[43] ocena bloga: wojenna-gra.blogspot.com

Adres: Wojenna gra
Autor: Herra Sombra
Tematyka: ff – Pingwiny z Madagaskaru
Oceniająca: Forfeit

Na ogół korzystam z komputera stacjonarnego, więc gdy weszłam wcześniej na Twojego bloga, szablon wydał mi się kompletnie bez sensu. 



Dzisiaj postanowiłam włączyć laptopa i zacząć pisać ocenę, tak więc otwierając Wojenną Grę byłam zaskoczona. Okazało się, że układ wygląda o niebo lepiej w mniejszej rozdzielczości. 


Całość nie jest rozciągnięta, ramki nie zostały umiejscowione byle jak, wszystko prezentuje się nieźle. Wydaje mi się, że użyłaś trochę za dużo czerwonego, szczególnie na moim PC rzuca się to w oczy i nieco irytuje. 

Rozejrzyjmy się teraz dokładniej: po prawej widzimy rameczkę z aktualnościami. Przez układ ramek i nagłówek po prawej, zajmujące całą stronę, nie miałaś gdzie wrzucić kolumny. Wysuwana ramka to niekiepska opcja. Zdanie, które po kliknięciu przenosi do obserwowania bloga, wygląda ładnie i zachęca, plusik na wstępie.  
Przechodzimy do zakładek. Centrala to strona główna. Gabinet Szefowej ukazuje nam dość obszerny tekst. W bardzo ciekawy sposób przedstawiłaś siebie, a dla niecierpliwych zaznaczyłaś najważniejsze informacje czerwonym kolorem. Dzięki temu nie ma potrzeby czytać wszystkiego. 

Poprawność zakładki: 
Z prawej strony opada na nią sięgająca podbródka, złota grzywka, zaś z drugiej strony (…).
Zbędny przecinek przed złota. 
Lepiej brzmiałoby, gdybyś napisała z prawej/z lewej strony albo z jednej/z drugiej strony.
Uśmiecha się na to wspomnienie, wyglądając na czymś rozbawioną.
Co to za dziwna składnia? Jest rozbawiona na czymś? 
Wyglądając na rozbawioną czymś jest poprawnie.
email — Blackie.Line@gmail.com
Nie pisze się email, tylko e-mail, ewentualnie mail
Kolejna zakładka nosi nazwę Oficjalne dokumenty. Dowiadujemy się, że znane nam pingwiny zamienisz na ludzi.
Ale co, jeśli nasi uroczy bohaterowie nie będą zwierzętami, a… ludźmi?
Już sobie wyobrażam faceta o imieniu Rico, który rzyga karabinem maszynowym, dynamitem lub kulą armatnią. Albo Juliana tańczącego, trzęsącego tyłkiem i krzyczącego, że jest królem. Z liściastą koroną na głowie. Tak.



Przecież to daje tyle możliwości! Mogłam przenieść akcję z ulic Nowego Jorku do innego miasta, a nawet do innego kraju. Stworzyć tabuny nowych bohaterów. Poprowadzić nowe wątki. Niemalże zbudować cały świat przedstawiony samemu, od podstaw. Tchnąć w te opowiadania coś własnego, niepowtarzalnego.
A to nie będzie już autorskie?
I przechodzimy do Archiwum. Spodziewałam się jedynie krótkiego spisu rozdziałów, a tu proszę: długa lista zaplanowanych serii i odcinków, w dodatku całość przedstawiona jako akta. Na razie opublikowałaś cztery rozdziały. Widzę, że masz ambitne plany na to opowiadanie. 
Powiązane organizacje to po prostu linki; świetnie, że są uporządkowane. Wkradła się zła nazwa: Zamiast Oceny Opowiadań powinno być Ocenialnia opowiadań. Co więcej, blog został usunięty. 
Informatorzy to spam.
Podobają mi się nazwy. Pingwiny z Madagaskaru jako ludzie – koncepcja brzmi dość ciekawie. Wyobrażam sobie dobrą akcję, emocje, morderstwa, przestępców – czyli coś w klimatach CSI. Przekonajmy się. 

Zacznijmy od prologu. Najpierw polecimy z cytatami z tekstu, a następnie podsumujemy sobie całość.

Otaczająca ją aura tajemniczości dodawała jej dodatkowej pikanterii.
Dodawała dodatkowej?

Auto w ciągu kilku sekund z niosącym się jeszcze echem piskiem opon zniknęło z punktu widzenia Blowhole’a.
Długie, rozbudowane zdanie, a przecinków jak nie było, tak nie ma.
Auto w ciągu kilku sekund, z niosącym się jeszcze echem piskiem opon, zniknęło z punktu widzenia Blowhole’a.

Nawet mimo naturalnej w tej sytuacji niechęci do owej piegowatej dziewczyny czuł do niej odrobinę szacunku.
Nawet mimo, naturalnej w tej sytuacji, niechęci do owej piegowatej dziewczyny, czuł do niej odrobinę szacunku.
I znowu. Widzisz, ile przecinków da się wstawić w te zdania? Przecież ich niektóre części są mniej ważne i można potraktować je jako wtrącenia. Ewentualnie nieco przekształcić wypowiedź, dzieląc zdania na pół, bo naprawdę ciężko je przeczytać na jednym wydechu.  
W dodatku: czuł odrobinę szacunku do tej niechęci, tak?

