O researchu i kanonie słów kilka

Opracowała maximilienne wraz z Niah

Co to jest research?


Przy pisaniu opowiadania autor spotyka się z wieloma problemami – mniejszymi bądź większymi – zależnie od tego, gdzie postawi sobie poprzeczkę. Czasem jest ona tak wysoko, że do samego zaczęcia pisania potrzebujemy dodatkowych informacji, sięgamy do różnych źródeł, czasem tworzymy nawet odrębne notatki. Wszystkie te zabiegi, które pomagają nam urealnić naszą pracę i zebrać „bazę danych”, nazywamy researchem.

By było prościej wytłumaczyć, na czym dokładnie research polega, załóżmy, że chcemy osadzić nasze opowiadanie w czasach innych niż znamy. Weźmy na przykład początek dwudziestego wieku, najlepiej w jakimś obcym kraju, jak… Australia! To w końcu takie przyjemne miejsce.



Mamy już jakiś zarys historii, wiemy, co będą robić bohaterowie i jak się ma to wszystko skończyć. Jednym słowem, powód do pisania jest. Zajmijmy się realiami.
Przyjmijmy roboczo, że marzy nam się opowiadanie przygodowe o brytyjskim odpowiedniku Indiany Jonesa, który wyrusza do Australii, celem odnalezienia drogocennego artefaktu, ukrytego gdzieś na środku tego kontynentu. Jednak najpierw musimy skompletować ekipę, która nam w tej wyprawie pomoże. Najlepiej, gdyby wszystko odbyło się w jednym miejscu, jakimś mieście. Przyjmijmy, że będzie to stolica, Canberra. Później nasz Indiana Jones z brytyjskim akcentem będzie musiał odnaleźć mapę skarbu, której lokację zna jakiś człowiek mieszkający w… żeby nie było zbyt prosto, załóżmy, że w Perth, które znajduje się na przeciwległym końcu Australii. Zakładamy, że nasze opowiadanie będzie się rozgrywać od czerwca do października 1905 roku.

Bolesnym zderzeniem z rzeczywistością jest fakt, że wielu autorów stwierdza, że tyle wystarczy. Jeśli i ty tak uważasz, drogi autorze, niestety pora wybudzić się z tego pięknego snu: otóż nie. To właściwie dopiero początek drogi.
Oczywiście każdy wie, że w Australii jest gorąco, że są pustynie, jadowite pająki oraz węże. Ale czy to naprawdę wystarczy do tego, żeby napisać dobre opowiadanie, wiarygodne pod kątem realiów? 
Wiadomo, że jeśli piszemy romans o osobach w naszym wieku, mieszkających na sąsiednim osiedlu, ilość researchu, który musimy wykonać, będzie zdecydowanie mniejsza niż podczas pisania historii osadzonej w dawnych czasach, w odległym kraju, co gorsza, w ważnym historycznie miejscu i czasie. Tutaj już pojawiają się schody.

