIE. Tak się nie pisze. Nie.
Bohaterka spacerowała sobie wcześniej plażą. Bohaterka miała ten basen przy domu. Bohaterka sekundę wcześniej stała tuż nad basenem i nawet przez myśl jej nie przeszło, że może do niego wpaść. Bohaterka wepchnęła do basenu innego gościa parę godzin wcześniej.
I TERAZ czytelnik dowiaduje się, że boi się wody? Po tych WSZYSTKICH akcjach? Bo nie było na to wcześniej okazji? A zaraz pewnie okaże się, że to ważny motyw fabularny, prawda?
To, moja droga, powinno być napisane wcześniej. Zaznaczone. Powtórzone od czasu do czasu.

Cały ten fragment odnośnie naćpanej bohaterki jest dla mnie ambiwalentny. Widać, że próbujesz coś opisać, ale w tym, co rzekomo Destiny przeżywa, nie ma tak naprawdę jej uczuć. Relacjonuje nam to na chłodno, wymienia, opowiada, przytacza składne rozmowy, jakby jednocześnie była i nie była naćpana, jakby na trzeźwo oglądała nagranie samej siebie, pamiętając, co wtedy przeżywała, i połączyła to w spokojną opowieść.
To tak nie działa. Ona jest naćpana. Narrator nie może być trzeźwy.
Ona naprawdę próbuje rozsądnie tłumaczyć swoje zachowanie? Powód, dla którego serce bije szybko, niepokój o efekty zdrowotne, dlaczego ma halucynacje? Kiedy jest WŁAŚNIE TERAZ naćpana? Nie, nie, nie, nie.
Boli mnie, że to wszystko mogło zostać napisane tak emocjonalnie, a bohaterka przez całą narrację doskonale kojarzy fakty i opowiada to z chłodem godnym seryjnego mordercy podczas kolejnej zbrodni. Po prostu takie nihil novi sub sole dla niej.

Byłam w stanie dojrzeć na nim wielką, szarą chmurę będącą Drogą Mleczną.
Jeśli nie wywaliło w całym LA korków i miasto nie stało bez prądu w centrum oraz na obrzeżach, to marne szanse, by z takimi szczegółami zobaczyła nocne niebo. Chyba że to halucynacje.

Chace wybiegł mi naprzeciw, leciał w moją stronę spokojnym tempem.
Na paralotni może leciał?

Nikt się nie zmartwił tym, że naćpana podopieczna im uciekła, tak? Wszyscy po prostu siedzieli w domu, a Chace martwił się o psa? Podczas gdy naćpana nastolatka biegała samopas po lesie, kalecząc się na wszystkim? Mhm.

ROZDZIAŁ 3.
O proszę, a tutaj zupełnie inna czcionka niż dotychczas. Mój zmysł estetyki bardzo się z tego powodu cieszy.

Hallelujah, naprawdę dostaliśmy fragment rodzajowej scenki. Bohaterka spotyka się z systemem szafkowym i ma z tym problem. Co prawda zabrakło mi czegokolwiek więcej, wrażeń, porównań, krótkich przemyśleń, czegokolwiek, ale to już krok w dobrą stronę.
Natomiast jej interakcje z Collinem są fatalne i kompletnie losowe i w ogóle nie wiem, do czego ty z nimi dążysz. Collin w ogóle nie został jak dotąd scharakteryzowany, pojawia się losowo, nic o nim nie wiemy. Jakie jest jego zdanie na temat naćpania bohaterki? Gdzie był, gdy Destiny pod wpływem biegała po lesie? Dlaczego pojawia się i znika jak jakaś zjawa? Za każdym razem jestem lekko zdezorientowana, gdy jego imię pojawia się w tekście.

Zdecydowanie nie uważam, by zapisywanie dialogów po hiszpańsku, a tłumaczenie ich w nawiasie, było dobrym zabiegiem. Czytelnik i tak ominie spojrzeniem ten fragment, byle przejść do tego przetłumaczonego, jeśli nie zna języka więc po co? Nie lepiej zaznaczyć w narracji, że to po hiszpańsku? Wykorzystać okazję do naniesienia jakichś odczuć bohaterki co do tej sytuacji?

Nie wiem, co robiłaś w Polsce, i gówno mnie to obchodzi,
Powiedział nauczyciel do uczennicy. Jasne.

Każdy musiał zaśpiewać krótki fragment wybranego utworu. Niestety dowiedziałam się o tym dopiero, gdy nadeszła moja kolej, więc z braku czasu na zastanowienie, wybrałam pierwszą piosenkę, jaka przyszła mi do głowy.
...jak to mogło wcześniej do niej nie dotrzeć? Nauczyciel pytał wszystkich po kolei, a ona miała takie nah, mnie na pewno ominie”?

Nie wiem, dlaczego pomyślałam o piosnce dla dzieci.
Po co archaizm tak znienacka w cokolwiek kolokwialnej narracji?

Zadam tylko jedno pytanie. Po co streszczasz nam zajęcia, skoro nie zamierzasz zawrzeć tam żadnych interesujących scen i skoro nie mają większego wpływu na fabułę?
Zaraz za tym pytaniem powinien nastąpić wykład o tym, jak bardzo to złe oraz bezsensowne, ale wydaje mi się, że już się tego naczytałaś.

I znowu brzydka ekspozycja, którą odcięłaś od reszty tekstu, żeby czytelnik na pewno nauczył się informacji na pamięć! Tym razem o stylu życia w LA, bo przecież to niemożliwe, żeby to pokazać ładniej, skoro bohaterka przebywa na obrzeżach tegoż miasta.

Ona tak masakrycznie nie przejęła się tą kartką, że aż dziwi mnie, że potem zdecydowała z taką nagłą determinacją, że pozna odpowiedzi na swoje liczne pytania. Co? Po co, skoro i tak ma to gdzieś, podobnie jak wszystko inne?

W tak niewielkiej szkole obecność exchange studenta jest sensacją, więc wszyscy chcieli ze mną porozmawiać i o coś zapytać.
Po pierwsze, studenta z wymiany.
Po drugie, wcześniej w bodaj pierwszym rozdziale utrzymywałaś, że ta szkoła jest naprawdę ogromna, zupełnie niepotrzebnie dla tak niedużej miejscowości. To jak w końcu?

Byłam tak podekscytowana, że na chwilę zapomniałam o tej dziwnej karteczce w szafce.
Tak, tylko że nie myślała o tym wcześniej w ogóle, nie licząc momentu, w którym ją znalazła. A i wtedy wydawała się mieć lekko wylane na całą tę sprawę. Pchasz jej ten element fabularny w gardło.

Polsce jedynymi zajęciami artystycznymi są plastyka i technika, wszelkie pozostałe występują w formie kółek pozalekcyjnych, z których nie można otrzymać oceny i które, w większości szkół, prowadzone są w niedbały sposób.
Już przemilczę ekspozycyjność jak na razie trzech czwartych rozdziału ale nie wiem, po co tłumaczysz polski system szkolnictwa. I dlaczego zapomniałaś o muzyce.

Wpadłam na „disheveled [tłum. rozczochrana] Destiny",
Przecież wiemy, że po angielsku musiała to wymyślać. Mogłaś wyjaśnienie chociaż wpleść w narrację, a nie robić z tego wycinek tekstu popularno-naukowego.

Jak mamy zaufać komuś, kogo poznaliśmy pół godziny temu? Bo przedstawili się jako „miły Matt"?
Zdecyduj się. Albo podajesz angielskie, albo polskie te przymiotniki. Nice” nie zaczyna się od M.

Nawiązywanie do lekcji teatru zaczęło mieć dopiero sens, kiedy streszczenie przerodziło się w scenkę. Aczkolwiek nie ukrywam, że jęknęłam żałośnie, gdy zobaczyłam, że znowu będzie przedstawianie Romea i Julii. Każdy amerykański film dla nastolatek. Każde opowiadanie o amerykańskich nastolatkach.
A tutaj nawet nie potrafię mieć nadziei, że planujesz z tego zakpić.

- Wysiadaj.
*cicho przyklaskuje Bree*

Nie będę się jej prosić, żeby mnie podwiozła. Nie miałam też najmniejszego zamiaru wracać do domu. Niech się trochę pomartwi.
Na złość babci odmrożę sobie uszy, poza tym żadnej skruchy? To, co zrobiła, naprawdę mogło się skończyć nieszczęściem. Dlaczego ona ciągle robi same głupoty? Nie wspominając o tym, że jest niespójna… bo jest. Cóż. Może powinnam przestać zwracać na to uwagę, bo mnie szlag trafi.
Plus pomartwi, ten dom?

Och, no nie, teraz umieszczasz w rozdziale streszczenie wcześniejszego streszczenia? Powiedz mi, po co? Co nam to daje, skoro niczego nie mówi o postaci i wszystko już wiedzieliśmy? Poza tym, że Destiny zaspała.

Odniosłam wrażenie, że wszyscy już wiedzą i są na mnie wkurzeni (choćby dlatego, że mój telefon milczał odkąd opuściłam mury szkoły), więc po nikogo nie szłam.
Wiedzą o czym? Wkurzeni o co? Całe miasto, wszyscy znajomi? Fakt, zachowała się jak świnia, ale nie uprawiajmy znowu demagogii.

Mieszkał u podnóża gór, w północnej części miasteczka, w bogatej dzielnicy.
I co to dla nas zmienia? Założę się, że już nigdy nie otrzymamy żadnego fragmentu albo informacji, które by jakkolwiek nawiązywały lub, nie daj Borze, zbudowały miejscowy klimat.

Przy okazji wizyty u Collina trzecie imię do kolekcji chyba, jest nieźle pojawia się zalążek opisu, który nie jest najgorszy. Właśnie w ten sposób powinno się to robić, nie wymieniając suchych faktów; bo teraz zapamiętam, że Collin był bardzo blady, co wydawało się dziwne, skoro mieszkał w miejscu, gdzie słońce prawie nie zachodziło. Widzisz? Da się.

Nie ufam ludziom szybko, potrzebuję więcej czasu.
Serio? Nie widać. W tej postaci nic nie widać, to jest właśnie takie złe.

Dobra, ale ich rozmowa już jest dziwna. Najpierw bohaterka bezczelnie się wykręca i zupełnie nie dziwię się irytacji Collina po czym znienacka oskarża go o głupie liściki. Jakby koleś nie miał dość po tym, jak przez nią rozbił głowę. Bomba wyczucie, laska. Wbij komuś na chatę i zacznij go oskarżać o głupoty, zwłaszcza skoro jest ranny.
I zaraz po tym to ekspozycyjne tłumaczenie w dialogu, dlaczego powinniśmy współczuć tej biednej Destiny. Wiesz, co ci powiem? Wywołuje to zupełnie odwrotny skutek.

Nic nie udało nam się zagrać do porządku
Nie ma takiego frazeologizmu.

Tłumaczenia, dlaczego znowu Romeo i Julia, zupełnie nie kupuję.

Ten przytulas to jedna z najbardziej awkward rzeczy, jakie widziałam. I nie mówię o scenie, tylko o tym, jak została napisana.

Tym razem ekspozycja o Bree, z której dowiadujemy się czegoś o tej postaci, ale jesteśmy o tym po raz kolejny informowani. To naprawdę irytujące. Nie mogłaś poświęcić czasu, by napisać taką scenkę? Wcale nie wydaje mi się teraz, żeby Bree była na tyle blisko z Destiny, że dzieli się z nią osobistymi sprawami.

...ta kuzynka to tak bardzo motyw deus ex machina. Pamiętaj, jaką narrację prowadzisz pierwszoosobową! Czyli motywacje bohaterki powinny nam być bliżej znane, chociaż troszkę, już na samym początku, a nie teraz to wygląda, jakbyś rozpaczliwie próbowała usprawiedliwić to, co do tej pory napisałaś.
Generalnie to twój szerszy problem; sięgasz po motyw fabularny w momencie, w którym jest ci potrzebny. Strych, strach przed wodą, teraz ta kuzynka historia składa się z elementów prowadzonych od początku, elementów, których autor jest świadomy i które sugeruje, wstawia, ukazuje w akcji. U ciebie wszystko jest suche i streszczone, a motywy pojawiają się w momencie, w którym, mam wrażenie, wymyślasz je/przypominają ci się. To irytujące, męczące i odbiera te resztki zainteresowania tekstem, które ewentualnie można by mieć.

Odnośnie tego, co wcześniej pisałam o kompozycji akapitów. Masz tutaj opis burzy cięcie, bo rozmyślania o logice stojącej za działaniami ludzi skaczącymi do wody z wysokości dalsza część opisu burzy. Naprawdę uważasz, że to było najlepsze miejsce, żeby poruszyć tę kwestię? Najlepszy czas? Najlepszy sposób?

Zanurzając się w wodzie, mój mózg był zbyt przejęty paniką, żeby pozwolić mi odczuć m. in. niezwykle niską temperaturę wody, która spadła wraz z ochłodzeniem się klimatu w ciągu ostatnich dni.
Na podstawie tego cytatu mam nadzieję, że zrozumiesz, o co mi chodzi, kiedy mówię o suchej rzeczowości bohaterki. Ona powinna być emocjonalna, my jesteśmy w jej głowie, to się dzieje, ona wpada, wszędzie woda, gdzie ona jest, gdzie góra, dół, zimno, ręce nie słuchają, no cokolwiek! A nie, klimat się ochłodził w ciągu ostatnich kilku dni. Jak tak, to spoko.

Cały fragment dotyczący jej upadku oraz tonięcia jest prawie tak suchy jak wycinek z encyklopedii odnośnie rozmnażania lemingów. Nie umiem tego inaczej określić.
I jeśli to, co myślę, dzieje się tam naprawdę, to nie wiem, co o tym myśleć. Poczekam, dam czas, może wykonanie będzie lepsze niż sam pomysł brzmiący w mojej głowie.

Nie wiedziałam, co dalej robić; nie miałam plecaka, telefonu ani żadnych innych niezbędnych mi do życia rzeczy, jak na przykład MOICH CHOLERNYCH UBRAŃ.
Ale skupia się na tym na końcu. Mimo że świeci gołym dupskiem na środku plaży. No jacha. Przecież najpierw należy skupić się na plecaku oraz komórce, nie na tym, że magicznie stało się nagim. Jej ignorancja wobec najważniejszych elementów jest wręcz przerażająca.

nie wiedząc do porządku, gdzie jestem ani która jest godzina?
To sformułowanie pada już któryś raz i zaręczam, że jest całkowicie niepoprawne.

Wypiłam je prawie duszkiem i za moment, o pierwszej, poszłam spać.
Nie wiem, mnie nic by w tej sytuacji nie powstrzymało przed ubraniem się najpierw. Nawet pomimo tego, że dostałam jakieś zastępcze ciuchy.

Nie wiem, czy mam siłę wspominać o tym, że nadal w całej narracji tragicznie brakuje emocji oraz osobowości bohaterki. I, tak na dobrą sprawę, emocji wszystkich innych postaci też Bree wydaje się prawie nieprzejęta tym, że widzi laskę nagą. I przez myśl jej nie przejdą najgorsze scenariusze, nic. Postacie w tym tekście myślą tak płytko.

Nikt nie mógł mi pomóc, bo wszyscy znajdowali się poza domem.
Why of course, inaczej mogliby przeszkodzić idealnemu imperatywowi. Widzisz, to jeden z przykładów, kiedy powinnaś rzeczy wplatać subtelniej bohaterka przechadza się najpierw po pustym domu, narzeka trochę na samotność/myśli o tym/cokolwiek, a potem dopiero ma miejsce ta scena. Wtedy to nie wydawałoby się tak… sztuczne. Nie wyglądałoby tak, jakbyś naginała wszystko do tych paru konceptów fabularnych, które masz.
(O strychu na przykład ni widu, ni słychu, ni słowa od Metropoly. A ktoś pamięta jeszcze, że Destiny ponoć ciągle notuje rzeczy na swoich rękach? Nie? Tak myślałam).