Tym razem jednakże przerwała je nie uśmiechnięta Ashley, a niezwykle hałaśliwy dzwonek wiszący tuż obok drzwi wejściowych.
Zdanie brzmi strasznie kulawo. Proponuję:
Tym razem jednakże nie przerwała uśmiechnięta Ashley, a niezwykle hałaśliwy dzwonek wiszący tuż obok drzwi wejściowych.

Rozdział 1.

Generalnie ziały one pustką, tylko gdzieniegdzie postawione zostały różne sprzęty, np. wspomniany wcześniej czajnik, ekspres lub kuchenka mikrofalowa, oraz przedmioty, takie jak puszki, jedna wypełniona po brzegi aromatyczną kawą rozpuszczalną, druga pełna torebek czarnej herbaty.
A potrzebne nam takie szczegóły do wiadomości, bo...?
Pierwszy zaznaczony przecinek oraz „generalnie” jest zbędne.
Drugi przecinek sugeruję zamienić na dwukropek.

Naprzeciw okna znajdowały się dwa rzędy sporych, połyskujących metalicznie drzwi. Jeden z nich przebiegał tuż nad podłogą salonu, kończąc się wąskim korytarzem prowadzącym do wyjścia z mieszkania, drugi zaś znajdował się ponad kładką wykonaną z metalowej siatki — wyglądała ona dość osobliwie jak na element wystroju manhattańskiego apartamentu, dzięki niej można było się jednak dostać na wyższą kondygnację.
Jeden z tych drzwi, tak? Ten opis jest tak rozbudowany, tak szczegółowy, że aż ciężko wyobrazić sobie to miejsce. Napychasz wiele niepotrzebnych określeń, przez które czytelnik musi się bardzo skupić, bo inaczej się gubi. I uwielbiasz dzielić wszystko na dwa. Dwie puszki, dwa rzędy, z jednej i drugiej strony... Nadużywanie tych konstrukcji zaczyna być irytujące, a nie charakteryzować Twój styl.

Frank po przeczytaniu artykułu z pierwszej strony New York Timesa przewertował jeszcze gazetę, ale nie znalazł żadnego innego, interesującego tekstu.
Zbędny przecinek.
W pierwszej części zdania nie wrzuciłaś przecinków i połowę czyta się na jednym wydechu, zaś resztę zupełnie odwrotnie.

Miał nadzieję, że znajdzie jakiś ciekawy program, jednak nic na żadnym z kilkuset kanałów nie przykuło jego uwagi.
I przejrzał te wszystkie kilkaset kanałów? Może powinien jeszcze raz? Może po takim czasie na tych pierwszych zaczął się jakiś inny film.

Przez moment siedział bez ruchu i wpatrywał się w jakiś nieistniejący punkt na przeciwległej ścianie, wsłuchując się w panującą w bazie ciszę. Nie była ona czymś naturalnym — wszyscy jej mieszkańcy od wczesnego ranka byli na nogach, głównie za sprawą szefa, który zawsze pilnował, by jego podwładni zwlekali się z łóżka o wyznaczonej godzinie. Prawdopodobnie, ze względu na dość późny powrót Franka, pozwolił mu jednak na pospanie trochę dłużej. Niestety, nie wyjaśniało to nieobecności jego oraz Rico. Pewnie musieli zająć się jakimś zadaniem — to jako pierwsze przyszło do głowy Szeregowemu, gdy opuścił swój pokój.
Skoro szef kazał podwładnym rano zrywać się do pracy, to chyba normalne, że koledzy Franka pracują, nie? Mogłaś skrócić ten akapit o ponad połowę. Czytelnik nie jest tak głupi, żeby mu wszystko tłumaczyć jak małemu dziecku.
Z wypowiedzi wynikło, że byli to mieszkańcy ciszy.
Na czerwono – zbędne. Podkreślone – powtórzenie.

Ostatecznie, nie słysząc z wnętrza żadnej odpowiedzi, chłopak zdecydował się wejść do wnętrza pomieszczenia.

Jego wzrok nieustannie prześlizgiwał się z jednego obrazu na drugi, zaś na twarzy malowało się wręcz nienaturalne skupienie.
Na twarzy obrazu malowało się skupienie?

Jego jasnobrązowe włosy nie układały się w żadną konkretną fryzurę — strasznie zmierzwione odstawały na wszystkie strony, sprawiając wrażenie, że ich właściciel dopiero co zgramolił się z łóżka i nie zdążył nawet przejrzeć się w lustrze. Frank ściągnął brwi. Brak tak charakterystycznego dla Kowalskiego ładu w wyglądzie wzbudził w nim mieszane uczucia, oznaczał bowiem, że to coś musiało być naprawdę ważne.
Nieułożone włosy świadczą o powadze sytuacji? Tak jest zbędne.

Wpatrując się w błyszczący w jego promieniach asfalt, wypełniony żółtymi taksówkami i innymi autami, Szeregowy kątem oka zerknął na Central Park.
To skupiał się na tym asfalcie czy na Central Parku? A inne auta też są tylko żółte?
No i asfalt wypełniony taksówkami i autami? 



Podróż zajęła mu może z dziesięć minut — jego cel znajdował się całkiem blisko, lecz ilość krążących po Manhattanie aut była jak zwykle dość spora, wobec czego nie obyło się bez korków. Niestety, miejsce, w którym mógłby zaparkować, odnalazł dopiero po kolejnych kilku minutach krążenia w pobliżu budynku będącego jego celem.
Nie możesz tego jakoś skrócić? „Jechał aż dziesięć minut, bo były straszne korki, w dodatku nie mógł znaleźć wolnego miejsca, dlatego zrobił kilka dodatkowych okrążeń wokół budynku”. Czasem prościej równa się lepiej. W dodatku unikniesz powtórzeń.