Wróćmy do naszego Indiany. Stajemy przed pierwszym pytaniem: jak przetransportować naszego bohatera z kraju Królowej Matki do Australii? Samolotem, mówicie? No jasne, pewnie będzie najszybciej. 
Ale, ale! Pamiętajmy, że mamy rok 1905. Czy wtedy na pewno latały samoloty? 
Jeśli troszkę poszukamy – wystarczy spojrzeć na historię samolotów – okaże się, że bracia Wright swój pierwszy lot samolotem odbyli w roku 1903 i po kilku próbach udało się im doprowadzić do tego, że samolot utrzymywał się w powietrzu całe 59 sekund! Można więc śmiało założyć, że dwa lata później żaden lot pasażerski z Londynu do Canberry raczej nie wchodził w grę. 
Musimy więc przyjąć inny środek transportu – weźmy więc statki, które wtedy były w zakresie transportu międzykontynentalnego na porządku dziennym. Oczywiście, jeśli tylko chcemy opisać tę podróż, musimy rozeznać się w temacie – wypadałoby wiedzieć ile trwała, jakiej wielkości były statki, jaka była trasa – przy odrobinie szczęścia i odpowiedniej ilości poświęconego czasu może uda nam się znaleźć nazwy statków, które pokonywały wtedy tę trasę. Okazuje się przy tym, że jednak nie możemy dopłynąć do Canberry, więc zmieńmy miasto docelowe na Sydney. Dobrze, by plany były elastyczne (w miarę możliwości).
Skoro już jesteśmy w Australii, wypadałoby opisać pierwsze wrażenie naszego bohatera na ten zupełnie inny od deszczowej Anglii kraj. Skoro przyjęliśmy, że mamy czerwiec, aż kusi wpisanie w przeglądarkę lato w Australii, prawda? A tu peszek, bo tam jest początek zimy. Druga część globu, pamiętacie? Dlatego o wiele bezpieczniej wpisać pogoda czerwiec Australia lub coś w tym rodzaju. Formułowanie poprawnych haseł dla wyszukiwarki to też ważna część researchu. I nie muszę tu chyba wspominać, że jednak w języku angielskim zwykle znajdziemy więcej informacji na dany temat, prawda? Oczywiście nie potrafimy sobie wyobrazić lepszych okoliczności na przybicie do brzegu niż wschód słońca, dlatego sprawdzamy, o której godzinie ma on miejsce w wybranym miesiącu – w jednej lokacji może to być rzeczywiście bardzo wcześnie, w innej może się okazać, że jest już po ósmej. Teraz dochodzimy do etapu, kiedy musimy poczytać trochę o historii Australii, o ile jeszcze tego nie zrobiliśmy. Zawsze dobrze pooglądać sobie jakieś zdjęcia, bo jednak to, co zastał nasz bohater, znacząco odbiega od tego, co zobaczylibyśmy my, gdybyśmy znaleźli się w Sydney. 
Oczywiście przy okazji poczytaliśmy też o samym Sydney i mniej więcej wiemy, jak mogło wyglądać w 1905, więc pobiegaliśmy już trochę po mieście i mamy wszystkich kompanów. W którymś momencie musimy też pozbierać ekwipunek. Wypadałoby się w takim razie zorientować, co w takiej podróży będzie nam potrzebne i wymyślić sposób, jak dostać się na drugi koniec kontynentu, który tylko na mapie wydaje się mały. No dobrze, pogrzebałam i okazało się, że, niestety, w roku 1905 kolej austrialijska była w takim stanie, że w żaden sposób nie dowiozłaby nas z Sydney do Perth. Trzeba więc wymyślić inny sposób – a więc znaleźć odpowiedź na pytanie – w jaki sposób przemieszczano się wtedy po kontynencie? 
Załóżmy, że konno. Ale cały plan podróży trzeba dopasować pod ten środek transportu. Niech i bohaterowie zastanawiają się nad tymi samymi dylematami, co ty. Przecież i oni muszą wymyślić, jak przejechać przez pustynię? Skąd brać wodę? Ile będzie trwała taka wyprawa, bo może przecież zdołamy zabrać całe zapasy ze sobą? Może któryś z bohaterów zna zaprzyjaźnionego farmera na jakimś etapie wędrówki, który udzieli nam gościny i pozwoli uzupełnić zapasy? Gdzie będziemy spać w czasie wędrówki? Czy nie są nam potrzebne zapasowe konie? A może lepiej jednak jechać wybrzeżem – co prawda nadłożymy trochę drogi, ale przynajmniej będziemy mijać po drodze jakieś osady, a i teren jest zupełnie inny. 
Załóżmy, że poczytaliśmy o wszystkim (a szczególnie o koniach, od których zależy wiele podczas wędrówki) i jednak decydujemy się na podróż wybrzeżem. Udało się nam dotrzeć do Perth, o którym też poczytaliśmy i znaleźliśmy naszego człowieka z mapą, z którym się targowaliśmy… i tutaj wypadałoby sprawdzić, jaka waluta obowiązywała w Australii w 1905. O proszę, do 1966 był to funt australijski (wypada też wiedzieć, jaką miał wartość w tamtych czasach, byśmy się o śmieszne pieniądze nie targowali). 
Uzupełniamy zapasy, oglądamy naszą mapę i już wiemy, że musimy dotrzeć do Wielkich Gór Wododziałowych, bo poczytaliśmy sobie o klimacie oraz florze kontynentu i zorientowaliśmy się, że właśnie tam są wiecznie zielone lasy, które będą świetnym miejscem do ukrycia naszego artefaktu. 
Wraz z bohaterami wymyślamy trasę i ponownie kombinujemy, ile czego nam potrzeba. Wiadomo, że musimy się zaopatrzyć w rzeczy, które przydadzą nam się w tym lesie, a o których wcześniej nie myśleliśmy. No i załatwiamy przewodnika! 
Gdy już wszystko udało nam się zdobyć, bo przecież mamy ogarniętych bohaterów, przychodzi moment kulminacyjny – wyruszamy po skarb. Jak to w Indianie Jonesie, na pewno jest to starożytny artefakt, możliwe że obłożony tajemną mocą, dlatego powinniśmy poświęcić dłuższą chwilę na obmyślenie, co to takiego właściwie jest i jak się znalazło w miejscu, którego szukamy.
Czy faktycznie uda się go odnaleźć, zależy już od przebiegu akcji.