Zamiast kończyn, ujrzałam przed sobą długi, masywny, ciężki, pokryty łuskami ogon, zakończony płetwą.
Ja wiem, że nie wolno mi oceniać pomysłu. Nie zamierzam. Ma być syrena, niech będzie syrena, jakkolwiek szaleńczo to nie brzmi.
Boli mnie coś innego. Tak bardzo, że mam wrażenie, że ten gif nawet w połowie nie obrazuje mojej reakcji, gdy moje przypuszczenia się potwierdziły.
Tak się nie pisze fantastyki. Żadnej. High, low, heroic, dark, do wyboru, do koloru. Nie pisze się jej tak, że przez cały czas nie dzieje się nic, co by naprowadzało na cokolwiek. Jeśli postać ma znienacka odkryć moc, potrzebne są hinty, żeby czytelnik miał ojej, tak coś czułam!, zamiast ja chromolę, no nie, co to ma być.
Motyw wody wprowadziłaś dopiero gdzieś mimochodem w drugim rozdziale. Tam też tłumaczyłaś, że bohaterka przestraszyła się basenu w domu gościnnym, nie z niego ucieszyła nie było tego czuć. Bohaterce jej niepokój przed wodą nie nasila się aż do trzeciego rozdziału, w którym tego potrzebujesz, żeby dokonać tejże przemiany. Bohaterka nie umie pływać, czuje niechęć przed wodą dobra, kupuję to. Źle to poprowadziłaś, ale to kupuję.
I teraz powiedz mi. Czy ktoś taki, kto boi się wody, z premedytacją wepchnąłby drugą osobę do basenu, skoro nawet jej nie nienawidzi? Czy osoba z arachnofobią z premedytacją łapałaby pająki, żeby rzucać innym na twarze? Ten, kto się czegoś boi, rozumie strach drugiej osoby. Nawet jeśli ma się osobne fobie, te osoby się nawzajem rozumieją i szanują.
A na koniec jeszcze jedno. To takie frustrujące, że bohaterka nigdy nie miała jakichś dziwnych wspomnień z wodą, dziwnych doznań w wodzie, bo jestem w stanie zrozumieć, że dziwne rzeczy zaczęły się dziać dopiero w Ameryce dzieci, nie jedźcie do Ameryki, bo będziecie mieć Ha-Dwa-O Wystarczy Kropla na żywo ale to jest znowu tak deus ex dupa, że o jeżu kolczasty. Tak samo jak ta kuzynka.
I wiesz co? Żadna już tajemnica z tej kuzynki. Jestem pewna, jaką rolę ma tu odegrać.
Generalnie cała porażka sprowadza się do tego, że kompletnie nie umiesz prowadzić wątków ani fabuły i nie masz wyczucia, na które motywy powinnaś kłaść nacisk i w którym momencie.

Zaczęłam spazmatycznie oddychać, w amoku szukając czegokolwiek, jakiejkolwiek informacji, która pozwoliłaby mi na racjonalne wyjaśnienie tego, co właśnie widziałam.
Gdzie szuka tych informacji, na etykietkach szamponów czy na srajtaśmie?

Modląc się, by nie dostać ataku paniki, oglądałam swoje ciało w nowym wydaniu.
Nie no, totalnie. Dostała rybiego ogona i po chwili nerwów pooddychała szybciej i pokrzyczała, zanim wyleciała z wanny stwierdza man, ale jaja, niech no ja się przyjrzę.

Moje piersi pokryte były tymi samymi błyskotliwymi, zielono-niebieskimi łuskami, co ogon.
Ok, śmiechłam. Błyskotliwe łuski.
Jak widzisz, znaczenie, w którym użyłaś tego słowa, jest archaiczne. Czyli pasuje do prowadzonej przez ciebie narracji gorzej niż pięść do nosa.

Najpierw sparaliżował mnie strach, później chciałam zobaczyć, co to jest i jak wygląda.
Najbardziej drętwy opis przemiany i poznawania samej siebie z perspektywy narratora, jaki kiedykolwiek czytałam. Naprawdę.

Naprawdę? Naprawdę bohaterka doszła do wniosku, że już nigdy więcej nie zbliży się do wody? A, przepraszam bardzo, jak się do tej pory myła? Skoro teraz przemieniła się w kąpieli, oznacza to, że taka woda też na nią działa. Nigdy wcześniej nie bała się kąpać? Czy może bała się też kąpać i nigdy nam o tym nie powiedziałaś?

Ja sama, szczególnie w ostatnich dniach, miałam takich sytuacji mnóstwo. Niestety, tylko raz, w czasie halucynacji, mi się poszczęściło. O ile w ogóle można mówić o szczęściu w tym przypadku. Nigdy dotąd – nawet wczoraj, gdy tonęłam – tak bardzo nie pragnęłam się obudzić, jak w tym momencie. Leżałam, topiąc twarz we łzach, nie mając pojęcia, co mi się działo.
Ataki paniki uwzględniają między innymi poczucie, że nie można oddychać. Spazmatyczny płacz nerwowe łapanie oddechu, łzy szklące spojrzenie, drganie całego ciała, dreszcze, może nawet bolący brzuch. Emocjonalne poczucie totalnej bezradności i rozpaczy. Takie elementy budują tekst, opisy doznań tego rodzaju budują emocje postaci. Nie topiąc twarz we łzach”. Po prostu nie.

Co, jeśli kolejnym razem już taka zostanę na stałe? Nie przystosowałabym się do życia w wodzie – środowisku, którego się boję, nie lubię i do którego nie zamierzam się przekonać.
...no nie wierzę. Naprawdę jedną z pierwszych myśli, jakie jej przyszły do głowy, to nie *cenzura*, tylko nie chciałabym na zawsze zostać syreną, byłaby niezła wieś?

Czy jest ktoś jeszcze, kto się z tym zmaga?
Racjonalne, spokojne myślenie na chłodno to nie jest pierwsza reakcja na to, że zamieniło się w cholerną syrenę, zwłaszcza żyjąc na cholernej Ziemi.

Wzięłam obiad, który właśnie się odgrzał, i powędrowałam do siebie, niezrozumiana.
Zarąbała jej żarcie, które sobie przed chwilą wstawiła do mikrofalówki? Ja się nie dziwię, że ta Bree ma jej dość.
W ogóle to zdanie to definicja Mary Sue.

Bijąc się z myślami, obgryzając paznokcie, w końcu wpisałam „syrena”.

W konfrontacji ze swoimi gospodarzami Destiny zachowuje się jak bezczelna, dość rozkapryszona dziewucha, która strzela fochy. Ja rozumiem, że jest trochę wyprowadzona z równowagi zamieniła się w rybę, cóż ale to naturalne, że żadne z nich nie wierzy w podobną wersję wydarzeń. To, co im opowiada, naprawdę jest nieprawdopodobne. Może zamiast iść głupio w zaparte, powiedziałaby coś bardziej sensownego? Albo przestała się wypierać swojej winy, bo to nie tak, że oni są ci źli, a ona biedna, niesłusznie oskarżana. Gdyby nie zachowywała się jak skończona menda, cały łańcuch zdarzeń nie poszedłby w ruch.

Jesteś tutaj po to, żeby spróbować wszystkiego, co dla ciebie nowe.
...mam rozumieć, że Pani Mama właśnie sugeruje jej, że granie w przedstawieniach szkolnych to taka totalna nowość, bo w Polsce tego nie ma? A Destiny nawet się nie zająknie w obronie ojczyzny albo własnej godności?

- Kochanie, musisz zmienić nastawienie. Jesteś tutaj po to, żeby spróbować wszystkiego, co dla ciebie nowe. Pani O’Connell będzie za, bo przyjdzie więcej osób, chcąc zobaczyć, jak sobie radzisz – zachęcała mnie.
Kurde, Destiny to serio taka Bella Swan. Wszyscy w szkole się nią interesują, oczywiście. Bo jest z Europy. Bo na pewno w tej szkole nigdy nie było innych uczniów z wymiany. Z Europy. (Byli). Ale to jej tekścik, więc cały świat musi obracać się wokół niej.

Generalnie nie mogę się doczekać tego castingu, bo wiesz, do aktorstwa trzeba mieć talent. I jak człowiek trenuje to dłużej, myśli o tym, patrzy na mimikę ludzi, na gestykulację, interesuje się tym, to jakoś to rozwija. A szekspirowskie postacie zagrać jest w cholerę trudno, bo żeby zagrać postać, trzeba ją najpierw dobrze zrozumieć, a mam takie przykre wrażenie, że Destiny kompletnie nie rozumie Romea i Julii. Ale nie, dam sobie rękę obciąć, że niezwykłe aktorskie wyczucie Destiny wyskoczy jak z rękawa w odpowiednim momencie.

- Była Polką? – spytałam, pełna nadziei.
Przypominam, że ta Julia Polka zginęła. Nie wiem, dlaczego Destiny ma nadzieję, że jej kuzynka kopnęła w kalendarz.

- Nie – odpowiedziałam zawiedziona.to, że jestem Polką, nie znaczy, że znam wszystkich Polaków. Polska to duży kraj.
Ty mała cholero. Interesujesz się tym tak, że pytanie, czy ją znałaś, samo nasuwa się na myśl. Cud, że jeszcze ci odpowiadają na pytania. Bree pewnie płacze, że nie wyszłaś bez szwanku z upadku z tego klifu.

zwróciła się do syna, na co on podniósł głowę i posłał jej mordercze spojrzenie.
...dlaczego?

Nie, nie zmieniłam się, tylko najwidoczniej wylewanie szklanki wody na ręce zamiast do jamy ustnej nie należy tutaj do normalnych zachowań.
Zdanie potrzebuje przeredagowania stylistycznego a jamę ustną da się zastąpić ustami.

Chciałam zobaczyć, jak wyglądało to coś na mojej szyi.
To były skrzela.
No way.

Jej przemyślenia są dalece nieadekwatnie spokojne do wszystkiego, co ją tego dnia spotkało. Są nieprawdopodobne psychologicznie w każdej konfiguracji osobowości na moje oko. Ten spokój to nie jest wyparcie. To nie jest z trudem opanowany strach. To jest, nie przymierzając, kompletna wyjebka na to, co się stało, poprzetykana suchymi pytania retorycznymi oraz suchymi zapewnianiami, że coś bohaterka zrobiła z przestrachem.

Dlaczego nikt mi tutaj w nic nie wierzy?
Ktoś ukradł mi torbę i ciuchy zaraz po tym jak zrzucił mnie z super wysokiego klifu w środku burzy”.
Ona tak poważnie?

Scena, w której Destiny przypadkowo wyzywa matkę koleżanki z ławki powiem ci, że nawet nie jest mi jej żal. Naprawdę, Destiny zachowuje się okropnie i skandalicznie pewnie dlatego, że nie ma porządnego charakteru i wysiłki narratora, by wzbudzić moje współczucie, niczego nie dadzą.

Chciałabym, żebyśmy się wyrobili do Święta Zmarłych, bo pamiętajcie, że w międzyczasie musimy przygotować coś na Halloween.
Nie rozumiem. Święto Zmarłych, zresztą chrześcijańskie, jest drugiego listopada. Halloween trzydziestego pierwszego października. Ona chce, żeby zaczęli przygotowywać coś na Halloween po Halloween?

- Wiem, na czym polega casting – rzuciłam, ponieważ cały czas spoglądała w moją stronę.
Czy kreacja bohaterki na bezczelną małpę jest zamierzona?

Po drodze szaleje czcionka podczas wybierania osób do ról w przedstawieniu.
I dlaczego to wszystko znowu jest takim utartym schematem. Już bym przełknęła tego Romea i Julię, ale już zalatuje główną rolą dla Destiny, bo dobry Collin się nad nią ulitował. I w ogóle z jakiej racji chłopak jest dla niej taki miły? Wszystko, co dotąd zrobiła w stosunku do niego, było mocno niemiłe.
A, no tak. Jest główną bohaterką. My bad.

- Wiesz, że jeśli jakimś cudem oboje dostaniemy te role, to w pewnym momencie będziemy musieli się całować, nie?
Obrócił głowę w moją stronę, wyglądając na ciut zmieszanego. Był prawie uroczy.
- A z jakiego innego powodu miałbym się głosić?
...bo interesujesz się teatrem? Bo lubisz grać? Bo pocałowanie głównej bohaterki wcale nie jest twoim jedynym i największym marzeniem? Spędził z nią kawałek jednej imprezy, potem rozbił sobie przez nią głowę, widział, jak robiła wszystkim mnóstwo kłopotów, ale marzy mu się pocałunek z nią? Ci Amerykanie są tacy łatwi.

- Ja chciałabym zagrać ze względu na sztukę, a nie używając tego jako taniej wymówki do zbliżenia się do kogoś.
A ja, jako czytelnik, absolutnie nie mam powodu, żeby ci w to uwierzyć. Bo nic nie sugerowało zainteresowania bohaterki teatrem. Nadal nic nie sugeruje, że umie grać. Na pewno, na pewno nie rozumie Romea i Julii, wątpię, że Shakespeare’a w ogóle. I przed chwilą była sceptyczna do pomysłu i uważała wybór sztuki za najbardziej oklepany na świecie i w ogóle nie chciała grać, dopóki hot Collin jej nie zgłosił, a teraz nagle chce grać ze względu na sztukę? No jasne, jasne.

Podejście ludzi w tym tekście do teatru jest tak straszliwie płytkie, do Shakespeare’a płytsze jeszcze bardziej, płytkie jak kałuża na Saharze.

Och, no proszę, po w miarę normalnym pisaniu powróciliśmy do bezsensownych streszczeń, tym razem w roli głównej suche opowiadanie o ćwiczeniu aktorskim. Po co to piszesz, skoro nie wpływa na nic? Po prostu nabijasz ilość wyrazów? Nie widzę innego wytłumaczenia.

ROZDZIAŁ 4.
Znowu masz zupełnie inną czcionkę niż do tej pory.

Śmiałam się więc głośno z ich żałosnych, często ksenofobicznych żartów.
Ja wiem, że opcio na faktach, więc może nawet tak jest, ale otwarte, ksenofobiczne żarty w amerykańskiej szkole? Nie wiem, to brzmi dziwnie.

Zaczynasz na dzień dobry niespójnym akapitem. Piszesz, że kwestia syreny popsuła Destiny pobyt w Ameryce po czym wymieniasz same pozytywne zmiany. Na sam koniec informujesz nas, że ten problem jednakowoż spędzał jej sen z powiek. I płynnie przechodzisz do tego, że idzie na mecz i zamierza się tam świetnie bawić, choćby na złość całemu światu.
Wiesz, do czego zmierzam? Ekspozycja. Znowu. Tak właśnie. Mówisz, zamiast nam to wszystko pokazać. Nawet scena z zajęć z teatru byłaby dobrym momentem, żeby udowodnić, jakich schiz nabawiła się bohaterka a ona zachowuje się, jakby nigdy nic. I nie jest to efektem wyparcia, jak widzimy.

I znowu niespójne akapity. Piszesz o tym, dokąd się wybiera na mecz. Dwa zdania o tym, że z bratem Bree nadal się nie dogadała. Przechodzisz do tego, z kim jechała w samochodzie. Co się tam właściwie stało?

Mamy suche streszczenie meczu zupełnie nie jestem zdziwiona. Kolejna zmarnowana szansa na jakiekolwiek kreowanie czegokolwiek. Słowem nie zostało opisane LA poza tym, że wiemy, że w nim jest stadion. Destiny nie wydaje się też zaskoczona tym, że Bree gra w soccera, chociaż to mniej popularny sport w Ameryce.
A wreszcie wymyślane przyśpiewki są na polską nutę. Destiny śpiewała po polsku? Nie ma sprawy. Ale dlaczego nie wspominasz o tym w tekście, nie ma niczyjej reakcji na to?
Warte odnotowania jest to, że Destiny nadal drąży swoją rolę bohaterki, której mam ochotę poderżnąć się gardło:
Gwoli wyjaśnienia: Savannah była dziewczyną z przeciwnej drużyny, która chyba pierwszy raz na oczy piłkę widziała.
Bo nic nie poprawia humoru i morale drużyny tak jak wybranie ofiary w przeciwnej i poniżenie jej do granic możliwości. Świetnie, może widziała piłkę pierwszy raz na oczy. A może chciała się nauczyć grać. Może, cholera, była szczęśliwa, że ma szansę spróbować. Może prawie dostała ataku paniki, zanim wyszła na boisko. Ale przekonali ją, że da radę. Może i co? I nic, bo głupia, tępa laska z trybun postanowiła ją poniżyć przy wszystkich.

W ogóle to zadziwiające, ale po wprowadzeniu oczywistego elementu fantasy nadal nie czuję się, jakbym czytała fantasy. Do tego chyba trzeba umieć budować klimat, a ty tego nie umiesz. Twoje fantasy i twoje high school to jakby dwie oddzielne, kompletnie niełączące się historie, a nie pomaga to, że Destiny nie poświęca najważniejszym wydarzeniom więcej niż trzech zdań przemyśleń. Ciężko się to czyta.

Destiny wypala z tym narkotykiem całkowicie z głupia frant. Trzecioosobowa narracja mogłaby to obronić, ale pierwszoosobowa nie. Jak już wielokrotnie mówiłam, jesteśmy cały czas w głowie bohaterki, powinniśmy znać jej przemyślenia, więc i powód, dla którego akurat to przyszło jej akurat na myśl.
Swoją drogą nie wiem, co się tam dzieje. One są na stadionie? W samochodzie? Dlaczego pod relacją z imprezy o której właściwie wszystko wiemy, ale mniejsza jest opis rozłożenia pasażerów w samochodzie i znienacka skupienie się na funkcjach życiowych brata Bree?


- Jaazne, ty tesz byłaś chora f cień pszyjazdu? – palnął Chace pijanym głosem. Zrozumiałam, co miał na myśli, dopiero po chwili.

- Słucham? – obróciłam się do nich. – Daleka byłam od ślinienia się na twój widok.