Tuż obok nich do muru została przymocowana niewielkich rozmiarów prosta tabliczka. Został na nią naniesiony napis Central Intelligence Agency oraz kilka linijek tekstu zbyt małych, by Szeregowy mógł je odczytać.
Szyk: kilka linijek zbyt małego tekstu, by Szeregowy mógł go odczytać.
Po co nam taki dokładny opis zwykłej tabliczki? Wnosi on coś do fabuły? Nie. Więc wystarczy, że wisiała tabliczka z napisem takim i takim.

Podszedł do biurka i rozłożył na blacie dokumentu, starając się nie zerkać w stronę przyglądającej mu się z nieskrywaną ciekawością Vanessy.
Więcej przymiotników wepchnąć się nie dało? Lepiej rozbić to zdanie na pół albo zamienić na „w stronę Vanessy, która przyglądała mu się...”.
Zbędna literka.

Phil zerknął na spoczywającego na jego nadgarstku Rolexa i przygryzł dolną wargę. (...)
Frank prędko poszedł w jego ślady, spoglądając na swojego sportowego Swatcha.
Masz manię wymieniania marek. Nie tylko chodzi o zegarki, ale także przykładowo auta. Ciągle próbujesz określić, czy jest to Mercedes, czy Land Rover czy coś innego, jakby czytelnika to interesowało bardziej niż fabuła. Trochę przesadnie.

W końcu jednak, tknięty złym przeczuciem Frank ostrożnie rozerwał papier, nie chcąc uszkodzić w żaden sposób zawartości przesyłki.
Polecam zmienić szyk.
W końcu jednak Frank, tknięty złym przeczuciem, ostrożnie rozerwał papier, nie chcąc uszkodzić w żaden sposób zawartości przesyłki.

(...) był to jeden z ostatnich dni spędzonych z dość bliską mu częścią jego rodziny — wujkiem Nigelem, bratem jego mamy, oraz jego córką, Ellie.
Córką brata mamy, tak? Odznacz bratem jego mamy myślnikami.

Rozdział 2.

Nie była już w stanie dłużej utrzymać się na nogach, nie minęło więc może kilka sekund, gdy osunęła się na kolana.
„Nie minęło więc kilka sekund”/”Minęło może kilka sekund”. Albo po prostu, zaczynając nowe zdanie, nie minęło kilka sekund. Albo więc, albo może, albo bez tych słów. 

Nie dość że wokół niego działy się rzeczy, których nawet nie rozumiał, to był przerażony otrzymanym niedawno listem i zawartą w nim niejednoznaczną groźbą. Nie potrafił sobie przypomnieć, czy posiadał jakiegokolwiek wroga, który miałby powód, by go zastraszać.
Przecinek po „nie dość”.
Agent specjalny nie przypominał sobie, czy posiadał jakiegoś wroga? No błagam Cię, przecież tacy ludzie mogą mieć ich mnóstwo! Taka praca. Wątpię, że nie przyszedł mu do głowy jakiś pomysł. W samej kreskówce to widać.

Tymczasem przejście dla pieszych opustoszało, a ponad pojazdem zalśniła zielonkawa łuna. Samochody z sąsiednich pasów wyrwały niecierpliwie do przodu, lecz Jeep ani drgnął. Pojazd wciąż stał, jakby w dalszym ciągu oczekiwał na zielone światło. Zirytowani tym faktem kierowcy stojących za nim aut zaczęli gorączkowo trąbić, jednak bez żadnego skutku. W końcu niektórzy z nich zdecydowali się ominąć feralny pojazd.
Frank, kompletnie ignorując tworzący się wokół niego zgiełk, napełnił płuca sporą ilością chłodnego, suchego powietrza, wypuszczając je po chwili z cichym świstem. Jego wszystkie myśli były pochłonięte przez analizę dzisiejszych wydarzeń (...).
Powtórzenie.
Jak mężczyzna, stojąc na ulicy w Nowym Jorku, może zapomnieć o ruszeniu auta? To raczej nierealistyczne w tak wielkim mieście, nie sądzisz? Trochę zbyt długo to trwało, skoro samochody go omijały, a on nadal stał.

Kowalski tymczasem wyjął z kieszeni kartonowe pudełko oraz srebrną zapalniczkę. Posłużyła mu ona do podpalenia papierosa, wyciągniętego chwilę wcześniej z połyskującej metalicznie paczuszki. Żar szybko zaczął pochłaniać suche, poskręcane liście tytoniu oraz otaczającą je papierową powłokę. Zanim jednak naukowiec pozwolił sobie na zaciągnięcie się dławiącym dymem, zerknął na swego towarzysza.
Kartonik z papierosami metalicznie się błyszczy? W dodatku, zazwyczaj, gdy się odpala, od razu się zaciąga. Przykładając jedynie ogień, sam się papieros nie odpali.




Kowalski, nie zważając na milczenie kompana, przyglądał się nieobecnym wzrokiem przemykającym tuż za szybą nowojorskim ulicom, co jakiś czas zaciągając się tytoniowym dymem.
To patrzył przez szybę, tak?
Chwilę wcześniej:
Powietrze w samochodzie wypełnił świst otwieranej szyby (...).
To okno było zamknięte czy otwarte?

Nim dotarli do celu swej podróży, Kowalski zdążył już wypalić niemal całego papierosa. Z niechęcią wypchnął niedopałek przez uchyloną szybę, niezbyt z tego najwyraźniej zadowolony.
W takim razie ile czasu on palił tego fajka? Szeregowy miał dziesięć minut drogi plus czas, który spędził, szukając miejsca parkingowego. Papierosa pali się zwykle przez około pięć minut, nie dwadzieścia.