Jak widać, materiału do zebrania było sporo. Wiele się dzięki temu nauczyliśmy, tego nam nikt nie odbierze, a w nagrodę nasza historia nabrała życia i, co więcej, mogłaby się zdarzyć naprawdę! 
Ważny aspekt przy dokonywaniu researchu stanowi pamiętanie, że są źródła bardziej i mniej wiarygodne – nie wszystko, co znajdziemy w Internecie, jest prawdą. Dobrze zawsze poszukać potwierdzenia w innym źródle lub korzystać ze stron, o których wiemy, że są porządne, a informacje sprawdzone i prawdziwe.

Researchu nie używamy jednak tylko i wyłącznie do tworzenia opowiadań własnych. Nawet przy fanfiction trzeba pamiętać o czasach, w jakich osadzony jest oryginał. I nie chodzi tu wyłącznie o zgodność z pierwowzorem, ale również o realia kraju i czasu, w jakim prowadzimy akcję. 
A jak przy oryginale już jesteśmy, to nie wypada nie wspomnieć o jego fundamencie, jakim jest…

…kanon.


Zacznijmy od wyjaśnienia sobie, co to właściwie jest kanon.


Kanonem nazywamy charakterystyczne dla danego dzieła stworzenia, miejsca czy terminologie, które budują cały świat. To właśnie na nim autorzy fanfiction opierają podstawy świata przedstawionego, podbierają bohaterów i wykorzystują go jako szkielet opowiadania.