- Akurat! Tak ci siem spodobałem, że ucikłaś do pokoju pot pretekstem pjścia spadź. Założe sie – uderzył dłonią w oparcie mojego fotela – że tak naprafde poleciałaś do łazinki, żeby…

- O-MÓJ-BOŻE. Chciałabym móc to odsłyszeć.

- Skąt fiedziałaś, co mam na myśli? Mam cie!

Bardzo źle naśladujesz sposób wysławiania się pijanego człowieka. Mam wrażenie, że nigdy takiego tak naprawdę nie słyszałaś. Możesz też mieć słaby słuch językowy ale wtedy nie próbuj stylizować fonetycznie wypowiedzi, bo wychodzi to mocno słabo.

Bree najpierw odwiozła chłopaków, którzy mieszkali na drugim końcu La Paz. Jazda po mieście jeszcze nigdy nie wydawała się tak długa.
Dlaczego wspominasz o tym dopiero po tym, jak napisałaś, że obie się cieszyły, bo było już blisko do domu?

Sobotni poranek pozbawiony emocji, pełen streszczeń oraz mało istotnych sytuacji, których potencjał zupełnie nie został wykorzystany. Dialogi nadal są suche, niczego nie mówią o niczym. Bardziej by mnie już ciekawiła rozmowa Destiny z rodzicami ale tę akurat zdecydowałaś się streścić.
W ogóle od początku tekstu to pierwszy moment, w którym jednoznacznie zostaje stwierdzone, że właśnie o tej porze kontaktowała się z rodzicami. Zupełnie jakby od tych wszystkich imprez milczała jak zaklęta.
Skoro gadają przez Skype’a, dlaczego jej mama nie zauważyła, że miała pociętą twarz? Pamiętasz jeszcze, że jak szalona biegała po lesie po narkotykach?

Czarne myśli nadciągnęły niczym chmury – co, jeśli kiedyś mama lub tata nakryją mnie z ogonem? Czy uda mi się to przed nimi zataić do końca życia? Wciąż się łudziłam, że jakimś cudem po powrocie do Polski wszystko wróci do normy. Coś mówiło mi jednak, że nie mam na co liczyć.
Jej przejmowanie się tym tematem jest tak wybiórcze i sztuczne, że aż mnie to zwala z nóg. Nie mam komentarza.

Tymczasem z serii powody, dla których Bree jest jedyną znośną postacią w tym opku”:
„Najcudowniejsza siostra na świecie :*”
„Pijaczyna, ale wyłowił mnie z wody więc nie szkodzi <3”
„Naleśnikarnia”
„Wcale nie lecę na jego akcent <3”
„Mąż najcudowniejszej siostry na świecie”
„Suka ;/”
„Diler, widział moje cycki”
„Dilerka B)”
„Idiotka”
„Jestem o nią niepotrzebnie zazdrosna”

Scena z ćwiczeniem Romea i Julii była całkiem sympatyczna, uśmiechnęłam się lekko. Ale przyjemność z czytania o tym zdecydowanie zepsuło piękne streszczenie, które nam zafundowałaś zaraz przed przejściem do właściwego pisania.

Podeszłam bliżej wody, choć wciąż na bezpieczną odległość, żeby uchwycić daleko ciągnące się wybrzeże.
Jeśli chcesz, żeby ktoś kupił to, że bohaterka boi się wody, może warto byłoby o tym pamiętać w takich momentach, nie wiem, dawać jej emocje związane ze zbliżeniem się do wody? Ja mam lęk wysokości i ilekroć znajdę się w niekomfortowym położeniu, jest mi niedobrze. A Destiny… boi się tylko wtedy, kiedy wygodnie dla fabuły, co?

Deska poszybowała wysoko w górę i modliłam się, żeby nią nie oberwał w głowę, jednocześnie licząc na to, że za moment się wynurzy.
O rany, research umarł. Zresztą ja to wiem z filmów, więc to nawet nie jest specjalnie wymagające. Widzisz, surferzy mają deskę przywiązaną linką do kostki, bo deska utrzymuje się zwykle na powierzchni poza wyjątkowymi przypadkami i dzięki temu mają szansę wrócić na powierzchnię. To nie wpadnięcie do wody jest dla nich niebezpieczne, tylko uderzenie o skały, zaklinowanie się lub, ewentualnie, znalezienie się w ogniu krzyżowym spadającej wody.
Podsumowując, deska nie mogła poszybować wcale tak wysoko, bo powinna być przywiązana do kostki brata Bree.

Bohaterka wyjątkowo mało emocjonalnie przeżywa to, że chłopak poszedł na dno. Jest napisane, że się boi, ale ja jakoś tego nie czuję. Jak dla mnie to ma zdrowo wylane.

Nie miałam czasu myśleć, kombinować i zastanawiać się; musiałam działać natychmiastowo.
Ale i tak jeszcze przez pół akapitu snuje dywagacje na różne bezsensowne tematy. Cały fragment pozbawiony jest tempa, przez co akcja przypomina konkurs grabienia liści bez limitu czasowego.

Jak na taką gwałtowną akcję ratunkową, wszystko trwało bardzo długo i było pozbawione dynamiki. Bohaterka poświęcała mnóstwo czasu na informowanie nas o oczywistościach (Leżałam tam, obnażona, na widoku, ale przejmowałam się tylko tym, że Chace wciąż nie oddychał), ale nie jest nam dane się dowiedzieć, czy go tak holowała pod wodą, żeby się dusił, czy może wyciągnęła go na powierzchnię, żeby nie łykał więcej wody.

Spoglądałam na swoje ręce pokryte krwią, która zaczęła już spływać na piasek z każdym przypływem oczyszczany przez wodę.
Przepraszam, on miał rozerwaną aortę czy tylko skaleczone czoło/głowę od uderzenia o kant deski?
Poza tym stylistycznie to zdanie kona.

Mało brakowało, ale jego wzrok zapamiętam do końca życia.
A to zdanie nie ma za bardzo sensu. Mało brakowało, żeby nie zapamiętała jego wzroku?

Płynęłam przed siebie ile sił, zatrzymując się dopiero trzy kilometry dalej.
Zmierzyła centymetrem.
I piękny przykład niepoprawnego użycia imiesłowu. Końcówka -ąc oznacza czynność równoczesną, więc wychodzi na to, że jednocześnie płynęła, ile sił, ale też zatrzymała się trzy kilometry dalej. W tej samej chwili.

I prosto w nos dostajemy kolejną ekspozycją, która tłumaczy, co się dzieje z ubraniami. Skąd Destiny to wie, skoro to była jej pierwsza świadoma przemiana w ubraniu? Dlaczego nie mogłaś tego opisać poprzez to, jak Destiny odkrywa, co zostało z jej spodni?
I cała ta heca wcale nie tłumaczy tego, że po pierwszej przemianie Destiny była calusieńka nagusia podobno bluzce nic się nie dzieje podczas przemiany.

Stałam, przesiąknięta strachem, czułam się winna.
Oho, oto wszystkie emocje, na które stać narrację. Zaraz już nie będziemy o nich pamiętać, a już tym bardziej nie zostaną nam wiarygodnie pokazane.

Sport wodny, ja i moja fobia przed wodą, coś ci to mówi? – starałam się brzmieć naturalnie.
Cóż, w sumie my wiemy to tylko dzięki ekspozycji i w ogóle nie przejawia się to w jej zachowaniu, więc… Fobia” to bardzo silne słowo, wiesz o tym? Kojarzy mi się przynajmniej z kimś, kto cierpi na zespół stresu pourazowego po waterboardingu i ledwo się myje pod prysznicem w ciągłym przerażeniu przed nagłym utonięciem. Destiny od początku traktuje wodę zupełnie normalnie, dopiero potem ci się przypomina, że się jej boi, piszesz o tym a Destiny, uparta, nadal traktuje wodę zupełnie normalnie. Tyle że nie umie pływać. OK.

- Destiny – zaczął poważnym tonem – ja powiedziałam, że byłem na desce. Nie wspomniałem, że na surfingowej.
...nie, ten rodzaj błyskotliwej dedukcji tu nie działa. Kalifornia, mieszkanie przy morzu, każdy człowiek połączyłby to z wodą i surfingiem.

Trochę zbyt spokojnie brat Bree podpuszcza Destiny, żeby mu się wsypała z tym, że jest syreną. I mean… no cholera, że jest syreną. Gdybym usłyszała taki tekst od kolesia, który pomógł mi po wypadku nad brzegiem, chyba bym się spłakała ze śmiechu, zamiast szukać tejże syreny w swoich domownikach.
No, chyba że faktycznie dokoła same dziwy, brat Bree to centaur, a jego kumple to, nie wiem, wilkołaki. Ale wtedy brakuje hintów, więc wracamy do punktu wyjścia czytelnik nie jest zaintrygowany, czytelnik wietrzy bullshit.

- To… - zaczął, wahając się. – Chodzi o zespół. Nie dogadujemy się tak, jak kiedyś. Od dawna nie napisaliśmy nic nowego, brakuje nam grania na scenie, bo nikt już nie dzwoni z propozycjami. Ale nie o tym chciałem z tobą porozmawiać. Co powiesz na wypad do Los Angeles?
Oto i kolejna drama losowej postaci drugiego planu, niesugerowana w żaden sposób wcześniej ani w relacjach, ani w fabule, ani w przemyśleniach, ani w sumie w niczym. Stęskniłam się, dawno ich nie było.

Bohaterka spanikowała. Kropka. Nie wracamy do tematu.
Gdyby przeszło mi przez myśl, że ktoś, kto dotyka moich pleców, może chcieć mnie zrzucić z balkonu, nie poprzestałabym na ojej, oby mnie nie zrzucił. Odsunęłabym się mniej lub bardziej nerwowo, odtrąciła rękę, cofnęła się od barierki, pewnie bym dostała nieprzyjemnych dreszczy albo wstrzymałabym oddech.
Odkryj w sobie empatię podczas pisania, bo bez tego nic ci nie wyjdzie.

Obudziły mnie hałasy dobiegające zza drzwi. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, ktoś buszował na strychu, który stał przede mną otworem. Pokonałam kilka stopni i znalazłam się w środku. Zastałam tam Dayenne.
- Co się dzieje? – spytałam.
- O, dzień dobry, Destiny. Pomożesz mi znieść kostiumy na Homecoming?
- Pewnie – odpowiedziałam.
Podoba mi się jej podejście do Wielkiej Tajemnicy Strychu teraz. Wyjebane. A co. W ogóle jaki wątek strychu, pfft, to było w drugim rozdziale, kto jeszcze o tym pamięta.

Stojąc, ze wspartymi na biodrach rękami, zauważyłam, że z któregoś kostiumu coś odpadło. Schyliłam się, dostrzegając, iż był to klucz. Rozejrzałam się po strychu, bo ostatnim razem, gdy tu byłam, nie miałam zbyt wiele czasu. Niewiele myśląc, podeszłam do kredensu, za którego szybą znajdowały się księgi, które wzbudziły moje zainteresowanie już poprzednio. Przekręciłam klucz. Pasował!
Lenistwo tego tekstu i deus ex machina coraz bardziej mnie zniewala.

„lycanthropus”, „vampyrus”, „striga”, „lamia”, „famina marina”, „seraph”, „angelus”, „daemon”, „lupus”, „aconitum”, „vipera”, „sanguis”, „occidere”, „venator”, „saga”, „veneficium”, „magus”, „mors”, „incanto”, „luna”, „buenaventura”, „lapis”, „homo nocturis”.
Niestety natrafiłaś na człowieka, który naprawdę zna solidne podstawy łaciny.
Po pierwsze, nie ma tam zbitek th, tak samo jak ph.
Poza tym, sądząc z ogólnego brzmienia części słów, chyba chciałaś wymienić fantastyczne stwory. Toteż może zdziwi cię fakt, że nie wszystkie te wyrazy znaczą to, co byś chciała, żeby znaczyły. Albo wiesz, ale na wszelki wypadek cię uświadomię. Z tego powodu ruszyłam tyłek aż po słownik łaciny, który zakopałam bardzo głęboko, licząc, że nigdy już po niego nie sięgnę.
Nie ma takiego słowa jak famina. Prawdopodobnie chodziło o femina, feminae IF, co oznacza kobieta. Marina pewnie miało oznaczać morze/ocean, tak? Otóż takie znaczenie ma mare, maris IIIN.
Angelus także nie istnieje, nie mam już jednak słownika łaciny średniowiecznej, więc nie mogę z czystym sumieniem zaświadczyć, że to błąd.
Daemon również nie istnieje, a pisownia zbitka ae sugeruje raczej łacinę klasyczną, ponieważ przy średniowiecznej upraszczało się zapis. Jednak z przymrużeniem oka można to tak zostawić.
Aconitum to trucizna lub konkretny gatunek trującej rośliny, której słownik nie raczył wymienić z nazwy. Informuję, na wypadek, gdybyś użyła tego w innym znaczeniu, niż ci wyszło.
Sanguis to krew. Jak wyżej.
Occidere to mój ulubieniec. Prawdopodobnie chciałaś zabójstwo albo śmierć, co? Occidere oznacza zabić. To bezokolicznik czasownika occido. Kolejno – occido, occidere, occidi, occisum III.
Venator to myśliwy.
Saga, tak samo jak lamia, to wiedźma, czarownica. Po co pisać to samo dwa razy?
To ciekawe, że occido zapisałaś w bezokoliczniku, ale już incanto w pierwszej formie.
Buenaventura nie brzmi łacińsko i na pewno nie ma jej w słowniku łaciny klasycznej.
Homo nocturis chodziło o nocnego człowieka? Jeśli tak, to nocturis jest niepoprawną formą. Może nawet z dobrą końcówką deklinacyjną zdałam już egzamin i radośnie zapomniałam wszystko ale ze źle wydzielonym tematem. Podstawową formą wyrazu będzie nocturnus IIM, nocturna IF, nocturnum IIN.
I na sam koniec rodzi się pytanie skąd Destiny zna łacinę na tyle dobrze, żeby skojarzyć niektóre z mniej oczywistych słów? To nie jest wiedza dostępna przeciętnemu Polakowi, bo przeciętny Polak nawet się tym nie zainteresuje.

Nie musiałam znać łaciny, żeby zrozumieć większość z nich.
No właśnie nie większość. Ale łatwo można się tego pozbyć, kasując te wyrazy, których tłumaczenie nie nasuwa się samo przez się, prawda?

Lapus non mord ret lupum
Dobra, nie wiem, co tu się stało. Po kolei zatem. Jak to było na zajęciach, drogie dzieci? Najpierw podmiot oraz orzeczenie!
Na wszelki wypadek zerknęłam do Wujka Google, żeby mieć pewność, czy nie brałaś tłumaczenia bezpośrednio z jego łona. Wygląda na to, że niekoniecznie. Zatem rozbijamy zdanie na czynniki.
Lapus nie istnieje w łacinie. Możliwe, że chodziło ci o lapis. I zrobiłaś paskudną literówkę, która niektórych jak mnie może wytrącić z równowagi.
Mamy zatem kamień.
Non nie.
Mord nie istnieje, ale drogą dedukcji doszłam do wniosku, że chodzi tutaj o czasownik mordeo, który oznacza gryźć lub palić.
Ret nie istnieje. Nie wydedukowałam niczego sensownego i jedynym, co mi jakkolwiek tutaj pasuje, jest rzeczownik rete, retis IIIN, który oznacza sieć.
Lupum to odmieniony lupus, czyli wilk.
Teraz skonstruowanie zdania rozbija się o to, co chciałaś napisać, a co ci wyszło. Wujek Google ogólnie podpowiedział tłumaczenie kamień nie gryzie wilka. No więc, aby uzyskać poprawność, musimy to zapisać mniej więcej tak:
Lapis non mordet lupum (zakładam, że odmiana lupus jest poprawna, bo naprawdę nie mam siły biec po podręcznik do gramatyki).
Ale co wtedy z tą siecią? Może chodziło o to, że wilk nie gryzie kamiennej sieci?
Lupus non mordet lapis retis, mniej więcej, ręki sobie uciąć nie dam.
Po prostu, droga autorko, co chciałaś tutaj napisać? Wygląda na to, że cokolwiek to było, zupełnie ci nie wyszło. Dlatego właśnie rozsądny człowiek nie używa języka, którego nie zna bliżej.

Wtedy natrafiłam na stronę zatytułowaną „Famina marina” z ilustracją syreny otoczonej wodą.
Już o tym rozmawiałyśmy, tak tylko tutaj to wyciągnę, żeby udowodnić, że miałam racje ze swoim dedukowaniem tego, co chciałaś napisać. A co.

ROZDZIAŁ 5.
Kolejny zmarnowany potencjał otwierasz rozdział opisem amerykańskiego zwyczaju, w którym bohaterka uczestniczy pierwszy raz. Ale nie poznajemy jej odczuć, tylko same fakty. Sucho wymieniasz, jak wszystko wyglądało, zostawiasz na to dwa akapity pozbawione emocji oraz przemyśleń i idziemy dalej.