Prawdę mówiąc, chłopak [Szeregowy] wciąż jeszcze był zły na przyjaciela. Kowalski mógł przecież zadzwonić do niego wcześniej, co umożliwiłoby mu również wymienienie kilku zdań z Philem.
Przecież Szeregowy widział się z Philem.

W końcu Frank wraz z Kowalskim doszli do znajomych drzwi.
Znajomych? Przecież Phil przeniósł się do nowego biura. 

Na środku gabinetu stało dość okazałe biurko. Na jego blacie stał ekran komputera, klawiatura, mysz, kasety wypełnione po brzegi papierem oraz garść długopisów, ołówków i innych piszących przyborów.
Powtórzenie.
Zrezygnuj z tego opisu. Czytelnika nie obchodzi, czy na biurku stały kredki czy ołówki.

— Do tego nie mamy nawet pojęcia, jak to się mogło stać. — dodał jeszcze po chwili, zezując w stronę stratega.
Zbędna kropka.

Jako przyczynę zgonu podano strzał w skroń z bliskiej odległości, najprawdopodobniej oddany przez samego zmarłego, na co wskazywała broń znajdująca się niedaleko ciała. Co prawda nie znaleziono żadnego listu pożegnalnego, zaś mężczyzna nie miał większych powodów, by chcieć się zabić; mimo tego samobójstwo było najbardziej prawdopodobną wersją wydarzeń.
Wszystko, co mężczyzna powiedział, wskazuje na to, że to nie było samobójstwo, ale jednak było, bo to najbardziej prawdopodobne. A odciski palców? Ślady włamania czy coś? Nic nie analizowali? Nie wszczęli śledztwa? Tak beznadziejnie sztucznie przedstawiłaś sprawę „samobójstwa”, że kompletnie w nic nie wierzę.



(...) od twojego wyjazdu na szkolenie do Hiszpanii doszło do kolejnych trzech zagadkowych samobójstw osób związanych z CIA. — Phil splótł palce na blacie i wbił w nie wzrok. — Z każdym kolejnym wszyscy zaczynają wątpić w to, czy są to faktycznie tylko samobójstwa — dodał ostrożnie i nieco ciszej, dzieląc się z przyjacielem swoimi obawami.
To oczywiste, że to nie samobójstwa! Czy oni są tak tępi, że nie widzą, jak przeczą sami sobie? „Nie było listu, nie było powodu, ale i tak się zabił, bo broń leżała obok”. No tak. Kretyni, nie agenci.

Tymczasem już na drugi dzień doszło do kradzieży i zagadkowego morderstwa. Już sam nie wiedział, czy wolał nudne i męczące szkolenie, czy powrót do obfitującej w niespodzianki codziennej pracy.




Codzienna praca obfitowała w niespodzianki? To chyba nie były już takie niespodziewane, skoro codzienne.

Po chwili dotarł do interesujących go drzwi i po naciśnięciu klamki lekko je pchnął. Zaskoczył go fakt, że nie stawiały żadnego oporu, co oznaczało, że ktoś świadomie lub nie pozostawił je otwarte.
Naprawdę masz czytelnika za kretyna, który nie wie, co oznaczają otwarte drzwi i musisz rozwodzić się nad tym na prawie trzy linijki?
Często powtarzasz „po chwili”. Przejrzyj tekst, możesz użyć synonimów, bo już bokiem wychodzi mi to określenie.

W ogóle był on dość specyficzną osobą — bardzo charyzmatyczną, mającą przy tym wiele różnych umiejętności, której ze względu na niezbyt wysoki wzrost nie posądzono by o bycie całkiem obiecującym młodym dowódcą.
Nie posądzono by tej/tych umiejętności? Przed „której” wstaw myślnik, bo zdanie wychodzi bez sensu.
Powtórzenie.

Uderzając raz po raz opuszkami palców o ponad dziesięciocalowy wyświetlacz, skierował się w stronę jednej z kanap. Nie minął moment, a Kowalski już siedział rozłożony na kanapie, pogrążony we własnych myślach i skupiony na przeglądanych przezeń projektach.
Powtórzenie.
To ile w tym pokoju kanap się mieściło?
W ogóle to „Kowalski” wrzuciłabym na początek zdania, a potem stosowała zaimki i podmioty domyślne. A tak w zasadzie, po cholerę nam wiedzieć, ile cali miał wyświetlacz?

— Jakiś czas temu znaleziono ciało Mii Anderson — wyjaśnił Kowalski lekceważącym tonem, jakby nie mówił właśnie o czyjejś śmierci. — Zginęła od jednego wprawnego pchnięcia nożem. Pewnie znaleziono by ją dużo później, gdyby nie pewien przechodzący tamtędy mężczyzna, który raczył od razu zawiadomić policję.
Po pierwsze, taką mieli pracę, że morderstwa nie były czymś nadzwyczajnym. Dlaczego więc przyzwyczajony do zabójstw, zachowujący zimną krew facet miałby mówić inaczej? Po prostu spokojnie, zwyczajnie. Choć wszyscy bohaterowie wypowiadają się w tym momencie niezwykle grzecznie. Leją wodę, mogliby sobie poprzeklinać trochę, a nie odzywać się oficjalnie. To mężczyźni, w dodatku agenci.
Po drugie, znaleziono kobietę tam, bo przechodził tamtędy mężczyzna. To znaczy gdzie? 
Skoro jest „pchnięcia”, to widomo, że nie dwóch. „Jednego” zbędne.

