Piękna, mądra i silna – Mary Sue





Wszyscy wiedzą, że w opowiadaniu i powieści, poza fabułą, najważniejszy jest główny bohater. I że ów powinien być wyjątkowy – w końcu coś jako protagonistę powinno go wyróżniać. Coś musi sprawiać, że to JEGO historia – urywek życia – warty jest opowiedzenia. To może być jakaś moc, może  pochodzenie i tragiczna przeszłość, nietuzinkowy wygląd, cecha charakteru czy umiejętność zdobyta dzięki wieloletniemu treningowi. Tylko co… jeśli przedobrzymy?


Wróćmy do korzeni – etymologia


Mary Sue (w Polsce również Marysia Zuzanna) to bohaterka opublikowanego w 1972 roku opowiadania Pauli Smith A Trekkie’s Tale, które miało być parodią serialu Star Trek. Niezwykle piękna dziewczyna w wieku piętnastu lat stała się oficerem floty kosmicznej. Piękna na tyle, by zostać także zaproszoną do kapitańskiego łoża. Rzecz jasna dziewczę oprócz urody charakteryzowało się niezwykłą inteligencją, zdolnościami i siłą – w końcu Mary Sue sama uratowała wszystkich uwięzionych na obcej planecie ludzi, a następnie pilotowała samodzielnie statek Enterprise. Obsypano ją za to nagrodami, w tym Pokojowym Noblem… A czy wspominałam już, że była wyjątkowo piękna?
Przy czym kreacja tej postaci w podanym przypadku była akurat zamierzona i miała skupiać na sobie wszystkie te cechy tworzące podobne bohaterki w fanfiction pisanych na poważnie. Termin Mary Sue obecnie stosowany jest więc w odniesieniu do kobiet stworzonych w taki sposób nieświadomie, dziś dotycząc raczej bohaterek uniwersum potterowskich, Naruto, Zmierzchu czy wszystkie te nastoletnie kochanki Billów z Tokio Hotel z fanfików pisanych w latach 2006-2012.


Kobieta idealna


Definicja Mary Sue jest złożona, a wzór, który jasno określiłby daną postać jako Mary Sue, nie istnieje. Zazwyczaj jednak wskazuje on bohaterki o bardzo silnym charakterze, wyjątkowym wyglądzie, które dzięki (zbyt) licznym zaletom samodzielnie potrafią stawić czoła każdemu zagrożeniu. Często zdarza się, że przeszłość takiej bohaterki jest tragiczna (na przykład jej rodzice zmarli, gdy była młoda), jednak dziewczyna dzięki niezwykłej wewnętrznej sile przezwycięża wszystkie traumy, co umacnia tylko jej idealność. Mary Sue nie ponosi porażek – a przynajmniej takich rażących (choć zdarza się być jej słodko-niezdarną), zawsze podejmuje właściwe decyzje, znajduje się w centrum zainteresowania wszystkich i jeśli w historii coś się dzieje – to dzieje się ze względu na nią i kręci wokół niej. Mary Sue jest oczywiście przez wszystkich lubiana. No, wyjątkami mogą być te wredne, paskudne szkolne antagonistki, które chcą biednej, dobrej dziewczynie za wszelką cenę bez powodu zaszkodzić. Bo Mary Sue zupełnie nieświadomie odbiera im fejm, chłopaków i zainteresowanie w społeczności.
Och, aż mnie wzdryga, gdy o tym piszę!


Mężczyzna idealny


Nie tylko żeńskie postaci autorzy traktują w taki sposób! Facetom też się obrywa. Wtedy powstaje Gary Stu, będący po prostu męskim odpowiednikiem Mary Sue. Zachowuje się mniej więcej podobnie, a zatem jest bardzo przystojny, posiada zestaw świetnie skomponowanych cech, które pomagają mu zawsze wyjść obronną ręką, wszystkich ratuje i rzecz jasna jest cudownym, kochającym chłopakiem. A często gdzieś w głębi kryje mroczną historię, o której nikomu nie mówi, gdyż nie chce martwić innych – ma przecież taką silną psychikę! 
W ostateczności jednak, gdyby przyjrzeć mu się z bliska, Gary Stu najczęściej okazuje się zwyczajnym, chamskim, choć bardzo atrakcyjnym bucem, którego poczucie humoru polega na obrażaniu wszystkich i wywyższaniu się. To typ macho, lubiący przebywać w centrum zainteresowania, któremu – według autora – czytelnik powinien wybaczy wszystko, zważywszy na traumę z przeszłości stanowiącą kolejny  (wcale nie)wyjątkowy element kreacji.