Przynajmniej mogłabym odczytać zapiski w księgach znalezionych na strychu, które nie opuszczały moich myśli ani na sekundę.
Znowu śliczny przykład tego, że narracja nas tylko o wszystkim informuje, ale nie pozwala czuć atmosfery. Zaraz znów zapomnimy o strychu, bo będzie przesłuchanie teatralne, prawda? Ale nie opuszczało to jej myśli ani na sekundę!

- Co się stało? – spytała, niezbyt zachwycona moją obecnością.
Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że narracja pokazuje, jak wszyscy wokół nie lubią tej bohaterki. Zdecydowanie się im nie dziwię.

Cieszyło mnie to, bo wciąż zdarzało się, że jakieś słowo wypowiadane przez nauczycieli mi umknęło
Do tej pory narracja nawet się o tym nie zająknęła. Nadal bajdurzysz na bieżąco, bez żadnego planu oraz przygotowania.

Ładną scenką spróbowałaś pokazać istnienie szkolnych przepustek ale z powodu dwóch spraw nadal nie jestem zadowolona. Po pierwsze, to nie jest jej pierwszy dzień w szkole, powinna już wiedzieć, ze słyszenia czy doświadczenia, o przepustkach. Po drugie, dlaczego musiałaś tę całkiem niezłą scenkę zakończyć ekspozycją, która wszystko zrąbała?

Casting wyglądał dokładnie tak, jak można się było tego spodziewać. Czekanie, nerwy, czekanie, nerwy.
To nie jest opis, którego oczekiwałoby się po pierwszoosobowej narracji. Bohaterka ma wylane? Dlaczego? Przecież zaczęło jej niedawno zależeć. Jeśli nie ma wylane, to powinna odczuwać emocje.

- Do Romea? Widziałaś kiedyś czarnego Romeo? – spytał drwiąco.
Naprawdę? Naprawdę? Ta postać miała już sporo czasu ekranowego, a my się dopiero teraz dowiadujemy, że jest czarnoskóry? W Polsce nie ma tylu Afroamerykanów, żeby dla Destiny to było tak nieistotne, że nawet niewarte wspomnienia!

Niestety, gdzieś w połowie wróciły moje problemy ze wzrokiem, ale tym razem rozmazywały mi się litery, które miałam tuż przed sobą.
Muszę zadać to pytanie. Masz, autorko, wadę wzroku? Bo brzmi, jakbyś nie miała. Wada wzroku nie wraca znienacka, żeby uderzyć w najmniej odpowiednim momencie ona jest zawsze. Niezmiennie.
Ani razu nie zostało wspomniane, że Destiny ma wadę wzroku, nosi okulary, soczewki lub radośnie sobie to ignoruje, bo nie potrzebuje niczego, żeby widzieć. A jeśli jej wada do tej pory jej nie przeszkadzała lub nie istniała, teraz natomiast nagle się pojawiła, ja bym nie pomyślała na jej miejscu powinnam iść do okulisty, tylko holy crap, co jest, do cholery, umieram?!.

Ciekawiło mnie, jak mojej host siostrze poszło na castingu, ale żadna z nas nie miała ochoty na rozmowę.
Przecież to nie wymaga wysiłku. Skoro ją ciekawiło, zadanie pytania nie wymagałoby od niej, nie wiem, stworzenia wiersza.

I znowu dzikość akapitów. Oczywiście bohaterka nie skalała myśli strychem więcej niż raz od zapewnienia, że myślała o nim cały czas. Scena w szatni została zakończona streszczeniem rozmowy o castingu. I nagle zaraz po tym gadanie o tym, że pójdzie na strych. Skąd to, tak all of a sudden?

Rozbrzmiewał blaskiem na czarnym, gwieździstym niebie, prezentując się jeszcze piękniej z dala od sztucznych, miastowych świateł.
Co ten księżyc robił?!

Poczułam nagły wzrost ciśnienia od pasa w górę.
Już dawno nie widziałam tak tragicznego zdania.

Cały ten dziwny sen jest w miarę lepszy niż reszta tekstu, są tu szczątki emocjonalne, ale to wciąż jest suche i mało przekonujące. Motywy oniryczne mogą być najciekawsze na świecie, tymczasem wygląda to jak wycinek ze słabego filmu akcji.

- Tak, Scarlet zaginęła! – odpowiedziała.
- Co na śniadanie?
Oto prosty sposób, jak zrobić z bohaterki buca. Jeśli ktoś ją jeszcze jakkolwiek lubi, to zdecydowanie ma dziwny gust. Najchętniej utopiłabym ją w łyżce wody nie dość, że postać nie ma charakteru, to jedyne, co ją definiuje, to buta oraz egoizm.

- Naszej przyjaciółce? Od kiedy nią jest? Och, może od twojej imprezy, kiedy to otruła mnie jakimś świństwem i jeszcze miała z tego ubaw? Co to miało być, jakiś rytuał przejścia?
Dobra, ok, kupuję to. Laska nie jest jej przyjaciółką. To oczywiste. Ale, nie wiem, w jakimkolwiek ludzkim odruchu można by się zmartwić, co? Jeśli nie z powodu zaginionej, to ze względu na Bree, którą jak zaklina narracja bohaterka rzekomo lubi. Bree to raczej jej nie lubi i popieram ją całym sercem, ale to już mniej ważne.

Aha. Narracja informuje nas, że ktoś zaginął, Destiny oczywiście ma wylane i nagle, zupełnie ni z tego, ni z owego, narracja skupia się na tym, że nie zrobiono zdjęć. Destiny nawet nie rozmyślała na ten temat po przebudzeniu. Zraniła Bree, zrobiła z siebie drama queen, po czym nagle książki. Które pojawiają się, kiedy są wygodne dla fabuły.

Do wszystkich moich problemów, jakbym nie miała ich dość, doszły koszmary senne i niestabilność emocjonalna. Zrobiłam się strasznie drażliwa, nie potrafiłam podejmować decyzji, a nastrój wahał się między nagłymi przypływami euforii i chęci do życia, a pragnieniem zamknięcia się samej w pokoju i ignorowania obowiązków. Na szczęście wzrok mi się poprawił, więc uznałam, że jego wcześniejsza usterka spowodowana była zmęczeniem i stresem.
To. Właśnie to. To wszystko powinno zostać skasowane i rozpisane w scenkach. Powinniśmy to widzieć, a nie być o tym informowanymi. To jest właśnie największe zabójstwo tekstu. Oraz czytelnika.

Nie miałam zamiaru jej poprzeć, ale musiałam coś zjeść, a gotowanie nie było moją mocną stroną.
Poprzeć z czym?

W ogóle fascynuje mnie to, jak bardzo nikt nie dał faka odnośnie tego, że zaginęła dziewczyna. Ani szkoła, ani jej przyjaciele, ani nauczyciele, o Destiny nawet nie wspominając. Ot, zaginęła. No i co. Po co jej szukać, jedna gęba mniej do wyżywienia.

Aha, cały Homecoming został podsumowany w trzech akapitach. Zaczęłaś go i skończyłaś typowym dla siebie streszczeniem tekstu. Po co zatem w ogóle go zamieszczałaś, skoro bohaterka nie miała żadnych związanych z tym przeżyć, o ciekawych sytuacjach nie wspominając?

I bez zająknięcia ucinasz kwestię takiego super-czwartku bohaterki, by przejść do soboty. Przeskoki czasowe nie są złe. Ale skoro niczego nie zaplanowałaś z czwartkiem, po co w ogóle o tym wszystkim wspominać? To jest frustrujące, to jak dać czytelnikowi cukierka, ale zabrać tuż sprzed jego nosa.

Cudownie. Oto i bohaterka znalazła się w LA, ale opisujesz wycieczkę w dosłownie dwóch akapitach. Wymieniasz miejsca. Nawet nie poświęcasz kawałka tekstu, żeby wyrazić stosunek Destiny do tego, co widziała, bo niech już będzie, że nie opiszesz tego szczegółowiej. Nie spodziewałam się wiele więcej, ale i tak zdołałaś mnie negatywnie zaskoczyć.
Frustruje mnie także to, że bohaterka zrzuca fatalną atmosferę na wszystkich dokoła, nie poczuwając się do cienia wyrzutów sumienia. I dlaczego nagle tak nieprzyjemnie traktuje Collina? Chłopak wydaje się zaskakująco w porządku, ona jakby przez chwilę też go lubiła, a teraz przedstawiasz go jako niemądrego gościa przystawiającego się do bohaterki. Dlaczego?

Dlaczego Destiny nie miała przemyśleń na temat Collina i jego siostry wcześniej? Nagle, ni z tego, ni z owego pyta go, czy są bliźniakami i podkreśla w myślach znaczące różnice między nimi nad którymi nie zastanowiła się ani nie zająknęła ani razu. To tak nie działa, że rzucasz wątkami znienacka, w dodatku w postaci marnych ochłapów, i zatykasz tym usta czytelnikom.

Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale ładowanie bohaterki w tak wiele pretensjonalnych sytuacji próba otrzymania głównej roli, występ wokalny zespołu zaczyna frustrować. To nie jest tak, że ja jej kibicuję i ją lubię. Ja jej nie znoszę i życzę jej jak najgorzej, bo to okropna, egocentryczna osoba, która nie dba o nikogo.
I… postaci nadal nie dają faka z powodu zaginięcia ich koleżanki. Jestem w permanentnym szoku, przyznam szczerze.

Nie wiedziałam, co robić, właściwie mogłam uciec, ale tym samym zepsułabym im koncert i straciła szansę publicznego wystąpienia.
O tym właśnie mówię. Można skonstruować wątpliwą moralnie postać, która będzie przyciągała czytelnika. Ale zrobiłaś to w taki sposób, że ta mała szmata jest tak odpychająca, że zaraz jej po prostu wirtualnie zarąbię.

Co ma chęć zamieszkania w LA ze śpiewaniem na koncercie przed niewielką publiką? Zawiesiłam się na tym akapicie na dłuższą chwilę i do niczego konstruktywnego nie doszłam. Najwyraźniej jestem za głupia, żeby ogarnąć przeskoki myślowe.

Nie wspominając już o tym, że dziwnym trafem była to również piosenka tytułowa na moim blogu o życiu tutaj, w Stanach, który prowadziłam od przyjazdu dla rodziny i znajomych z Polski.
Ona prowadzi bloga?! I dowiadujemy się o tym dopiero teraz?! Chociaż było, tak jakby, milion stron, żeby to wspomnieć jakkolwiek wcześniej?! Panie Jezu Cierpiący!

Oczywiście, że wyszło jej wspaniale. Ja rozumiem, że to nawiązanie do syreniego śpiewu i na pewnych płaszczyznach tego nie neguję. Ten motyw byłby dobry. Po prostu jest źle skonstruowany. Narracja nie daje hintów na jej nierozwinięty talent, bohaterka zwyczajnie znienacka wychodzi na scenę i niespodziewanie jej wszystko oczywiście wychodzi. To nie zdobywa sympatii czytelnika.

Po zejściu ze sceny zachowuje się jak pięciolatka. Nie wiem, co jest bardziej frustrujące. Przed chwilą prawie wyzywała w myślach brata Bree, a teraz jest bliska wygryzienia go z zespołu, bo jest w tym lepsza? Kogo ty właściwie chcesz wykreować, autorko?

Choć nie miałam na to najmniejszej ochoty, musieliśmy zaczekać, aż koncert chłopaków dobiegnie końca, żeby wrócić do domu. Nie zmieściliby się w trójkę na jednośladzie Chace’a. Gdyby zależało to ode mnie, wracaliby pieszo.
Właśnie wpuścili ją na scenę, najwyraźniej brat Bree dał jej szansę zabłysnąć swoim kosztem, bo zrezygnował z fragmentu występu. Są dla niej mili, próbują pomagać, dbają o nią, a ona? A ona zachowuje się tak, jakby ich obowiązkiem było rzucenie jej całego świata do stóp. Niby dlaczego? Bo jest nadętą gówniarą?

Chace upierał się, że po kłótni musiał ochłonąć i że nie ma to nic wspólnego z jego domniemaną złością na mnie czy chęcią upokorzenia.
Przecież on wyświadczył jej przysługę. O co ona ma znowu focha?!

Oczywiście do końca rozdziału nikt nie wspomina o zaginionej koleżance. A bohaterka nie poświęca ani chwili myśli tym księgom, które podobno nie dawały jej spokoju. Teraz fabuła tego nie potrzebowała, wszystko mogło pójść na półkę.
Tyle że nie.

ROZDZIAŁ 6.

Na korytarzach rozwieszone były zdjęcia wciąż zaginionej Scarlet. Shane nie zjawił się w szkole i nie chciał udzielić Bree żadnych informacji.
Magicznie przypomniała sobie narracja o zaginionej dziewczynie! I dlaczego Shane miałby udzielać informacji Bree? Nie wiem, chyba taką sprawą zajmowałaby się… policja?
Swoją drogą wyrażenie wciąż zaginionej brzmi tak, jakby Destiny miała do niej pretensje, że się nie raczyła znaleźć.

Bohaterka z przymusu pocałowała się ze swoim – chyba – dobrym kolegą, ale po przekroczeniu progu pokoju nie ma to już żadnego znaczenia. Czas odłożyć to na półkę, aż będzie przydatne fabularnie, co?

Miałam już swój własny, dopasowany strój z nazwiskiem na plecach, za który musiałam zapłacić aż 80 dolarów.
A ta informacja ma na celu? Pokazanie nam, że to nie problem wydać dla niej te pieniądze? Pokazać, że to bardzo dużo pieniędzy dla niej? Podkreślić jej wzgardliwy stosunek do drogich/tanich ubrań/jej sympatię wobec ubrań?

Collin mdleje, jego stan prezentuje się bardzo źle, bohaterka porzuca z tego powodu mecz. Ale przez tych kilka akapitów nie pada choćby słowo, które odnosiłoby się do tego, co wtedy czuła. Zostajemy poinformowani, co zrobiła i co się stało w jak krótkim czasie. Bomba. Jestem tak wczuta we wszystkie postaci, że coś.

- Nie wygłupiaj się, wyjęłaś to z kieszeni.
- Pewnie, zawsze noszę ze sobą piórko tak na wszelki wypadek, jakby ci coś z pleców zaczęło wystawać.
To pióro powinno być zakrwawione. Wtedy argument o wyjęciu z kieszeni jest skrajnym inwalidą.

Zupełnie nie kupuję tego, że postaci znienacka przybierają tożsamość fantastycznych stworzeń. Przede wszystkim dlatego, że fantastyka – wbrew pozorom – musi być logiczna. Jeśli ktoś okazuje się nagle wilkołakiem, a przez całe życie nim nie był, powinien przejawiać objawy naprowadzające myśli na tę możliwość. Wyczulony węch? Nadpobudliwość ruchowa? Lubi krwawe steki?
A tutaj po prostu wszyscy z randoma zaczynają się przemieniać, od Destiny zaczynając, której objawy wciskasz na siłę, kiedy je wymyślisz – nie prowadzisz ich konsekwentnie od początku do końca.
Nie kupuję tego. Mimo że pomysł z łatwością dałoby się obronić. Nie kupuję.

- No jasne, trzy poduszki wypełniłam pierzem! – żachnęła się.
Nie wiem, czy ktoś, kto drze się wniebogłosy z bólu, wyrzuciłby z siebie ciętą ripostę w takiej sytuacji. Ja bym pewnie zalewała się łzami, na przykład.

Przy okazji warto wspomnieć, że po przejściu do kolejnego punktu fabularnego nikt nie pamięta o Collinie, który mógłby już właściwie nie żyć.
Właściwie wpadło mi do głowy, że to efekt pocałowania syreny. Gdyby to była prawda – a nie, że on też się przemienia – to bym chyba pierwszy raz podczas tej lektury naprawdę się ucieszyła. To byłby niezły motyw.

Od krótkiego akapitu poświęconego Collinowi Destiny płynnie przechodzi do opowiadania o życiu codziennym brata Bree. Co ją to właściwie interesuje? Co to nas interesuje? Dlaczego poświęca mu tyle randomowej uwagi? To nie są żadne hinty, ewentualnie brat Bree będzie złym czarnoksiężnikiem, który wszystkich pozamienia w żaby. To jest po prostu nienaturalne.

Nawet nie miałam czasu zatęsknić za rodzicami.
To zdanie jest takim pięknym podsumowaniem nie tylko tego streszczającego, pozbawionego emocji fragmentu, którym nas uraczyłaś. To zdanie to piękne podsumowanie całego tekstu. Tylko bardziej w tej wersji:
Nawet nie miałam czasu tego porządnie napisać.

Większość czasu spędzałam na sporych głębokościach, obserwując z zainteresowaniem podwodny świat.
Oto wszystko, czego się dowiadujemy o życiu jako syrena. Naprawdę uważasz, że to zdanie wystarcza? Że niniejszym wykreowałaś już wszystko, co się tylko dało?