ROZDZIAŁ 3

(...)postanowiła rano wybrać się na miasto z nadzieją, że uda jej się wymyślić prezent urodzinowy dla swojego przyjaciela, który będzie jednocześnie efektowny i nie opróżni jej dość szczupłego portfela.
(...) Delikatny grymas, który widniał na jej twarzy, świadczył o tym, że przedpołudniowa wyprawa nie przyniosła oczekiwanych rezultatów — kobieta wracała do domu z pustymi rękami i pozbawiona jakichkolwiek pomysłów.
Skoro zakupy nie przyniosły rezultatów, to chyba oczywiste, że nic nie kupiła.

Niestety, ktoś przed nimi również chciał dostać się na wyższe piętra i zmuszone były przeczekać kilka chwil, nim rozsunęły się przed nimi drzwi prowadzące do wnętrza kabiny.
Powtórzenie. Nie prościej napisać po prostu, że musiały poczekać na tę windę?

Moment, ktoś mógłby zaraz pomyśleć. Przecież mógłby jej pomóc finansowo ojciec, skoro stać go było na zakup apartamentu w samym sercu Manhattanu.
Szyk: Przecież ojciec mógłby jej pomóc finansowo.
Powtórzenie.

Dziewczyna zwróciła się więc do swojej towarzyszki, wciąż jeszcze pozostającej w pobliżu windy i zdobyła się na nieco wymuszony uśmiech, zwracając tym samym na siebie uwagę kobiety.
Po „windy” przecinek; to wtrącenie.

Jakie czekało ją zdziwienie, kiedy po kontrolnym naciśnięciu klamki nie natrafiła na żaden opór — niemal zawsze drzwi do bazy jej przyjaciół pozostawały zamknięte, więc odmienny stan rzeczy mógł budzić pewien niepokój, choć z drugiej strony sugerował, że ktoś najprawdopodobniej przebywał we wnętrzu apartamentu.
No tak, bo to nie jest oczywiste. Znów rozwodzisz się nad błahostkami.

Frank zmarszczył tymczasem brwi. — Tak w ogóle co cię do nas sprowadza, Hen? — spytał zaciekawiony, wpatrując się niepewnie w nadzwyczaj spokojnego szefa.
Co to za dziwne rozpoczęcie dialogu w środku akapitu?

Kowalski, zauważywszy wzrok szefa, odchrząknął znacząco, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. — A na jak długo? — dopytywał, tym razem już z pewnym zniecierpliwieniem.
I znowu.

Ten spojrzał na podwładnego z lekką irytacją, nie rozumiejąc jego gwałtownej reakcji. — Czemu się tak od razu rzucasz? To tylko imię!
I znowu.
Podwładny miał irytację czy ten, kto patrzył?

Określenie marki sunącego w oddali pojazdu nie należało do najłatwiejszych (...).
A po kiego określać nam markę auta?

Drzwi z blachy falistej zawyły donośnie i z wnętrza budynku wyłoniła się sylwetka Parkera.
Tak, wiemy już, że drzwi są z blachy, a blacha jest falista. Nie musisz podkreślać tego za każdym razem, gdy ktoś wchodzi/wychodzi.

(...) potwierdził Edwin ostrożnie, nie będąc pewnym, czy Eve powinna o tym wiedzieć.
Kobieta ostrożnie pokiwała głową.
Powtórzenie.

Rozdział IV

Mimo że nie wyróżniała się specjalnie wyglądem, było w niej coś nieco niepokojącego (...).
Jej zachowanie też sprawiało wrażenie nienaturalnego; pokonywała kolejne ulice tak szybko, że trudno było za nią podążać — zupełnie jakby przed kimś lub czymś uciekała. Wyraźnie bała się, że ktoś może ją obserwować i skrzętnie unikała jakiegokolwiek kontaktu z mijanymi przechodniami. W zasadzie nie powinna zwracać na siebie uwagi — co w ten sposób czyniła dość skutecznie — ale nie potrafiła powstrzymać z każdą chwilą potęgującego się uczucia niepokoju, który towarzyszyło jej od dłuższego czasu.
To wreszcie nie wyróżniała się czy przyciągała uwagę nienaturalnym zachowaniem i widać było po niej, że się bała?
To uczucie, więc które.

Pozlepiane, rude kosmyki zsunęły się jej na pobladłe czoło i po chwili zaczęły z nich spływać strumyczki wody. Czując, jak zaczyna ona wpływać jej do oczu, kobieta gwałtownie odgarnęła włosy na bok.
Pomieszałaś tu podmioty. Strumyczki wody zaczęły spływać, gdy zsunęły się na czoło?

Mimo że rude włosy zasłaniały niemal całą jej twarz, mógł stwierdzić, że ta kobieta w znacznym stopniu przypominała jego wspólniczkę.
Jak włosy mogły zakrywać całą twarz, skoro sięgały jedynie do brody?

Edwin chwycił aluminiowe wiadro, stojące w kącie, i zbliżył się do skrępowanej. Przez moment przyglądał się jeszcze jej zastygłej twarzy. Wydawało się, że próbował przewidzieć, jak mogła zareagować na to, co właśnie zamierzał zrobić. Po chwili, nie powstrzymując się już dłużej, bezceremonialnie chlusnął w jej stronę wodą, którą wcześniej napełniono wiadro.
Nie lepiej napisać, że wziął wiadro z wodą?
I rozmyślanie nad reakcją osoby oblanej wodą jest takie fascynujące...