Zasadniczo fanfiction można podzielić na trzy typy pod względem ingerowania w oryginał:
  1. opowiadania mocno osadzone w kanonie, wykorzystujące bohaterów znanych z uniwersum (w mniejszym lub większym stopniu), wymagające dobrego orientowania się w realiach historii, na podstawie której zdecydowaliśmy się pisać. Poniżej kilka przykładów z bardziej popularnych fandomów:
    • w przypadku Harry’ego Pottera będzie to pisanie o złotym trio, Huncwotach czy młodości Voldemorta; 
    • w przypadku Percy’ego Jacksona losy herosów pozostałych w obozach po wyruszeniu Argo II lub sama wyprawa;
    • w przypadku Naruto misja ratowania Sasuke, wykonywanie zadań dla wioski czy opisywanie wojny;
    • w przypadku Igrzysk Śmierci opisanie siedemdziesiątych czwartych igrzysk z perspektywy innego trybuta niż Katniss;
    • w przypadku Darów Anioła można skupić się na dalszych losach Clary i Jace’a; 
    • a w przypadku Pamiętników wampirów opisanie romansu Eleny ze Stefanem/Damonem z punktu widzenia jednego z nich.
  2. opowiadania umiarkowanie osadzone w kanonie, takie, gdzie bierzemy tylko tło, bazę świata, ale tworzymy zupełnie nowych bohaterów, czyli OC (original character) lub zaczynamy pisać historię takich, o których z pierwowzoru wiemy bardzo mało lub nie wiemy prawie niczego. Dla przykładu:
    • w przypadku Harry’ego Pottera będzie to pisanie o nowym pokoleniu, o dalszych losach Luny Lovegood albo wymyślenie historii rozgrywającej się w Durmstrangu;
    • w przypadku Percy’ego Jacksona mogą być to studia Percy’ego i Annabeth w Nowym Rzymie lub losy Nica;
    • w przypadku Naruto możemy się skupić na planach Akatsuki względem Bijuu czy opisać życie w całkiem innej wiosce;
    • w przypadku Igrzysk Śmierci – gdybyśmy podjęli się opisywania wcześniejszych igrzysk czy spróbowali przedstawić początki romansu Finnicka i Annie;
    • w przypadku Darów Anioła – przedstawienie młodości matki Clary lub opisanie zupełnie innej grupy nocnych łowców, mieszkającej w innym instytucie;
    • a w przypadku Pamiętników wampirów – skupienie się na losach bohatera epizodycznego, który mieszka w Mystic Falls, ale nie wie o wampirach.
  3. opowiadania AU (alternative universe), czyli alternatywna historia. To taki typ opowiadań, który zmienia ważną cechę kanonu w taki sposób, by przedstawić inną możliwą wersję wydarzeń. W ramach przykładów można by podać:
    • w przypadku Harry’ego Pottera będzie to pisanie historii „co by było, gdyby Voldemortowi jednak udało się zabić Harry’ego” czy „jak wyglądałby świat czarodziejów, gdyby Voldemort jednak wybrał Neville’a zamiast Harry’ego”; 
    • w przypadku Percy’ego Jacksona – co by się stało, gdy Nico jednak został w Obozie Herosów, a Blanka nigdy nie zginęła;
    • w przypadku Naruto – gdyby Minato z Kushiną nie zginęli i wychowali Naturo, a rodzina Sasuke nie została wymordowana;
    • w przypadku Igrzysk Śmierci można by pokusić się o próbę opisania historii Prim, gdyby Katniss nie zdecydowała się zgłosić na trybuta zamiast niej albo gdyby Katniss dołączyła do zawodowców; 
    • w przypadku Darów Anioła – jak potoczyłyby się losy Clary, gdyby Jace i Sebastian zamienili się miejscami lub gdyby ona była dzieckiem wychowywanym przez ojca zamiast matkę; 
    • a w przypadku Pamiętników wampirów – gdyby Katherine próbowała zawalczyć o swoją córkę albo Stefan nie zakochał się w Elenie a Bonnie.
Sądzę, że w tym miejscu należałoby sobie wyjaśnić kilka spraw. Po pierwsze – pisanie AU nie zwalnia autora ze znajomości kanonu i trzymania się realiów świata. Pamiętajmy, że dobre AU, to porządnie uargumentowane AU. Nie można wyrzucić wszystkiego z kanonu, usprawiedliwiając się tym, że przecież piszemy alternatywną wersję wydarzeń. Bo w takim razie po co się męczyć i pisać fanfiction? To już lepiej zrobić z takiej historii coś autorskiego. Po drugie – podobnie ma się sprawa z umiarkowanym fanfiction – trzeba pamiętać, że pewne sprawy siłą rzeczy wynikają z innych i należy mieć to na uwadze.

Skupmy się na kilku aspektach, które nagminnie umykają autorom fanfiction.

Świat przedstawiony. Wielu autorów sądzi, że skoro coś raz zostało opisane, to oni już tego robić nie muszą. Mówiłam to już wiele razy, ale powtórzę raz jeszcze: to, że piszecie fanfiction, nie zwalnia nikogo z obowiązku opisywania świata przedstawionego. To, że napiszesz, że akcja rozgrywa się w Wielkiej Sali albo w Obozie Herosów oczywiście umiejscawia nas w konkretnym miejscu i znający fandom pewnie mniej więcej wie, jak wygląda otoczenie, ale należy wyjść z założenia, że zawsze na Waszego bloga może zawitać ktoś, kto oryginału nie zna, więc starajcie się pisać w taki sposób, by i on był w stanie sobie wszystko zobrazować. Bo prawda jest taka, że wy możecie sobie wyobrażać dane miejsce troszkę inaczej niż autor oryginału czy wasz czytelnik.