Niestety, wszystko wskazuje na to, że Collin okaże się wampirem, a nie ofiarą syreniego pocałunku. Chyba właśnie humor jeszcze bardziej mi się pogorszył. Wciskanie wszystkich postaci w fantastyczne role naraz jest… złe. Naciągane. Słabe.

Niech mówi, co wie, i tym samym choć trochę się przyda, bo jak na razie w roli host brata dawał ciała.
Niby dlaczego? Bo nie skakał wokół niej jak wokół księżniczki?

Mogło mi nie iść na hiszpańskim czy w teatrze, ale lekcja chóru zawsze poprawiała mój nastrój.
Dowiadujemy się tego w szóstym rozdziale, gdzie lekcje chóru odbywają się już od jakiegoś czasu. W dodatku dowiadujemy się poprzez ekspozycję.

I oto wild description appears! Tym razem pada na bibliotekę. Nie ma to najmniejszego sensu, po prostu przypomniałaś sobie, że jest szansa przybliżyć nam amerykańską rzeczywistość. Oczywiście poprzez ekspozycję.

Byli zgranym i zżytym rodzeństwem, ale, biorąc pod uwagę wszystko, przez co razem przeszli, wcale mnie to nie dziwiło.
?!?! Czyli co? Czyli kiedy? Ani razu nie dostaliśmy sceny pod tytułem dobre, zżyte rodzeństwo, nikt nas nie ostrzegał, że mieli jakieś trudne chwile poza tym, że ich ojciec zmarł. To jest przykre, ale to nie jest jeszcze powód do zdań typu wszystko, przez co razem przeszli.

- Lubię wchodzić do oceanu, ale nie żeby od razu pływać – wybrnęłam.
BEST. SAVE. EVAHR.
Jeszcze niedawno było o tym, że boi się zbliżać do wody.

- Dowiedziałaś się, kto ci podłożył ten liścik? – spytała host siostra, żeby zmienić temat.
...a to skąd tu się nagle wzięło? Od dawna nie wspominałaś o tym cholernym liścisku. Aha, no i dlaczego Bree chce zmienić temat, tak właściwie? Nie działo się nic, co by tego wymagało.

Po raz pierwszy od sceny koncertu pojawia się coś o blogasku, którego prowadzi Destiny, ale od razu w pakiecie z bezsensownym streszczeniem. Po co opowiadasz o wieczorze, którego nie zamierzasz pokazać? Poza tym ciężko mi uwierzyć, że tak znienacka postanowili spędzać razem czas do tej pory chodzili razem tylko do szkoły i na imprezy, żadnej innej, bardziej konstruktywnej integracji nie było.

Scarlet przepadła jak kamień w wodę. Shane na tydzień przestał chodzić do szkoły, a gdy wrócił, zachowywał się tak, że wszyscy myśleli, że się z nią kontaktował. Niektórym wręcz udzielał się jego entuzjazm.
Coś takiego jest tak frustrujące. Postaci się o nich nie martwiły ani przez chwilę. Nie rozmawiały na ich temat. Nauczyciele też niczego nie wspominali. Wszystko działo się, jak gdyby nigdy nic a chyba ci, którzy dostali imiona, są jakoś w paczce Bree, prawda? To tak skrajnie nienaturalne. Po czym nagle wyskakujesz z akapitami na ten temat, bo oto nadszedł ten moment w fabule!

Uniosłam z trudem powiekę i zobaczyłam, że wybiła dwunasta. Chyba zaspałam do szkoły.

Wyjęłam z barku whisky i dolałam do kawy, przypominając sobie o dzisiejszym, ostatnim etapie castingu.
Dlaczego alkohol jest swobodnie dostępny? Zwykle jednak dorośli ludzie zamykają barki przed swoimi pociechami, żeby się na przykład nie nawaliły jak dzikie świnie.

- Musisz po mnie przyjechać – zaczęłam, gdy tylko odebrała.
Dlaczego musi? Jaki ma niby obowiązek? Z jakiego powodu powinna robić sobie problemy? Bo Destiny sobie tego życzy? Bo Destiny zaspała? To jej problem.

Collin mnie zaskoczył, bo choć zaliczał się raczej do cichszych i spokojniejszych osób, dziś parkiet należał do niego.
A to ciekawe, niczego takiego nie wywnioskowałam po lekturze pięciu rozdziałów.

Collin i ja przeczesywaliśmy okolice oceanu
To powinno ich zastanowić. Skoro Destiny boi się zbliżać do wody, dlaczego dobrowolnie przydzieliła się do grupy chodzącej nad oceanem?

Szukają zaginionej kumpeli, bo jest podejrzenie, że coś jej się stało i naprawdę najważniejszym tematem do poruszenia były oczy Destiny? Ja rozumiem, Collin się głupio zadurzył, ale jednak zmartwienie o przyjaciółkę powinno wygrać z potrzebą, eee, podrywania Destiny? Rozmawiania o Destiny? Takich tam?

Okazało się, że miałam złudną nadzieję, gdyż Bree nie wróciła i rano do szkoły musiał mnie zawieźć host brat, który całą noc spędził na jeżdżeniu w tę i we w tę, szukając swojej siostry.
Ale ona nie ruszyła tyłka nawet o milimetr. Bo po co. Zaginęła? Trudno. Kolejna do kolekcji, skoro Scarlet zniknęła, może będzie im raźniej we dwie, nie?
W ogóle to ucięłabym to zdanie przynajmniej raz.

- Jak się z kimś przyjaźnisz od małego i jest dla ciebie jak rodzeństwo, to wyczuwasz, kiedy „coś jest nie tak". Ale co ty możesz o tym wiedzieć.
Zdenerwowała mnie tą uwagą i myśleniem, że tak dobrze mnie zna.
Jak dla mnie trafiła w samo sedno. Destiny nie daje nam ani nikomu wokół siebie żadnych powodów, by oceniać ją pozytywnie.

Bez żadnych wyjaśnień minęłam zuchwałą koleżankę i pobiegłam korytarzem, pełna nadziei.

- Ja odpadam, mam biologię – wtrąciła Cassidy, jakby ktoś ją pytał o zdanie.
Aha, teraz nienawidzimy tej nieszczęsnej dziewczyny, bo skrytykowała główną bohaterkę?

Pałaszując obiad, który bardziej nasilił, niż zmniejszył moją tęsknotę za domem
Jaką tęsknotę, ja się pytam?

- Co ty masz do mnie? – spytałam ciemnowłosej, gdy pani Weaver wróciła do zapisywania działań na tablicy.

- Wszyscy wiedzą, że dostałaś tę rolę tylko dlatego, że jesteś z wymiany.
Przepraszam, nie umiem tego skomentować inaczej, bo do ostatniej chwili jeszcze trochę wierzyłam, że to nie ona się dostanie, tylko Bree, na przykład. Ale nie, oczywiście. Bycie główną bohaterką zobowiązuje.

Zamachnęła się i uderzyła mnie książką w głowę. Spadłam z krzesła, zanim w ogóle zorientowałam się, co się stało. Czy wspominałam już o grubości tutejszych podręczników?
Wstałam i chciałam jej oddać dwa razy mocniej, ale Cassidy natychmiast wbiegła między nas, starając się mnie odciągnąć. Chłopcy, jak to oni, ucieszyli się na myśl o damskiej bójce, zachęcając do walki w kisielu. Nauczycielka zaprowadziła nas do dyrektora, grożąc, że każe mnie deportować, jeśli wypowiem jeszcze choć jedno słowo w kierunku jej córki.
Ta scena jest tak zła na tylu poziomach. Bójka podczas lekcji? Interwencje klasy? Nauczycielka stosująca groźby wobec poszkodowanej uczennicy? Co to ma być za patologia społeczno-edukacyjna?

Konsul to inaczej lokalny koordynator, do którego miałam dostęp przez całą dobę. Raz na dwa tygodnie dzwonił, żeby dowiedzieć się, czy wszystko u mnie w porządku.
Dobrze wiedzieć, prawda, po tak długim odcinku tekstu. No, i oczywiście ekspozycja została w tekście wyszczególniona, żebyśmy na pewno nauczyli się jej na pamięć.

Ostrym końcem przebiłam skórę na opuszce palca, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.
Jeśli nie przebiła sobie tego palca na wylot, nie rozumiem, dlaczego nagle ma aż tak wyolbrzymione reakcje. Czy muszę wspominać, że powinniśmy byli się o tym dowiedzieć trochę wcześniej? Na przykład kiedy szła boso, kalecząc sobie paskudnie stopy?

- Nie zakradam się, wszedłem drzwiami od tarasu. Zaczynam się o ciebie martwić. – Otworzył lodówkę i zaczął sączyć mleko prosto z kartonu.
Dlatego ostentacyjnie zignorował to, że Destiny na jego oczach się samookaleczała.

Jessica najwidoczniej nie była na tyle bystra, aby na mnie donieść. Los się do mnie uśmiechnął.
Raczej Imperatyw Narracyjny.

Jeśli chodzi o Scarlet, to w dalszym ciągu nikt nie wiedział, co się z nią stało.
O kurde, ten tekst zaczyna się sam komentować. Naprawdę nie widzisz, że to prawie śmieszne? Nikt się tą sprawą nie interesuje. Nikt się nie przejmuje. Narracja stwarza żałosne pozory.

Cała końcówka rozdziału jest kijowa. Jest kijowa, bo jest praktycznie definicją tego, co jest złe w tym tekście betonowy słup tekstu, streszczenie ostatnich ważnych wydarzeń, pominięcie emocji, głębszych przemyśleń, właściwie wszystkiego. Poinformowałaś, więc odwalone, nie? No nie do końca. To be honest, już nie pamiętam, od czego się ten beton zaczął. Zapadło mi w pamięć wywalenie Jessici ze szkoły, bo było to tak źle przedstawione i w dodatku ekspozycyjne, że aż zakrztusiłam się śliną.

ROZDZIAŁ 7.

- Jadłaś jakieś jagody, albo „Kolorki na jęzorki”? – spytał.
- Nie, a co?
Czy to było aż tak skomplikowane logistycznie, żeby wpaść na to, że ma urąbaną twarz? Język? Usta? Cokolwiek?
W ogóle nie wiem, czy kolorki na jęzorki to przekąska też w Ameryce.

Uśmiechnął się, wstał z kanapy, potargał mi dłonią włosy i wyszedł.
Od kiedy oni mają aż tak bliskie stosunki? Do tej pory balansowali na granicy zdecydowanie cię nie lubię z mam cię gdzieś.

Wyglądała na roztrzęsioną i zmartwioną, ale ona zawsze wszystkim się strasznie przejmowała.
Ostatnio ilość pustych ekspozycji chyba wzrosła. Albo zrobiłam się drażliwa.

W szkole huczało od plotek i domysłów – kto, jak, gdzie i dlaczego zginął w oceanicznej otchłani, wyrzucony na brzeg.
Ale nikt, ani słowem, nie zająknął się o Scarlet. Zacznę prowadzić statystki.
Tydzień w terenie. Nadal nikt nie zauważył, że Scarlet nie ma. Obserwacje kontynuowane.

No tak. Najlepszą obroną jest atak.
Wydaje mi się, że to komentarz krytyczny. Nie żeby Destiny stosowała tylko taką taktykę.

Scena odkrycia mocy Bree. Jest taka… sztuczna. Nie mam innego słowa. Jest sztuczna. Towarzyszące jej emocje są sztuczne. Zachowanie postaci jest sztuczne.

Letnia pogoda w październiku na coś się jednak przydała – wyschnęłyśmy w trymiga, odzyskując dolne kończyny. Poszłyśmy do kuchni, żeby zrobić coś na obiad.
Z gołymi tyłkami, jak rozumiem? Syrenie ogony zbliżają aż do nagości?
Plus, wyschłyśmy.

Brat Bree to łowca. Bree od początku wiedziała, że istnieją magiczne stworzenia. Destiny mimo to nie zauważyła niczego podejrzanego. Niepokoju Bree związanego z magicznymi przyjaciółmi, że brat spróbuje ich zabić? Skoro uważa, że byłby zdolny zabić nawet ją. Dlaczego jest aż tak przerażona byciem syreną? Czy to oznacza, że odkrywanie fantastycznej natury jest totalnie losowe?
Fantastyka. Jest. Logiczna. Daj mi. Tę. Logikę.

- Spokojnie, łowca równa się człowiek, więc Chace nie ma jakiegoś super-słuchu – dodałam.
A Destiny wie to skąd, przepraszam?

Dlaczego tę całą tajemnicę sprzedajesz w ekspozycji? W takiej złej, słabej, nudnej ekspozycji? Dlaczego to nie mogła być dalej rozmowa, emocjonalna opowieść, coś fascynującego? W pisaniu dąży się do momentu odkrycia kart. To powinna być największa radość, móc ostatecznie potwierdzić przypuszczenia czytelnika. Tutaj to wygląda, jakby to była dla ciebie największa kara jakbyś wolała przejść do opisywania kolejnej nudnej imprezy.

- Nie byłam nawet świadoma, że naprawdę istnieją. On pewnie też nie.
Przecież przed chwilą opowiedziała jej o swoim bracie, który zabija magiczne stworzenia. Że jej ojciec zginął na takim polowaniu. Że to u nich normalne, że są takie stworzenia.
Swoją szosą, jakim cudem wszyscy są tak zdumieni, skoro ostatni wysyp był ledwie trzy lata temu? Postaci, które zamieniają się w różne anioły i wampiry, powinny być spokojniejsze, ale uważniej starać się wszystko ukryć. Poza Destiny, która tu przyjechała i nie ma za cholerę pojęcia, że ten zakątek świata jest porąbany.
Swoją drogą jeszcze to takie nieprawdopodobne, żeby dokoła nie krążyły żadne durne opowieści, skoro są na obrzeżach LA. To tak jakby nie jest odizolowane miejsce, tutaj za rogiem jest CAŁY WIELKI ŚWIAT.

Czekałam na jakąkolwiek odpowiedź, ale Bree spuściła tylko wzrok. Przełykając ślinę, obróciłam się i ruszyłam w kierunku domu, mając nadzieję, że za moment usłyszę szeleszczenie liści tuż za mną. Liczyłam na to, że podbiegnie do mnie, tłumacząc, że nie to miała na myśli, że to po prostu źle zabrzmiało. Nic takiego się nie stało. Czułam, że do oczu napłynęły mi łzy, więc wzięłam kilka głębokich wdechów.
Ale dlaczego taka drama? Sama pewnie też bym podejrzewała podejrzaną laskę, która jest chodzącą paskudą, nikt jej nie lubi i ona nikogo nie lubi. I znika na długie godziny. I jest agresywna. I chodzi naga po okolicy. I w ogóle.

Uwielbiałam ją. Jakimś cudem zawsze wiedziała, czego mi trzeba.
Ta kobieta wystąpiła w tekście ze cztery razy. Jakim więc cudem mogą mieć dobre relacje, skoro ciągle jest w rozjazdach i bohaterka nie poświęca jej ani chwili uwagi?

- Miałam wiele powodów. Przede wszystkim, mnie często nie ma, dzieci są w domu same, pokoje stoją puste. Jest wiele ludzi, pragnących spełnić swój „amerykański sen”, więc czemu by im nie pomóc?
Logika płynąca za tą postawą nie mam czasu dla własnych dzieci, więc wezmę jeszcze cudze. I tak się nim nie będę zajmować, przecież jestem ciągle w rozjazdach. Idealnie.

Scenka z długopisem była po co? Żeby wcisnąć randomową ekspozycję? Która nie miała żadnego wpływu na nic? W ogóle cała ta sytuacja znowu deus ex dupa.

Zgodziłam się udawać, że nasza ostatnia rozmowa się nie odbyła, bo był jedną z niewielu osób, które wciąż chciały spędzać ze mną czas.
Mam jedno pytanie. Czy ktoś jest tym zaskoczony? Ja nie.

- Mi też miło cię widzieć, białogłowo – odpowiedziałam, nawiązując do koloru jej włosów odbijającego światło dochodzące zza okna.
Znają się już spory fragment tekstu, dlaczego to zostało wprowadzone akurat teraz? Poza tym nie wiem, czy w Ameryce ten żart aż tak by wyszedł. Białogłowa nawiązuje do europejskich tradycji rycerskich, których w Ameryce cóż nie ma.
Poza tym, dlaczego to kolor odbijał światło, a nie włosy? Dlaczego to światło dochodziło?

Przy okazji, kończysz rozdziały w bardzo dziwnych, mało logicznych miejscach. Nie zostawiają uczucia niedosytu, tylko irytacji. Kto skończyłby rozdział w połowie dialogu? To nie jest dobry zabieg.