Sądząc po fakcie, że deszcz nieco osłabł i w tej chwili przypominał raczej mżawkę, a ona pozostawała cała mokra, musieli to zrobić jakiś czas temu.
Dziesięć minut? Godzinę? Pięć? Ile schnie ubranie w zimnym, wilgotnym miejscu, w dodatku cały czas znajdując się na deszczu?

Po Blowhole’u, o którym wiele różnych historii już słyszała, spodziewałaby się raczej bardziej radykalnych działań skierowanych przeciwko niej, szczególnie że wydawał się gotów zrobić wszystko, by osiągnąć upragniony cel.
Więc Mona tylko słyszała o Blowhole’u, tak? To jak wytłumaczysz fakt, że wcześniej rozpoznała go po głosie?  

Powoli podniosła się, podpierając się o ścianę za jej plecami. Zachwiała się lekko, gdy już stanęła na nogach — wciąż odczuwała skutki działania środku nasennego, który został jej wcześniej podany.
Środka. (klik)

Zdziwił mnie fakt, że zaczynasz dialog w środku akapitu. Tak nie powinno być. Przykładowo tu:

4.
Zmrużyła delikatnie powieki, bacznie go obserwując. — Jestem pewna tego, że zginął — odrzekła stanowczo, nie odrywając wzroku od swego towarzysza.

Było tego więcej, musisz przejrzeć tekst. Wypowiedź zaczynającą się od myślnika należy przerzucić linijkę niżej.

Dobra, zacznijmy może od ogólnego podsumowania wszystkich... czterech rozdziałów i prologu. Opowiadanie dopiero raczkuje, więc tak naprawdę nie mam wielu punktów zaczepienia.

Pierwszą kwestią są bohaterowie. Piszesz fan fiction na podstawie „Pingwinów z Madagaskaru”. Postanowiłaś jednak zmienić nasze kochane postacie w ludzi. Pomysł wydaje się fajny i fokle, będą emocje, świetne role, zabawne teksty i ratowanie świata w niecodzienny sposób. Niestety, wykonanie pokłóciło się z moimi oczekiwaniami. Zgoda, mamy głównych bohaterów: Skippera, Rico, Kowalskiego i Szeregowego. Gdzieś po drodze przeplatają się też Marlene i Blowhole. Prawie wszystkie najważniejsze osoby są uwzględnione, ale zapomniałaś o tak charakterystycznym Królu Julianie. I gdzie Mort? Gdzie Maurice?
Poza tym, próbowałaś  przekopiować charaktery postaci z kreskówki na ludzi, których stworzyłaś. Ze Skipperem w większości Ci wyszło. Nie podobał mi się jednak fakt, że w Wojennej Grze szef nie ufał Marlene. W kreskówce widać było przyjaźń tych dwojga, a to, że wydra nie wiedziała nic o planach pingwinów, wynikało raczej z jej niechęci zagłębiania się w plany pingwinów (choć momentami była ciekawska). Szeregowemu nadałaś imię Frank i głównie tak go nazywałaś. Jego charakter starałaś się odwzorować i udało Ci się. Szeregowy jest główną postacią i myślę, że wyszedł Ci dobrze. Jeśli chodzi o Rico, niewiele mogę na jego temat powiedzieć. Przejawiał sposób bycia swojego pierwowzoru, lecz nie występował na tyle często, bym mogła go poznać. Za to Kowalski to totalna klapa. Oprócz tego, że posiada swoje laboratorium i jest szalonym naukowcem, różni się od oryginału. Papierosy do tej postaci nie pasują. Denerwował się zbyt łatwo? Jasne, ale gdy coś odkrył, raczej szybko dzielił się tym z załogą i było to dla niego ekscytujące. Kowalski mający tajemnice przed Szeregowym? Miał okazję mu o wszystkim powiedzieć, gdy Frank odwiedził go rano. Zachowanie naukowca było co najmniej dziwne, a i logika w tamtym momencie poszła w las (chodzi tu o sytuację przed spotkaniem z Philem – Szeregowy i Kowalski mogli z samego rana pojechać do znajomego we dwójkę).
Wprowadziłaś także nowe postacie, prezentujące się z początku tak jednolicie pod względem charakteru, że ciężko było rozróżnić, która kobieta uważała się za przyjaciółkę kogo, a który mężczyzna miał pomagać złoczyńcy. Lepiej rozpoznaję bohaterów po opisie wyglądu niż po zachowaniu. Dopiero w czwartym rozdziale wszystko zaczyna się robić coraz bardziej zrozumiałe dla czytelnika. To skutek wprowadzania wielu postaci naraz oraz wielowątkowości. Nie wiem, jaki był sens opisu zabicia kobiety w uliczce, skoro jedyny ważny element to fakt, że zginęła, a nie, że jej córka czekała, aż razem pobawią się w domu, o czym rozwodziłaś się przez pół sceny. Zamordowano ją, to zamordowano. A kolor płaszcza czy godziny pracy ofiary wcale nie były aż tak istotne.
Generalnie, pomijając braki kanonicznych cech, charaktery postaci są w porządku. Umiesz poprowadzić je tak, aby wyróżniały się zachowaniem, ale, jak już wspomniałam, tylko u tych najważniejszych osób. Poboczne jeszcze trochę się zlewają. Mam nadzieję, że w późniejszych rozdziałach wyraźniej ukażesz cechy wyróżniające poszczególnych bohaterów. Całość zmierza w dobrym kierunku, choć oryginalne sposoby bycia są odwzorowane... pół na pół. I nie chodzi przecież o robienie z ludzi zwierząt. Te istoty miały przecież ludzkie cechy, a niektórym postaciom tych ważnych brakuje.