Bohaterowie. Bohaterowie powinni oddawać charakter swoich pierwowzorów. Wiadomo, że o jednym będziemy wiedzieli więcej, o innym mniej – co daje nam trochę większe pole do popisu. Nie powinno się jednak robić tego, co widać w wielu opowiadaniach Dramione – wyrzucać całego jestestwa bohatera do śmieci w jednej chwili. Nie chcę tutaj mówić, że Dramione nie jest możliwe z punktu widzenia kanonu – jest, ale trzeba je naprawdę dobrze poprowadzić. Malfoy powinien reagować w jakiś sposób na fakt, że zakochuje się w kimś, kim do tej pory szczerze gardził, a Hermiona powinna zachować swój charakter, zamiast zapominać o wszystkim, co ich dzieliło, w jednej chwili, bo romans jest przecież ważniejszy. 
Jest też coś takiego, jak OOC (out of character), gdzie dobrze znani nam bohaterowie mają całkiem inne charaktery, jak zamknięty w sobie i zdystansowany Naruto czy mroczny i zły Peeta. Jest to zabieg wykonywany celowo, z jakiegoś powodu i ma znaczenie dla fabuły. Jeżeli wychodzi w praniu, autor powinien jeszcze raz wrócić do oryginału i zastanowić się, gdzie poniosły go wodze fantazji.

Imperatyw opkowy. Właściwie najważniejszym aspektem wprowadzania zmian w kanonie jest to, żeby miały one cel. I żeby ten cel był ważny dla biegu historii. Chyba że mówimy o zmianie drobiazgów, które właściwie są całkiem nieważne dla kanonu, jak umiejscowienie kanciapy woźnego na innym piętrze. Zmiana powinna się też rzucać w oczy, bo to właśnie ona jest zwykle motorem całej opowieści. 
Zmianę w kanonie trzeba podać czytelnikowi w taki sposób, by od razu wiedział, że ta jest przemyślana i świadoma, uargumentowana, poparta innymi wydarzeniami. Nie ma sensu zmieniać czegoś w kanonie, jeśli przyda nam się to do napisania czterech linijek dialogu, które uważamy za śmieszne – już lepiej je sobie odpuścić i wymyślić jakiś inny powód, który mógłby rozbawić czytelnika.

Zostańmy przy kanonie i jego zmianach, bo jak we wszystkim – są złe i dobre.
Złą zmianą będzie na pewno zaprzeczenie wydarzeniom z oryginału, jak robienie dobrego i kochającego Lorda Voldemorta czy stworzenie pokoju między istotami z Tartaru a herosami. Takie zabiegi od razu burzą podwaliny kanonu, a tym samym i fundamenty naszego opowiadania. Oczywiście, człowiek bestia zdolna, wszystko napisze, ale czy wszystko będzie miało sens? Już niekoniecznie.
Jedną z dobrych zmian w kanonie może być wyszukanie nielogiczności w książce (które zdarzają się każdemu) i poprowadzenie dalszych wydarzeń wraz z logicznym biegiem akcji (dlaczego Harry musiał brać udział w Turnieju Trójmagicznym, skoro mogli zagrać w makao, by unieważnić pierwsze losowanie i przeprowadzić drugie?). Można skupić się też na wątkach, które autor tylko zasugerował, a które mogły się wydarzyć (znów czepię się Turnieju, ale gdyby to jednak Ślizgon, Warrington, został wybrany na pierwszego reprezentanta Hogwartu? Jak potoczyłyby się dalsze wydarzenia1?).

Najważniejszym, co powinniście wynieść z tego artykułu, jest to, by o researchu (ani kanonie!) nie zapominać. Pamiętać o tym, że jest niesamowicie ważny, że to często on daje duszę opowiadaniu i urzeczywistnia je. To, w jaki sposób, czy w którym momencie się na niego zdecydujecie, zależy już od was. 

1Best headcanon ever.