POPRAWNOŚĆ

niepoprawnie konstruowane frazeologizmy;
spore problemy ze wszelką interpunkcją, podstawami oraz trudniejszymi zasadami;
zapisywanie liczb cyframi, nie słownie;
niepoprawny zapis dialogów;
niekonsekwentne stosowanie półpauz;
zdanie zaczynamy pełnymi wyrazami, nie skrótami, czyli: mnie, nie mi;
sporadyczne błędy ortograficzne (w niebo głosy piszemy łącznie);
wydawać się i zdawać to dwa różne wyrazy;
używanie pleonazmów;
mnóstwo powtórzeń;
niepoprawna odmiana ów;
gubienie podmiotów;
niepoprawny czas narracyjny;
niedobre użycie imiesłowów;
niepoprawne używanie czasowników niedokonanych;
nieznajomość stosowania wielkiej litery w nazwach własnych;

PODSUMOWANIE

Na początku chciałabym przeprosić cię za cały bitching, jakiego doświadczyłaś podczas czytania tej oceny. Była to dość… emocjonalna lektura, mocno irytująca przez większość czasu, i parokrotnie poniosły nas nerwy. Teraz, po chwili oddechu i bez spotykania kolejnych zaskakujących cytatów, spróbuję ci spokojnie wyjaśnić, jakie są problemy twojego tekstu.
Po pierwsze ― absolutnie, absolutnie nie masz wyczucia linii fabularnej i sceny. Czytając, odnosiłam wrażenie, że nie tyle ignorujesz ją, co zwyczajnie nie zdajesz sobie sprawy, że powinna gdzieś być. I, co dziwne, nie wyglądało to przy tym tak, jakbyś wymyślała wszystko na bieżąco ― podstawowe koncepty sprawiają wrażenie zaplanowanych, ale przez twoje nieumiejętne pisanie nie jesteś w stanie oddać ich odpowiednio. Przez to też tekst wygląda tak, że trudno zorientować się, o czym jest (także twoi czytelnicy mieli z tym problem ― jedna z komentujących pod drugim rozdziałem myślała, że skupisz się na temacie uzależnień). My spodziewałyśmy się kolejno obyczajówki z naciskiem na różnice kulturowe, kiepskiego romansidła highschoolowego i, w końcu, fantastyki. Ale ty nie skaczesz z konceptu na koncept, nie mogąc się zdecydować ― ty naprawdę nieporadnie je przeplatasz.
Nie zdajesz sobie sprawy, że wątki mają ciągłość. Że nie mogą wyskakiwać nagle. Że, żeby prowadzić wątek, musisz go sugerować ― i to nie nachalnie. Jeśli Destiny boi się wody, możesz o tym wspominać. Powoli, subtelnie ― dziewczyna odsuwa się od basenu, nie jest przekonana w stosunku do niego, rozmawia na ten temat z Bree. Ba, przy wprowadzeniu w pierwszym rozdziale mogłabyś wręcz zafundować jej scenę, w której ktoś ją tam wpycha dla dowcipu, a ona panikuje. Może skomentować z zaskoczeniem i niechęcią: „och… nie wiedziałam, że macie basen”. Jeśli Destiny-syrenę ciągnie do wody, wypada napisać o tym nie tylko wtedy, gdy jest to przydatne. Niech zachwyci się strużką wody podczas zmywania. Niech wpatruje się w wodę w swojej szklance. Niech nie może spać, denerwuje się, kręci po pokoju, rozproszona jakimś dźwiękiem, i po dłuższej chwili zorientuje się, że to ocean.
Bycie pisarzem jest wspaniałe, bo daje ci nieskończone możliwości podsunięcia sceny do interpretacji ― marnowanie tego przywileju to marnowanie połowy zabawy, jaka wynika z pisania. Jeśli nie wolno jej wchodzić na strych ― powinna ruszyć tam i zostać przez kogoś zatrzymana. Powinna spytać, co tam jest, i zostać zbyta.
Widzisz, małe scenki pokazują czytelnikowi, na co ma zwracać uwagę. Pokazują: to jest ważny moment. Będzie się utrzymywał. Wrócę do tego. Ciągłość między scenkami zapewnia bohaterom to, że mają pamięć; Destiny, po otrzymaniu zakazu wchodzenia na strych, może poświęcić chwilę zastanowieniu się, co tam jest. Może wracać do tego myślami ― nie tylko w scenach, które mają pchnąć ją do rozwiązania tajemnicy strychu. Wracać myślami tak po prostu. Bo powinna być człowiekiem, jak sama twierdzi w ostatnim rozdziale. A ludzie tak robią.
Streszczenie i ekspozycja nie powinny mieć miejsca w tekście. Każde wyjaśnienie, jakie przekazujesz, powinno zawierać się w scenie ― dzięki temu wszystko zostaje odpowiednio podkreślone, zapamiętane i nie ma wrażenia losowości. Ty wybierasz niektóre momenty, żeby opisać je sceną (ich wybór wydaje się być kompletnie losowy ― streszczasz omdlenie Collina czy zniknięcie Scarlet w wyjątkowo dziwnych scenach, ale opisujesz wepchnięcie Bree do basenu czy popijawę na plaży; nie wiem, może po prostu więcej czasu poświęcasz scenom, które bardziej lubisz?); reszta natomiast pozostaje streszczeniem. Streszczasz postaci, streszczasz wydarzenia, streszczasz całe wydarzenia, jak na przykład na końcu rozdziału szóstego, gdzie opisujesz zakończenia/kontynuacje paru wątków naraz. Każdy wątek musi mieć sceny. Nie mówię: ogranicz streszczenia. Mówię usuń je, bo streszczenia nie są częścią książki. Większość fragmentów wygląda, jakby były dopiero twoimi pomysłami na rozpisanie realnego tekstu, który zaczniesz później.
W streszczeniach przepadają wątki i postacie. Postacie są twoim oddzielnym, bardzo dużym problemem ― nie ma w nich prawdopodobieństwa psychologicznego ani charakteru. Jest to po części wina tego, że wydajesz się nie myśleć o każdym bohaterze jako o indywiduum z własnymi przeżyciami, własną przeszłością, własnymi problemami i własną osobowością; po części tego, że nie umiesz przedstawić postaci w tekście (np. wydajesz się mieć pomysł na problemy Chace’a, ale wypada to po prostu fatalnie, gdy nagle zaczyna się tłumaczyć z wyżywania się na Destiny, kiedy w sumie zmiana jego zachowania nie jest nawet wcześniej podkreślona ― ale znowu, trudno podkreślić zmianę charakteru u kogoś bez charakteru). Po tylu rozdziałach nadal Debby myli mi się z Cassidy, a pisząc to, nabrałam nawet wątpliwości, czy była jakaś Debby. Nie obchodzą mnie Scarlet ani Shane (ciebie chyba też nieszczególnie, a to źle, bo autora powinna obchodzić każda jego postać), o Jaimem/Jamiem pamiętam tylko, że ma brytyjski akcent. Takie „nie obchodzi mnie” mogłabym przypisać w zasadzie każdej postaci ― i tak nie mają wprowadzenia, i tak nie mają charakteru, i tak nie sprawiają wrażenia, że o nich dbasz.
Jedynym, kto w pozytywnym sensie wybija się z tej szarej masy, jest Bree. Dziewczyna jest sympatyczna, miła, ale o dość słabej psychice i to wszystko, mam wrażenie, że niejako fartem, udało ci się oddać. Wrócę do niej przy wypisywaniu zalet.
Natomiast koszmarem jest Destiny. Ta główna bohaterka jest zwyczajną Mary Sue, w dodatku podejrzanie kojarzącą mi się pod wieloma względami z Bellą Swan ― obie nie mają charakteru, obie zachowują się jak idiotki, obie są okropne dla otoczenia i wydają się uważać swoje chamstwo za powód do dumy. Obie researchują magiczne istoty w Internecie tak, jakby liczyły, że wyskoczy im coś poza rozpikselowanymi obrazkami z glitterem i gifami z „H2O ― wystarczy kropla”. Uczucia do bohaterki prześlizgują się od znudzonego zobojętnienia, przez lekką niechęć, aż do wyraźnej irytacji. Nic dziwnego ― robi głupie komentarze, czepia się ludzi, uważa się za lepszą, a ty nie pomagasz jej w żaden sposób. Wydalono przez nią inną uczennicę, śpiewa wspaniale (domyślam się, że to przez syreni głos, ale twój tekst nadal pozostawia przykre wrażenie, że należy się nią zachwycić), najwyraźniej umie dobrze grać. Shakespeare’a. Po angielsku. O jej drobnych cechach, które nie mają dla ciebie znaczenia, zapominasz równie szybko, jak je wtrącasz ― dziewczyna prowadzi bloga, dowiadujemy się o tym chyba w czwartym czy piątym rozdziale, podczas kiedy powinien być dość ważnym elementem jej. Zapisuje sobie na rękach złote myśli i inne bzdury i zawsze nosi ze sobą marker czy długopis, tak? Pamiętasz o tym jeszcze? Bo ja pamiętam. Podejrzewam też, że więcej jest takich drobnych cech jednej sceny, które wymyśliłaś dla niej, gdy były przydatne, i wyrzuciłaś zaraz potem.
Nie miałabym nic przeciwko kreacji Destiny na chamską, gdyby była celowa. Ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że nie jest. Że tak po prostu wyszło. W przypadku większości kiepskich głównych bohaterek tak po prostu wychodzi, bo gimbazjalne riposty i chamstwo są takie super na blogaskach. To smutne.
Co do emocjonalności tekstu, którą zabijają streszczenia: emocjonalność opiera się na dwóch płaszczyznach: fizycznej i psychicznej. Fizyczna to drżące ręce, ból głowy, zimno, ciepło, odrętwienie z przerażenia i tym podobne. Psychiczna to chaotyczne myśli, problemy psychiczne, prawdopodobne reakcje na wydarzenia, które spotykają postać. U ciebie nie ma jednego ani drugiego. Destiny reaguje na wszystko kompletnie nieprawdopodobnie, przypominając sobie dane wydarzenia wtedy, gdy są akurat potrzebne fabule albo gdy musi zrobić ekspozycję o upływie czasu. Co jest kiepskie i jeszcze odbiera i tak już mocno średniemu tekstowi.
Jak reagowałaby prawdopodobna postać?
Cóż, a jak reaguje Bree? Bree jest zaskakującym zjawiskiem w tym tekście, bo jest całkiem prawdopodobna. Jest człowiekiem. Boi się. Bierze tabletki uspokajające, ma napady paniki, przestaje chodzić do szkoły, nie wie, co ze sobą zrobić. Oszukuje wszystkich, miota się i pływa, bo ocean przynosi jej ulgę. To niesamowite, jak pośród tego całego bagna tekstu udało ci się wyciągnąć jedną zaskakująco sensowną postać, która ma jakiś potencjał. Powiedziałabym wręcz: zrób z niej główną bohaterkę. Ma ciekawsze problemy, jest sympatyczną i bardziej realistyczną postacią. Ale nie powiem, bo nie sądzę, żebyś to zrobiła. W końcu główna bohaterka musi być zajebistą Polską z angielskim imieniem i nazwiskiem.
Z innych rzeczy, które ci wyszły: niektóre scenki między postaciami umiesz ująć dobrze i są urocze, powinnaś rozwijać to, gdy już nadasz bohaterom jakieś charaktery, przez co nie przypominają się kropla w kroplę (wymieniłyśmy je chyba wcześniej: scena z psem, kontakty w nowym telefonie, scenka próby między Collinem a Destiny). Podobają mi się przypadłości, jakie wymyślasz istotom fantastycznym, i to, że wydajesz się starać o tym pamiętać. Podoba mi się to, że Cassidy nie lubi głównej bohaterki i vice versa, ale nie jest przedstawiana jako zła osoba, a jej troska o Bree wydaje się szczera.
Wreszcie, moją ulubioną sceną była scena z Cassidy i piórami; rzecz jasna, powinnaś mniej ją streścić, rozpisać, skupić się na mocniej spinających się mięśniach Cassidy przy bólu, na jej krzykach, na drżących prawdopodobnie dłoniach Destiny, na białości i niewinności piór w stosunku do drastycznej sytuacji, w jakiej się znalazły. Ale to była pomysłowa, sympatyczna scena i dobry pierwszy krok do jakiegoś… jakiegokolwiek zrozumienia, na czym polega pisanie. Po prostu.
Bo przede wszystkim, musisz to zrozumieć.
Porada ode mnie jest taka: spróbuj od nowa. Rozpisz to. Pomyśl o naszych poradach. Pomyśl, jak byś to przedstawiła. Spleć to na nowo. Nadaj charaktery. Bo koncept sam w sobie nie jest zły, ale jest tak chaotyczny i gubi się w morzu małych i większych głupotek.
A w swoim kolejnym podejściu przedstawiaj wszystko poprzez sceny. Poprzez realistyczną psychikę postaci. Poprzez charaktery i plastyczne opisy.
Na ten moment możemy wystawić ci słaby.
Powodzenia.

Oto i nasza pierwsza ocenka. It was… something.

28 komentarzy:

  1. * wręcza statuetkę za najdłuższą ocenkę *
    Brawo, brawo! Zróbcie hałas dla dziewczyn ;)

    Chociaż po dzisiejszym dniu znam ten twór prawie na pamięć, to i tak przywędrownęło mi się tutaj, aby podziękować wam. Serio. Ta ocena dużo mnie nauczyła. I nie tylko, że "morale" są nieodmienne albo istnieje wyrażenie "z głupia frant". Nauczyło mnie przede wszystkim, jak udoskonalić warsztat, mimo że wszystkie porady przecież wydawały się logiczne i powinniśmy wszyscy - pisarze amatorzy i ci z wyżej półki - o nich pamiętać. To jednak czasem zdarzało mi się zapomnieć.

    Aż mam ochotę poprawiać moje dzieciątko z 2006r. Bo pisałam podobnie do autorki opowiadanka, które przed chwilą wyceniłyście. No, może pomijając ćpanie, niechęć do prysznica i brak jakiejkolwiek empatii.

    Ocena miodzio.
    *otwiera szampana*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! <3 Strasznie miło to czytać i fajnie czuć, że ludzie mają jakiś nowy pogląd na pisanie czy zrozumieli coś dzięki temu, co napisałyśmy. W końcu o to chodzi, żeby sobie po pisarsku pomagać!

      Fajnie jest też wiedzieć, że ktoś faktycznie przebrnął przez tę ocenkę w całości, tak. xD

      Usuń
    2. Pff, mojego przedostatniego tasiemca nikt nie docenia!
      *zaszywa się w kącie i płacze*

      + Ocenka faktycznie miodzio ^^

      Usuń
  2. Miałem czytać wszystkie ocenki, bo NIEKTÓRZY marudzili, że nie czytam wcale, ale teraz czuję się zaspamowany!
    Ps Do końca miesiąca trzeba wyrobić jakąś normę, o której nie wiem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Wszystkie na bieżąco, odkąd pojawiłeś się na WS :D
      Z uwzględnieniem, że moje zawsze pierwsze !

      Usuń
    2. Dzięki, Skoia, wiedziałem, że zawsze odpowiesz na każde moje pytanie. Nawet na te, których jeszcze nie zadałem.

      Usuń
  3. Pozwolicie, że dalej, niż mi się to udało przed wstawieniem, nie przeczytam, bo boję się o swoją psychikę. :P Niemniej super ocenka, błyskawicznie napisana i długa jak stąd do LA (hueh :3). W ogóle to idealnie wpisujecie się w nazwę naszej ocenialni, skoro oceniacie we dwie, wspólnymi siłami. xD
    Tak więc oficjalnie: witamy na pokładzie. :3 *podstawia Skoi kieliszek*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do tego stopnia wspólnymi siłami, że już nie wiemy, co która pisała. :D Ja poznaję siebie po paskudności, Koh po jakichś pojedynczych słówkach.

      Usuń
    2. Nea i Koh jak jeden organizm. :D

      Usuń
  4. Na początku chciałabym zaznaczyć, że nie miałam najmniejszego zamiaru zostawić Waszej oceny bez komentarza. Niestety brak czasu spowodowany świętami uniemożliwił mi zrobienie tego natychmiast po opublikowaniu(powiecie, że przecież znalazłam chwilę na wstawienie nowej notki, ale jej publikacja była ustawiona automatycznie kawał czasu temu), a chciałam jednak napisać coś więcej, niż „Dziękuję za ocenę, pozdrawiam!”, bo to byłby zwykły brak szacunku dla Waszej pracy.
    Odniosę się do niektórych fragmentów:

    https://docs.google.com/document/d/1SGpXGVupOUgd6aO_D-PQyHO_o56_j8EpUeRZzwMwUig/edit?usp=sharing

    Przepraszam, że w takiej formie, ale nie chciałam rozbijać komentarza na pięć części. Dajcie proszę znać, jeśli będzie jakiś problem z otwarciem dokumentu.