Kolejna sprawa to Twój styl.
Mam wrażenie, że każde słowo dokładnie wybierałaś, zanim wrzuciłaś je do zdania. Upchałaś mnóstwo określeń, które, na dobrą sprawę, są zupełnie niepotrzebne. Zwykłe, bezwartościowe przedmioty mają tyle cech, że zanim je przyswoję, zapominam, o co w wypowiedzi chodziło. Sporo zdań nie wnosi kompletnie nic do fabuły.
Wykazujesz się niezwykłą precyzją, ostrożnie wybierasz słowa, które zapisujesz. Zauważyłam, że często się powtarzasz, jak z tą falistą blachą. Okej, nie jest to nic ważnego, mogłaś opisać tak drzwi, bo nie wszędzie się przecież takie spotyka, ale po co wspominać o tym fakcie przy każdej nadarzającej się okazji? Przez to większość tekstu jest tak naprawdę o niczym. Nie dowiaduję się niczego konkretnego. Przecież wiem, jak wygląda dajmy na to filiżanka kawy, nie jest ona na tyle istotna, abyś analizowała ją przez cały akapit.
Przez ogromną ilość niepotrzebnych określeń napięcie całkowicie spada. W takim opowiadaniu jak Twoje trzeba po kolei odkrywać kawałki układanki, a dajesz tyle określeń, że nie wiadomo, czy to puzzel do naszego obrazka czy w ogóle niepotrzebny klocek.  Tak naprawdę gdybyś wyrzuciła to, co nieistotne, tekst byłby połowę krótszy.
Lubisz się też powtarzać. Na długo zapamiętam drzwi z falistej blachy i połyskującą metalicznie paczuszkę papierosów Kowalskiego. Bo wiesz, jak to mówią, co za dużo, to niezdrowo, i w kwestii kwiecistości tekstu też się to sprawdza.
Doceniam trud i pracę, jakie włożyłaś w pisanie każdego z rozdziałów, ale jednocześnie przesadziłaś ze starannością. Wiesz, jak sobie wyobrażam Ciebie piszącą rozdział? Młoda dziewczyna ze słownikami rozstawionymi dookoła, która sprawdza każde słowo, zanim zakończy zdanie, w obawie, że pięć określeń drzwi to za mało. Nie tak to powinno wyglądać.
W tekście pojawił się wysyp epitetów i synonimów. Często używasz tak dziwnych określeń, aby tylko uniknąć powtórzenia, że robią się po prostu śmieszne (np. drewno jako synonim drzwi). Bogactwo językowe jest oczywiście w cenie, ale czytelnik z reguły woli lekki i płynny styl pisania. Przez wtrącanie tak wielu środków stylistycznych akcja traci wartkość, zwroty nie są tak zaskakujące, jak powinny być, a naprawdę ważne rzeczy gubią się w całej masie niepotrzebnych szczególików. Czytelnik i tak nie zapamięta wszystkich błahostek, nie ma sensu się wysilać i pisać, że stolik przypominał ser szwajcarski, skoro jego jedyna rola w opowiadaniu to bycie podkładką pod kawę Franka. Musisz zacząć rozróżniać, co jest ważne, a co nie. Gdy już to zrozumiesz, będzie Ci łatwiej pisać. Nie marnuj czasu na dobieranie aż tylu nieważnych słow. Rozdziały i tak wrzucasz dość rzadko.
Ilość dialogów powinna być mniej więcej proporcjonalna do ilości opisów. Wypowiedzi bohaterów są jak najbardziej w porządku, ale te przerywniki i długie, męczące opisy brzmią drętwo.
Twój styl wydaje się także nieco patetyczny i wyniosły, co psuje moje wrażenia po czytaniu. Oczywiście, gdy opisujesz scenę morderstwa, możesz być nieco tajemnicza i wprowadzić element grozy, ale przy opisie najprostszych czynności, jak otwieranie drzwi, jest to kompletnie niepotrzebne.
Przez używanie wielu określeń, dziwne synonimy i patos, tekst przyswaja się ciężko, a zdania wychodzą koszmarnie długie. Na koniec frazy już nawet nie wiadomo, co tak naprawdę chciałaś przekazać i trzeba czytać całe zdanie jeszcze raz, aby to pojąć.
I tutaj wrócę na moment do bohaterów, bo o ile ich charaktery są w porządku, to opisy wyglądu już nie. U wszystkich przedstawiasz zbyt dużo szczegółów, choćby osób, które w ogóle nie są ważne dla fabuły. Najgorsze jest jednak określanie schematami. Każdą postać przedstawiasz w ten sam sposób, jakbyś była maszyną, która wylicza po kolei wszystkie cechy wyglądu danej osoby. Jest to męczący i frustrujący opis, gdy czyta się kilka takich z rzędu.

No to teraz świat przedstawiony. Mamy Nowy Jork. I tyle. Miasto jak miasto, jest tłok, jest głośno, są ulice i samochody. Znudziło mi się czytanie ciągle o tym samym. Żadnego parku tam nie było? Wieżowce, samochody, ulice, to chyba trochę za mało. Lepiej przedstawiłaś magazyn niż tętniącą życiem metropolię. Bo to, że pojawiają się korki i tłumy ludzi, to wie każdy. A gdzie zgubiłaś cały urok Nowego Jorku? Nie oznacza to oczywiście, że masz znów szczegółowo z wieloma epitetami opisywać miasto. Po prostu nie powtarzaj schematów, napisz o czymś innym niż szarość, smutek i auta.