Gdy pragnienia rodziców
przekłada się na dziecko


Często słyszy się opowieści o tym, jak któreś z opiekunów jest niespełnionym lekarzem/prawnikiem/śpiewakiem i próbuje zmusić swojego potomka, by ten spełnił jego marzenia (lub chociażby można przeczytać Cudzoziemkę i zapoznać się z życiorysem Kuncewiczowej). Tylko że… zazwyczaj nie wychodzi to nikomu na dobre, prawda? Kończy się to zwykle unieszczęśliwieniem dziecka i wynika z egoistycznych, choć nierzadko nieświadomych, pobudek.
Na swój sposób każdy autor jest rodzicem swoich bohaterów, przywiązuje się do nich i chce je nieco wyróżnić z tłumu. Takie wyróżnianie powinno mieć jednak granice, by nie skończyło się kreacją postaci karykaturalnej, przesadzonej, przewartościowanej. Szczególnie w przypadku pierwszych opowiadań bardzo młodych autorów, którzy kreują pierwszą postać OCC w swoim życiu i osadzają ją w gotowym już uniwersum. Najczęściej postać ta przypomina, chcąc nie chcąc, samego autora – dzieli z nim część cech, także wyglądu, a zdarza się, że nawet imię (lub pseudonim). Nie zagłębiając się jednak w procesy psychologiczne, bo nie o tym miał być artykuł, napiszę o tym wprost: autor nie powinien przekładać siebie na swoje postaci. Nie może przekładać tego, kim chciałby być, na główną bohaterkę/głównego bohatera – choć robi to zapewne dla jego dobra, powinien dać mu… po prostu żyć w tekście. Mylić się, popełniać błędy, być bohaterem realistycznym. 
Wydaje mi się, że takie przewartościowanie w dobrej wierze zazwyczaj wynika z faktu, że autor poprzez opisywanie zachowania Mary Sue próbuje wykreować lepszą wersję swojej osoby – taką, która podoła wymaganiom autora wobec siebie samego i tym, które stawia otaczający go świat. Być może faktycznie poprowadzenie takiego bohatera jest pocieszające, a w młodym wieku sprawia kupę frajdy, jednak po cudownym czasie młodzieńczej pisaniny wkrótce powinien nadejść czas refleksji. Co dalej? Czy chcę się rozwinąć jako autor i postawić na postaci realistyczne, dobrze wykreowane? Czy pisanie jest dla mnie ważne i co mi daje? Dla kogo chcę to robić? Wtedy musimy się zastanowić, czy traktujemy naszą pisaninę poważnie i chcemy, żeby była zdatna do czytania, ciekawa i barwna, czy też nie zależy nam na tych walorach, a tworzymy tylko alternatywną historię swojego życia i chowamy ją w szufladzie, by nikt przypadkiem nie sprawił nam przykrości, zarzucając braki w kreacji. 
Czy też nie brak, a przesadę. Niepowagę.


Nie bójmy się wad


Tym, o czym często zapominają autorzy (zwłaszcza początkujący) przy kreacji spójnych sylwetek psychologicznych postaci, są wady. Jeśli mamy już świat przedstawiony oraz fabułę, w których musimy tylko umieścić nasze postaci, to musimy również pamiętać o tym, że każdym światem rządzą pewne zasady i że nic nie jest czarno-białe. Istnieje wiele barw, a przecież nie wszystkie są piękne, ciepłe i jasne. Mnóstwo jest również takich, które wywołują raczej nieprzyjemne skojarzenia, prawda? Dlatego każda postać powinna składać się z cech zarówno pozytywnych, jak i negatywnych (chyba że kreacja, tak jak w przypadku A Trekkie’s Tale, jest celowa). W dowolnych proporcjach, starajmy się jednak nie przedobrzać ani w jedną, ani w drugą stronę. Nie idźmy w stereotypy! Protagonista nie musi być piękny, dobry i zawsze podejmować najlepsze decyzje, a antagonista nie musi być wrednym, zdradzieckim mordercą, który nie wyznaje żadnych wartości. Dzięki temu również uniknięcie wykreowania swoich bohaterów na Mary Sue i Gary’ego Stu.


Pamiętajcie również, że (o czym pisała już w swoim artykule o kreowaniu bohaterów Mrs. Mayhem) bohaterowie mogą mieć do czegoś smykałkę, mogą mieć jakąś cechę, która będzie wielkim atutem, jeśli jednak potrafią bardzo szybko biegać i pięknie śpiewać, to raczej nie będą mieli też nadludzkiej siły czy nie będą mistrzami w hakowaniu. Nie zawsze też będą wiedzieli, co powinni zrobić, aby osiągnąć jak najlepszy skutek, będą się mylić, będą popełniać nawet głupie błędy, przez które czytelnik złapie się za głowę. Zupełnie tak jak my – w prawdziwym życiu. Obserwowanie, z jakiej gliny ulepieni są bohaterowie i odkrywanie, jakimi tak naprawdę są ludźmi, jest znacznie bardziej interesujące niż przewidzenie wszystkiego po pierwszych paru akapitach. 

Postać idealna? No to wszystko się uda. Koniec książki, możemy brać następną.

Mary Sue (Gary Stu) to postać irytująca z punktu widzenia czytelnika, ponieważ jest nierealistyczna i nie można się w nią w żaden sposób wczuć. Brakuje w niej jakiegoś łącznika, który pozwoli stać się na chwilę postacią oraz przeżyć z nią historię ciekawą, zaskakującą, zawierającą zarówno momenty szczęśliwych sukcesów, jak i sceny potknięć a niekiedy bolesnych porażek. Nie bójmy się ich. 
To one są częścią życia. 

0 Comments:

Prześlij komentarz