    Możecie po tym odnieść wrażenie, że nie zgadzam się z Waszą oceną i mam do Was jakieś wąty, ale to nieprawda. Jestem naprawdę bardzo, bardzo wdzięczna, za czas jakiś poświęciłyście czytaniu, poprawianiu i recenzowaniu mojego bloga, bo widać, że zrobiłyście to niezwykle wnikliwie i jednocześnie przepraszam, że tekst Was tak wymęczył – nieciekawie się czyta coś, co nie przypadło nam do gustu, więc wyobrażam sobie, jaką katorgą musi być szczegółowe wczytywanie się, gdy tak naprawdę mamy ochotę przelecieć tekst wzrokiem i przejść dalej.
    Czasem zabolało, kilka razy rozbawiły mnie moje własne błędy czy gifowe reakcje na nie(uwielbiam recenzje z gifami!). Na pewno otworzyłyście mi oczy na niektóre sprawy, między innymi te cholerne streszczenia. Nie wiem, dlaczego uznałam, że to dobry pomysł, ale czasami po prostu odniosłam wrażenie, że dialog trwa zbyt długo i jego resztę postanowiłam przedstawić za pomocą narracji(np. przy rozmowie Bree z Destiny o tym, że mieszka pod jednym dachem z łowcą). Wydaje mi się również, że jeśli WSZYSTKO, o czym czytelnik powinien wiedzieć zawrę w formie scenek, to po prostu będzie ich zbyt wiele oraz akcja będzie się rozwijała w nieskończoność. Ogółem najpierw chciałam podzielić tę historię na dwie opowieści: pierwsza miała mówić o zwykłym życiu studenta na wymianie, przedstawiać właśnie te wszystkie różnice między Ameryką, a Polską, a druga mieć typowo fantastyczny klimat, który skupiałby się na nadnaturalnych aspektach miasta. Uznałam jednak, że lepiej będzie połączyć to w całość, dlatego teraz może to wyglądać trochę tak, jakbym spieszyła się z tymi pierwszymi rozdziałami, żeby dojść już do głównych wątków, jednocześnie chcąc zawrzeć w nich jak najwięcej informacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alarmujące wydawało się skasowanie komcia - Koh wrzuciła go na wypadek, gdybyś zwyczajnie nie zauważyła. A wiedząc, że żeśmy w tej ocence były naprawdę surowe, pomyślałyśmy, że postanowiłaś udawać, że żadna krytyka nigdy nie powstała.
      Dlatego przepraszam w imieniu nas obu, jeśli poczułaś się trochę przytłoczona. <3

      Docsa przejrzę wieczorkiem, bo teraz nie zdążę, ale na szybko jeszcze się odniosę do komciów, tu chyba zdążę.

      Och, daj spokój, doskonale wiedziałyśmy, na co się piszemy - lepsze oraz gorsze teksty, ludzi, którzy potrafią więcej oraz mniej. Ale cieszymy się, że wyciągnęłaś z naszego bełkotu cokolwiek. <3 W końcu po to tu jesteśmy!
      Powiem tak, bo sama kiedyś pisałam streszczeniami i to właśnie Koh mnie wyprostowała, udowadniając, że to jest złe. Nie chodzi o to, żeby opisywać wszystko. Chodzi o to, żeby nie było streszczeń, ergo - jeśli scena nie ma znaczenia żadnego poza tym, że nabija tekst, lepiej w ogóle jej nie zamieszczaj. Oczywiście, że rozpisywanie każdej sekundy tekstu na scenki to głupota. Można też robić przeskoki czasowe - ale chyba lepiej to zrobić w formie przerwy niż, eee, pisać suchy akapit o podróży albo mijającym czasie.
      Akapity z perspektywy czasu, w których bohaterka podsumowuje niektóre zdarzenia, przestaną być streszczeniami, jeśli włożysz w nie więcej emocji. Na przykład nie: wydalili Jessicę ze szkoły. Pogoda była ładna. Tylko: co najbardziej mnie szokowało, po incydencie dowiedziałam się, że wydalono Jessicę ze szkoły. Długo nie mogłam w to uwierzyć, prawie cały dzień podpytywałam wszystkim wokół - no bo hej, przecież to tylko książka! Wielka, ciężka książka, po której nadal mam guza, ale żyję, oddycham, bez przesady. Od razu wydalać ze szkoły? Ale nikt nie potrafił powiedzieć mi niczego konkretnego. Jakoś nie miałam ochoty iść do dyrektora i roztrząsać tę sprawę, chyba się nie polubiliśmy. W sumie trudno się dziwić, od dłuższego czasu sprawiam same kłopoty...
      Przy czym zaznaczam, BEZNADZIEJNIE piszę w pierwszej osobie; moim środowiskiem naturalnym jest narracja trzecioosobowa. Przyjdzie Koh, to na pewno pomoże. :D

      Jeszcze co do rozpisywania scenek. Przychodzi mi na myśl metafora z kolorami. Weź ten swój pomysł na ten tekst i pomaluj go na dwa kolory. Na kolor ważny i nieważny. Potem pomyśl, jak te dwa kolory skomponować, żeby w żadnym miejscu nie było nagromadzenia tylko jednego.
      Jak najbardziej dobrym pomysłem było wymieszanie tych konceptów - ale nie zachowałaś proporcji, stąd nasza częściowa frustracja. Proporcje są ważne, bo najpierw nie ma prawie żadnych hintów (hintem może być jedno słowo, naprawdę, to nie musi być znak neonowy walący w głowę), a potem bum, mamy świat fantastyczny.
      I nie mówię, że nie było hintów odnośnie już rozwiązanych wątków. Właśnie je dostrzegałyśmy. Ale, kurczę, takie nieporadne, raczkujące. Prosty przykład - bohaterka i woda. W pierwszym rozdziale mógł być już hint. Kiedy jechała i widziała, że ocean jest blisko domu, w którym będzie mieszkać; jakieś mieszane uczucia odnośnie tego w narracji, nerwowy komentarz do Bree, takie tam.

      Usuń
  5. Co do „hintów”, to one są wszędzie, tyle tylko, że na tym etapie czytelnik nie zdaje sobie z tego sprawy. Właściwie taki też miałam zamiar, ponieważ nie lubię przewidywalnej fabuły, dlatego nie chciałam, żeby ktoś po kilku stronach domyślił się, jak akcja się dalej potoczy – stąd brak jakichś szczególnych podpowiedzi w kwestii syreny. Szczerze mówiąc, dopiero od dziewiątego/dziesiątego rozdziału sporo się wyjaśnia. Widzę też po reakcjach czytelników(na Wattpadzie, ponieważ tam mam opublikowaną większą część), że podoba im się efekt zaskoczenia i tego, że jakieś wydarzenie z pierwszych rozdziałów nagle ma sens, jednak było na tyle subtelne, że nie skojarzyli go wcześniej w tym kontekście. To lepsze niż „ha, wiedziałam!” po rzędzie podpowiedzi. Część z nich jest też mylna, jak np. Collin, którego zachowanie mogłoby wskazywać na to, że zostanie wampirem(chociaż tu mnie rozszyfrowałyście z tym syrenim pocałunkiem), czy Cassidy jako anioł. Zaręczam jednak, że wszystko w końcu ułoży się w spójną całość. Nawet cel wybrania przez jury Destiny do roli Julii, gdy ta przecież miała problem z samą wymową, uderzenie Destiny książką przez Jessicę czy samo pochodzenie głównej bohaterki.
    Jeśli chodzi o kreację postaci, to ja wiem wszystko o każdej z nich – jak się ubierają, jakiej słuchają muzyki, jakie oglądają filmy, jakie mieli dzieciństwo, jaki jest ich ulubiony smak lodów. Nie sądzę jednak, żeby opisywanie tego, co każdego ranka Destiny wkłada na siebie, czy też wymieniania wszystkich zespołów z jej płyt, które ze sobą przywiozła byłoby dobrym pomysłem. Kiedyś tak robiłam – „założyła to i to, a na to to i to, bla, bla, bla, pomalowała usta ulubioną szminką w odcieniu takim i takim” aż w końcu ktoś zwrócił mi uwagę i wzięłam to sobie do serca. Niektóre rzeczy można po prostu wiedzieć o postaciach, ale nie wszystkie trzeba opisywać.
    Wyrobił mi się dziwny nawyk ujawniania wszystkiego stopniowo, żeby nie utopić czytelnika w morzu nowych informacji. Destiny poznaje większość osób naraz na obu imprezach. Bloki opisów każdego z ich z osobna nie byłyby dobre, czytelnik zacząłby mylić jedną osobę z drugą. Wiem, że powinny to być zapadające w pamięci scenki, ale… czy siedząc przy stoliku pełnym nowych osób od razu każdej z nich poświęcamy czas? W głowie Des był chaos, dużo nowych imion i twarzy, tu jeszcze alkohol To było dopiero ich pierwsze spotkanie, później poznawała ich w szkole, jednych bardziej, innych mniej i chciałam, żeby podobnie było w przypadku czytelnika. Po recenzji odniosłam jednak wrażenie, że każdy z nich od razu powinien wykazać się czymś zapadającym w pamięć. Nie każdy jednak ma wyrazisty charakter, istnieją zwykłe, szare osoby niewyróżniające się niczym szczególnym(tak, wiem, każdy jest na swój sposób inny, ale w większości przypadków trzeba daną osobę naprawdę dobrze poznać, zanim się o tym przekona).
    Wezmę sobie Waszą recenzję do serca. Naprawdę, zapiszę ją sobie, podkreślę rady i przykłady, poprawię te fatalne fragmenty w moim opowiadaniu oraz postaram się opierać na tych kilku dobrych, skupię się na kreacji bohaterów i pozbędę streszczeń. Raz jeszcze dziękuję za to, że poświęciłyście czas nawet na te nieszczęsne łacińskie słówka, jestem pełna podziwu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, widzisz, do hintów zaczęłam się odnosić już wcześniej.
      Ok, powtórzę dla pewności - widzę te hinty. Ale one nie są zgrabne ani subtelne. Są trochę źle rozprowadzone. I nie możesz robić tych zabiegów, że wyciągasz rozwiązanie totalnie z odwłoka. Pozwól, że przytoczę przykład z literatury - ale złej. Katarzyna Michalak pisała powieść erotyczno-kryminalną. Tak się skupiła na erotyce, że w trakcie pisania zorientowała się, że trzeba ogarnąć wątek kryminalny. Więc... zrobiła mordercę z własnej bohaterki, która nie przejawiała ŻADNYCH syndromów bycia psychopatką. Ale uznała, że to będzie dobry twist.
      No nie będzie. Najlepsze twisty są takie, które się planuje, a mozaikę do nich rozsypuje po całym tekście. Żeby ponowne czytanie pozostawiało takie "nie zauważyłam wcześniej! Och, to teraz wydaje się takie oczywiste!". Nie musisz rzucać za sobą głazów milowych. Małe, błyszczące kamyczki, jeden bardziej kolorowy, drugi mniej.

      Nie chodzi o to, żeby wiedzieć. Też kiedyś myślałam, że to wystarcza. Widzisz, nie mamy na myśli tego, żebyś opisywała ubiór - broń borze - albo makijaż - niech cię jeż kolczasty broni - tylko żeby charakter wylewał się z narracji. Nienachalnie. Swobodnie. Przede wszystkim głównej bohaterki. Bo Destiny na razie jest po prostu wredną flądrą. A narracja próbuje ją wybielać. Muszą być zgodne zeznania. To raz. Dwa, Destiny nie ma charakteru w wypowiedziach oraz czynach. Nie chcę tego mówić, ale jest jak jedna z wielu bucowatych bohaterek - można to zmienić. Po prostu trzeba lepiej pokazywać jej charakter. Nie o nim informować. Pokazywać od samiuśkiego początku, od pierwszego akapitu. W narracji pierwszoosobowej wszystko mówi o głównym bohaterze. Każde słowo.

      Nie, ten nawyk jest dobry, nawet nie próbuj robić rantów o każdej postaci po kolei, zresztą ganiłyśmy cię za to. Nie wymagamy też, żeby cały charakter poznanych osób zawrzeć na jednej imprezie. Ale powiedz mi, czy Collin przez całą imprezę powinien być dla niej bezbarwną twarzą z tłumu, skoro pili razem i potem też u niego wylądowała? Collin powinien dostać barwy na imprezie. Dla niego powinna być scenka jedna lub więcej, skoro potem jest ważny. Z kimś jeszcze Destiny się wtedy prowadzała - ta osoba też powinna się zrobić wyraźniejsza. Pozostałe mogą być rozmazane, ewentualnie z niektórymi szczegółami, które się wybijają, ale to już musisz zręcznie manewrować. Tuszę, że Koh ci wyjaśni lepiej. :D

      Usuń
    2. Pozwoliłam sobie przejrzeć dokument i te wszystkie tutaj komcie. I mam wrażenie, droga Wioleto, że te wyjaśnienia, szczególnie w dokumencie są kompletnie zbędne. Dlaczego? Bo powinny wynikać z tekstu, a nie tego, co tu naszkrobiesz nam :) czytelnicy nie przyjdą tutaj i nie zerkną do środka, by rozwiać wątpliwości, a my, jako oceniający nie jesteśmy w niczym inni niż ci czytelnicy, tylko recenzje publikujemy dłuższe. Byłam na Twoim blogu i przeczytałam kilka notek. I tego, co napisałaś w dokumencie, na Twoim blogu nie ma. Absolutnie nie da sie tego wydedukować z tekstu. Można o tym gdybać... nie chodzi o to, by tu wytlumaczyc nam to, czego nie rozumiemy, tylko zastanowic sie, dlaczego potencjalni czytelnicy mają dziury w fabule, skoro potrafią czytać.

      Usuń
    3. Przeczytałam wszystkie komcie, w pliku są moje uwagi bezpośrednio do przypadków, które liczę, naprawdę LICZĘ, że cokolwiek rozjaśniły. Teraz natomiast chcę się skupić na dwóch kwestiach, spójności hintów i charakterze Destiny, bo widzę, że wywołują one najwięcej kontrowersji.
      No to lecimy z tym koksem.

      Ja osobiście jestem wielką zwolenniczką hintów i foreshadowingu. Moje teksty, które w dużej mierze opierają się na psychologii postaci, to głównie i przede wszystkim hinty i foreshadowing. Więc wiem doskonale, jak to jest pisać je i wiem doskonale, że nie polega to na tym, co robisz ty.
      Wyobraź sobie, że tekst to ocean. Każdy ocean ma głębię - i ma powierzchnię. Bez powierzchni głębi nie ma, głębia nie może istnieć bez powierzchni. Tak też każdy tekst ma powierzchnię i głębię, które nie mogą nie współgrać ze sobą, bo wtedy opowiadanie traci sens i staje się frustrujące. Powierzchnia i głębia nie działają na zmianę; są zawsze, niezmiennie, razem. Tak też powinno być z tekstem i z udziałem hintów i foreshadowingu w tekście. Hinty i foreshadowing to coś, co symbolizuje głębię na powierzchni; odnoszą się więc do głębi, ale nadal SĄ na powierzchni. Nadal muszą ZGRYWAĆ się z powierzchnią. Dobry hint to nie jest ten, który wygląda nienaturalnie w tekście i frustruje tym, że wydaje się nielogiczny, i nabiera sensu dopiero wtedy, gdy wyjaśnisz go w wymiarze głębi. Dobry hint to tak, który współgra z powierzchnią, a jeszcze sensowniejszy wydaje się, gdy spojrzysz w głębię - a więc nie frustruje na powierzchni, a wywołuje skinięcie i przejście nad tematem/niezauważenie go/stwierdzenie, że da się zrozumieć sens.
      Nea podała przykład ze złej literatury, ja, dla równowagi, podam przykład z dobrej animacji, więc
      [GRAVITY FALLS SPOILERS], jakby ktoś zamierzał oglądać, co serdecznie, rzecz jasna, polecam.
      Jednym z głównych bohaterów Gravity Falls jest Stan, lat jakieś 60. Stan jest great uncle głównych bohaterów, uwielbiającym pieniądze i całkiem narcystycznym. W jednym odcinku zostaje zbudowana jego woskowa figura; Stan dostaje obsesji na jej punkcie, ale nie gryzie to w żaden sposób, bo już wcześniej wiadomo, jak narcystyczny i zapatrzony w siebie jest Stan, w dodatku rzecz wygląda naturalnie w wówczas lekkim tonie kreskówki. Potem figura zostaje zniszczona i Stan całkiem ciężko to przeżywa; to jest powierzchnia.
      W drugim sezonie okazuje się, że Stan miał brata bliźniaka, którego straszliwie kochał i którego stracił w tragiczny sposób. Potem, gdy oglądasz pierwszy sezon po raz kolejny, woskowa figura, nadal doskonale grająca z powierzchnią, ma też znaczenie głębi - Stan widzi ją i daje mu to poczucie, że patrzy na ukochanego brata.
      [/GRAVITY FALLS SPOILERS]
      Rozumiesz, o co mi chodzi? Jeśli bohater posyła matce mordercze spojrzenie, a my nie wiemy, o co chodzi, hint nie współgra z powierzchnią; hint zaczyna z nią współgrać, gdy Destiny zauważa, że to dziwne/niepokojące/w jakikolwiek sposób stwierdza, że to niecodzienne. Bo wtedy czytelnik nie czuje się, jakby zauważył bullshit - w ten sposób przekazujesz, że masz pojęcie, że coś jest zaplanowane. Nie możesz wsadzić sobie nielogicznej sceny i tłumaczyć, że wyjaśnisz ją później; umiejętne pisanie polega na tym, żeby na etapie czytania, na którym jestem - nieważne, na którym jestem - KAŻDA scena wydawała mi się w jakiś sposób sensowna. Potem może wydawać się sensowna w inny, nowy, ale to nie zwalnia jej z obowiązku bycia powierzchownie sensowną już przy pierwszym czytaniu. Obawiam się, że nie umiem tego wyjaśnić bardziej przejrzyście, ale mam nadzieję, że zrozumiałaś, co mam na myśli.