Akcja. Rozwija się powoli. Gdyby nie ta masa niepotrzebnego tekstu zwroty, które stosujesz, byłyby bardziej efektywne. Potrafisz stworzyć fabułę. Potrafisz poprowadzić dobrze to opowiadanie. Krok po kroku przedstawiasz kolejne elementy układanki. Niestety, najważniejsze szczegóły giną, przykryte warstwą nieistotnych informacji.
Wprowadziłaś czwórkę przyjaciół. Wrzuciłaś zastraszanie Franka, jest wątek zbrodni. Przedstawiłaś złoczyńcę i uchyliłaś już rąbek tajemnicy. Powoli dokładasz kolejne pytania bez odpowiedzi. Serio, potrafisz ułożyć plan i go zrealizować. Musisz jednak nauczyć się pisać bardziej konkretnie.
Jedynie scena – ta z informacją o samobójstwach – o której wspomniałam wcześniej, wydała się sztuczna. Nie było jednoznacznych dowodów na to, że te śmierci były zamachami na własne życie. Dałaś zbyt słabe argumenty i jeszcze sama poddałaś je wątpliwościom. Cały wątek do przerobienia, moja droga, bo wyszło na to, że nasi bohaterowie to banda idiotów, którzy nie widzą rzeczy oczywistych.
I dlaczego wszyscy wchodzą do ciemnych uliczek lub alejek, gdzie rozgrywa się akcja? Najpierw spotkanie w prologu, potem śmierć kobiety, następnie Mona chowająca się. Oklepane jest już to miejsce, nie sądzisz? Popadłaś w rutynę.

Podsumowując. Zdecydowałaś się na mhroczną wersję opowiadania. Pozbyłaś się całego uroku Pingwinów z Madagaskaru. Nie wyczuwam ani grama śmiesznej kreskówki. Dodatkowo opisy, o których była już mowa, potęgują chłód, powagę i patos. Zupełnie inaczej nastawiałam się na tę historię. Miało być, w moich oczekiwaniach, wesoło i tajemniczo, a wyszło ponuro. Co wcale nie oznacza, że niepoprawnie, o nie. Nie przekonałaś mnie po prostu, że Wojenna Gra to fan fiction Pingwinów. Dla mnie, za wyjątkiem identycznych nazwisk bohaterów, to zupełnie inna historia.

Resztę – jak czas, estetyka tekstu – naprawdę masz dopracowaną. Twoimi jedynymi problemami są styl i częściowa zmiana charakterów postaci (chyba że chcesz celowo odbiec od kanonicznych bohaterów, mimo tego, że są ludźmi). Dlatego dostajesz ode mnie przeciętny z plusem. Punktujesz przede wszystkim przemyślaną akcją i stałością w charakterach bohaterów. Masz talent i umiesz pisać z sensem. Niestety, przez ciężki styl wiele tracisz. Myślę, że jest to kwestia pracy nad własnym warsztatem i na pewno dasz radę się poprawić.

Życzę powodzenia w pisaniu. 

________________

EDIT: 26.10 – jeden obrazek mi się nie dodał, już naprawione. 

10 komentarzy:

  1. Przeczytałem!
    P.S. Znów nie znam bajki, znaczy coś tam mętnie kojarzę... Za stary jestem *płakupłaku*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bajka nie jest taka stara! ;)
      Dziękuję za poświęcenie, Szałciku. :D Zmieniam zdanie. Wolę puchate, chodzące, żywe króliczki niż obiad. Pogłoduję. Takie poświęcenie.

      Usuń
    2. Only true '2000s kids remember...

      Usuń
    3. ... czyli ten wredny szwab Alzheimer atakuje? Toś mnie pocieszyła.
      Zarażę cały świat miłością do królików! <3
      Deggie, a ty dalej patrzysz na mnie tym kuszącym wzrokiem!

      Usuń
    4. Pingwiny są od 2009 w Polsce puszczane, nadal emitowane, więc skoro nie znasz... To jesteś stary lub nie oglądasz TV ;_; Ewentualnie masz rzycie.

      Usuń
    5. Nie wiedziałem, że są puszczane, nie oglądam telewizji i rzycia też nie mam - wszystko przegrałem!

      Usuń
    6. Ja tam telewizji nie oglądam, nie lubię też Disneya, bo wypacza wszystko. Rzycia nie mam, więc go nie przegrałam :D Ocenkę przeczytałam i jest zacna. Tylko smuteczek z markami, bo sama też tak kryminały piszę. Powinni mi płacić miliony za lokowanie produktów.

      Usuń
    7. Ja ogólnie też telewizji nie oglądam, ale Pingwiny na kompie obejrzałam, wszystkie odcinki, chyba że jakieś nowe wyszły w ciągu najbliższych około dwóch lat, bo teraz nie jestem na bieżąco. Marki, Skoia, nie są złe, ale zdarzały się często jak na taką ilość tekstu. Wycofanie tego to raczej luźna uwaga. ;)

      Usuń
  2. Bardzo Cię przepraszam, że nie skomentowałam od razu – życie ostatnio mnie się uczepiło i za nic nie chce puścić.
    Plus do tego parę spraw osobistych i, cóż… tak wyszło.
    Tak czy siak… bardzo Ci dziękuję za ocenę!
    Niedługo napiszę dłuższy komentarz, chciałam dać znać, że jestem, żyję i doceniam Twoją pracę. ;)

    Pozdrawiam serdecznie,

    OdpowiedzUsuń