      Usuń
    4. Co do Destiny i jej charakteru, to ech. Ech.
      Człowiek jest bardzo skomplikowaną istotą. Znacznie bardziej skomplikowaną niż dwie czy trzy cechy pozytywne plus dwie czy trzy cechy negatywne na krzyż. Jego cechy mieszają się, wpływają na siebie wzajemnie, grają pewną rolę w osobowości. Działają. Cały czas, nie tak, że włączają się i wyłączają na przycisk. W dodatku człowiek to więcej niż tylko to; człowiek ma swój sposób myślenia, odbiera na indywidualny sposób bodźce otoczenia. Odczuwa różne rzeczy emocjonalnie; cały czas czuje w jakiś sposób emocjonalnie. Kiedy powiem, że moja postać jest tchórzliwa i ma dobre serce, nie stworzy mi to automatycznie charakteru. Co jest ważniejsze? Postać stchórzy mimo dobrego serca, czy dobre serce przezwycięży jej tchórzostwo? Jak zachowuje się wobec bliskich? Jak ich traktuje? W jaki sposób myśli - jak postrzega swoje otoczenie? Widzi je takim, jakie jest, czy metaforycznie, ciągiem skojarzeń? Czy każda rzecz przywodzi jej na myśl dziesięć innych? Czy dane hasło skojarzy raczej z ulubioną piosenką, złą książką czy tym, co kiedyś zrobiła? Postać jest aktywna, lubi działać, chce chodzić i zwiedzać, czy raczej z przyjemnością myśli o leniwych popołudniach? Co robi w wolnym czasie? Jak inteligentna jest?
      W mojej "tchórzliwej postaci o dobrym sercu" kryje się tyle więcej niż tylko jej tchórzostwo i dobre serce - jej uczucia, pragnienia, sposób myślenia i postrzegania rzeczywistości, wszystko to, co buduje postać.
      Kiedy mówię, że Destiny nie ma charakteru, nie mówię, że nie przypisałaś jej żadnej cechy - mówię, że cechy, które jej przypisałaś - "niemiła i o ostrym poczuciu humoru" - nie budują w żaden sposób ludzkiej osobowości. Może być niemiła dla obcych i bardzo troskliwa wobec najbliższych; może nie dbać o nikogo i o nikim nie myśleć albo wyglądać tak, jakby nie dbała o nikogo, bo chowa w ten sposób swoją wrażliwą stronę. Jej ostre poczucie humoru powinno przejawiać się w narracji, bo jest ona moją narratorką - to, że jest niemiła i ma ostre poczucie humoru, nie zwalnia jej z postrzegania rzeczywistości w pewien sposób, ze skojarzeń, skonkretyzowanego sposobu myślenia, pasji, stylistyki jej wypowiedzi w jakiś sposób. Jaka jest Destiny? Dostrzega szczegóły? Patrzy na mimikę innych ludzi i ich gestykulację? Czasem wydaje się, że tak, a jednak nie - bo opowiada o tym w typowo trzecioosobowonarracyjny sposób, to nie jest cecha jej charakteru, to jest twój sposób przekazywania tego, co dzieje się dookoła, a nie na tym to polega.

      Usuń
    5. Mózg człowieka działa na zasadzie skojarzeń, skojarzenia pomagają poczuć, że jesteśmy w czyimś mózgu; Destiny brzmi, jakby zwracała się do czytelnika i wykładała mu. Nie ma w niej intymności, nie ma refleksji, nie ma strumienia myśli. Super, że wiesz, jakiej muzyki słucha i ile słodzi herbatę, ale my też chcemy to wiedzieć, bo takie drobne, subtelnie wplecione elementy właśnie budują osobowość. Destiny nie ma charakteru, bo nie ma w niej refleksji, nie ma jej sposobu myślenia, a każda cecha, którą jej wymyślasz, objawia się wtedy, kiedy jest potrzebna - Destiny jest przemądrzała tylko wtedy, gdy mówi Bree o teatrze, nigdy więcej; Destiny rysuje na rękach w jednej scenie na krzyż i nigdy potem tego nie wspominasz; Destiny jest ponoć szalona i zaskakująca, ale w tekście nie ma tego nigdzie poza sceną, gdy chleje w cholerę na imprezie. Łączy fakty, że Bree jest syreną, ale nawet nie wiemy, na jakiej zasadzie, bo Destiny nie myśli - jej refleksja, jej myślenie, nie są częścią tekstu. Ty wiesz, jak działa, my nie wiemy. Dla ciebie może ma charakter, bo masz całokształt jej wyobrażenia - my mamy tylko to, co nam napisałaś. I zdecydowanie nie jest to wystarczająco, bo w efekcie mamy trzy cechy objawiające się wtedy, gdy to wygodne, a nie prawdziwą postać, która czuje, myśli, ma przeszłość (w ogóle nigdy nie piszesz o jej przyszłości i tu again, głębia i powierzchnia, ty chcesz ukrywać przed nami Destiny, ale nie ma szans, żeby ktoś w ogóle NIGDY nie reflektował do swojej przeszłości), ma pasje, ma spostrzeżenia na temat otaczającej ją rzeczywistości. Dlatego też dla mnie, jako czytelnika, czy Nei, czy Skoi, Destiny nie ma charakteru - nie zachowuje się jak człowiek. Jest tylko niespójnym narratorem, zachowującym się tak, jak ci to akurat potrzebne do tekstu, z bardzo luźnymi i nierozwiniętymi zalążkami cech, których nie umiesz dobrze przedstawić.

      Usuń
  6. nie trzeba zaraz żadnych wymieńców czy innych cudów (skojarzenie z wymionami bardzo trafne)
    Mnie się skojarzyło z odmieńcem w sensie podmienionego na jakiegoś stwora dzieciaka. ;____;

    jedyna informacja, jaką my dostajemy na ten temat, to-to, że uważa
    Moja osobista perełka to-to
    No nie, Apap to-to, skarbie, nie był.
    Po co ten łącznik?

    czeka cię dwanaście lat w zawiasach.
    Wyrok zawiesić można na góra na pięć lat, w wyjątkowych przypadkach nawet na dziesięć: (...) od 2 do 10 lat – w wypadku nadzwyczajnego złagodzenia kary pozbawienia wolności w wymiarze do 5 lat (...)*, ale nie na dwanaście. Tak, czepiam się, noale. ;)
    (*Źródło: Ciocia Wiki)

    że jakoś to przeżyje, etc.
    piszesz zwroty typu „cię”, „tobie”, „ty”, etc. małą literą.
    Przed etc. stawia się przecinek? (Zaznaczam, że chodzi mi o język polski, bo w angielskim się stawia).

    mogą tam trzymać personalne, ważne rzeczy.
    Osobiste.

    brniesz do tego Collina i szybko chcesz go znowu, już-już wprowadzić, więc pchasz to wszystko na łeb na szyję
    Brnięcie troszkę mi zgrzyta z szybkim wprowadzeniem i pchaniem na łeb na szyję.

    - Kręci z Chacem, nie wiedziałaś?
    Okej, czyli Chace nie chodzi z Jaimem.

    A nie powinno być z Chace'em?

    Naprawdę nie wpadła na to, że efekty specjalne są skutkiem wżerania czegoś, czego raczej nie powinno się wżerać?
    Weżreć (wniknąć, niszcząc, np. kwas może się weżreć w skórę; wgryźć się zębami/kłami) można się W COŚ. Zeżreć (zjeść) można COŚ.

    kalecząc się na wszystkim?
    A nie o wszystko?

    W tak niewielkiej szkole obecność exchange studenta jest sensacją, więc wszyscy chcieli ze mną porozmawiać i o coś zapytać.
    Po pierwsze, studenta z wymiany.

    No nie, ona chodzi do szkoły średniej, więc uczennicy (ucznia, jeśli uogólnimy) z wymiany, bo to o niej mowa, prawda?

    Cały fragment dotyczący jej upadku oraz tonięcia jest prawie tak suchy jak wycinek z encyklopedii odnośnie rozmnażania lemingów.
    To porównanie paralelne, więc przed jak przydałby się przecinek.

    potrzebne są hinty
    Aluzje, wskazówki, napomknienia, sugestie, wzmianki...

    nie chciałabym na zawsze zostać syreną, byłaby niezła wieś
    <3

    poprzetykana suchymi pytania retorycznymi
    Pytaniami.

    Chciałabym, żebyśmy się wyrobili do Święta Zmarłych, bo pamiętajcie, że w międzyczasie musimy przygotować coś na Halloween.
    Nie rozumiem. Święto Zmarłych, zresztą chrześcijańskie, jest drugiego listopada. Halloween — trzydziestego pierwszego października. Ona chce, żeby zaczęli przygotowywać coś na Halloween po Halloween?

    Z tym, o czym mówią, muszą zdążyć do Święta Zmarłych, a nie wiedzą, czy się wyrobią, bo po drodze (czyli, jak napisano, w międzyczasie) jest Halloween, a z tej okazji też się przygotowują.

    Na pewno, na pewno nie rozumie Romea i Julii, wątpię, że Shakespeare’a w ogóle.
    Po co to powtórzenie? No, chyba żeby wzmocnić przekaz.

    Destiny nadal drąży swoją rolę bohaterki, której mam ochotę poderżnąć się gardło
    Raczej albo której mam ochotę poderżnąć gardło, albo której ma się ochotę poderżnąć gardło.

    wywalenie Jessici ze szkoły
    A nie Jessiki?

    streszczasz wydarzenia, streszczasz całe wydarzenia
    Yup.

    podczas kiedy powinien być dość ważnym elementem jej.
    Już chyba drugi czy trzeci raz natykam się w tej ocenie na składnię Mistrza Yody. ;)

    moją ulubioną sceną była scena z Cassidy i piórami
    (...) była ta z Cassidy i piórami (...), żeby uniknąć powtórzenia.

    Bo przede wszystkim, musisz to zrozumieć.
    Ten przecinek wygląda na zbędny. No, chyba że wydzielisz wtrącenie, dostawiając drugi przed przede.

    Trochę za dużo tych wtrętów z lengłydża, ale to pewnie dlatego, że autorka hamerykanckiego opka tak robi. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nah, wtręty z lengłydża to akurat mój sposób wypowiadania się. Za dużo lengłydża w moim życiu, ale mam poczucie, że jak hamuję się i ich nie używam, odbiera mi to naturalności i tego, co naprawdę chcę wyrazić; uwag dla autorki w żaden sposób to nie psuje, więc po prostu sobie pozwalam. \o/

      Usuń
    2. wywalenie Jessici ze szkoły
      A nie Jessiki?

      Tak nawiążę, moja kumpela ma na imię Jessica i odmienia się Jessicy. Przynajmniej od kiedy pamiętam zawsze tak miała odmienione; choćby w papierach, na dyplomach w podstawówce, etc. Nie wiem, może to od czegoś zależy, ale skoro to opko amehrykańskie, kto wie :P

      Usuń
    3. Po co ten łącznik?
      Wkurza mnie, jak programy kasują drugie "to", bo człowiek na pewno nie chciał napisać "to to". Dlatego zapisuję z dywizem, bo mi chociaż nie kasuje.
      Ale zaraz pogalopuję to usunąć, jeśli to gdzieś znajdę w gąszczu liter.

      Tak, czepiam się, noale. ;)
      ... :D Naprawdę miałam sprawdzać system wymierzania kar? Przy takim "zdupy" komentarzu? To chyba lepiej polecę obczaić, jak to działa w Ameryce, bo w końcu to amerykańska natura jest zagrożona.

      Przed etc. stawia się przecinek?
      Ocenkę ogarniałam, zanim dotarło do mnie, że "et" to "i", zatem nie powinno być przecinka. *dwa lata uczyła się łaciny, nadal wypiera to z umysłu*

      Brnięcie troszkę mi zgrzyta z szybkim wprowadzeniem i pchaniem na łeb na szyję.
      Moim zdaniem idealnie oddaje ducha tego opcia. :D

      A nie powinno być z Chace'em?
      http://www.imiona.info/odmiana_Chace.html
      Niemniej, nie zamierzałam jej opcia betować, bo prawdopodobnie kończyłabym dopiero drugi rozdział.

      Weżreć (wniknąć, niszcząc, np. kwas może się weżreć w skórę; wgryźć się zębami/kłami) można się W COŚ. Zeżreć (zjeść) można COŚ.
      "Wżeranie" funkcjonuje w moim otoczeniu jako kolokwialne złagodzenie "wpierdalania". Nigdy nie traktowałam ocenek jako wypowiedzi stricte formalnych, dlatego pozwalam sobie na kolokwializmy.

      A nie o wszystko?
      Napisałam "na", no bo właściwie to po tym chodziła. Taki... sucharek, ja wiem? Ale jednocześnie nie wydaje mi się, żeby to było niepoprawne.

      No nie, ona chodzi do szkoły średniej, więc uczennicy (ucznia, jeśli uogólnimy) z wymiany, bo to o niej mowa, prawda?
      Omsknęło się, spokojnie.

      Aluzje, wskazówki, napomknienia, sugestie, wzmianki...
      Albo hinty.

      Po co to powtórzenie? No, chyba żeby wzmocnić przekaz.
      No, powtórzenia, kiedy nie są błędem, są środkiem stylistycznym w gruncie rzeczy.

      Raczej albo której mam ochotę poderżnąć gardło, albo której ma się ochotę poderżnąć gardło.
      Znowu się omsknęło, zdarza się przy pięćdziesięciu stronach bullshitu... pardon, byczego łajna. :D

      A nie Jessiki?
      http://odmiana.net/odmiana-przez-przypadki-imienia-Jessica
      Obie żyłyśmy w błędzie.

      Już chyba drugi czy trzeci raz natykam się w tej ocenie na składnię Mistrza Yody. ;)
      Każda z nas ma nieco inny sposób podkreślania myśli w zdaniu; nie sądzę, by którykolwiek przypadek nie pasował do swobodnej formy wypowiedzi.

      Wtręty są dlatego, że bo tak. <3

      Usuń
    4. Omg, Chacy. I łasicy Jessicy. <3

      @zawiasy: Toż napisałam, że się czepiam. ;) Btw, w Juesejach Matka Natura pozwałaby kogo trzeba i zgarnęła miliony monet. ;)

      @brnięcie: W sumie racja.

      @weżreć: O, tej wersji nie znałam.

      Srinty. ;p (Sama czasem nadużywam anglicyzmów, ale się czepiam, bo jestem hipopotamem ;p).

      Usuń
  7. Ta stronka, którą tu zarzucono z automatycznie wygenerowaną odmianą "Jessicy" (pewnie na wzór mołodycy czy też innej obwodnicy) to jakaś pomyłka... Tylko i wyłącznie Jessiki [dżesiki], no chyba że każą nam wymawiać to imię inaczej.

    Z Chace'em też jest ciekawie, ale odpowiedź nietrudno znaleźć (co prawda jest tu o nazwiskach, ale sprawa tyczy się tak samo wszystkich wyrazów obcych o tej samej budowie): http://sjp.pwn.pl/zasady/Nazwiska-zakonczone-na-I-e-I-nieme;629619.html

    Apostrofy i odmiana obcych wyrazów to zmora internetów (i nie tylko!). W sumie nie jest tak źle, jak było, bo coraz mniej widuję Bill'ów, John'ów albo innych Max'ów (pewnie to zasługa wbudowanej w przeglądarki autokorekty).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W życiu byśmy na to nie wpadli! Dziękujemy!

      Usuń
    2. Kompletnie nie rozumiem złośliwości odnośnie merytorycznego i przydatnego komentarza...

      Usuń
    3. Karmię mojego wewnętrznego hejtera, bo go ostatnio mocno zaniedbałam.

      Poza tym dziwię się, że ktoś mógłby pomyśleć, że wzięłyśmy linkowaną stronkę na serio. Przecież jak na dłoni widać, że się z niej nabijamy.

      Usuń
    4. Gee, ktoś chciał pomóc, naprawdę nie trzeba każdego bez potrzeby atakować.

      Dziękujemy ci bardzo, D. <3

      Usuń
    5. To tylko mała drwinka, żaden atak. Plasiam. ;___;

      Usuń